Bój pod znakiem walki i narysowanych numerów. Raków postawił się Rubinowi

06.08.2021

Trzeci w historii mecz Rakowa Częstochowa w europejskich pucharach zakończył się kolejnym bezbramkowym remisem, po którym niedosyt mogli odczuwać zarówno podopieczni Marka Papszuna, jak i przedstawiciele dwukrotnego mistrza Rosji - Rubinu Kazań. W przypadku "Medalików" ponownie w oczy rzucił się brak odpowiedniej jakości i precyzji w ofensywnych poczynaniach, choć i tak cały przebieg meczu zszedł na dalszy plan wobec zamieszania z koszulkami gości z odpadającymi numerami w tle. 

Tomasz Kudala/PressFocus

– Czeka nas ciężkie zadanie. Zagramy z czołową drużyną ligi rosyjskiej, która chce się odbudować i nawiązać do lat świetności. Mimo naszych trudności kadrowych moim zdaniem będzie to interesujące spotkanie. Traktujemy grę w europejskich pucharach jako nagrodę. Nie jesteśmy faworytem, ale mogę obiecać, że będziemy walczyć – tak Marek Papszun zapowiadał dwumecz popularnych „Medalików” z Rubinem Kazań. Wspomniany szkoleniowiec doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że o ile starcia z litewską Suduvą mogły stanowić dla kibiców pewną przystawkę, tak pozostając przy kulinarnej terminologii, przyjazd do Bielska-Białej dwukrotnego mistrza Rosji był swoistym daniem głównym.

Nikt bowiem nie odkryje Ameryki stwierdzeniem, że Rubin pod względem umiejętności czy piłkarskich tradycji stoi o co najmniej kilka półek wyżej nie tylko od Suduvy, ale i od swojego czwartkowego przeciwnika z Polski. W końcu na stadionie przy Rychlińskiego pojawiła się czwarta drużyna poprzedniego sezonu w lidze rosyjskiej, ale wracająca do europejskich pucharów po aż sześciu latach przerwy. To jednak ten sam klub, który pod koniec pierwszej dekady XXI wieku wszedł na tron w swoim kraju, dwukrotnie grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów i był w stanie nie tylko zdobyć pojedyncze punkty z Interem Mediolan, Dynamem Kijów czy Panathinaikosem Ateny, ale przede wszystkim sprawić gigantyczną sensację i ograć FC Barcelonę na Camp Nou.

Z tamtego zespołu pozostała co prawda głównie nazwa, ale niezmiennie w Tatarstanie panuje chęć powrotu do szczęśliwych czasów. Wicemistrz Polski nie zamierzał jednak ułatwić zadania Khvichi Kvaratskhelii i spółce, a jak pokazały boiskowe wydarzenia, paradoksalnie częstochowianie czuli się w czwartek na boisku znacznie pewniej niż podczas boju z niżej notowanymi Litwinami. Wynikało to przede wszystkim z podejścia zespołu z Kazania, nieskupiającego się tylko na obronie własnej bramki, a chcącego narzucić swoje warunki i bazującego na ataku pozycyjnym. A formalni gospodarze przy takim obrocie spraw czuli się dużo pewniej, bo otrzymując przestrzeń do gry, mogli w jakikolwiek sposób rozwinąć skrzydła i próbować pokazać dobrze znany wszystkim styl ze swoich występów w PKO Ekstraklasie.

Przez większość spotkania ciężko było zatem wskazać dominującą stronę tego spotkania. Jego tempa z pewnością nie można było uznać za senne, ciężar gry przechodził właściwie z jednej połowy na drugą, ale jeżeli należałoby przejść do wyliczenia najgroźniejszych sytuacji bramkowych, wystarczyłyby tylko palce jednej dłoni. Najwięcej szumu po stronie gości sprawiał wspomniany wcześniej Kvaratskhelia, często stawiający na dość ofiarne rajdy lewym skrzydłem. Ale to właśnie 20-letni Gruzin, coraz mocniej przymierzany do wzmocnienia legendarnego Milanu, był najbliżej zmuszenia Vladana Kovacevicia do kapitulacji. Bohater „Medalików” z rewanżu z Suduvą umiejętnie poradził sobie z sytuacją sam na sam, a w kolejnych minutach nie miał już zbyt wiele pracy.

To samo trzeba jednak powiedzieć o vis-a-vis Bośniaka, bo pomijając kilka prostych strzałów po ziemi oraz groźną, ale niecelną próbę Iviego Lopeza z rzutu wolnego, kibice z pewnością liczyli na dużo większe zagrożenie oraz zachowanie precyzji pod bramką przeciwnika. Bezbramkowy remis można przez to uznać za rezultat całkowicie sprawiedliwy, a na akcję spotkania bezwzględnie wyrosło… zamieszanie z koszulkami Rubina, przez które druga połowa rozpoczęła się z blisko kilkuminutowym opóźnieniem. Większości piłkarzy z Kazania odklejały się bowiem nazwiska oraz numery koszulek, w efekcie czego chyba żaden z zawodników nie dotrwał z pełnym rynsztunkiem do końca pierwszej połowy. 

Goście zdecydowali się zatem na dość wyjątkowy manewr, próbując domalować brakujące elementy… czarnym pisakiem. Na takie rozwiązanie nie chciał się jednak zgodzić sędzia spotkania, w efekcie czego musiał interweniować kierownik drużyny, który udał się do szatni po sporą ilość rezerwowych trykotów. 

 

Sędzia Joao Pinheiro nie dał się przekonać i nie pozwolił zagrać piłkarzom Rubinu w koszulkach z prowizorycznie namalowanymi numerami (fot: Tomasz Kudala/PressFocus)

Na konferencji prasowej nie zabrakło zatem pytania o koszulkowe zamieszanie, a trener Leonid Słucki wytłumaczył je w dużej mierze... wyjątkowo czystym deszczem. To oczywiście z przymrużeniem oka, a skupiając się już stricte na boiskowych aspektach, oba obozy po końcowym gwizdku wspominały głównie o panującym niedosycie. - Nie pozwoliliśmy przeciwnikowi na zbyt wiele, mając pewną przewagę przy wchodzeniu w trzecią tercję boiska. W tym wszystkim brakowało nam precyzji i żałujemy, że nie zdołaliśmy przed rewanżem do Kazania wypracować pewnej zaliczki. Wierzymy wciąż w awans, choć nie jesteśmy faworytem, ale w tym pierwszym spotkaniu z pewnością nie byliśmy słabsi - zapewnił trener Marek Papszun, z pewnością zauważając szczególną posuchę w ofensywnych poczynaniach swoich podopiecznych. W końcu Raków ma już sobą trzeci mecz na europejskiej niwie, a jedyne bramki, które udało mu się strzelić, padły w serii rzutów karnych w pojedynku z litewską Suduvą.

Można zatem jedynie żałować, że z dużej chmury polał tylko mały deszcz, a dość żywiołowe spotkanie nie przyniosło większej ilości okazji oraz wyczekiwanego rozstrzygnięcia. A skala trudności będzie już tylko rosnąć, bo przed częstochowianami rewanż na Kazan Arenie, który może nie wybaczyć powtarzającej się strzeleckiej indolencji.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również