#BEZ WYMÓWEK: Maciej Urbańczyk o chorzowskim rollercoasterze

06.02.2019

W Chorzowie wychował się jako piłkarz i jako człowiek. Tu debiutował w Ekstraklasie, tu z niej spadał, tu zaliczył kolejną degradację. Został przy Cichej w najtrudniejszych czasach, choć z nutką zazdrości spoglądał na kariery kolegów, którzy łapali okazje by poszukać nowych klubów w elicie. - Wierzyłem, że życie jeszcze mi odda. Nie zamierzałem się obrażać, marudzić po kątach, pokazywać, że z niewolnika nie ma pracownika. Dawałem z siebie ile mogłem - mówi Maciej Urbańczyk, żegnając się z "Niebieskimi" po szesnastu latach.

Łukasz Laskowski/Press Focus

Łukasz Michalski: Jest miejsce na sentymenty w dorosłym futbolu?
Maciej Urbańczyk:
Myślę, że jest. Nie jestem już zawodnikiem Ruchu, a jednak zawsze ze sentymentem będę wracał na Cichą. Nie rozstałem się z Ruchem w złej atmosferze, a każdy z kim się żegnałem zapraszał mnie, by w wolnej chwili wpadać, spotkać się i pogadać. Wielu z nich to ważni, bliscy mi ludzie. Nie rozstajemy się na zawsze. To chyba już zawsze będzie dla mnie najważniejsze, piłkarskie miejsce w Polsce. Tu się wychowałem, tu chodziłem do szkoły, tu dostałem szansę. Czuję wdzięczność.

Z punktu widzenia zawodnika ten sentyment powinien być argumentem przy podejmowaniu kluczowych dla kariery decyzji?
Przywiązanie do barw to kwestia indywidualna, różna dla każdego zawodnika. Zdarzają się piłkarze, którzy potrafią zostać w klubie nawet w najtrudniejszej sytuacji, gdy te są degradowane na jakiś lokalny szczebel i razem z nim próbują krok po kroku wracać na szczyt. Nie da się odpowiedzieć na takie pytanie jednoznacznie.

Siedzimy kilkadziesiąt metrów od stadionu Ruchu i pewnie po 16 latach czujesz się dziwnie w sytuacji, w której nie masz na nim wyznaczonej godziny zbiórki?
Bardzo dziwnie się z tym czuję. Odkąd rozwiązałem kontrakt muszę się oswajać z myślą, że nie jestem już zawodnikiem Ruchu. Byłem z nim związany całe życie, dopiero odnajduję się w nowej sytuacji.

Rozwiązanie twojego kontraktu z "Niebieskimi" było zaskoczeniem dla kibiców, ale w twojej głowie ten scenariusz kiełkował od dłuższego czasu.
Tak, od pewnego czasu czułem, że potrzebuję zmiany i nowego bodźca. To nie kwestia tygodnia, czy dwóch, a raczej kilku miesięcy. Wstępnie rozmawialiśmy o tym z działaczami już latem. Sam wykazywałem taką inicjatywę, teraz do podobnego wniosku doszedł Ruch i znaleźliśmy porozumienie. Z trenerem Markiem Wleciałowskim też jestem w dobrych relacjach, na bieżąco znał moją sytuację i tak naprawdę od początku stycznia było wiadomo, że odchodzę z Cichej.

Zapytałem na wstępie o kwestię sentymentów, bo zastanawiam się, czy gdyby dało się cofnąć czas półtora roku temu raz jeszcze zdecydowałbyś się na pozostanie w spadającym z Ekstraklasy Ruchu? Wówczas perspektywy były przed tobą większe niż obecnie.
Wtedy byłem zawodnikiem, który od dwóch sezonów grał na najwyższym szczeblu rozgrywek i na pewno były dobre propozycje. Nie lubię gdybać, wracać do tego co było. Ułożyło się wszystko tak, jak się ułożyło. Miałem ważną umowę z Ruchem, wierzyłem, że uda się to wszystko po spadku z elity ułożyć lepiej. Nie wyszło to wszystko tak, jak byśmy chcieli. Jasne, że zdarzają się myśli co by było, gdybym 1,5 roku temu znalazł klub w Ekstraklasie i grał tam do dziś. Ale widzę też pozytywną stronę tego wszystkiego. Zostałem, przeżyłem również sporo chwil niezapomnianych, zagrałem dwa razy w zwycięskich derbach z GKS-em, no i poznałem trenera Rochę.

Koledzy, którzy korzystali z możliwości odejścia z pogrążonego w kryzysie klubu nie dziwili się twojej decyzji? Były pytania: "chłopie, co ty robisz"?
Przede wszystkim ja miałem wtedy ważny kontrakt z Ruchem. Poniekąd zazdrościłem chłopakom, że znaleźli kluby i zostają na tym najwyższym poziomie. Ja zaakceptowałem scenariusz, który mnie dotyczył. Formalnych podstaw do rozwiązania umowy nie miałem. Wierzyłem, że życie jeszcze mi odda. Nie zamierzałem się obrażać, marudzić po kątach, pokazywać, że z niewolnika nie ma pracownika. Dawałem z siebie ile mogłem. 

Ruch w sezonie 2016/17 długo nie wydawał się najsłabszą drużyną w lidze. Przynajmniej do momentu, w którym na odejście nie zdecydował się trener Waldemar Fornalik. Było poczucie, że dało się tą Ekstraklasę utrzymać?
Mnóstwo rzeczy złożyło się na ten spadek. Punkty, które raz zabierano, innym razem oddawano. Chaos w klubie, afery, ciągłe poczucie takiego zawieszenia. Nie wiedzieliśmy, czy klub dostanie licencję, czy nie. Głowy ciągle były zaprzątnięte czym innym niż piłka. Cała saga związana z rozwiązywaniem kontraktu przez Patryka Lipskiego, później odejście trenera Fornalika. Trudno się od takich spraw odcinać. Kwestie pozaboiskowe miały na spadek duży wpływ, choć na boisku też mogliśmy dać wtedy więcej. 

Byliście wówczas zaskoczeni, że trener Fornalik zdecydował się na rozstanie przed kluczową fazą rozgrywek?
Tak. Pracowaliśmy z nim dość długo. Chyba nikt wtedy nie spodziewał się, że odejdzie.

Wtedy zespół rozsypał się na dobre?
Jak się teraz nad tym zastanawiam, to chyba był to kluczowy moment. Do klubu przyszedł trener Krzysztof Warzycha, za którego kadencji kompletnie zmienił się sposób prowadzenia treningów. Wszyscy wiedzą, że Waldemar Fornalik ma bardzo specyficzny styl pracy. Nasze organizmy były do tego przyzwyczajone. Nie twierdzę, że u trenera Warzychy trening był zły, ale na pewno był inny. To wpłynęło na naszą dyspozycję fizyczną tym bardziej, że graliśmy wtedy kluczowe spotkania praktycznie jedno po drugim. Nie było właściwie czasu, żeby się odkręcić.

Tamta wiosna to również zmiany "na górze". Prezes Janusz Paterman zapowiadał mocne, nowe otwarcie i próbował sprawiać wrażenie osoby z konkretnym planem. Był choć krótki moment, w którym rotacje we władzach tchnęły w szatnię trochę optymizmu?
Nie wiem... Nie wiem jak na to odpowiedzieć. Faktycznie, było sporo fajnych planów, wielkich obietnic. Równolegle zaczęły jednak wypływać kolejne problemy i trudne, niejasne sprawy z niedalekiej przeszłości. Z jednej strony wielkie wizje, z drugiej stare, przyziemne problemy.

Próbowano was motywować finansowo. Słynny milion do podziału za utrzymanie Ekstraklasy...
Tak, w momencie gdy na konto nie trafiały pensje. Dziwne to wszystko było. Ale nie namówisz mnie na wyciąganie brudów. Rozstałem się z Ruchem w dobrych relacjach i chcę by tak zostało. Wszyscy wiedzą, jak było, nie ma sensu znowu tego rozdrapywać. Mogę powiedzieć jedno: my cały czas bardzo chcieliśmy, bardzo wierzyliśmy w utrzymanie. Nawet indywidualnie dla każdego jest ważne, by nie brudzić sobie CV degradacją z ligi. Tylko że z boku może się wydawać, że to takie proste odsunąć wszystko na bok i skupić się na graniu. A to proste nie jest. Nie chcieliśmy szukać alibi, ale nie daliśmy rady. 

Wierzyłeś, że po spadku wreszcie coś się zmieni?
Tak, bo dochodziły pozytywne sygnały. Restrukturyzacja, spłacanie długów. Był taki czas - kilka miesięcy - że organizacyjnie naprawdę wszystko było nieźle połapane. Na boisku też był moment, w którym wszystko zaczęło się zazębiać. Derbowa wygrana z GKS-em w Katowicach, kilka kolejnych zwycięstw z rzędu. Wykaraskaliśmy się z "minusa", zaczęliśmy się zbliżać do bezpiecznej strefy, nawet na inaugurację wiosny zagraliśmy dobry mecz z Bytovią. A potem... znowu straciliśmy moc.

Sam początek sezonu 2017/18 mieliście jednak jak z koszmaru.
Ale nie zapominajmy o sytuacji, w jakiej ten sezon zaczęliśmy. Ujemne punkty, zakaz transferowy i te gubione w końcówkach punkty. 

Odmienił was Juan Ramon Rocha. Człowiek z piłkarskiego świata nieprzystającego do chorzowskiej rzeczywistości. Co takiego zrobił, że zaczęliście punktować?
Pierwszy raz miałem przyjemność pracować z takim trenerem. Miał swój argentyński luz. W pozytywnym rozumieniu tego słowa. Zaszczepił w nas radość z grania w piłkę. Osobiście odpowiadała mi jego filozofia. Chciał się utrzymywać przy piłce, nie pozwalał jej wybijać byle gdzie, po stracie oczekiwał szybkiego odbioru. Bardzo nam to pasowało. Do tego miał z nami świetny kontakt. Jako człowiek był bardzo w porządku, to do nas przemawiało.

Pierwsza sytuacja, która przychodzi ci do głowy gdy wspominasz tego szkoleniowca?
Zwykle jak zbiórka przed treningiem jest o 10:00, to o 10:30 wychodzisz na zajęcia. Trener kilka minut wcześniej wchodzi do szatni, mówi o tym co konkretnie będziemy robić i drużyna bierze się do pracy. U trenera Rochy zbiórka była 45 minut przed treningiem. Sztab przychodził te kilka minut przed zajęciami. Rocha siadał, Warzycha stał obok i wtedy trener Juan potrafił się tak rozgadać, że kończył po 40 minutach. A wcale nie mówił o treningu, czy o piłce. Tak po prostu, jakieś życiowe historie, w dodatku naprawdę ciekawe. Efekt był jednak taki, że niektórzy zdążyli zgłodnieć zanim zaczęły się zajęcia (śmiech). Świetny facet, naprawdę. I dobry trener.

Komunikowaliście się z nim wyłącznie za pośrednictwem trenera Warzychy?
Tak, on wszystko tłumaczył. To może było dla nas dziwne, ale tylko przez pierwszy tydzień. Później się przyzwyczailiśmy. Relacje były dobre. Trener Rocha kilka razy stanął w naszej obronie, czym zyskał w szatni spory plus. Różne są filozofie prowadzenia zespołu. Po słabszych meczach bywa i tak, że szkoleniowiec jeszcze go dobija. A trener Juan zawsze był po naszej stronie. Duże znaczenie miała też jego piłkarska i trenerska przeszłość. Praca w Panathinaikosie, gra w reprezentacji Argentyny. Wielka postać, imponował nam.

To co się stało, że się nie udało?
Początek wiosny był dobry, wygraliśmy z Bytovią po dobrym meczu. Wydaje mi się, że decydującym momentem była afera która wybuchła wokół Vilima Posinkovicia. Wszystko się skumulowało. Znowu zaczynało brakować wyników. Trener, jak wspomniałem, był świetnym człowiekiem, stawał po naszej stronie, a niektórzy chyba to wykorzystali i zaczęli czuć zbyt duży luz. Brakowało dyscypliny. A w naszej mentalności czasem potrzeba bata. Nadeszła porażka z Tychami, po której okazało się, że dwaj zawodnicy dali się złapać na imprezowaniu. Działacze zdecydowali, że trzeba zmiany bo trener nie panuje nad szatnią.

Mieli rację?
Nam filozofia trenera odpowiadała, tylko tak jak wspomniałem - niektórzy zaczęli wykorzystywać luz.

Zmiana szkoleniowca z twojej perspektywy była optymalną decyzją?
Trener Fornalak jest na pewno zupełnie inną osobą. On bazuje na dyscyplinie i fakt, że było nam to wtedy potrzebne. Przed najważniejszymi meczami trzeba było tą ekipę postawić do pionu, jasno określić cele i zadania. 

Mieliście pretensje do Markovicia i Posinkovicia o to co się wydarzyło?
Tak. Osobiście byłoby mi wstyd zachowywać się tak po przegranym, derbowym meczu. W dodatku byliśmy w bardzo trudnym położeniu jeśli chodzi o tabelę. Ten wyskok był nielogiczny.

Wszyscy wiemy, że nie był pierwszy. Jako kapitan też miałeś coś w szatni do powiedzenia.
I rozmawialiśmy o tym. Mówiliśmy sobie, że nie wolno robić takich rzeczy, zwłaszcza po takim meczu. A tym bardziej dawać się fotografować, wrzucać jakieś zdjęcia do mediów społecznościowych. To uderza w całą drużynę.

Kapitańska opaska dużo dla ciebie znaczyła?
Fakt, że zostałem kapitanem był chyba naturalnym wyborem. Miałem najdłuższy staż w zespole, byłem w nim jeszcze w czasach Ekstraklasy. Jasne, że czułem się dumny, że w tak młodym wieku jestem kapitanem w takim klubie jak Ruch. Ale też było to dla mnie ciężkie zadanie. Trzeba było brać na barki kolejne nieudane mecze. Czułem odpowiedzialność.

Zwłaszcza, że po każdym z tych nieudanych spotkań mikrofony i kamery były kierowane w stronę Maćka Urbańczyka.
Dlatego po drugim spadku zrezygnowałem z tej roli. Wyjaśniłem trenerowi Fornalakowi, że ten rok w I lidze mnóstwo mnie kosztował i lepiej będzie, gdy opaskę przejmie ktoś inny, a ja skupię się na grze, w ten sposób dając więcej drużynie.

Wspomniałeś, że czuliście spore wsparcie od trenera Rochy. Trener Fornalak po dotkliwej porażce potrafił tymczasem jasnym gestem odesłać was do trybun, dawać do zrozumienia, że nie wszystkim zależy na grze w Ruchu i jego dobrych wynikach. Duża zmiana?
Wysoka porażka to i dla zawodników i dla trenera trudna chwila. Tym bardziej, że trener Fornalak bardzo mocno się z Ruchem identyfikuje. Reakcje są różne, trudno mi to teraz oceniać. Po porażce z Pogonią Siedlce trener w szatni starał się nas podnieść na duchu. Przekonywał, że to co zaprezentowaliśmy to nie jest prawdziwy obraz naszej drużyny. 

Kiedy Dariusz Fornalak trafiał na Cichą, sytuacja wcale nie była jeszcze krytyczna. Jesienią pokazaliście w dodatku, że potraficie grać dobrą piłkę. Tymczasem wiary w utrzymanie ubywało z tygodnia na tydzień?
Wiele razy się nad tym zastanawiałem i nie potrafię znaleźć przyczyny tego co się stało. Przecież na mecz z GKS-em Katowice wyszliśmy takim składem, że przecierałem oczy ze zdumienia gdy trener nam go przeczytał. Takie derby, taki ciężar spotkania, a my wyszliśmy eksperymentalnym składem, z samymi nastolatkami w obronie. I zagraliśmy wtedy świetne zawody. Nie wygraliśmy tego przypadkowo - byliśmy lepsi na boisku. A niedługo potem wychodzimy w podobnym zestawieniu na murawę w Suwałkach i obrywamy 0:6. Może to kwestia tego braku doświadczenia? Braku ustabilizowania formy, pewności siebie?

Czułeś, że indywidualnie rozegrałeś w I lidze kiepski sezon?
Wydaje mi się, że akurat w I lidze to poziom mojej gry był niezły. Nie zszedłem bardzo poniżej swoich możliwości. Dopiero w II lidze kompletnie zgubiłem radość z gry, przestałem dawać jakość. Przybiły mnie te dwa spadki. Czułem niemoc i wypalenie. Chciałem, ale nie mogłem. Czułem, że oczekiwania wobec mnie są bardzo duże. 

Utarło się, że zbyt szybko zabrakło ci w środku pola partnerów o jakości Łukasza Surmy i Patryka Lipskiego.
Na pewno z Łukaszem współpracowało mi się bardzo dobrze. To była postać, która na boisku dawała duże poczucie bezpieczeństwa. Zawsze miałem z tyłu głowy świadomość, że gdyby coś się na placu gry paliło, to Łukasz to ugasi. Po jego odejściu to ja miałem dawać chyba to doświadczenie, być osobą która ciągnie grę. W I lidze jeszcze dawałem radę, choć jest jasne, że nie ma co porównywać mojej gry do gry Łukasza. Z drugiej strony trudno było oczekiwać, że w wieku 22 lat i po jednym pełnym sezonie w Ekstraklasie będę grał rolę profesora.

Jeszcze w czasach Ekstraklasy opowiadałeś, że Surma to dla ciebie ważna postać i autorytet. Która z jego rad była dla ciebie najważniejsza?
To nie było tak, że on mi coś konkretnego radził. Po prostu byłem w niego zapatrzony, imponowało mi jego zachowanie. Z jego setkami meczów w lidze nie tracił pasji do tej gry. To było widać w oczach. Nigdy się nie zdarzyło, by nie wyszedł na trening bo go coś pobolewa. Często na pomeczowe rozruchy zawodnicy zostają w szatni z masażystami, muszą skupić się na podleczeniu jakichś drobnych urazów czy otarć. Łukasz Surma nigdy czegoś takiego nie robił. Zawsze trenował, zawsze z pokorą, zawsze ze skromnością. Poza tym to mądry człowiek i na boisku i poza nim.

Żegnasz się z Ruchem, którego miejsce w tabeli znowu rozczarowuje. 12 pozycja w II lidze odzwierciedla potencjał drużyny?
Myślę że nie. Jest teraz zupełnie inna drużyna, niż kilka miesięcy wcześniej, ale problemy się powtórzyły. Graliśmy czasem świetne mecze, nie przekuwaliśmy gry na zdobyte bramki, sami głupio je traciliśmy. Jak siedziałem w szatni widziałem, że wszyscy są bardzo zmotywowani. Naprawdę. Może ta determinacja, ta chęć pięcia się w górę tabeli paradoksalnie coraz mocniej nas blokowała...

Wpadliście w dołek, po którym nastąpiła kolejna zmiana trenera. Czuliście, że jest już naprawdę źle?
Takie mecze jak w Rybniku, czy w Stargardzie nas dobijały. Czuliśmy, że coś nie idzie. Nie brakowało nam ambicji, raczej wiary w siebie. Biliśmy głową w mur. To są momenty, w którym zawodnik czuje zwątpienie, nie potrafi niczego odmienić. Taki stan niemocy. 

Ty postanowiłeś zmienić otoczenie, wiedząc, że masz w zanadrzu propozycje z innych klubów i na lodzie nie zostaniesz. Początkowo przenosiny do Mielca wcale nie były jednak kierunkiem, na który się nastawiałeś?
Faktycznie, ten temat urodził się całkiem niedawno. Byłem blisko Podbeskidzia, ale nie sfinalizowaliśmy tych rozmów. Pojawiła się oferta ze Stali i jestem bardzo zadowolony z tego obrotu zdarzeń. Spędziłem tu już kilka dni, jestem przekonany że dokonałem dobrego wyboru. Stal jest klubem poukładanym, z konkretnym celem, ma silny zespół i fajny sztab szkoleniowy. I jest na miejscu kilku kolegów jeszcze z czasów gry w Chorzowie. Minąłem się co prawda z Grzesiem Kuświkiem, ale są Bartek Nowak i Rafał Grodzicki, dobrze znamy się też z Grzegorzem Tomasiewiczem.

Z Cichą żegnasz się po 16 latach. Martwisz się o Ruch?
Nie ma przesłanek, by być spokojnym i mieć poczucie, że wszystko jest poukładane. Potrzeba w tym klubie jeszcze wiele pracy. Wierzę, że wszystko się wyprostuje, ale to będzie wymagać czasu. Ten klub dużo w ostatnich latach przeszedł. Z cierpliwością, dobrymi ludźmi i chęciami wróci na należne mu miejsce. Z taką historią i taką marką po prostu na nie zasługuje. 

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również