"Górale" z Bielska o krok od przepaści. "Nic nas nie tłumaczy"

03.05.2021

Piłkarze Piasta Gliwice ponownie udowodnili, że mają znakomity patent na ekstraklasowe pojedynki z bielskim Podbeskidziem. Dzięki dubletowi świetnie dysponowanego Jakuba Świerczoka, gospodarze bez większych problemów ograli beniaminka PKO Ekstraklasy i znacząco zbliżyli się do udziału w Lidze Konferencji Europy. Sytuacja "Górali" po 28. kolejce zrobiła się za to wręcz dramatyczna, a co chyba najgorsze, podopieczni Roberta Kasperczyka nie zaprezentowali przy Okrzei odpowiedniej determinacji i nie byli w stanie nawiązać równorzędnej walki z faworyzowanym rywalem. 

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Piłkarskie wydarzenia z ostatnich dni na polskich boiskach spowodowały, że dzisiejszą rywalizację przy Okrzei bezwzględnie należało nazwać meczem o gigantycznym „ciężarze gatunkowym”. Jako że Raków Częstochowa zdołał wczoraj sięgnąć po zwycięstwo w Fortuna Pucharze Polski, piłkarze gliwickiego Piasta pozostali w grze o wzięcie udziału w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Warunkiem koniecznym do realizacji tego celu jest jednak zajęcie czwartego miejsca na koniec sezonu, na które podopieczni Waldemara Fornalika mogli wrócić już dziś, jeżeli zdobyliby komplet punktów w starciu z Podbeskidziem. I choć gliwiczanie mają wręcz znakomity bilans  bezpośrednich meczów z „Góralami” w Ekstraklasie (8 zwycięstw i 3 remisy), a ostatni mecz przy Rychlińskiego zakończył się wygraną Piasta aż 5:0, trener Waldemar Fornalik absolutnie nie miał zamiaru lekceważyć walczącego o zupełnie inny cel rywala.

- Gatunkowo będzie to trudny mecz, szczególnie dla nas, bo będziemy przystępować do niego w roli faworyta. Takie mecze nie są łatwe. W ostatnim swoim meczu Podbeskidzie zaprezentowało się z dobrej strony i widać, że mają jasno określony cel, czyli utrzymanie w Ekstraklasie. Czeka nas trudne zadanie. Trudno powiedzieć, co siedzi w głowach zawodników Podbeskidzia. Na pewno jest to inny zespół od tego, z którym rywalizowaliśmy w poprzedniej rundzie. Chociaż jak pamiętamy, początek tamtego spotkania nie zwiastował tak wysokiej wygranej - zapowiedział Fornalik, zapewne zdając sobie sprawę z tego, z jakim nastawieniem „Górale” przyjadą na stadion przy Okrzei. Co prawda beniaminek mógł być wciąż opromieniony ostatnim zwycięstwem nad Lechem Poznań, ale i tak w Gliwicach czekała na niego bardzo ciężka rywalizacja z „nożem na gardle”. 

Wobec sensacyjnej wygranej Stali w… Poznaniu z Lechem, a także posiadaniu przez mielczan handicapu w postaci zaległego meczu z Rakowem, ewentualna porażka bardzo mocno zredukowałaby szanse „czerwono-biało-niebieskich” na pozostanie w elicie. Dodatkowo, jeżeli kibice „Górali” odczuwali pewne zaniepokojenie przed pierwszym gwizdkiem, ten stan zapewne tylko się spotęgował po ogłoszeniu wyjściowej „11” na spotkanie z faworyzowanym przeciwnikiem. 

W składzie beniaminka zabrakło chociażby kontuzjowanego Rafała Janickiego, czy też pauzujących za żółte kartki kapitana Flipa Modelskiego oraz Michała Rzuchowskiego. Głównie przez to szanse otrzymali bardzo krytykowani w ostatnich tygodniach Gergo Kocsis, Dmytro Bashlai oraz Marco Tulio, a dodatkowo trener Kasperczyk postawił wszystko na jedną kartę w kwestii napastników. Trzech zawodników w pierwszej linii miało zapewnić spory ruch pod bramką Frantiska Placha, ale jak pokazał przebieg premierowej części gry, manewr ten nie przyniósł żadnego wymiernego rezultatu. 

Do przerwy bielszczanie byli właściwie bezzębni w ofensywie i pomijając jeden niecelny strzał z początku spotkania, gdy Kamil Biliński wyskoczył do dośrodkowania z rzutu rożnego, bramkarz Piasta miał bardzo spokojne popołudnie. Nie można za to powiedzieć tego samego o jego vis-a-vis, który co prawda długo zachowywał czujność, ale w 44. minucie musiał skapitulować po golu, a jakże, Jakuba Świerczoka. Efektowna akcja bramkowa, w której nie zabrakło dokładnego przerzutu na połowie Podbeskidzia czy szybkiej gry na jeden kontakt, tylko potwierdziła dwie prawdy futbolu. 

Wspomniany Świerczok wybitnym napastnikiem jest, a włodarze ekstraklasowicza z Gliwic powinni zrobić absolutnie wszystko, by spróbować wykupić go z bułgarskiego Łudogorca. Z drugiej strony kibice ponownie przekonali się, dlaczego Petar Mamić został tak zweryfikowany przez Raków i trenera Marka Papszuna. Jego „pressing” przy golu na 1:0 niemal od razu przywrócił wspomnienia z sezonu 2015/2016 i wyjazdowego meczu z Białegostoku, gdy Adam Pazio wyłożył czerwony dywan przez strzelającym gola na 3:2 Tarasem Romanczukiem. 

Po zmianie stron trener Robert Kasperczyk postanowił już za to pójść całkowicie na całość, czego potwierdzeniem była obecność na placu gry trzech nominalnych napastników (Wilsona, Roginicia i Bilińskiego), a także równie wysoko ustawionego Maksymiliana Sitka. Gliwiczanom do sukcesu wystarczył za to tylko jeden zawodnik w pierwszej linii i mowa oczywiście o Świerczoku, który po raz kolejny uczynił najlepszy możliwy użytek z podania Michała Chrapka, wykorzystał bierność Dmytro Bashlaia i tym samym znacząco zbliżył się do tytułu wicekróla strzelców Ekstraklasy. Do końca meczu wynik już się nie zmienił i nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że gospodarze odnieśli zwycięstwo w sposób lekki, łatwy i przyjemny. A raczej nie powinno tak być, skoro rywal od wielu tygodni znajduje się nad przepaścią i obecnie jest już jedną nogą w Fortuna 1. Lidze. 

- To są bardzo ważne punkty, które zdobyliśmy po twardej grze z bardzo zdeterminowaną drużyną. Wiedzieliśmy, o co grają nasi przeciwnicy, ale podjęliśmy walkę. Chcieliśmy kontrolować grę i być w posiadaniu piłki, co nam się udawało, choć nie ukrywam że liczyłem na więcej. Musieliśmy także mocno pracować w defensywie, żeby zneutralizować poczynania rywali. Zdobyliśmy bramki i z perspektywy meczu uważam, że mieliśmy kontrolę nad wydarzeniami - przyznał po meczu zadowolony trener Fornalik, a za dodatkowy powód do satysfakcji trzeba uznać to, że to Piast po majówkowej kolejce wysunął się na pole position w walce o czwartą pozycję.

Pozostając w nomenklaturze znanej fanom Formuły 1, „Górale” w poniedziałkowe popołudnie zostali w boksach, a w ich poczynaniach ponownie zabrakło choćby jakiejkolwiek kreacji i zdecydowania w środku pola. Bielszczanie mają z czego wyciągnąć wnioski i istnieje przeczucie, graniczące z pewnością, że podopiecznym Roberta Kasperczyka została już absolutnie ostatnia szansa na pobudkę i złapanie oddechu. W sobotę beniaminek rozegra bowiem mecz „o życie” z płocką Wisłą i jeżeli nie uda mu się przy Rychlińskiego zwyciężyć, a przy okazji Stal wygra zaległe spotkanie w środę, krótki mariaż „Górali” z Ekstraklasą dobiegnie końca.

- Gramy o utrzymanie, a dzisiaj tego nie pokazaliśmy. To, że po 80 minucie zaczęliśmy atakować to nic nie oznacza, bo powinniśmy od początku na nich siąść. Coś nie wypaliło i nic nas nie tłumaczy. Zostały jeszcze dwa mecze. Nie ma co gadać, tylko musimy się wziąć za robotę. Nie możemy zwieszać głów. W chwili obecnej już musimy patrzeć na swoich przeciwników, ale kluczowe będzie to, żebyśmy bardzo dużo dali od siebie. Zostały dwa mecze i musimy udowodnić, żeby grać w Ekstraklasie - tak poczynania swojego zespołu idealnie spuentował młodzieżowiec w składzie Podbeskidzia, Maksymilian Sitek.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również