Tyszanie i Zagłębie prawie jak Barcelona z Chelsea

06.06.2009
- To był pojedynek Barcelony z Chelsea. Myśmy chcieli grać w piłkę, a Zagłębie tylko przeszkadzało - stwierdza Mirosław Smyła, trener GKS-u Tychy.
Derbowe starcie, które mogło zaważyć o tym, kto może uniknąć, a kto będzie musiał walczyć o ligowy byt w barażach, rozczarowało licznie przybyłych kibiców. Trudno było dostrzec płynną, zespołową grę, tak jednych, jak i drugich, a akcji podbramkowych było jak na lekarstwo. - To wyglądało jak mecz Barcelony z Chelsea - przyznaje Smyła. - Chcieliśmy grać w piłkę, ale nie mogliśmy. Rywale wyszli z tylko jednym nastawienie, aby nam przeszkadzać. Było ostro, sporo bezpardonowej walki, gry na czas, ale uroku dla oka fanów żadnego - dodaje.

Co na to "Chelsea”? - Dla nas nie liczył się styl, tylko skuteczność - odpowiada Piotr Pierścionek, szkoleniowiec sosnowiczan. - Z Zawiszą graliśmy z polotem, strzeliliśmy trzy bramki i nic z tego nie wyszło. Nie wrażenia artystyczne są ważne, a końcowy efekt w postaci punktów. Rozumiem, że gra się dla kibiców, ale w momencie, kiedy nie ma się "noża na gardle". Byliśmy pod murem i liczyło się tylko jedno - komplet oczek. A czy po pięknej grze, czy słabej, to już nie ważne. Myślę, że i tak nasi sympatycy są zadowoleni z wygranej - wtóruje mu Wojciech Białek, obrońca Zagłębia.
autor: Mariusz Polak

Przeczytaj również