Leszek Bartnicki: „Wierzę, że powtórzymy wiosnę sprzed roku”

31.01.2022

Różnie można rozpatrywać rundę jesienną w wykonaniu GKS-u Tychy. Wysoka, szósta pozycja na zakończenie zmagań w minionym roku pozwala wierzyć, że zespół może zaatakować nawet podium Fortuna 1. Ligi.

Łukasz Sobala/PressFocus

Z drugiej strony jednak GKS nieco zawiódł, nie spełniając wysokich oczekiwań. Niewielka liczba zdobytych bramek pozwoliła co prawda rozwinąć dobrą serię bez porażki, ale jednocześnie pozbawiła tyszan wielu punktów, których może brakować w końcówce sezonu. O minionej jesieni, ale również nadchodzącej rundzie wiosennej, rozmawiamy z prezesem zarządu GKS-u Tychy Leszkiem Bartnickim.

***

(Antoni Majewski, Sport Śląski): Choć po jesieni GKS zajmuje wysoką, szóstą pozycję w tabeli, to nie była runda, po której możecie być w pełni zadowoleni z postawy zespołu.
(Prezes Leszek Bartnicki, GKS Tychy):
Na pewno wpływ na rundę jesienną miały wydarzenia z końcówki poprzedniego sezonu. Do końca walczyliśmy o awans do ekstraklasy, w ostatniej kolejce w meczu przeciwko ŁKS-owi mieliśmy jeszcze szanse na bezpośrednią promocję. Ostatecznie przyszło nam grać w barażach, w których odpadliśmy po serii rzutów karnych z Górnikiem Łęczna. Miało to wpływ na kilka aspektów i w istotny sposób przełożyło się na nasze przygotowania do jesieni. Po pierwsze kwestie psychologiczne, bo przegrana walka o awans siedziała w głowach. Druga sprawa, że nasz okres przygotowawczy był przez to krótszy, w odróżnieniu od pozostałych zespołów. I to widać, patrząc na grono ekip, które również odpadły w barażach. My, na szóstym miejscu, plasujemy się wyżej niż Arka Gdynia czy ŁKS Łódź, które również jesienią spuściły z tonu.

Inna istotna sprawa jest taka, że planując potencjalne ruchy transferowe musieliśmy być cały czas przygotowani na dwa scenariusze. Jeśli udałoby się awansować do ekstraklasy, wówczas zaszłaby potrzeba sięgnięcia po zawodników z wyższej półki, niż w przypadku pozostania w pierwszej lidze. To też trochę nas hamowało w kwestii transferów. Dlatego myśląc o całej minionej rundzie trzeba to wszystko brać pod uwagę.

W takim razie jak Pan ocenia te ostatnie miesiące w wykonaniu GKS-u Tychy?
Była to runda nierówna. Słaby początek, ledwie dwa punkty po pierwszych czterech kolejkach, krótki pobyt w strefie spadkowej. Ale później przyszły zmiany, między innymi w sposobie ustawienia zawodników na boisku. Od zremisowanego meczu przeciwko Podbeskidziu zespół ruszył. Tam padł bezbramkowy remis, ale zagraliśmy dobre spotkanie, nie uznano nam bramki po spalonym, który VAR bardzo długo analizował. W końcu nastąpiła seria niezłych starć, pięliśmy się w górę i byliśmy blisko, aby wskoczyć na podium. Jednak sama końcówka w naszym wykonaniu znów była trochę słabsza i ostatecznie skończyliśmy jesień na przyzwoitym, szóstym miejscu. Jest jednak pewien niedosyt, bo nasze oczekiwania zakładały, że zdobędziemy kilka punktów więcej. W pierwszej lidze mamy obecnie taką sytuację, w której Miedź Legnica zdecydowanie odskoczyła pozostałym zespołom, natomiast walka o miejsca barażowe, a także wicemistrzostwo, będzie się toczyć w gronie być może nawet dziesięciu zespołów. Wśród nich jesteśmy my i głęboko wierzę w to, że powtórzymy dobrą rundę wiosenną, taką jak rok temu.

Przed wami sytuacja niemalże bliźniacza do tej sprzed roku, prawda? Z tą tylko niewielką różnicą, że wówczas zimę spędziliście na siódmym miejscu w ligowej tabeli.
Wtedy ostatnie dwa spotkania jesieni zagraliśmy naprawdę dobrze. Zwycięstwo u siebie z Widzewem, wygrana z Odrą Opole. Ostatni mecz, z ŁKS-em, został przełożony, z czego się nie cieszyliśmy, bo wydawało nam się, że jesteśmy w wysokiej formie. Więc z tyłu głowy mieliśmy, że mamy w zanadrzu ten zaległy mecz. W teorii na pewno trudny, ale jak się okazało prawdopodobnie był to nasz najlepszy mecz w całym poprzednim roku, bo wygraliśmy w Łodzi aż 3:0. Potem w tabeli za rundę wiosenną byliśmy bardzo wysoko, na drugim miejscu. Dlatego mam nadzieję, że czeka nas analogiczna sytuacja. Przygotowania do wiosny są prowadzone w podobny sposób, jedziemy na zgrupowanie do Ustronia. Chcemy skopiować te elementy, które w poprzednim roku przyniosły efekty.

Podkreśla Pan wyraźnie, że wydarzenia z końcówki poprzedniego sezonu zostawiły swoje piętno na psychice piłkarzy, sztabu. Pojawiły się nawet głosy, że w pewnym sensie to, co trener Derbin zbudował między sobą, a piłkarzami, nieco się w tamtym momencie wypaliło. Coś się skończyło.
Wielu z nas w myślach widziało się już w ekstraklasie. Nie chcę mówić, że była ona na wyciągnięcie ręki, ale… Była blisko. Byliśmy chwaleni za to, jak zespół grał w rundzie wiosennej i mam wrażenie, że w decydującym spotkaniu barażowym zabrakło nam sił. Mecz ten rozgrywaliśmy trzy dni po starciu z ŁKS-em, który sporo nas kosztował. W dodatku nałożyły się na siebie kontuzja Damiana Nowaka, zawieszenie dla Łukasza Grzeszczyka. Mieliśmy problem na ofensywnych pozycjach, na których zabrakło nam rotacji.

A jeśli chodzi o możliwe wypalenie… Ja bym tak do tego nie podchodził. Dopóki idzie dobrze, wszystko staje się łatwiejsze. Kiedy następuje trudniejszy moment, odbija się to na wszystkich. Trzeba umieć wyjść z takiego kryzysu. I runda jesienna pokazała, że pomimo słabszego początku potrafiliśmy wygrać kilka meczów z rzędu, zmienić ustawienie, sposób gry. Klasę trenera poznaje się po tym, czy potrafi wychodzić z trudnych momentów, a jeśli na to mu się nie pozwoli, to też nigdy się tego nie nauczy. Jeżeli w każdej takiej chwili będziemy szukali winy w trenerze, to będzie to proste rozwiązanie, ale nie pozwolimy mu spróbować znaleźć recepty na to, jak wyjść z kryzysu.

W takim razie między bajki można włożyć plotki, które mówiły o tym, że wiosną na ławce trenerskiej GKS-u zobaczymy innego trenera?
Nie zajmuję się plotkami. Pewnie wokół każdego klubu piłkarskiego, który przegra dwa, trzy mecze z rzędu, pojawia się lista kandydatów – często zupełnie absurdalnych. I dotyczy to klubów zarówno tych najlepszych w Europie jak i drużyn z niższych lig. Oczywiście my dobrze znamy rynek trenerski w Polsce, bo zawsze trzeba być przygotowanym na różne warianty, scenariusze. Na przykład na wypadek, gdyby kryzys się pogłębiał, było coraz gorzej. W Polsce mamy często tak: gdy ktoś zwolni trenera, a następnego dnia ogłosi jego następcę, to mówimy, że „już od dawna chcieli go zwolnić”, „czekali tylko na dobry moment”. Z kolei jeśli się zwolni trenera i przez dwa tygodnie nie ma następcy, to wtedy media mówią, że klub był nieprzygotowany na tę zmianę. Nie ma w tym przypadku złotego środka, ale my musimy mieć plany „A”, „B”, „C”… Jak w życiu. To, że zakłada się różne scenariusze to nie znaczy, że nie wierzy się w swój plan „A”. Kluczem jest racjonalne podejście. A co do trenera Derbina – pracuje on u nas już półtora roku i mam nadzieję, że ten okres tylko będzie się wydłużał.

Okienko transferowe w pełni, w Tychach pojawiają się już pierwsze ruchy transferowe. Wiem, że celem numer jeden GKS-u tej zimy miał być napastnik. Czy jesienią Tomasz Malec nie dawał takiej jakości, jakiej od niego oczekiwaliście? 
Co do jakości, można by polemizować. Nie dał tylu bramek, ilu byśmy sobie życzyli. A jako napastnik jest on analizowany także przez pryzmat goli, bo jest to najbardziej wymierne w kontekście „dziewiątki”. Ale przy tym trzeba pamiętać, że praca napastnika nie polega tylko na zdobywaniu bramek, bo oglądając wnikliwie nasze mecze można zauważyć, ile piłek Tomek zgrał, ile razy w kluczowych momentach utrzymał się w posiadaniu futbolówki. Ile sytuacji stworzył sobie, swoim kolegom. Wykonuje on dużą pracę, ale chcielibyśmy, żeby tych trafień z jego strony było więcej.

Natomiast napastnik żyje też z podań i sytuacji, które stworzą mu partnerzy z drużyny. Tomek nie jest zawodnikiem, który weźmie piłkę pod swoim polem karnym, przedrybluje dziesięciu piłkarzy i strzeli gola. Potrzebuje do tego dobrych okazji. Zabrakło mi, w jego przypadku, niewykorzystanej dobrej sytuacji w meczu przeciwko Stomilowi Olsztyn oraz zmarnowanego karnego przeciwko Resovii Rzeszów. Poza tym nie popełnił żadnych rażących błędów. Nieduża liczba bramek Malca jest zatem poniekąd efektem pracy całej drużyny.

Patrząc z drugiej strony – w Tychach często zdarzało się tak, że to nie napastnicy byli liderami klasyfikacji strzelców.
Zgadza się. Dorobek bramkowy w przypadku GKS-u zazwyczaj rozkłada się na wielu zawodników. Nasi napastnicy w poprzednim sezonie – Szymon Lewicki i Damian Nowak – zdobyli łącznie 9 goli. A jako zespół zdobyliśmy przecież 49 bramek, tyle samo, ile Radomiak, który wygrał ligę. Dlatego liczby napastników nie przekładają się jeden do jednego na całą drużynę.

Udało wam się znaleźć nową „dziewiątkę” w postaci Daniela Rumina, niezwykle skutecznego w poprzednim sezonie, a grającego wcześniej w walczącym o utrzymanie GKS-ie Jastrzębie. Dlaczego wybór padł właśnie na niego?
Atak chcieliśmy wzmocnić zawodnikiem trochę innym, niż Tomasz Malec. Tym bardziej, że widzieliśmy, że spośród dziewięciu spotkań wygranych jesienią (osiem spotkań ligowych i jeden mecz Pucharu Polski – przyp. red.) aż w sześciu meczach graliśmy systemem z dwójką napastników. Dobrze to funkcjonowało, dlatego szukaliśmy kogoś nieco niższego, ale bardziej mobilnego, dobrze czującego się w grze z kontry. Takim zawodnikiem jest Daniel Rumin. Grając w zespole z końcówki tabeli zdobył 18 bramek na przestrzeni półtora sezonu, często sam tworzył sobie sytuacje. Jest to typ piłkarza, który dobrze czuje się w szybkim ataku. Analizowaliśmy go od dłuższego czasu, a temat jego transferu do Tychów podejmowaliśmy już latem. Wówczas cena odstępnego była dla nas zbyt duża. Był to zatem nasz cel numer jeden, który udało się spełnić. Cieszę się, że udało nam się pozyskać takiego piłkarza, do tego w dobrym wieku, bo Daniel ma dopiero 24 lata i wierzę, że wciąż będzie się rozwijał.

Nie ukrywam, że wygraliśmy walkę o niego z kilkoma klubami, bo miał on oferty z innych zespołów, nierzadko lepsze od tego, co my zaproponowaliśmy. A jednak udało nam się go namówić na grę w Tychach, spodobał mu się nasz pomysł na niego. Mam nadzieję, że będzie zdobywał dla nas bramki i kontynuował swoją dobrą formę w pierwszej lidze, a z czasem jeszcze wyżej.

Trzeci najlepszy strzelec poprzedniego sezonu, wzbudzający spore zainteresowanie… Ściągnięcie Rumina możecie zatem uznać za spory sukces?
Temat Rumina sondowało nawet kilka klubów ekstraklasy. Ale tam pewnie nie byłby zawodnikiem pierwszoplanowym. Zważywszy na swój wiek na pewno brał to pod uwagę. Ja się cieszę, bo wydaje mi się – patrząc na napastników dostępnych na rynku, skrojonych pod naszą kieszeń – że był to kandydat z samej góry „listy życzeń”. Natomiast każdy transfer jest obciążony ryzykiem. Ibrahimović, świetny piłkarz, nie sprawdził się kiedyś w Barcelonie. W naszej gestii jest, aby ryzyko minimalizować. Rumin jest graczem, który zna region, bo właściwie całe życie był związany z województwem śląskim. Dobrze zna specyfikę ligi. I tak, jak powiedziałem, gra i strzela regularnie, pasuje do naszej filozofii gry. A jest w takim wieku, że myślę, że GKS Tychy nie jest dla niego szczytem marzeń. Grunt, żeby nadal zdobywał bramki, jak w poprzednich rundach.

Zimą waszym łupem padł także Krystian Wachowiak, młodzieżowiec, który zamienił Wisłę Kraków na Tychy. Ruch logiczny, bo jesienią nie mieliście zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o młodzieżowców. Piłkarz ten teoretycznie klasyfikowany jest jako obrońca – pytanie, jaki plan ma na niego GKS Tychy?
Krystian wypromował się w Chojniczance i sporo meczów rozegrał tam na pozycji bocznego pomocnika. Jeśli dobrze pamiętam, to trener Smółka przestawił go na pozycję lewego obrońcy. Wyglądał nieźle pod kątem gry ofensywnej, więc nie jest powiedziane, że będzie on grał w defensywie. Jest duża szansa, że Wachowiak wiosną zagra u nas na pozycji lewoskrzydłowego, może na lewym wahadle. Zależy, w jakim systemie zagramy wiosną. Zimą chcemy poszukać alternatywnego ustawienia, aby zespół miał szeroki wachlarz rozwiązań taktycznych.

On bardzo dobrze czuje się w grze ofensywnej. Dlatego może być tak, że na lewej stronie zobaczymy na przykład Krzysztofa Wołkowicza i właśnie Krystiana Wachowiaka, a obaj piłkarze będą się wymieniać w pionie. Bo przecież Krzysztof również z pomocnika został przekwalifikowany na obrońcę. Mogą się oni dobrze uzupełniać. Warto dodać, że jesienią poza „Wołkiem” na skrzydłach nie mieliśmy zawodnika lewonożnego. Pojawienie się Wachowiaka rozszerzy nasze możliwości, zwiększy ilość dobrych dośrodkowań z lewej strony. W okresie przygotowawczym czeka nas kilka sparingów z silnymi rywalami, dlatego nasze pomysły będziemy sprawdzać w warunkach bojowych. Przypominam także, że jest to też zawodnik, za którego Wisła Kraków zapłaciła pół miliona złotych. To nie zdarza się zbyt często, żeby klub z ekstraklasy płacił takie pieniądze za piłkarza z drugiej ligi. Więc na pewno jest to piłkarz o dużych możliwościach, który – mam nadzieję – szybko się wkomponuje w nasz zespół. Pomaga mu w tym Oskar Paprzycki, z którym grał jeszcze w Chojnicach.

Skoro już mowa o formacji ofensywnej, to spośród skrzydłowych wielu zawodników dzieliło między sobą czas spędzony na boisku. Nie myśli Pan, że w pewnym sensie brakuje stabilizacji na tych pozycjach?
Najwięcej minut uzbierał Bartosz Biel. Jeżeli tylko nie wykluczały go kontuzje, a na początku sezonu miał problemy zdrowotne albo kartki to on był wiodącą postacią wśród skrzydłowych. Ale dorobek dwóch goli z rundy jesiennej to także liczba poniżej naszych oczekiwań. Natomiast jeśli chodzi o pozostałych zawodników, faktycznie było sporo rotacji. Z młodzieżowców sezon zaczynał Michał Staniucha, w to miejsce wskoczył Janiak, a ostatecznie w końcówce najwięcej grał Kozina. Dla tego ostatniego przeskok do pierwszej ligi mógł być wyzwaniem, a jednak koniec końców jesienią został najczęściej asystującym zawodnikiem w naszej drużynie.

„Kozi” musiał się nauczyć kilku rzeczy pod kątem taktycznym, ale im dalej w sezon, tym lepiej się prezentował. Jest to piłkarz trudny do przeczytania dla obrońców, z umiejętnością gry jeden na jeden. A wiem, że drzemie w nim wiele więcej niż dotychczas zobaczyliśmy. Zdajemy sobie też sprawę z tego, że obecnie młodzieżowcy dają drużynie trochę mniej, niż w poprzednim sezonie. Wtedy jesienią mieliśmy Janka Biegańskiego, w środku pola był Łukasz Norkowski, na skrzydłach Kacper Piątek i Kamil Kargulewicz, który dołączył na wiosnę. Mam nadzieję, że pojawienie się Wachowiaka, który ma niemałe doświadczeni na poziomie centralnym, podniesie jakość na „pozycji” młodzieżowca.

No właśnie, w tym roku musieliście „szukać” młodzieżowców… Biegański, Misztal – piłkarskie talenty w Tychach na pewno są, a jednak ci zawodnicy „uciekają” do innych zespołów. I to wcale nie za duże pieniądze, a ekwiwalent za wyszkolenie. Czy to nie tak, że można było tym chłopakom przedstawić lepszy plan rozwoju, zachęcić, aby pozostali w GKS-ie?
Wiadomo, że aby podpisać kontrakt, chęć muszą wyrazić obie strony. Niestety dzisiaj często dochodzi także strona trzecia, menedżerowie, którzy mają swoje do ugrania. Szczególnie w przypadku, gdy mówimy o transferze zawodnika, za którego klub teoretycznie nie musi płacić. Dlatego to też trzeba wziąć pod uwagę.

Jeśli chodzi o Janka Biegańskiego, bardzo długo namawialiśmy go na podpisanie nowej umowy. Do tego doszły pewne kwestie osobiste. Trzeba też szczerze powiedzieć, że propozycja gry w czołowym klubie ekstraklasy jest kusząca. Ale wciąż mamy dobre relacje, Janek nas odwiedza, kiedy tylko jest na Śląsku i niewykluczone, że nasze drogi się kiedyś nie zejdą. Bardziej mogę się dziwić Marcelowi Misztalowi, że wybrał Podbeskidzie, ale widocznie oferta bielszczan była lepsza od naszej. Może zwracał uwagę na to, na jakiej pozycji gra tam najczęściej młodzieżowiec, a na jakiej u nas?

Chciałoby się, aby wychowankowie grali u nas jak najdłużej, ale znów – to nie jest problem tylko GKS-u. Tak samo Wisła Kraków miała z Buksą, dzisiaj głośno jest o problemie Lechii Gdańsk z Żukowskim. Żyjemy w takiej rzeczywistości, w której zawodnicy nie są przywiązani do klubu czy nawet konkretnego miejsca zamieszkania. Zresztą nie tyczy się to tylko piłki, a w ogóle rynku pracy. Na szczęście mamy sporo utalentowanych chłopaków w grupach młodzieżowych, których będziemy wprowadzać. W rundzie jesiennej trzech piłkarzy – Miłosz Pawlusiński, Marcel Misztal i Krzysztof Machowski – zaliczyli pierwszoligowe debiuty. Więc to pokazuje, że przez grę w grupach młodzieżowych, później rezerwach, można trafić do pierwszej drużyny.

Patrząc na tyskie grupy młodzieżowe, radzą one sobie nie najgorzej, ocierając się nawet o najwyższe klasy rozgrywkowe w Polsce.
Tak, dla nas miniony rok był w pewnym sensie historyczny, bo w Tychach po raz pierwszy mieliśmy Centralną Ligę Juniorów do lat 17. Pandemia przeszkodziła nam w tym, aby awans wywalczyć pół roku wcześniej. Na wiosnę rocznik 2004 grał w tej CLJ-ce bardzo dobrze. Potrafiliśmy wygrać z Zagłębiem Lubin, Rakowem Częstochowa, Górnikiem Zabrze… Dwa mecze odbyły się nawet na głównej płycie i były transmitowane przez kanał „Łączy Nas Piłka”. 

Niestety, rocznik 2005 mieliśmy nieco słabszy i nasza drużyna spadła, ale mamy spore szanse, aby za pół roku wrócić. Dołączyło do nas tej zimy kilku ciekawych zawodników urodzonych w 2005 i 2006 roku. Myślę, że to fajna sprawa, że przez rok mogliśmy się tymi rozgrywkami cieszyć. Niedługo mogą być w Tychach nawet dwie CLJ-ki, nie tylko ta do lat 17, ale także do lat 15. Jeśli zaś chodzi o juniorów starszych – najważniejsze dla nas jest, aby najlepsi piłkarze trafiali do drużyn seniorskich. Chociażby do rezerw, do czwartej ligi, gdzie jesteśmy obecnie wiceliderem. Natomiast w 1. Lidze Wojewódzkiej juniora starszego i tak zajęliśmy wysokie, trzecie miejsce, więc również nie mamy się czego wstydzić.

Utworzyliśmy także oddziały mistrzostwa sportowego w ZS nr 1 im. Gustwa Morcinka, aby w większym stopniu sięgać po zawodników z dalszych części województwa czy nawet z innych województw. Ułatwia nam to pogodzenie szkoły z treningami. Mamy w Tychach wynajęty dom wielorodzinny, gdzie mieszkają zawodnicy pochodzący z dalszych stron. Próbujemy również ściągać chłopców, którzy kiedyś wyjechali z Tychów. Na przykład napastnik Dawid Parysz z rocznika 2005. Ciekawy zawodnik, tyszanin, i choć nigdy nie był w GKS-ie Tychy, to w Rozwoju Katowice zaliczył już sporo minut w czwartej lidze. Zimą trafił do nas.

Awans cieszy tym bardziej, że promocja do Centralnej Ligi Juniorów nie jest łatwa z klubu z Górnego Śląska.
Na Śląsku zespołów jest bardzo dużo. Sam pochodzę z województwa lubelskiego, ale miałem okazję pracować też w klubach w województwie pomorskim i widzę, jak – w porównaniu z tamtymi regionami – rozbudowane są tutaj rozgrywki młodzieżowe. A my jako GKS Tychy dopiero nadrabiamy pewne zaległości, budujemy od podstaw niektóre roczniki młodzieżowe, więc były przypadki, że musieliśmy startować nawet od czwartego, najniższego poziomu.

Nawet w ligach wojewódzkich juniorów poziom rywalizacji jest wysoki. Są kluby ze szczebla centralnego, czy nawet te, które nie mają mocnych drużyn seniorskich jak Gwarek Zabrze czy Stadion Śląski Chorzów, które bardzo dobrze szkolą młodzież. To ogromna wartość, jeśli chodzi o ten region. Bo gdyby np. Jagiellonia Białystok spadła z CLJ-ki to tak naprawdę w swoim województwie nie mieliby z kim rywalizować. Natomiast na Śląsku na każdym kroku można trafić na znane marki.

Poziom jest wysoki, ale znów wracamy do tego, że mimo wszystko wielu młodych chłopaków decyduje się na wyjazd ze Śląska, również młodzi gracze z Tychów.
To prawda, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że dziś najlepsze i najbogatsze akademie nie znajdują się w województwie śląskim. Legia, Lech, Pogoń, Zagłębie Lubin – to te marki przyciągają chłopaków. Mamy głośny ostatnio przykład Jakuba Kamińskiego, który z Szombierek Bytom trafił do Lecha Poznań, a teraz dalej, za granicę. Dobrze by było, gdyby takie kluby jak Szombierki korzystały z tych pieniędzy, aby podnosić poziom szkolenia.

Natomiast poza aspektami finansowymi są kluby w Polsce, które mają ośrodki na zdecydowanie wyższym poziomie. I oferta dotycząca bazy jest kusząca. Jesteśmy dzisiaj takim społeczeństwem, które wymaga coraz lepszych warunków. Nikt nie chce posyłać dzieci na trening, gdzie zamiast boiska jest klepisko, co kiedyś było normalne. Dlatego, chcąc być konkurencyjnymi, musimy mieć coraz lepszą ofertę. Cieszę się, że nasza baza się poprawia – mamy sztuczne boisko z podgrzewaną murawą, będzie nowe boisko z hybrydową murawą, jest stadion lekkoatletyczny. Możemy otrzymać też dwa miliony złotych rocznie z programu rządowego na inwestycje dla klubów pierwszoligowych. Te pieniądze też będziemy chcieli wydawać, aby podnosić jakość bazy, ułatwiać rozwój zawodników i stawać się atrakcyjnym klubem w porównaniu z konkurencją. Dziś brakuje boisk, szczególnie wtedy, kiedy szybko robi się ciemno. Pieniądze możemy otrzymywać przez następne pięć lat. W kolejnych latach być może postaramy się postawić balon nad sztucznym boiskiem, bo oblężenie obiektów jest ogromne, a treningi trwają do późna. Cieszy, że tyle osób trenuje piłkę nożną, ale do tego wszystkiego potrzebna jest właśnie baza.

Różnica pomiędzy dotacją dla klubów pierwszej ligi, a drużyn z ekstraklasy jest duża i wynosi aż 4 miliony złotych. Czy w związku z tym nie wzrasta presja, aby jak najszybciej awansować do ekstraklasy?
Przeskok z pierwszej ligi do ekstraklasy i tak jest duży, ze względu na pieniądze z tytułu praw telewizyjnych. Ekstraklasa jest „łatwiejsza” pod kątem ekonomicznym, w porównaniu do pierwszej ligi. Zresztą nie bez przyczyny wiele osób mówi, że Fortuna 1. Liga jest najdroższą ligą w Polsce, biorąc pod uwagę potencjalne przychody oraz wydatki. Chociaż w tym momencie na pewno odezwą się drugoligowcy, którzy przecież też nie mają lżej. Nie jesteśmy jedynym krajem, w którym przeskok z drugiego poziomu rozgrywkowego na pierwszy jest duży. Nie bez przyczyny mówi się, że mecz o największą stawkę finansową na świecie to finał baraży o awans do Premier League, bo tam gra toczy się o większe pieniądze niż w finale Ligi Mistrzów.

Oczywiście chcielibyśmy powalczyć o promocję, a poprzednim sezonem wysoko zawiesiliśmy sobie poprzeczkę. My, nasze otoczenie, kibice… Wszyscy oczekują, że w tym roku uda się skutecznie zawalczyć o awans. Jesteśmy w o tyle dobrej sytuacji, że jeśli to się uda, nie będziemy mieć problemu z uzyskaniem licencji. Infrastruktura w Tychach jest, także dobrze byłoby, gdyby nasze miasto po latach wróciło na mapę ekstraklasy, a stadion mógł się zapełniać na meczach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Wiemy jednak, że konkurencja jest ogromna, pierwsza liga pełna jest silnych marek, nierzadko o większych od nas możliwościach finansowych, ale postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby na koniec sezonu móc świętować.

Z pewnością są kluby osiągające większe przychody od GKS-u, ale bądźmy szczerzy – tyski klub to, na dzień dzisiejszy, jeden z najbogatszych zespołów Fortuna 1. Ligi.
Miedź Legnica, Korona Kielce, Podbeskidzie, Arka Gdynia czy kluby łódzkie są na pewno bogatsze. Ale oczywiście nie jesteśmy wśród „biedaków”. Staramy się tak wydawać pieniądze, aby nie szły tylko na pierwszy zespół. Bo wtedy, jeśli nie uda się spełnić celu sportowego, zostaje tylko spalona ziemia. Chcemy, żeby GKS rozwijał się na różnych płaszczyznach. Chodzi mi po głowie na przykład utworzenie drużyny kobiecej w niedalekiej przyszłości. Tym bardziej, że Tychy chcą być miastem-gospodarzem Mistrzostw Europy w piłce nożnej pań w 2025 roku. Chciałbym, by GKS był klubem pełniącym jak największą rolę społeczną w naszym mieście. Bo na pewno jest to jedna z rzeczy, z których Tychy słyną – obok browarów i fabryki Fiata. GKS to marka, która w innych częściach Polski kojarzy się z miastem. W zeszłym roku byliśmy 26 razy transmitowani w ogólnopolskiej telewizji, więc to także dobra wizytówka i reklama dla Tychów.

Wracając do tematu Fortuna 1. Ligi, na pewno można wprowadzić pewne zmiany, które pozwoliłyby klubom z tego szczebla stać się choć troszeczkę bardziej konkurencyjnymi po awansie do ekstraklasy?
Często mówi się, że beniaminkowie wchodzą do ekstraklasy, zaniżają poziom i najczęściej spadają. Ale biorąc pod uwagę jakie mają możliwości finansowe w porównaniu do drużyn, które w tej lidze są od dawna, to ich zadanie jest naprawdę trudne. Trzeba również zwrócić uwagę na to, że gdy Górnik Łęczna kończył swoje zmagania barażowe, pozostałe kluby ekstraklasy od dwóch tygodni przygotowywały się do nowego sezonu. Zatem nie jest łatwo to wszystko połączyć.

Jako zarząd Pierwszej Ligi Piłkarskiej, w którym jestem wiceprezesem, zdajemy sobie z tego sprawę i dążymy do tego, aby to wszystko ułatwić. W tym roku ekstraklasa i pierwsza liga zakończą rozgrywki praktycznie w tym samym czasie. Bardzo możliwe, że od kolejnego sezonu na zapleczu wprowadzimy przerwy reprezentacyjne, gdyż widzimy, że wielu zawodników klubów pierwszoligowych jest powoływanych, przede wszystkim do kadr młodzieżowych. Staramy się zatem wyrównywać szanse.

Pozostając przy ekonomii, czy prowadziliście szacunki, jak wiele pieniędzy klub stracił na pandemii koronawirusa? Przypominając sobie ostatnie raporty Deloitte, GKS na pewno był w czołówce klubów, jeśli chodzi o straty.
Na pewno nie jesteśmy potentatem, jeśli chodzi o frekwencję, ale pod tym względem znajdujemy się w czubie ligi. Wiadomo zatem, że klub taki, jak nasz, straci więcej, niż zespół, na którego mecze przychodzi niewiele osób. Wydaje mi się, że my przez ten okres przeszliśmy całkiem dobrze. Obawy były dużo większe, szczególnie wtedy, gdy wstrzymano rozgrywki i pojawiło się mnóstwo znaków zapytania. Mimo wszystko udało się z tym wszystkim poradzić. Pomogli nam też nasi partnerzy, sponsorzy – bardzo im za to dziękuję. My akurat nie skorzystaliśmy z rządowej tarczy, nasza spółka funkcjonuje zbyt krótko i nie spełnialiśmy warunków. Oczywiście cały czas wiemy, że obowiązują pewne obostrzenia, większe są koszty organizacji meczów, chociażby dlatego, że trzeba wyłączać niektóre sektory, pamiętać o dodatkowych środkach higienicznych. Ale mam wrażenie, że nie tylko my, ale polska piłka w ogóle, sobie z tym wszystkim dobrze poradziła.

Poza tarczą, z której nie mogliście skorzystać, udało wam się uzyskać inne źródła pomocy finansowej?
Tak, korzystaliśmy z pomocy dotyczącej składek ZUS-owskich dla przedsiębiorstw, które zanotowały spadek przychodów, a które wcześniej nie miały żadnych zaległości. Chwytaliśmy się tego, czego akurat mogliśmy.

Patrząc długoterminowo, na poprzednie dwa lata, pandemia wywarła mocny wpływ na GKS? Chociażby biorąc pod uwagę przychody ze sprzedaży w sklepie, frekwencję przed i po?
My jako spółka piłkarska prowadzimy sklep internetowy, więc na tym polu pandemia mocno nam nie przeszkodziła. Wiadomo, że frekwencja w Polsce generalnie, poza kilkoma stadionami, spada. Wpływ mają na to na pewno obawy związane z pandemią, ale z drugiej strony dzisiaj każdy mecz można zobaczyć w telewizji czy na laptopie. Jeśli chodzi o Fortuna 1. Ligę, każde spotkanie jest nadawane z co najmniej czterech kamer, do tego z komentarzem. Wiele badań pokazuje, że w Polsce rozwija się coraz bardziej profil kibica kanapowego kosztem tego stadionowego. Kiedyś naturalne było, że odwiedzało się miejscowe obiekty sportowe i wspierało okoliczne drużyny. Dzisiaj młodsi odbiorcy zdecydowanie wolą obejrzeć mecz ligi zagranicznej i mieć koszulkę klubu zagranicznego, niż swojego, z własnej miejscowości.
 
My też dostrzegamy spadki we frekwencji, natomiast nasza w tym głowa, aby potrafić dotrzeć do nowego kibica. Nie można zasłaniać się tylko pandemią i tak sobie wszystkiego tłumaczyć. Musimy podejmować działania, aby ludzi zachęcać do przychodzenia na stadion i pokazywać – szczególnie młodzieży – że to fajny sposób na spędzenie czasu. Niestety, obecna sytuacja nie pozwala nam na przykład na przeprowadzanie konkursów. Przez jakiś czas w przerwach organizowaliśmy konkursy z nagrodami, wylosowani kibice wychodzili na murawę. Teraz problemy są nawet z eskortą dziecięcą, z chłopcami do podawania piłek – wszystko to stanowi utrudnienie.

W takim razie, w obliczu obecnej sytuacji, może warto zacząć rozglądać się za alternatywami?
Zawsze trzeba szukać. Pandemia nauczyła nas korzystania z platform typu Microsoft Teams, Zoom. Kiedyś, żeby zrobić spotkanie prezesów Fortuna 1. Ligi trzeba było jechać do Warszawy. Teraz nie ma problemu, aby na przykład raz na miesiąc zrobić sobie wideokonferencję i omówić ważne tematy. A gdyby nie pandemia, to pewnie tego by nie było, choć jest to łatwe i wygodne. Dlatego staram się patrzeć optymistycznie w przyszłość dyscypliny i polskich klubów.

autor: Antoni Majewski

Przeczytaj również