Wicelider z Tychów na zwycięskiej ścieżce. "Staramy się zachowywać chłodne głowy"

14.05.2021

Po mocnym początku rundy wiosennej i spowodowanej ofensywnymi problemami zadyszce, piłkarze tyskiego GKS-u wrócili w ostatnim czasie na dobre tory. Potwierdza to nie tylko bilans trzech ligowych zwycięstw z rzędu, ale także awans zespołu trenera Artura Derbina na drugą pozycję w tabeli. Przy Edukacji co prawda wszyscy mają nadzieję, że kryzys jest już za nimi, jednak z okazji ostatnich wygranych nikt w obozie pierwszoligowca nie zamierza popadać w nadmierny hurraoptymizm.

Łukasz Sobala/PressFocus

Przegląd wydarzeń w przypadku GKS-u najlepiej jednak zacząć od tego, co wydarzyło się przedwczoraj w hitowym pojedynku Radomiaka z Bruk-Betem Termalicą. Zaległe starcie w ramach 24. kolejki miało niebagatelne znaczenie dla kształtu pierwszoligowej tabeli, a po zaciętej rywalizacji, ostatecznie zwycięstwo odnieśli dominujący od początku sezonu zawodnicy z województwa małopolskiego. 

Pozycja w czołowej dwójce utrzymana

Wspomniana wygrana, poza oczywiście samą Niecieczą, musiała również ucieszyć tyszan, którzy dzięki temu wynikowi pozostali w „zielonej strefie” i wciąż wyprzedzają Radomiaka lepszym bilansem bezpośrednich spotkań. - Z jednej strony podchodziliśmy do tych wydarzeń na chłodno, bo dobrze zdajemy sobie sprawę, że cały czas wszystko właściwie jest w naszych rękach i nogach. Chociaż przyznam, że wspomniany mecz oglądałem i byłem ciekawy, jak on się potoczy. Po cichu liczyłem na to, że to Termalica odniesie zwycięstwo i to się ziściło - zapewnił w rozmowie z naszym portalem pomocnik „Trójkolorowych”, Oskar Paprzycki. 

Patrząc jednak na aktualne różnice punktowe w czołówce i dotychczasowe roszady na miejscach od drugiego do szóstego, kibice w samej końcówce sezonu z pewnością nie będą mogli narzekać na brak emocji. Z walki o bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy nie należy bowiem wypisywać choćby Górnika Łęczna, który co prawda znajduje się obecnie w kryzysie, ale do tyszan wciąż traci zaledwie pięć oczek. - Pierwsza liga z roku na rok pokazuje, że o te najwyższe cele trzeba rywalizować do ostatniej kolejki i sporo się dzieje. Emocji do końca sezonu będzie zatem sporo, choć mam nadzieję, że w naszym wypadku będą one tylko pozytywne. Wszyscy wiemy, o co gramy i liczymy na zakończenie sezonu z happy-endem - mówi nasz rozmówca, który z pewnością może zapisać wraz z zespołem ostatnie tygodnie do udanych.

Nikt po Chrobrym nie załamał rąk

Zanim będzie mowa o zwyżce formy „Trójkolorowych”, warto wrócić do rywalizacji w Głogowie, która z pewnością potoczyła się dla GKS-u dość niefortunnie. Dość powiedzieć, że zespół ze Śląska kończył spotkanie w podwójnym osłabieniu (po czerwonych kartkach dla Nemanji Nedicia i Konrada Jałochy), a jedyna bramka padła po stałym fragmencie gry. I choć wspomniane sędziowskie werdykty obfitowały w pewien gram kontrowersji, to czy po końcowym gwizdku tyscy piłkarze powiedzieli sobie w szatni trochę mocnych słów i mieli poczucie, że wspomniany mecz wymknął im się spod kontroli? 

- Na pewno w pierwszych 20-25 minutach spotkania dominowaliśmy. Dobrze weszliśmy w mecz, fajnie to wyglądało. Nawet uważam, że podczas gry w „10” mieliśmy swoje sytuacje i byliśmy w stanie konsekwentnie utrzymywać się przy piłce. Niestety, ale w Głogowie zabrakło nam tego piłkarskiego szczęścia, a druga czerwona kartka nas w pewnym sensie dobiła, bo ciężko jest w takiej sytuacji myśleć o odrobieniu strat. Nie mieliśmy jednak wówczas do siebie jakiś pretensji czy żalu, a jako zespół szybko wzięliśmy się w garść. Podnieśliśmy głowy do góry, bo zdawaliśmy sobie sprawę, ze przed nami prawdziwy meczowy maraton i takie podejście przyniosło nam odpowiedni efekt - mówi defensywny pomocnik, który trafił do Tychów przed rozpoczęciem tego sezonu.

Chyba najwięcej mankamentów w grze GKS-u wyszło na pierwszy plan na przełomie marca i kwietnia. Wówczas pierwszoligowiec miał ogromny problem ze skutecznością w ofensywie, ale i paradoksalnie również w linii obronnej. Oczywiście, z jednej strony omawiany klub może wciąż pochwalić się drugą najskuteczniejszą defensywą w lidze, ale popełnione błędy kosztowały ich straty punktów z Koroną Kielce, Sandecją czy wspomnianym wcześniej Chrobrym. - W tej lidze chyba każda drużyna przeżywała, przeżywa lub dopiero będzie przezywać jakiś kryzys. Nawet mówiąc o zespołach z czołówki, choćby o ŁKS-ie, którego nikt w pewnym momencie nie wyobrażał sobie poza czołową dwójką. Teraz sytuacja się odwróciła i mam nadzieję, że ewentualne problemy są już za nami i uda się złapać ten potoczny wiatr w żagle - mówi Paprzycki.

Pazerność na gole wielce wskazana

Pomijając ostatni mecz z Łęczną, zakończony wynikiem 3:1, w ostatnim czasie GKS dorobił się miana drużyny niezwykle skromnej bądź wyrachowanej w kontekście dorobku bramkowego. Warto bowiem wspomnieć, że do poprzedniej kolejki aż sześć ostatnich meczów „Trójkolorowych” zakończyło się wynikami 1:0. Do tego trzeba również dołożyć wyniki rywalizacji z GKS-em Bełchatów i Resovią, w których z kolei padły bezbramkowe remisy. Z czego zatem, według naszego rozmówcy, mogła wynikać ta dość zaskakująca statystyka? - Analizowaliśmy to między sobą, bo wiedzieliśmy, że w tej materii jest coś nie tak. Zdawaliśmy sobie sprawę, że o ile z tyłu potrafimy sporo wybronić, tak nie potrafiliśmy przekuć tworzonych okazji na bramki. I faktycznie przed okresem, gdy udało nam się złapać tą ostatnią serię zwycięstw, to była nasza największa bolączka. Skupiliśmy się zatem na tym, by być jeszcze bardziej pazernym na gole i oby to przynosiło taki efekt, że do końca sezonu zawsze będziemy strzelać tą jedną bramkę więcej od rywala - mówi z nadzieją pomocnik GKS-u.

- W tym sezonie lepiej wiedzie nam się w meczach z rywalami ze ścisłej czołówki. Chociaż i tak muszę przyznać, że podeszliśmy do rywalizacji z Górnikiem Łęczna jak do każdej innej. Na pewno w piątek szło nam bardzo dobrze na boisku, wychodziło nam właściwie wszystko, a poza tym wiedzieliśmy, że tym spotkaniem zaczynamy wchodzić w tzw. decydującą część rozgrywek. Bardzo zależało nam na zdobyciu punktów i oddaleniu się w tabeli od ostatniego rywala. Na pewno to zwycięstwo dało nam pewien komfort psychiczny, a założony plan udało się zrealizować w stu procentach - zapewnia zawodnik klubu, który w miniony piątek do swojego wyrachowania dołożył również odpowiedni pierwiastek efektowności. 

Czy zatem mecz z Łęczną był według 22-latka najlepszym dla GKS-u w trwającej rundzie? - Wołałbym powiedzieć, że takie spotkanie jest jeszcze przed nami. Ale jeżeli miałbym się ustosunkować się do dotychczasowej części rozgrywek, na pewno był on jednym z lepszych. Chociaż w tym miejscu i tak wspomniałbym jeszcze o meczu w Łodzi na początku roku - mówi defensywny pomocnik, który jednak w ostatniej rywalizacji musiał znaleźć łyżkę dziegciu w tej beczce miodu. Paprzycki zakończył bowiem spotkanie z Górnikiem z pechowym golem samobójczym, po którym przyjezdni z województwa lubelskiego mogli złapać kontakt. 

- Próbowałem wówczas ratować kolegę z drużyny i zaatakować piłkę wślizgiem. Analizując tą sytuację wydaje mi się, że drugi raz zrobiłbym to samo, a o podjętej decyzji decydowały właściwie ułamki sekund. Teraz można mówić co by było gdyby, ale taka sytuacja, która z pewnością nie było zero-jedynkowa, niestety się zdarza. Gdy piłka wpadła do siatki po moim kontakcie z piłką, poczułem przede wszystkim wściekłość i mówiłem sam do siebie rzeczy w stylu: „co ty zrobiłeś”? Wiedziałem jednak, że do końca spotkania zostało jeszcze kilkanaście minut, więc musiałem szybko wziąć się w garść i starać się jak najbardziej pomóc chłopakom. Liczyłem po cichu również, że może uda mi się zdobyć prawidłowego gola i przypieczętować wygraną. Tak się co prawda nie stało, ale cieszę się, że zwyciężyliśmy - mówi pochodzący z Gdańska piłkarz, kilkukrotnie podkreślając przy okazji rolę zespołowego kolektywu.

Wszyscy zachowują chłodne głowy

Obecnie zawodnicy GKS-u Tychy ponownie znajdują się na fali wznoszącej, więc ich jutrzejszy mecz w Legnicy zapowiada się niezwykle interesująco. Tym bardziej, że miejscowa Miedź również zaczyna łapać drugi oddech, gdyż nie poniosła porażki w sześciu ostatnich spotkaniach, a w minionej kolejce odprawiła z kwitkiem liderującą Termalicę. Sobotnia rywalizacja będzie również o tyle atrakcyjna, że po blisko siedmiu miesiącach nieobecności i pewnym zluzowaniu panujących obostrzeń, na trybuny będzie mogła wrócić część kibiców. - Osobiście już nie mogę doczekać się najbliższego meczu przy Edukacji, gdy przyjedzie do nas Bruk-Bet Termalica i będziemy mogli liczyć na wsparcie fanów. Dzięki ich dopingowi aż chce się grać i zyskuje się dodatkowy impuls, bo przecież gramy również dla osób, wspierających ten klub już od wielu lat. Najważniejsze, że już nie będziemy grali przy pustych trybunach, bo wówczas atmosfera na spotkaniach była dosyć smutna - przyznaje pomocnik.

W tym wszystkim tylko szkoda, że kibice nie zdążyli świętować jubileuszu 50-lecia GKS-u podczas meczu z Radomiakiem. Pół żartem pół serio można jednak stwierdzić, że być może tyszanie odbiją sobie wspomnianą nieobecność podczas fety z okazji awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. - Na razie zarówno ja, jak i moi koledzy w szatni staramy się zachowywać chłodne głowy. Wiemy, że mamy do rozegrania jeszcze pięć spotkań, podczas których w górze tabeli może się jeszcze sporo wydarzyć. Co prawda jesteśmy blisko zapewnienia sobie miejsca w czołowej szóstce, lecz nasza ambicja nie pozwala nam spuszczać głów, tylko walczymy dalej o 2. lokatę i bezpośredni awans. Ale zachowujemy spokój i wolimy przeżywać wszystko bez zbędnych nerwów. Chociaż ostatecznie liczę na to, że po zakończeniu sezonu będziemy mogli cieszyć się z realizacji celu, jaki sobie założyliśmy przed sezonem - dodaje Paprzycki, który poza aktualnymi wynikami „Trójkolorowych”, może być również zadowolony ze swojego indywidualnego dorobku.

Z dotychczasowych 29 spotkań obecnego sezonu Fortuna 1. Ligi, 22-latek wystąpił w dwudziestu sześciu z nich, dodatkowo 22 razy zaczynając grę w podstawowym składzie. Czy taki dorobek faktycznie napawa naszego rozmówcę pewnym optymizmem? - Zawsze staram się na treningach pokazywać z jak najlepszej strony i udowadniać, że zasługuje na możliwość gry. Szczegółową analizę swojego dorobku przeprowadzę dopiero po sezonie, chociaż już teraz jestem zadowolony z decyzji, którą podjąłem podczas podpisania kontraktu latem zeszłego roku. W Tychach mogę grać o najwyższe cele i cieszę się, że jestem częścią tego klubu. Niczego nie żałuję - zapewnia zawodnik, który na Edukacji trafił ze spadkowicza z drugiego szczebla rozgrywkowego, Chojniczanki Chojnice.

Warto jednak wspomnieć, że dla pochodzącego z północy Polski Paprzyckiego, GKS Tychy jest pierwszym klubem spoza swojego rodzinnego regionu. Czy po tych kilku miesiącach piłkarz zaaklimatyzował się w województwie śląskim? I wzorem pytania z oficjalnej strony klubowej, czy jeszcze potrzebuje nawigacji, by dojechać na stadion przy ulicy Edukacji? - Przez ten niecały rok zobaczyliśmy kawał okolicy i już wiem, co gdzie jest. A na stadion mogę dojechać właściwie z zamkniętymi oczami - zakończył z uśmiechem młody piłkarz. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również