Pewne zwycięstwo po efektownym woleju. GKS z wyczekiwanym przełamaniem

03.12.2020

W czwartkowy wieczór piłkarze GKS-u Tychy przełamali swoją serię pięciu ligowych meczów bez zwycięstwa i zasłużenie pokonali przy Edukacji łódzki Widzew. Podopieczni Artura Derbina wygrali z beniaminkiem 2:1, a wynik rywalizacji został ustalony za sprawą ładnego trafienia w wykonaniu Bartosza Biela.

Łukasz Sobala/PressFocus

- Zdajemy sobie sprawę, że w ostatnim czasie kreowaliśmy zbyt mało okazji, więc będziemy chcieli to zmienić - tak m.in. przed meczem z Widzewem wypowiadał się trener Artur Derbin, którego podopieczni przystępowali do czwartkowej rywalizacji pod pewną presją. Co prawda zawodnicy GKS-u Tychy urwali w minionej kolejce punkty  dotychczas świetnie dysponowanej Bruk-Bet Termalice, niemniej wynik sobotniej rywalizacji przedłużył do pięciu ich serię meczów bez ligowego zwycięstwa.

Z tego powodu tyszanie nieco oddalili się od strefy barażowej, chociaż zwycięstwo z dołującym na wyjazdach Widzewem umożliwiłoby im zrównanie się punktami z szóstą drużyną w stawce. Po pierwszych minutach zawodnicy trenera Derbina oddali się jednak od realizacji założonego przez siebie celu, bowiem to przyjezdni jako pierwsi przejęli inicjatywę i dość szybko udokumentowali ją bramką. Po szybkiej akcji i wymianie kilku podań na jeden kontakt, w 8. minucie piłkę przed polem karnym otrzymał Mateusz Możdżeń. Doświadczony pomocnik dość szybko zdecydował się na oddanie płaskiego strzału zza pola karnego, a futbolówka po tej próbie przeleciała pomiędzy nogami Nemanji Nedicia i zaskoczyła zasłoniętego bramkarza GKS-u.

Po tej bramce podopieczni Enkeleida Dobiego wcale nie zamierzali spuszczać z tonu, w efekcie czego jeszcze przez kolejne kilka minut starali się nie opuszczać połowy swojego rywala. Dopiero w późniejszych fragmentach spotkania gospodarze zaczęli opanowywać sytuacje i dodatkowo postanowili nieco śmielej ruszyć do ataku. W ich poczynaniach długo brakowało jednak odpowiednich konkretów w postaci strzałów, ale i to zmieniło się kwadrans po pierwszym trafieniu w czwartkowym spotkaniu.

Wówczas z dobrej strony pokazał się środkowy pomocnik „Trójkolorowych” - Oskar Paprzycki - który po swoim krótkim rajdzie prawą stroną boiska wpadł w pole karne i zagrał futbolówkę do Szymona Lewickiego. Rosły napastnik, znajdujący się na środku szesnastki, uciekł spod opieki defensorom Widzewa i pokonał golkipera uderzeniem z bliskiej odległości. Dla 32-letniego snajpera, który w listopadzie rozegrał komplet minut na poziomie I Ligi, jest to czwarty zdobyty gol w tym sezonie.

Naprawdę niewiele jednak brakowało, by były król strzelców 1. Ligi zakończył pierwszą połowę z dubletem na swoim koncie. W 43. minucie napastnik wykorzystał fatalny błąd Daniela Tanżyny i doszedł do sytuacji sam na sam, ale w kluczowym momencie trafił piłką prosto w Miłosza Mleczkę. Pomijając to bardzo nieudane zwieńczenie akcji przez Lewickiego, obu drużynom w pierwszej części gry udało się jeszcze po razie skierować futbolówkę do siatki. Zarówno celne uderzenie tyszanina, jak i dokładna główka Karola Czubaka nie zostały jednak uznane przez Marka Opalińskiego, gdyż w jego interpretacji obaj strzelcy mieli znajdować się na spalonym.

Ostatecznie remis 1:1 utrzymał się do końca połowy, a zgromadzeni przed telewizorami kibice z pewnością mieli nadzieję, że ich ulubieńcy utrzymają niezłe tempo i nie będą zamierzali zadowolić się tylko jednym zdobytym punktem. W przeciwieństwie do pierwszej części meczu, w drugą połowę znacznie lepiej weszli gospodarze, którzy częściej operowali piłką, byli aktywniejsi w ofensywnych poczynaniach i starali się wykorzystać fakt, że łodzianie stracili cały impet oraz pomysł na swoją grę. Na konkretny efekt dominacji GKS-u trzeba było jednak poczekać do 61. minuty - wówczas piłkę na linii ok. 18 metra otrzymał Jan Biegański, ale Miłosz Mleczko wyczuł intencje strzelającego i sparował ją w bok. 

Próbę młodzieżowca w składzie GKS-u trzeba było jednak uznać jako pewien sygnał ostrzegawczy, a chwilę później gospodarze stworzyli sobie kolejną okazję, z którą bramkarz Widzewa nie zdołał już sobie poradzić. Co prawda Marcin Robak oddalił na chwilę zagrożenie, wybijając głową piłkę po dośrodkowaniu Łukasza Grzeszczyka z rzutu wolnego, ale do futbolówki dopadł jeszcze Bartosz Biel. Wszędobylski skrzydłowy popisał się efektownym uderzeniem z powietrza, w efekcie czego GKS wyszedł na prowadzenie i znacząco zbliżył się do pierwszej wygranej od 23 października.

Gospodarze wcale nie zamierzali jednak zadowolić się tym rezultatem, bowiem w kolejnych minutach wciąż częściej przebywali na połowie przeciwnika i sprawiali, by Miłosz Mleczko nie mógł narzekać na nudę. Młody bramkarz musiał bowiem podjąć interwencję chociażby po potężnym uderzeniu Oskara Paprzyckiego z dystansu, ale także przy próbie kapitana Łukasza Grzeszczyka, który spróbował szczęścia po strzale bezpośrednio z… rzutu rożnego.

Po piłkarzach Widzewa było z kolei widać, że po utracie gola na 1:2 zeszło z nich jakiekolwiek powietrze i nie było widać w nich woli walki oraz pomysłu na przerwanie dominacji rywala. Tym samym zawodnicy trenera Derbina zdołali wrócić po niemal miesiącu przerwy na zwycięską ścieżkę, a ważna wygrana pozwoliła im, przynajmniej na jakiś czas, awansować na szóstą lokatę w pierwszoligowej stawce. 

GKS Tychy - Widzew Łódź 2:1 (1:1)

0:1 - Mateusz Możdżeń 8’

1:1 - Szymon Lewicki 23’

2:1 - Bartosz Biel 63’

Składy:

GKS: Jałocha - Szeliga, Szymura (77’ Sołowiej), Nedić, Połap - Moneta (77’ K. Piątek), J. Biegański, Grzeszczyk, Paprzycki (81’ Norkowski), Biel (88’ Steblecki) - Lewicki (77’ D. Nowak). Trener: Artur Derbin 

Widzew: Mleczko - Stępiński, K. Nowak, Tanżyna, Kosakiewicz - Ameyaw (79’ Mąka), Możdżeń, Poczobut (76’ Mucha), Kun (86’ Ojamaa) - Robak, Czubak (86’ Prochownik). Trener: Enkeleid Dobi

Sędzia: Marek Opaliński (Legnica)

Żółte kartki: Paprzycki, D. Nowak (GKS) - Kun, K. Nowak (Widzew)

Widzów: bez publiczności

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również