Wymarzony początek roku. Tyszanie rozgromili "Rycerzy Wiosny"

20.02.2021

Lepszego wejścia w 2021 rok nie mogli sobie wyobrazić zawodnicy GKS-u Tychy. W pierwszym ligowym meczu po blisko dwumiesięcznej przerwie, podopieczni Artura Derbina popisali się znakomitą skutecznością i wygrali aż 3:0 na stadionie aktualnego wicelidera tabeli, ŁKS-u Łódź. 

Łukasz Sobala/PressFocus

Piłkarze tyskiego GKS-u rozpoczęli tegoroczne zmagania w Fortuna 1. Lidze od… ostatniego meczu rundy jesiennej. Wobec licznych zakażeń koronawirusem w obozie Łódzkiego Klubu Sportowego, mecz z grudnia został przełożony na drugą połowę lutego, co w obozie gospodarzy można było przyjąć z pewnym westchnieniem ulgi. Podopieczni Wojciecha Stawowego zakończyli bowiem 2020 rok trzema ligowymi porażkami z rzędu, a biorąc pod uwagę pięć ostatnich kolejek, gorzej od łodzian punktowały jedynie GKS Bełchatów oraz ligowy outsider z Rzeszowa.

Mimo to „Rycerze Wiosny” i tak byli uważani za delikatnego faworyta sobotniej rywalizacji, a ewentualne zwycięstwo zapewniłoby im umocnienie się na drugim miejscu w tabeli. Nie oznacza to jednak, że tyszanie stali w tym pojedynku na straconej pozycji. - ŁKS jest mocny i tabela to pokazuje, ale my też jesteśmy silni i będziemy chcieli mu to udowodnić - zapewniał na naszych łamach obrońca Maciej Mańka, a w przypadku zdobycia przez jego zespół kompletu oczek, GKS wróciłby do strefy barażowej, zrównałby się punktami z czwartym Radomiakiem oraz do dwóch oczek zmniejszyłby stratę do swojego sobotniego rywala.

Pojedynek przy al. Unii zapowiadał się zatem wyjątkowo interesująco, a oczekiwania na dobre widowisko zostały niejako zaspokojone już w pierwszym kwadransie. Przyjezdni z Tychów weszli w mecz naprawdę świetnie, tworząc odpowiednio w trzeciej i czwartej minucie dwie dogodne okazje do otwarcia wyniku. Skrzydłowy Bartosz Biel umiejętnie wykorzystał bierność rywala na prawej stronie defensywy, dzięki czemu bez większych problemów wbiegł w pole karne i starał się dograć futbolówkę do lepiej ustawionych partnerów. W obu przypadkach tyszanom zabrakło jednak odpowiedniego wykończenia - najpierw w dość prostej sytuacji skiksował Szymon Lewicki, a chwilę później piłkę tuż obok słupka posłał debiutant w barwach pierwszoligowca, Kamil Kargulewicz.

W kolejnych minutach tempo spotkania trochę się wyrównywało, a gospodarze coraz umiejętniej radzili sobie z wysokim pressingiem GKS-u i również zaczęli stwarzać pewne zagrożenie w ofensywie. Chyba najlepszą okazję na objęcie prowadzenia stworzył sobie Pirulo, który w 12. minucie zszedł ze swojej pozycji do środka i oddał mocny strzał zza pola karnego. Jałocha poradził sobie jednak z tą próbą, parując futbolówkę w bok. 

Pomijając jednak sytuację dobrze dysponowanego jesienią Hiszpana, więcej z gry w trakcie meczu mieli jednak tyszanie, czego dobitne potwierdzenie otrzymaliśmy w 40. minucie. Wówczas w zamieszaniu podbramkowym próbował odnaleźć się Łukasz Grzeszczyk, ale nie zdołał on oddać czystego uderzenia. Na jego szczęście w odpowiednim miejscu pojawił się Bartosz Biel, który przejął futbolówkę i pokonał Malarza strzałem z bliskiej odległości. Skrzydłowy zdobył tym samym piątą bramkę w bieżących rozgrywkach, jednak nie okazał on specjalnej radości po kolejnym trafieniu, gdyż jest on wychowankiem oraz przy okazji zadeklarowanym kibicem ŁKS-u.

Wynik 1:0 dla GKS-u śmiało można było uznać za zasłużony, ale w ciemno trzeba było się spodziewać, że po zmianie stron gospodarze spróbują wrzucić wyższy bieg i powalczą o odrobienie strat. I rzeczywiście, początek drugiej części gry mógł wskazywać na to, że Jałocha będzie miał w najbliższym czasie sporo pracy. Golkiper poradził sobie jednak m.in. z mocnym uderzeniem Janczukowicza z dystansu, a w przypadku niektórych sytuacji wymiernie pomogli mu jego koledzy z defensywy. 

Od tego momentu rozpoczął się jednak koszmar gospodarzy, którzy nie tylko nie zdołali zdobyć pierwszej ligowej bramki w 2021 roku, a dodatkowo w odstępie dwóch minut przyjęli dwa bardzo mocne ciosy. Najpierw świetną indywidualną akcją oraz równie dobrym jej wykończeniem popisał się Bartosz Szeliga, a chwilę później na listę strzelców wpisał się Kamil Kargulewicz. Młodzieżowiec, pozyskany zimą z trzecioligowej Siarki Tarnobrzeg, zdołał umiejętnie dobić uderzenie Oskara Paprzyckiego zza pola karnego, po którym piłka odbiła się od słupka. 

Po tych trafieniach ŁKS był już całkowicie rozbity, a w ich poczynaniach brakowało zarówno szczęścia, jak i pomysłu czy odpowiedniej precyzji. Gospodarze nie mieli żadnego pożytku z dłuższego posiadania piłki, bo w kluczowych momentach nie potrafili poradzić sobie z szybkiem doskokiem rywali i ich bardzo twardą grą. Po tyszanach było z kolei widać, że funkcjonują jak znakomicie dobrany kolektyw, są znacznie bardziej zaangażowani, a dzisiejszy mecz wcale nie jest ich pierwszym na naturalnej murawie w 2021 roku.

Tym samym GKS odniósł całkowicie zasłużone zwycięstwo na umowny koniec rundy jesiennej. Zdobyte punkty pozwoliły podopiecznym Artura Derbina awansować na czwarte miejsce w tabeli i przy okazji udowodnić, że nie należy ich lekceważyć w kontekście walki o bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy.

ŁKS Łódź - GKS Tychy 0:3 (0:1)

0:1 - Bartosz Biel 40’ 

0:2 - Bartosz Szeliga 55’

0:3 - Kamil Kargulewicz 57’ 

Składy:

ŁKS: Malarz - Wolski, Sobociński, Dąbrowski (60’ Moros), Dankowski - Trąbka, Dominguez, Tosik (60’ Sekulski), Rygaard, Pirulo - Janczukowicz. Trener: Wojciech Stawowy 

GKS: Jałocha - Szeliga, Sołowiej, Nedić, Mańka - Biel, Żytek (87’ J. Piątek), Grzeszczyk (77’ Steblecki), Paprzycki (69’ Moneta), Kargulewicz (69’ Norkowski) - Lewicki (77’ Nowak). Trener: Artur Derbin

Sędzia: Kornel Paszkiewicz (Wrocław)

Żółte kartki: Dąbrowski, Wolski (ŁKS) - Szeliga, Żytek, Paprzycki (GKS)

Widzów: bez publiczności

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również