Tychy - Zagłębie 1-0. "Przy lepszej skuteczności graliby w LM"

- Zabrakło pazerności na komplet punktów, sportowej złości i agresji - Piotr Pierścionek, trener Zagłębia, wymieniał zarzuty jakie miał pod adresem swoich podopiecznych. Nic dziwnego skoro najaktywniejszym w poczynaniach ofensywnych w jego zespole był... obrońca Hosić. Bośniak przy wszystkich stałych fragmentach (a tych było sporo) wędrował pod bramkę tyszan i siał spustoszenie, ale bezskutecznie. - Nie było osoby, która dołożyłaby celnie głowę do tych wszystkich wrzutek - żałował Adrian Marek, obrońca gości. - Brakowało w ogóle klarownych sytuacji - przyznał otwarcie napastnik, Tomasz Myśliwy. Tylko Ryndakowi zabrakło centymetrów, gdy po jego strzale Kojdecki z wielkim trudem wybił piłkę na rzut rożny.

Jedynego gola w tym "typowym meczu na remis" - jak określił szkoleniowiec przyjezdnych - zdobył z rzutu karnego Kopczyk. - Sytuacja mocno kontrowersyjna - złościł się Pierścionek. - Dotknąłem piłkę ręką ewidentnie, ale zupełnie nieświadomie. Wstawałem z murawy i zahaczyłem - stwierdził z pochyloną głową Marek.

Tyszanie cofnęli się do obrony i znów trybuny zadrżały. Wszyscy mieli jeszcze w pamięci mecze, w których ich pupile potrafili w ostatnich sekundach roztrwonić wygraną. - Graliśmy jednak wyżej niż w tamtych spotkaniach. Nie pozwalaliśmy przeciwnikowi rozwinąć skrzydeł. Kontrolowaliśmy sytuację - cieszył się Tomasz Kasprzyk, pomocnik GKS-u, który żałował, że wcześniej nie przypieczętował zwycięstwa. - Szkoda wielka, gdyż miałem dwie sytuacje - kręcił głową "Kacper”. - Gdyby moi zawodnicy wykorzystywali wszystkie okazje, to graliby w Lidze Mistrzów - trener Smyła z uśmiechem usprawiedliwiał pechowca.

Po końcowym gwizdku, doszło do ostrej wymiany zdań w szatni Zagłębia, którą można było usłyszeć w całym budynku klubowym. Niestety, nie nadaje się ona do cytowania.