Skuteczność na cenzurowanym. Punktowa seria tyszan przerwana

18.10.2021

Ogromną niespodzianką zakończyła się 13. kolejka Fortuna 1. Ligi. GKS Tychy, mimo bycia zdecydowanym faworytem domowego pojedynku ze Stomilem Olsztyn, zakończył mecz z porażką, zmarnowanym karnym oraz spektakularnym pudłem Tomasa Malca na koncie. Tym samym podopieczni Artura Derbina nie wykorzystali okazji na to, by wskoczyć po tej serii gier na ligowe podium. 

Łukasz Sobala/PressFocus

Gdy w bezpośrednim pojedynku mierzą się ze sobą drużyna, niemogąca znaleźć pogromcy od 13 sierpnia oraz zespół, znajdujący się przed meczem na ostatniej pozycji w tabeli, faworyt takiego spotkania może być tylko jeden. GKS Tychy zamierzał zatem potwierdzić na boisku przyznane mu miano, a stawka poniedziałkowej rywalizacji była dla nich o tyle spora, że ewentualne zwycięstwo zapewniłoby im zrównanie się punktami z drugą Koroną Kielce.

Nie oznaczało to jednak, że wszyscy zaczęli przypisywać podopiecznym Artura Derbina trzy punkty z automatu. Tym bardziej, że po fatalnym starcie sezonu i dorobieniu się określenia „czerwonej latarni” Fortuna 1. Ligi, olsztynianie złapali mały wiatr w żagle i w ostatnich tygodniach odnieśli m.in. wysokie wygrane nad Miedzią Legnica czy Resovią. Obrońca GKS-u Tychy – Łukasz Sołowiej w rozmowie z oficjalną stroną internetową pierwszoligowca nie ukrywał jednak, kto powinien sięgnąć po triumf w dzisiejszej rywalizacji.

- Na pewno będziemy faworytem w tym meczu, bo wszystkie atuty są po naszej stronie. Doświadczenie, atut własnego boiska i jakość piłkarska są po naszej stronie. Musimy być jednak mocno skoncentrowani, bo każdy kto do nas przyjeżdża „napina” się na nas i są to ciężkie mecze – przyznał stoper „Trójkolorowych”. Trener Artur Derbin starał się z kolei tonować nastroje, zapewniając, że rywal z województwa warmińsko-mazurskiego imponuje nie tylko niezłomnym charakterem, ale i posiada swoje atuty w ataku szybkim oraz pozycyjnym.

Mało kto mógł się jednak spodziewać, że zawodnicy Adriana Stawskiego wykorzystają do przerwy wspomniane atuty niemal do perfekcji. W końcu olsztynianie schodzili do szatni z niemal sensacyjnym prowadzeniem 2:0, zdobywając w 45. minut niemal tyle samo goli co w pięciu dotychczasowych wyjazdowych pojedynkach. Trzeba jednak bezwzględnie przyznać, że takie prowadzenie przyjezdnych zdecydowanie było zasłużone, a gdyby udało im się zachować większą ilość zimnej krwi oraz dokładności pod bramką Konrada Jałochy, wynik meczu mógł być już rozstrzygnięty całkowicie. 

W pierwszej połowie na listę strzelców wpisał się Maciej Dampc (w świetnym stylu finalizując dośrodkowanie z rzutu rożnego) oraz skrzydłowy Łukasz Moneta, który jeszcze kilka miesięcy temu przywdziewał zielono-czarno-czerwone barwy. Jego kontrakt z pierwszoligowcem wygasł jednak 30 czerwca, a poniedziałkowy gol był dla niego drugim, który udało mu się zdobyć po przenosinach do Stomilu. Zawodnik z przeszłością w GKS-ie zwieńczył płaskim strzałem szybką kontrę swojego zespołu i wówczas można było mieć wrażenie, że gospodarze zaczynają być - posługując się bokserską nomenklaturą - liczeni.

Wielu optymistów w tym momencie przytoczyłoby jednak słynny cytat trenera Czesława Michniewicza, zwracający uwagę na to, jak niebezpieczny jest rezultat 2:0. I co prawda początek drugiej połowy wskazywał na to, że GKS wcale nie powiedział ostatniego słowa i odważniej ruszył do przodu, natomiast kolejne wydarzenia mogły dać poczucie, że przeciwko tyszanom w poniedziałkowy wieczór sprzysięgły się wszystkie możliwe nieszczęścia. 

W okolicach 48. minuty Tomas Malec zanotował tak „widowiskowe” pudło, że z pewnością znajdzie się ono w klasyfikacji największych flopów sezonu 2021/2022. Rosły snajper chciał wykorzystać dobre zagranie z lewego skrzydła i zdołał oddać strzał mimo asekuracji trzech obrońców klubu z Olsztyna. Problem jednak w tym, że piłka po jego próbie z okolic 2-3 metrów odbiła się tylko od słupka, a następnie wróciła na boisko. Tyszanie nie chcieli jednak załamywać rąk, a ich kolejne ofensywne starania mogły przynieść upragniony skutek już kilka minut później. Po faulu na najbardziej aktywnym w drugiej połowie Macieju Mańce, dobrze ustawiony sędzia Tomasz Marciniak nie miał żadnych wątpliwości i zdecydował się podyktować rzut karny. 

Grząska murawa, problem z odpowiednim ustawieniem piłki oraz chęć wybicia rywala z rytmu spowodowały jednak, że cała procedura wykonywania jedenastki trwała kilka dobrych chwil, a odpowiedzialność za strzelenie wziął na siebie kapitan Łukasz Grzeszczyk. W przypadku pomocnika sprawdziło się inne potoczne powiedzenie, że „jak nie idzie, to nie idzie”, bowiem piłkarz nie zdołał nawet oddać celnego strzału z jedenastu metrów i posłał futbolówkę obok bramki. Tym samym doświadczony gracz zmarnował pierwszy rzut karny od 14 lipca 2020 roku i o ile jeszcze przed drugą połową sytuacja GKS-u była ciężka, po tym pudle zrobiła się ona wręcz fatalna.

Na dodatek niewiele brakowało ku temu, by prowadzenie olsztynian stało się trzybramkowe, ale Mereville Fundambu w znakomitej sytuacji za bardzo podszedł pod piłkę i posłał ją wysoko nad poprzeczką. Stomil nie zamierzał jednak po tym pudle zbyt mocno pluć sobie w brodę, bp wciąż miał wszystko w swoich rękach i do końca starał się zachowywać spokój oraz pełną koncentrację w swoich defensywnych działaniach.

I naprawdę kilkanaście sekund dzieliło ich od zachowania czystego konta przy Edukacji, bo przez przeważającą większość czasu gospodarzom nie wychodziło na murawie właściwie nic. Sam Maciej Mańka oraz dość aktywny po wejściu Maciej Kozina to było za mało, by zaskoczyć bardzo zdeterminowanego przeciwnika. Co prawda jeszcze w ostatnich sekundach GKS złapał kontakt za sprawą mierzonego uderzenia Gracjana Jarocha zza pola karnego, ale więcej nie zdążyli już zdziałać. Tym samym tyszanie po niemal dwóch miesiącach i 10 oficjalnych meczach znaleźli swojego pogromcę i przynajmniej w najbliższych dniach pozostaną na piątym miejscu w tabeli. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również