Tyszanie na strzeleckiej „liście Forbesa”. GKS poza Pucharem Polski

03.11.2021

Piłkarze GKS-u Tychy wraz z krakowską Wisłą stworzyli naprawdę dobre widowisko w 1/16 Fortuna Pucharu Polski, a pomijając ostatni kwadrans można było mieć wrażenie, że to nie ekstraklasowicz, a podopieczni Artura Derbina mieli tego dnia więcej z gry. "Biała Gwiazda" miała jednak w zanadrzu asa w rękawie w postaci Felicio Brown Forbesa, który poprzez zanotowany dublet zapewnił swojej ekipie awans. 

Łukasz Sobala/PressFocus

Prestiżowe starcie o przełamanie - tak poniekąd można było zapowiedzieć środowe spotkanie GKS-u Tychy z krakowską Wisłą, rozegrane w ramach 1/16 finału Fortuna Pucharu Polski. Ustalenie jednak pory tego meczu na wczesne popołudnie, biorąc pod uwagę jego rangę, uczestniczące w nim drużyny oraz infrastrukturę przy ulicy Edukacji, trzeba było bezwzględnie uznać za spory nietakt. Takiej decyzji nie omieszkali zresztą skomentować fani „Trójkolorowych”, który umieścili na trybunie transparent o treści „Zróbcie mecze o 6 rano, byle Wam zgadzało się siano!”. Mimo dość wczesnej pory, na trybunach nie zabrakło licznych grup kibicowskich obu drużyn, mocno liczących na to, że ich ulubieńcy zdołają znaleźć się w najlepiej szesnastce „Pucharu Tysiąca Drużyn”. 

Teoretycznie przed pierwszym gwizdkiem, z racji różnicy poziomów rozgrywkowych, za faworyta do zwycięstwa należało uznać trzynastokrotnego mistrza Polski. Tym bardziej, że patrząc na aktualną sytuację w ligowej tabeli, zdobycie Pucharu Polski może być dla Wisły (ale i dla kilku pozostałych ekstraklasowiczów) jedyną drogą do wywalczenia awansu do el. europejskich pucharów. Podopieczni Adriana Guli musieli mieć jednak z tyłu głowy fakt, że już za kilka dni rozegrają oni hitowo zapowiadające się derby Krakowa, a w dodatku na pewno zdawali sobie sprawę, że ich dyspozycja od dłuższego czasu jest bardzo daleka od ideału. Do Tychów „Biała Gwiazda” przyjechała bowiem z bilansem dwóch przegranych ligowych meczów z rzędu, w trakcie których zespół aż siedmiokrotnie musiał wyciągać piłkę z siatki. 

Również tyszanie nie mogli przystąpić do pucharowego boju w promiennych nastrojach. Po długiej serii meczów bez zanotowanej porażki, teraz podopieczni Artura Derbina czekają równy miesiąc na zwycięstwo w oficjalnym meczu. Mimo to GKS wcale nie stał w środowym starciu na straconej pozycji, a jego sztab szkoleniowy oraz zawodnicy zgodnie zapewniali, że będą chcieli pokazać się w pucharze z dobrej strony oraz że mają nadzieję na przeżycie ciekawej przygody.

- Na pewno dla nas mecz z tym przeciwnikiem będzie dużym wyzwaniem. Będziemy chcieli pokazać się z dobrej strony i oczywiście grać o zwycięstwo. Nie potrzeba dodatkowej motywacji, bo ona w tych zawodnikach jest, biorąc pod uwagę rangę spotkania i samego przeciwnika. Chcemy rywalizować z tymi najlepszymi, wierzę, że jesteśmy w stanie i w środę będziemy chcieli to pokazać - przyznawał na przedmeczowej konferencji prasowej trener Artur Derbin, a w podjęciu wspomnianego wyzwania mieli pomóc zawodnicy, do tej pory otrzymujący nieco mniej szans na grę - na czele z Łukaszem Sołowiejem, Kamilem Kargulewiczem czy bramkarzem Adrianem Odyjewskim.

I do ostatniego kwadransa postawa tyszan naprawdę mogła robić wrażenie. Bój przy Edukacji długo trwał pod znakiem otwartej wymiany ciosów, wyrównanej gry i braku świadomości, że oba zespoły dzieli różnica poziomów rozgrywkowych. Gospodarze starali się wykorzystywać pozostawiane luki w defensywie gospodarzy, a po meczu Łukasz Grzeszczyk zaryzykował nawet stwierdzenie, że pierwsze 45 minut było ich najlepszymi w trakcie trwającego sezonu 2021/2022. - Fajnie byliśmy ustawieni na boisku, stwarzaliśmy dużo sytuacji i mogliśmy wówczas zamknąć na spotkanie. Byliśmy dużo lepszym zespołem w pierwszej połowie - przyznał kapitan „Trójkolorowych” w rozmowie z reporterem Polsatu Sport. Co jednak z tego, skoro w przypadku GKS-u na przeszkodzie stanęła słaba skuteczność oraz świetnie dysponowany Mikołaj Biegański, a ponadto na przerwę to Wisła schodziła na przerwę z jednobramkowym handicapem.

Podopieczni Adriana Guli zrobili najlepszy możliwy użytek ze swojego jedynego celnego strzału do przerwy, ale bramka Mateusza Młyńskiego tylko rozjuszyła naprawdę nieźle dysponowanych tego dnia „Trójkolorowych”. I co prawda tempo drugiej połowy było trochę spokojniejsze niż pierwszych 45 minut, emocji na placu gry nie brakowało. W takiej sytuacji ponownie można było odczuć mały niesmak, że wiele osób nie mogło obejrzeć tego spotkania np. z powodu obowiązków zawodowych, a na wierzch ponownie zacznie wychodzić dyskusja, czy wciąż wystarczająco dużo zrobiono w kontekście podniesienia prestiżu „Pucharu Tysiąca Drużyn”.

Wróćmy jednak do stricte piłkarskich wydarzeń, bo GKS ani myślał się poddać, a ich staranie przyniosły wymierny skutek za sprawą efektownego gola Łukasza Grzeszczyka. Przy akcji bramkowej należy jednak wrzucić spory kamień do ogródka obrońcy Serafina Szoty, bowiem to jego strata piłki w pozornie dość prostej sytuacji sprokurowała akcję na 1:1. Od tego momentu można było mieć poczucie, że na placu gry tylko jedna drużyna jest w stanie rozłożyć szerzej skrzydła, a kolejne akcje w przypadku gospodarzy będą tylko kwestią czasu. Cytując jednak internetowego klasyka, od ok. 74 minuty w szeregach GKS-u „coś się popsuło”, a jego szyki szczególnie pokrzyżował rezerwowy w tym spotkaniu Felicio Brown Forbes. Pochodzący z Kostaryki snajper w ciagu niespełna 120 sekund dwukrotnie zmusił Odyjewskiego do kapitulacji i sprawił, że losy pucharowego pojedynku okazały się właściwie rozstrzygnięte. 

Rozwinięte skrzydła zawodników trenera Derbina zostały więc brutalnie podcięte, a do ostatniego gwizdka nie znaleźli oni pomysłu na to, by w jakikolwiek sposób wrócić do gry. Tym samym GKS pożegnał się z Pucharem Polski, ale i tak ich boiskowa postawa daje pewne powody do optymizmu przed niezwykle istotną końcówką pierwszoligowej jesieni.

- Szkoda nam dzisiejszego meczu, bo przez pierwsze 75 minut zaliczaliśmy naprawdę dobre zawody. Stwarzaliśmy sporą presję i powodowaliśmy pewien dyskomfort w szeregach przeciwnika. Ponadto mieliśmy trochę sytuacji, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W ostatnim kwadransie góra wzięła jednak piłkarska jakość oraz ekstraklasowe doświadczenie rywala z Krakowa - przyznał opiekun gospodarzy, a strzelec jedynego gola dla przegranego zespołu dodał, że o losach pojedynku zadecydowała stracona bramka na 1:2. - W mojej ocenie nic nie zapowiadało tego, że przegramy to spotkanie. Po golu na 1:2 całkowicie się jednak posypaliśmy, a w pewnych momentach powodowaliśmy mały kabaret w polu karnym i szkoda, że ten ostatni kwadrans zamazał wcześniejszy obraz gry - powiedział rozgoryczony Łukasz Grzeszczyk.

W obozie tyskiego zespołu dominował więc przede wszystkim niedosyt i poczucie, że wyżej notowany przeciwnik z pewnością był do ugryzienia. Pewne pokłady wspomnianego niedosytu mogli również odczuwać zawodnicy imiennika tyszan - GKS-u Jastrzębie, którzy z kolei pożegnali się z pucharem we wtorkowe popołudnie. Pogromcami podopiecznych Jacka Trzeciaka okazał się liderujący w Fortuna 1. Lidze Widzew Łódź, który wypunktował rywala i wygrał na swoim stadionie 4:1.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również