Postawili się w jaskini lwa, ale... "Nie ma marginesu błędu. Przelewki się kończą"

13.03.2019

Punkt wywieziony ze stadionu Widzewa Łódź z pewnością poprawia morale drużyny ROW-u Rybnik, nie poprawił jednak sytuacji, w jakiej znalazł się w tabeli ROW Rybnik. - Zagraliśmy dotychczas dwa, trudne mecze z czołówką, ale dopiero teraz trzeba nastawić się na spotkania bardzo trudne. Nie ma po prostu marginesu błędu i uczulam już od jakiegoś czasu moich zawodników, że przelewki się kończą - mówi trener zamykającej II-ligową stawkę ekipy z Rybnika.

Rafał Rusek/PressFocus

W dwóch wiosennych meczach zdobyliście jeden punkt. Ostatnia drużyna w tabeli może czerpać z tego dorobku powody do optymizmu, czy to za mało bez względu na jakość rywali, z którymi przyszło się wam mierzyć?
Kiedy zaglądam w tabelę to trudno o optymizm, jesteśmy w końcu tam, gdzie jesteśmy. Ale sięgając dna jest się z czego odbić. Chciałbym, by ostatni mecz z Widzewem był dla nas dobrym prognostykiem. Inauguracja wiosny nie wyszła, tak jak chcieliśmy. Jakoś to przeżyliśmy, można to zrzucić na karb tego, że zeszliśmy ze sztucznej nawierzchni, na której pracowaliśmy zimą, w dodatku wyszliśmy przeciwko Elanie trochę wystraszeni. W Łodzi podjęliśmy walkę, mocną walkę, którą było widać przez całe spotkanie.

W niesamowity sposób otworzyliście to spotkanie. Zdarzyło się panu w karierze grać, lub prowadzić zespół w meczu, w którym gol pada w 10 sekundzie?
Nigdy. Może zdarzało się stracić, bądź zdobyć gola w pierwszych minutach, ale nigdy nie działo się to tak szybko. W dodatku to przecież nie my rozpoczęliśmy mecz. 

To była forma kontrataku wypracowana na treningu, czy wykorzystaliście po prostu okoliczności, które się nadarzyły?
Założyliśmy, że jeśli grę zacznie Widzew, to grając przed swoją publicznością nie będą się cofać. Wiedzieliśmy, że ruszą od razu do przodu dużą liczbą zawodników. Naszym zadaniem było szybko odebrać im piłkę i bez jakiegoś wielkiego grania w prosty sposób przetransportować ją w wysokie strefy. Udało się, ale takich rzeczy nie da się do końca założyć.

Odniosłem wrażenie oglądając to spotkanie, że znaleźliście bardzo skuteczny sposób na zneutralizowanie atutów rywala i byliście na niego świetnie przygotowani.
Umieliśmy nie tylko zneutralizować przeciwnika, ale też dorzucić coś ekstra. Można neutralizować, ale grając z tak mocnym przeciwnikiem nie można skupiać się przez 90 minut wyłącznie na tym. Chcieliśmy jeszcze coś do tego dołożyć i to się udało. Byliśmy przygotowani na dwa, trzy warianty gry Widzewa. Trafiliśmy. Był tylko problem w momentach przejścia z jednego ustawienia na drugie. Czas, którego potrzebowaliśmy - mówiąc po żołniersku - na przeszeregowanie, był za długi. To były momenty, w których Widzew łapał wiatr w żagle. Kiedy już ustawiliśmy się odpowiednio, wchodziliśmy w swój rytm grania.

Podołaliście rywalizacji na terenie, na który pewnie każdy lubi przyjeżdżać, ale trzeba było stawić czoła atmosferze pełnych trybun, na których zasiadło również przeszło pół tysiąca ludzi z Rybnika. Nie było obaw o to, że zawodnicy spalą się przy tym ekstraklasowym opakowaniu widowiska?
Organizacja, publiczność, boisko - to faktycznie stoi w Łodzi na ekstraklasowym poziomie. No i sam mecz też trzymał poziom. Dopiero w końcówce, po tym jak Widzew doprowadził do remisu, trochę to w naszym wykonaniu siadło. Trzeba to zrozumieć - mamy remis w "jaskini lwa", na trybunach siedzi przeszło 17 tysięcy ludzi, którzy oczekują drugiego gola dla gospodarzy. W naszych głowach musiało siedzieć, że trzeba przede wszystkim utrzymać rezultat. Widzew w ofensywę angażował już 80 procent ludzi, my 90 procent w defensywę. Z tego bierze się taka mała obrona Częstochowy. Nie miałem pretensji, ale pokazałem chłopakom po meczu, że gdyby nie panikowali, spokojniej rozgrywali piłkę, śmiało mogliśmy 2-3 razy wyjść do przodu. Mówię to z ogromną pokorą, nie chcę wcale powiedzieć, że powinniśmy wygrać. Punkt na Widzewie zdobyty w takiej atmosferze i przeciwko tak dobrej drużynie jest czymś pięknym tym bardziej, że dorównywaliśmy rywalowi również czysto piłkarskimi aspektami. Nie było "pałowania". Żeby jednak pójść krok dalej musimy umieć wykorzystywać pewne momenty, nawet, albo przede wszystkim grając z zespołami pokroju Widzewa.

Macie za sobą dwa mecze z czołówką, w których każdy zdobyty punkt i tak był odbierany w kategorii niespodzianki. Teraz zaczynają się boje z bezpośrednimi rywalami w grze o utrzymanie. Tu nie wystarczy tylko skuteczny pomysł na obronę. Macie potencjał, który pozwoli na wygrywanie?
Po zimowych sparingach byłem bardzo optymistycznie nastawiony. Najpierw było fatalnie, botem po prostu źle, w końcu lepiej, dobrze i bardzo dobrze. Robiliśmy stały progres, weszliśmy na finiszu przygotowań w to, w co celowaliśmy. W pierwszym meczu wszystko się jednak zawaliło. Przegraliśmy. Co z tego, że po walce, skoro przegraliśmy. Punkty dostaje się za zdobyte gole, nikt nie da ich za ładną grę, czy ambicję. Zagraliśmy dotychczas dwa, trudne mecze z czołówką, ale dopiero teraz trzeba nastawić się na spotkania bardzo trudne. Teraz nie ma po prostu marginesu błędu i uczulam już od jakiegoś czasu moich zawodników, że przelewki się kończą.

Niewiele ruchów transferowych wykonaliście zimą, biorąc pod uwagę trudną sytuację w tabeli. To spokój i wiara w możliwości zawodników, czy po prostu budżetowe ograniczenia?
Po części takie mieliśmy możliwości, ale z drugiej strony ta drużyna była wcześniej mozolnie budowana i trudno przyjść i rozwalić to w drobny mak. Trzeba się dostosować do wizji klubu, nie można wszystkiego po kolei burzyć. Moim zadaniem jest sukcesywna praca i dostosowanie do tego, co mam.

Dwóch z trzech pozyskanych przez was zawodników to gracze, których znał pan z Polonii Bytom. Nie było obaw o to, czy podołają przeskokowi z IV ligi na szczebel centralny, oraz o ewentualne zarzuty o "ciągnięcie za uszy" swoich ludzi?
To nie są moi ludzie, to zawodnicy, z których wcześniej gdzieś zrezygnowano i byli wolnymi graczami. Tak było na pewno z Bartkiem Giełażynem, z kolei z tego co mi wiadomo Przemek Szkatuła po tym, jak z Polonii odeszło kilku zawodników miał problemy z dojazdami do Bytomia i sam zaczął się rozglądać za nowym pracodawcą. Obaj gdyby nie trafili do mnie, to i tak odeszliby z Olimpijskiej. Giełażyna potrzebowaliśmy, bo z powodu kontuzji straciliśmy Piotrka Okuniewicza i zostałem z jednym napastnikiem. Po Bartka sięgnęliśmy bardzo późno, trafił tu niespełna dwa tygodnie przed pierwszym meczem mistrzowskim. To była nagła potrzeba. A Przemek Szkatuła trafił do Rybnika po miesiącu przygotowań, rozglądał się za klubem z wyższej ligi no i po niego sięgnęliśmy.

Pewnie analizuje pan nie tylko mecze ROW-u, ale i pozostałych rywali w grze o zachowanie ligowego bytu. Jakie są wnioski po pierwszych kolejkach wiosny? Kto jest tutaj do "złapania"?
Zwykle w każdej lidze - począwszy od okręgówki, a skończywszy na Ekstraklasie - zawsze jest jakaś drużyna w dolnych rejonach tabeli, na której położono krzyżyk i uznano za spadkowicza, a ona potrafi wywindować się na bezpieczną pozycję. I jest również zawsze tak, że dołować zaczyna jakaś ekipa środka tabeli, której nikt katastrofy nie wróżył. To się potwierdza z sezonu na sezon. Równa, wysoka forma nie zdarza się nikomu. U każdego przychodzi jakiś kryzys. Wiem, że ci którzy wiosną jeszcze nie wygrali swoich meczów, w końcu ruszą. Uważam, że w tym sezonie walka o utrzymanie II ligi będzie trwała do samego końca. A my mamy swój potencjał. Jesienią drużyna aż 9 razy zremisowała co pokazuje, że z każdym potrafiła powalczyć, ale nie potrafiła przechylać szali na swoją korzyść. Czym to było spowodowane? Często brakiem koncentracji w końcówkach, bo kiedy udawało się ją zachować ROW osiągał dobry wynik. Nad mentalnością i skupieniem sporo popracowaliśmy.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również