Pechowy finisz „Trójkolorowych”. Górnik przegrał z Lechem w 99. minucie

19.12.2021

Górnik Zabrze zakończył 2021 rok w dobrym stylu. Wyjazdowa porażka z Lechem nie hańbi, choć mecz ten zabrzanie równie dobrze mogli wygrać. Samo widowisko – bo tak trzeba te spotkanie nazwać – obfitowało w niespodzianki.

Rafał Rusek/PressFocus

Można było się spodziewać, że lider, zmotywowany domową wpadką Pogoni Szczecin, obecnego wicelidera Ekstraklasy, ruszy do ataku. Drużyna Lecha na własnym stadionie, niesiona dopingiem własnej publiczności, nie przegrała jeszcze żadnego spotkania przy Bułgarskiej. Ba, w dziewięciu starciach dała sobie strzelić tylko dwie bramki i jest to prawdziwy ewenement. Zazwyczaj odważnie podchodząca do pressingu ekipa trenera Urbana tym razem cofnęła się głębiej, aby przede wszystkim bronić dostępu do własnej bramki.

I słusznie, bo pierwsze minuty zapowiadały, że Daniel Bielica, na którego szkoleniowiec postawił w bramce, będzie miał tego popołudnia pełne ręce roboty. Kilka groźnych strzałów ze strony Lecha pojawiło się jeszcze przed upływem pierwszych dziesięciu minut meczu. Niedługo później boisko musiał opuścić Rafał Janicki. Wygląda na to, że stoperowi odnowił się uraz mięśniowy, którego nabawił się dwa tygodnie temu. Obrońca narzekał na ból wynikający z przemęczenia, a za Górnikiem naprawdę intensywny okres. Na boisku zastąpił go młody Jakub Szymański, który do tej pory świetnie radził sobie w ligowych zmaganiach. Cała sytuacja nie pomogła Górnikowi w nabraniu pewności siebie i wywołała spore poruszenie na ławce rezerwowych. Lech naciskał, a goście bronili się jak mógł. Wielokrotnie dochodziło do stykowych sytuacji w polu karnym zabrzan czy też tuż przed szesnastką. Twarda walka o piłkę mieściła się, według arbitra, w granicach czystej gry.

Atakom gospodarzy nie było końca i wydawało się, że pierwszy gol dla „Kolejorza” to tylko kwestia czasu. Do pomocy w defensywie nie pchali się Jimenez, Podolski czy Nowak, którzy czasami ustawiali się niemalże w linii. A jednak, ze świetną kontrą wyszli piłkarze z Zabrza. Dwójkowa akcja dwóch byłych graczy Stali Mielec - Bartosza Nowaka z Robertem Dadokiem - zakończyła się wspaniałym podaniem piętką wahadłowego do pomocnika. Zagranie to pozwoliło Nowakowi wejść w pole karne i wystawić piłkę Jesusowi Jimenezowi. Hiszpan nie mógł się pomylić. Pierwszy i jedyny strzał Górnika w pierwszej połowie dał więc gościom prowadzenie.

– Lech nas zdominował w pierwszej połowie i to dość mocno. Nie byliśmy w stanie zareagować, ale kiedy to zrobiliśmy, od razu strzeliliśmy bramkę. Lech wyrównał i można powiedzieć, że jakoś przeszliśmy przez tę nawałnicę. Ale już w końcówce pierwszej połowy udało nam się skonstruować kilka akcji – oceniał Jan Urban, szkoleniowiec Górnika, na pomeczowej konferencji.

Choć Daniel Bielica dwoił się i troił w bramce Górnika Zabrze, w końcu musiał skapitulować. Bierność ze strony ofensywnych zawodników doprowadziła do tego, że napierający poznaniacy stworzyli sobie sporo przestrzeni na dwudziestym metrze przed bramką zabrzan. Golkiper Górnika nie miał szans wyjąć pięknego uderzenia z dystansu. Do przerwy tablica wyników wskazywała remis 1:1, czyli dokładnie taki sam wynik, jakim skończyła się ostatnia batalia tych ekip przy Bułgarskiej. 16 maja tego roku zabrzanie również wywieźli z Poznania jeden punkt. 

Po przerwie obie drużyny starały się wzajemnie „podgryzać”. Górnik nie wykorzystał swoich pięciu minut,  a po raz kolejny Krzysztof Kubica zawahał się z podjęciem decyzji o uderzeniu. Goście byli blisko drugiego trafienia, kiedy do ofensywy ruszyli poznaniacy. W wykonaniu rzutu rożnego przeszkodzili im jednak… właśni fani, którzy odpalili ładunki pirotechniczne i dosłownie zadymili cały stadion. Arbiter był zmuszony przerwać grę na dobrych kilka minut. Takie wymuszone przerwy potrafią czasem sporo namieszać, szczególnie, gdy temperatura nie jest wysoka, a piłkarze cały czas muszą dogrzewać mięśnie. Piłkarze sobie jednak poradzili, jednak długa przerwa nie wpłynęła dobrze na arbitra tego spotkania, Jarosława Przybyła. Kilka minut po wznowieniu gry sędzia główny był zmuszony ponownie ją zatrzymać. Arbiter doznał kontuzji mięśniowej. Zmienił go Albert Różycki, który w obecnym sezonie sędziował przede wszystkim mecze eWinner 2. Ligi. Był to dla niego niespodziewany, ekstraklasowy debiut.

Szczęśliwie pozostała część spotkania mogła przebiegać bez dodatkowych zakłóceń. Niewidoczny przez większość meczu Lukas Podolski postanowił przypomnieć o swojej obecności. Kilka nietuzinkowych zagrań i udanych dryblingów to nie było wszystko, na co stać byłego mistrza świata. Po jednej z zespołowych akcji, które Podolski zapoczątkował, piłkarz z numerem „10” na plecach stanął oko w oko z golkiperem Lecha. Ten położył się wyjątkowo szybko, czytając intencje strzelca i ratując zespół przed stratą bramki. – Wiedziałem, że po przerwie zagramy lepiej. Był to nasz trzeci mecz w przeciągu ostatniego tygodnia i potrzebowaliśmy czasu, żeby wejść na wyższe obroty. W drugiej połowie to był zespół, który gra kombinacyjnie, potrafi stwarzać sytuacje bramkowe. Niestety nie wykorzystaliśmy ich i to się zemściło, taka jest piłka – mówił trener Górnika.

Zabrzanie nabrali wiatru w żagle, ale gospodarze również chcieli zdobyć komplet punktów. Poznaniacy zareagowali równie groźną sytuacją, odpłacając się Górnikowi zmarnowaną „setką”, za zmarnowaną „setkę”. Chwilę później Mateusz Cholewiak i Lukas Podolski wpadli w pole karne Lecha. Zabrakło decyzji o strzale, i choć VAR sprawdzał ewentualny faul na Podolskim, tak sędziowie nie dopatrzyli się przewinienia.

Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Za pierwszym razem Górnik uciekł katu spod topora, jednak przy następnej okazji zabrzanie nie mieli tyle szczęścia. W setnej minucie groźny strzał głową z bliskiej odległości obronił Daniel Bielica, ale odbił futbolówkę prosto pod nogi Antonio Milicia. Trafienie to, szczęśliwie, zostało zaliczone właśnie Chorwatowi. – Chcemy grać ofensywnie, stwarzać sytuacje. Już nie raz było tak, że mieliśmy wiele sytuacji, ale ich nie wykorzystywaliśmy i przez to traciliśmy punkty. W ostatnim czasie byliśmy skuteczniejsi, przybyło nam punktów, ale dziś się nie udało. Jestem przekonany, że moi zawodnicy chcieli strzelić bramkę, wygrać ten mecz i nie mam do nich pretensji – kończył pomeczową ocenę Jan Urban.

– Początek nie był udany, ale z meczu na mecz w naszej grze było widać progres. Szkoda, ze ta runda się kończy, bo byliśmy w dobrej formie i graliśmy przyjemną dla oka piłkę. Wiem, że drużyny szybko się zmieniają, zawodnicy przychodzą, odchodzą. Jeśli wiosną będziemy mieć podobny zespół i będą nas oszczędzać kontuzje, to może to być naprawdę dobry sezon – podsumował na koniec ekstraklasową jesień w wykonaniu swojego zespołu trener Urban.

Górnicy z pewnością nie zasłużyli na zwycięstwo w Poznaniu, choć jeśli dodać tylko nieco skuteczności, mogli zostać pierwszą ekipą, która pokonała Lecha przy Bułgarskiej w obecnym sezonie. Ostatecznie drużyna z Zabrza nie była w stanie obronić nawet remisu i zakończyła rok porażką, kończącą również serię meczów bez przegranej. Górnik zimę spędzi na siódmym miejscu w tabeli, ze stratą siedmiu punktów do trzeciego Rakowa Częstochowa.

autor: Antoni Majewski

Przeczytaj również