Intensywny mecz ze zVARiowaną końcówką. Górnik na remis z Rakowem

20.02.2022

Kibice zgromadzeni w niedzielne popołudnie na Arenie Zabrze byli świadkami naprawdę interesującego spotkania, po którym Górnik z Rakowem Częstochowa ostatecznie podzieliły się punktami. Boiskowe wydarzenia zeszły jednak na dalszy plan po bardzo kontrowersyjnej decyzji sędziego Piotra Lasyka, który nie uznał efektownego trafienia Bartosza Nowaka z powodu wręcz minimalnego spalonego asystującego przy golu Piotra Krawczyka.  

Łukasz Sobala/PressFocus

W połowie grudnia zeszłego roku Górnik Zabrze zdołał podbić Częstochowę i pokonał walczącego o mistrzostwo przeciwnika 2:1. Jak się okazało, podopieczni Jana Urbana okazali się pierwszym i do tej pory jedynym zespołem, który wygrał pod Jasną Górą, a przy okazji jako ostatni zdobyli trzy punkty w bezpośrednim pojedynku z Rakowem, więc o zwiększoną motywację w obozie wicemistrza Polski nie było trudno. Również i zabrzanie w niedzielne popołudnie mieli sobie i swoim kibicom coś do udowodnienia, bo po udanym wejściu w 2022 rok i wywalczeniu awansu do najlepszej ósemki Fortuna Pucharu Polski, „Trójkolorowi” zanotowali w ostatni poniedziałek wpadkę u siebie z Jagiellonią Białystok.

-  Czujemy w sobie sportową złość. Nie udało nam się wygrać w ostatnim meczu. Ja osobiście też walczę o jak najwięcej minut. Już następnego dnia po poprzednim meczu byliśmy skoncentrowani na następnym spotkaniu z Rakowem. Wszyscy pracujemy ciężko, a ja mam nadzieję na więcej minut – zapowiadał na łamach oficjalnej strony klubowej pomocnik Jean Jules Mvondo, a przed pierwszym gwizdkiem istniało przeczucie graniczące z pewnością, że kibice przy Roosevelta nie będą się nudzić.

Górnik i Raków miały bowiem na swoim koncie serię odpowiednio ośmiu i siedmiu meczów ze strzelonym golem z rzędu, a ponadto w czterech ostatnich spotkaniach przy Roosevelta padło łącznie aż 16 goli. To zwiastowało więc mały festiwal strzelecki, choć jeżeli do któreś z ekip można by było przypiąć łatkę faworyta, zapewne byliby to podopieczni Marka Papszuna. „Medaliki” cały czas starają się trzymać blisko aktualnego lidera oraz wicelidera rozgrywek, a na korzyść przyjezdnych działały także wysoka skuteczność w defensywie (3 mecze z rzędu bez straty bramki) oraz fakt, że to oni mogą się obecnie pochwalić najlepszym wyjazdowym bilansem spośród wszystkich ekstraklasowiczów (6 zwycięstw na 11 prób i łącznie 20 zdobytych punktów).

W przeciwieństwie do ostatniego spotkania Rakowa w Radomiu, gdy Giannis Papanikolaou rozpoczął strzelanie już w 13. sekundzie, tym razem na premierową bramkę musieliśmy poczekać nieco dłużej. Słowo nieco jest jednak w tym przypadku kluczem, gdyż wynik przy Roosevelta został otwarty w czwartej minucie, gdy kapitalną trójkową akcją popisał się tercet Nowak-Kubica-Krawczyk. Po szybkiej wymianie piłki, kilku bezpośrednich podaniach i wręcz rozklepaniu linii defensywnej „Medalików”, ostatni z wymienionych piłkarzy odnalazł się pod bramką Vladana Kovacevicia i za sprawą płaskiego strzału zdobył gola w drugim ligowym meczu z rzędu.

Za to zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, tempo spotkania od początku należało do naprawdę intensywnych, a szczególnie podopieczni Jana Urbana imponowali twardo stawianym pressingiem i szybkim doskokiem do rywala. Dopiero po upływie pierwszego kwadransa gry Raków przyspieszył i zaczął wymienić szereg podań na połowie Górnika, a pierwsze poważniejsze zagrożenie w ofensywie sprawił po – a jakże – stałym fragmencie gry. Po jednym z rzutów rożnych Zoran Arsenić wyskoczył nad źle ustawionym Krzysztofem Kubicą, oddał dokładny strzał głową, ale próbę tą na raty powstrzymał Bielica.

W kolejnych fragmentach goście starali się najczęściej tworzyć akcje poprzez liczne dośrodkowania w szesnastkę, a i prowadzący Górnik wcale nie zamierzał oddawać pola gry rywalowi, w efekcie czego mecz – nawet pomimo niekoniecznie imponującej ilości uderzeń w kierunku bramki – naprawdę oglądało się z przyjemnością. Pół żartem pół serio, z powodu wysokiego poziomu spotkania sędzia Piotr Lasyk postanowił przedłużyć emocje w pierwszej połowie aż o 10 minut, natomiast już dokładnie wyjaśniając - tak długi doliczony czas gry wyniknął z powodu przerw spowodowanych urazami, a także z weryfikacji spornej sytuacji w polu karnym Górnika.

W okolicach 48. minuty Erik Janza sfaulował bowiem w polu karnym Patryka Kuna poprzez kopnięcie rywala w nogi i po wideoweryfikacji, sędzia Piotr Lasyk zdecydował się podyktować jedenastkę. - Wydaje mi się, że by ewidentny karny. Byłem pierwszy przy piłce i zostałem uderzony – tak w wywiadzie po zakończonej pierwszej połowie wypowiadał się wspomniany wcześniej Kun, a ostatecznie z jedenastu metrów nie pomylił się Ivi Lopez. Tym samym Hiszpan strzelił już swoją jedenastą bramkę w bieżących rozgrywkach, zrównując się przy okazji z aktualnie najlepszym strzelcem ligi – Mikaelem Ishakiem z Lecha Poznań.

- Dobrze weszliśmy w mecz i mieliśmy okazję ku temu, żeby jeszcze wynik poprawić. Gdy poprawimy dokładność, kolejne sytuacje na pewno przyjdą – zapowiadał strzelec gola na 1:0, na pewno licząc na to, że i po zmianie stron gra dalej będzie tak samo otwarta i intensywna. Choć może nieco mniej ostra, bo jeszcze przed przerwą boisko z powodu kontuzji opuścili dwaj piłkarze klubu z Częstochowy, Bogdan Racovitan (wypadnięty bark) oraz Wiktor Długosz.

Ostatniego ze scenariuszy nie udało się jednak uniknąć, gdyż w okolicach 64. minuty z murawy z powodu urazu mięśniowego zszedł Lukas Podolski. Cieszyć mógł za to fakt, że pomimo upływającego czasu tempo spotkania wciąż należało do względnie zaciętych, bo oba zespoły nie odpuszczały żadnej akcji i walczyły o każdy metr boiska, a przy okazji próbowały dołożyć jeszcze coś ekstra w ofensywie. Dzięki temu mogliśmy odnotować między innymi bardzo zaskakujący strzał Roberta Dadoka z dystansu, niesygnalizowane uderzenie Bena Ledermana z okolic 17-18 metra (po którym Bielica zdołał sparować futbolówkę), ale show skradł dopiero w doliczonym czasie gry drugiej połowy Bartosz Nowak. A przynajmniej tak początkowo się wydawało…

Po bombie z dystansu pomocnika „Trójkolorowych”, Vladan Kovacević mógł jedynie odprowadzić piłkę wzrokiem, a na stadionie przy Roosevelta zapanowała prawdziwa euforia. Zawodnicy Górnika zadedykowali nawet strzelcowi specjalną cieszynkę w postaci kołyski, ale jak się okazało, radość z tego efektownego trafienia okazała się być przedwczesna. Po trwającym kilka minut sprawdzaniu sytuacji na VAR-ze, sędzia Piotr Lasyk nie uznał  gola z powodu spalonego, choć jak pokazywały powtórki, jego weryfikacja odbywała się chyba za pomocą lupy bądź suwmiarki.

W końcu dopiero po dogłębniejszym przyjrzeniu się można było wychwycić, że o niespełna milimetry było wystawione kolano asystującego przy bramce Piotra Krawczyka. Czy ta decyzja była słuszna z „duchem piłki”? Czy w obliczu takich sytuacji nie należałoby ustalić jakiegoś marginesu błędu? Czy wreszcie w grę wchodził wybór stopklatki? Na te pytania można próbować sobie odpowiadać, natomiast nie zmieniło to faktu, że ostatecznie szalony mecz zakończył się podziałem punktów. Notabene dość zasłużonym, bo intensywność gry w wykonaniu Górnika i Rakowa mogła tylko imponować, a drużyny potwierdziły swoją postawą, dlaczego zajmują miejsce w czołówce ekstraklasowej tabeli.

- Zakończyło się polubownie, bo zarówno my mieliśmy swoje sytuacje, jak i Górnik. W naszej grze było jednak zbyt wiele nerwowych momentów, gdy dawaliśmy Górnikowi się napędzić i na przyszłość musimy pewniej funkcjonować przy piłce. W drugiej połowie trochę to unormowaliśmy, ale notowaliśmy straty przy przeprowadzanym ataku pozycyjnym. Nie był to łatwy mecz, choćby ze względu na siłę Górnika, który zagrał naprawdę dobrze. Dwie drużyny chciały wygrać, dlatego nikt nie kalkulował - tak boiskowe wydarzenia skomentował trener Marek Papszun, natomiast opiekun Górnika postanowił w kilku słowach powrócić do sytuacji z końcówki spotkania. - Mecz przegrany przez sędziego VAR, który jest nieomylny i najlepszy. Uważam, że tak nie jest, ale to już zostawmy - przyznał dość mocno gryzący się w język Jan Urban.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również