Keon Daniel: „Na Tobago mam swoją farmę kóz i owiec”

29.10.2019

GKS Tychy to trzeci polski klub Keona Daniela, który przed przylotem do naszego kraju bronił barw Philadelphia Union występującej w amerykańskiej MLS. 59-krotny reprezentant Trynidadu i Tobago od siedemnastu lat nie je mięsa, w swojej karierze mierzył się z takimi piłkarzami, jak Cristiano Ronaldo, Steven Gerrard i Thierry Henry, a jego planem na przyszłość jest rozwój gospodarstwa na rodzimej wyspie otoczonej Morzem Karaibskim. O te i kilka innych kwestii postanowiliśmy zapytać 32-letniego pomocnika tyszan, który cieszy się dużym uznaniem w oczach Ryszarda Tarasiewicza.

Adam Starszyński/PressFocus

Mateusz Antczak: Jak wygląda futbol na Trynidadzie i Tobago?

Keon Daniel: Prawdę powiedziawszy, obecnie mój kraj przeżywa trudny okres. Mamy spore problemy ekonomiczne, przez co młodzi zawodnicy – jak i w ogóle wszyscy mieszkańcy – nie mają zbyt wielu możliwości rozwoju i opuszczenia wysp. Kiedy ja występowałem w Pro League, grało tam kilku dobrych piłkarzy, od których mogłem się dużo nauczyć. Teraz jednak wszyscy wyjechali za granicę i rozgrywki pogrążyły się w kłopotach. W najwyższej klasie rywalizuje zaledwie dziesięć zespołów, a paradoksalnie – lepszy, jak również chętniej oglądany, stał się drugi poziom, czyli Super League One.

Z czego to wynika?

W tej lidze występują zespoły z małych wiosek, w których piłka nożna jest ważną częścią życia mieszkańców. Ludzie chętnie angażują się w sprawy klubu, przez co sama gra także staje się ciekawsza. Lokalne społeczności utrzymują drużyny i wspierają je na meczach, dzięki czemu te rozgrywki cieszą się większą popularnością, niż Pro League.

A jak tobie udało się przedostać do Stanów Zjednoczonych?

Kluczową rolę odegrały moje występy w reprezentacji narodowej. Zagrałem dwa dobre mecze przeciwko USA w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata i zostałem zauważony przez jednego trenera, który oglądał z trybun oba spotkania. Był to szkoleniowiec Philadelphia Union. Postanowił dać mi szansę i tak trafiłem do zespołu z MLS.

Jak żyje Ci się w Polsce?

Bardzo podoba mi się ten kraj. Pochodzę z małej wsi znajdującej się na niewielkiej wyspie Tobago, gdzie mieszka zaledwie 67 tys. osób. Jestem bardzo wdzięczny za wszystko, czego w życiu doświadczam. Jestem szczęśliwy, że mam szansę grać w Polsce i poznać kolejną ciekawą kulturę. Należy pamiętać, że życie ma się tylko jedno. Nie można wyłącznie siedzieć w wygodnym miejscu i nie wiedzieć, co dzieje się w innych częściach świata.

A co najbardziej zdziwiło cię, kiedy przyleciałeś do naszego kraju?

Różnic pomiędzy Polską a USA, czy tym bardziej Trynidadem i Tobago, jest wiele. Dużo rzeczy zobaczyłem tutaj po raz pierwszy, a jedną z nich była tak dokładna kontrola tkanki tłuszczowej. W Stanach nikt nie zwraca na to uwagi, jeżeli dajesz sobie radę na boisku. Kiedy przeleciałem do Polski, musiałem zdecydowanie zwiększyć liczbę treningów na siłowni.

To interesujące, ponieważ niezwykle popularna w naszym kraju jest dyskusja na temat zbyt niskiej intensywności pracy w polskich klubach.

Być może zespoły z Zachodu wyglądają lepiej na tle polskich drużyn, ponieważ w Stanach praca koncentruje się przede wszystkim na corze. Są to mięśnie głębokie brzucha, odpowiadające za szybkość, równowagę oraz ogólną sprawność fizyczną. W Polsce natomiast, siłę określa się poprzez rozbudowanie rąk czy nóg.

A jak porównałbyś te kraje pod względem poziomu sportowego?

Jest on kompletnie inny. Największą różnice stanowi wyszkolenie piłkarzy, które definiuje także styl gry. Tutaj rywalizacja opiera się głównie na walce fizycznej, natomiast w USA występuje wielu latynoamerykańskich zawodników, wnoszących do ligi więcej rozwiązań technicznych. Tam po prostu częściej szuka się gry po ziemi.


                                                                                          fot. BleacherReport.com

Jaki piłkarz, przeciwko któremu miałeś okazję grać, zrobił na tobie największe wrażenie? Henry, Beckham, Gerard, Defoe, Ferdinad, czy może któryś z graczy Realu Madryt z Ronaldo, Benzemą i Özilem w składzie?

Przy tak wielu wspaniałych nazwiskach trudno jest wybrać jedno. Oczywiście, Cristiano Ronaldo wraz z Leo Messim są najlepszymi piłkarzami na świecie, jednak najczęściej mierzyłem się Thierrym Henrym, kiedy reprezentował barwy New York Red Bulls. Dlatego to jego wskazałbym jako zawodnika, który najbardziej mnie zachwycił. Pomimo, iż rywalizowaliśmy ze sobą już u schyłku jego kariery, potrafił z piłką robić niewyobrażalne rzeczy. Człowiek z innej planety.

Przed transferem do GKS-u Tychy przez sześć miesięcy pozostawałeś bez klubu. Jaki to był dla ciebie okres?

Jestem szczęśliwy ze wszystkiego, co mnie spotyka i w każdej sytuacji staram się dostrzegać jak najwięcej pozytywów. Musisz być świadomy, że nie zawsze sprawy potoczą się tak, jakbyś tego chciał. Kiedy skończył się mój kontrakt w Miedzi Legnica, wróciłem do domu i tam spędziłem sześć miesięcy przerwy. Mam dwójkę dzieci, które widuję bardzo rzadko, więc był to dla mnie świetny okres. W końcu mogłem poświęcić rodzinie cały swój czas.

Nie do końca cały, bo przecież musiałeś zajmować się farmą.

To prawda. Na Tobago prowadzę gospodarstwo, którym pod moją nieobecność zajmują się kuzyni. Mam owce i kozy, a także hoduję własne warzywa. Chciałbym, aby w przyszłości farma się rozrosła, ponieważ zależy mi na jedzeniu domowych produktów, a nie kupionych w sklepie.

Jest to dla ciebie szczególnie ważne, z racji wegetariańskiej diety, którą stosujesz. Jak wpływa ona na twoje zdrowie fizyczne i psychiczne?

Czuję się świetnie. Jestem wegetarianinem od piętnastego roku życia, więc nie spożywam mięsa już od siedemnastu lat. Dietę zacząłem stosować z dwóch powodów: po pierwsze nie chciałem jeść zwierząt, które ludzie faszerują różnego rodzaju sterydami, a po drugie zależało mi na jak najdłuższej sprawności fizycznej, by móc ciągle profesjonalnie uprawiać sport. Wegetarianizm bardzo mi pomaga i dzięki niemu byłem w stanie zachować siłę i kondycję, nawet kiedy przez pół roku nie trenowałem z żadnym zespołem. Przed powrotem do Polski przez dwa lub trzy tygodnie poćwiczyłem na siłowni, trochę pobiegałem i już byłem z powrotem gotowy do regularnego wysiłku.

Czy w związku z tym, każdemu zarekomendowałbyś odrzucenie mięsa?

Nie zrobiłbym tego z prostej przyczyny – być może twój organizm zareagowałby inaczej niż mój. Poza tym, wegetarianizm wymaga wytrwałości oraz konsekwencji, a mam świadomość, że wyzbycie się dotychczasowych przyzwyczajeń nie jest łatwe. Ja przestałem jeść mięso bardzo dawno temu i nie pamiętam już nawet jego smaku, więc mam pewność, że nie grozi mi poddanie. Myślę natomiast, że warto jest spróbować. Inaczej nie dowiesz się, jak zachowywałoby się twoje ciało. A to, co najczęściej odstrasza ludzi – czyli usłyszane gdzieś zdanie, że żadne produkty nie są w stanie dostarczyć takiej ilości białka jak mięso – jest totalną bzdurą.

autor: Mateusz Antczak

Przeczytaj również