GKS Tychy bez pomysłu na grę. Druga porażka „Trójkolorowych” w Fortuna 1. Lidze

14.08.2021

Z jednym punktem po dwóch pierwszoligowych kolejkach tyski GKS przystępował do spotkania z Miedzią Legnica, która do tej pory zgromadziła komplet oczek. Teraz już wiemy, że podopieczni Artura Derbina w weekend nie poprawili swojego dorobku punktowego, a Miedź opuściła Edukacji z trzecim zwycięstwem z rzędu - w dodatku wywalczonym w naprawdę świetnym stylu. 

Tomasz Kudala/PressFocus

Tyszanie nie rozpoczęli sezonu w sposób, w jaki chcieliby to uczynić. Choć przeciwko drużynie ŁKS-u udało się wywalczyć remis i cenny punkt, później w Rzeszowie przyszła porażka. Na drużynach takich, jak szesnasta ekipa poprzedniej kampanii aspirujący do awansu tyszanie powinni zdobywać punkty, ale trzeba przyznać, że boisko Resovii to wyjątkowo trudny teren. W spotkaniu z Miedzią poprawki nie było. – Słabo rozpoczęliśmy ten sezon – przyznał po meczu trener tyszan Artur Derbin.

Powiedzieć, że Miedź od początku miała ten mecz pod kontrolą byłoby lekkim nadużyciem, jednak różnice było widać jak na dłoni. GKS nie miał pomysłu przede wszystkim na grę w ofensywie. Piłkarze „Trójkolorowych” szukali swoich okazji za pomocą prostych środków, jednak dośrodkowania w pole karne na osamotnionego Tomasa Malca nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Gracze z Dolnego Śląska bardzo szczelnie obstawiali obręb własnej szesnastki.

GKS przez kilka ostatnich lat spędzonych na zapleczu ekstraklasy dał się poznać jako drużyna zdobywająca wiele bramek. Również pod wodzą Artura Derbina trend ten został zachowany, jednak w piątkowy wieczór tyszanie musieli mocniej popracować w defensywie. W grze obronnej często uczestniczył Wiktor Żytek. Sprowadzony na Edukacji zimą tego roku z Puszczy Niepołomice zawodnik stanowił nie tylko łącznik między linią obrony i pomocy. Często wymieniał się pozycjami z zawodnikami bloku defensywnego, przejmując obowiązki czy to grającego na prawej obronie Macieja Mańki, czy stopera Nemanji Nedicia.

Zbyt często zdarzały się kontry przeciwników, przede wszystkim po stałych fragmentach dla GKS-u. Po obu stronach widać było sporo niedokładności, co dziwi, bo warunki do gry były idealne, jednak tyszanie stwarzali śmiertelne zagrożenie dla samych siebie, nabijając legniczan i pozwalając im wychodzić z kontratakami. W najlepszym wypadku defensorzy Miedzi oddalali zagrożenie wybijając piłkę daleko od szesnastego metra.

Na drugą połowę piłkarze GKS-u wyszli jakby nieskoncentrowani. Goście, gdy tylko wyczuli moment słabości, podkręcili tempo, a „Trójkolorowi” obudzili się dopiero po drugim trafieniu Krzysztofa Drzazgi, z rzutu karnego. Trener Derbin z czasem przeprowadził poczwórną zmianę. Był to dobry prognostyk, bo tyszanie rozpoczęli grę kombinacyjną. Po raz pierwszy po ponad godzinie gry zobaczyliśmy akcję, podczas której gospodarze wymienili kilka podań pod polem karnym rywala, wprowadzili arytmię w rozegraniu. Wciąż jednak GKS polegał raczej na umiejętnościach indywidualnych swoich zawodników, a nie kolektywnym budowaniu sytuacji bramkowych.

- Próbowaliśmy wrócić do gry poprzez zmiany. Zawodnicy, którzy weszli na boisko próbowali rozszarpać szyki przeciwnika, z którymi trudno było nam się dzisiaj uporać. Niestety, na koniec dostaliśmy trzecią bramkę. Całe szczęście za kilka dni gramy kolejny mecz i liczę na to, że z Podbeskidziem będziemy prezentować się co najmniej tak, jak dziś w pierwszej połowie – skwitował Artur Derbin, choć przyznać trzeba, że również i w pierwszej odsłonie tego spotkania tyszanie na tle legniczan nie wyglądali dobrze.

W oczy rzucała się spora niedokładność w szeregach piłkarzy z Tychów. Od bramkarza, po napastnika, tyszanie często zagrywali sobie piłki albo zbyt lekkie, albo zbyt mocne. Ponadto proste błędy w przyjęciu, wiele niecelnych dośrodkowań – na których w dużej mierze opierał się plan gry tyszan – to wszystko sprawiało, że gra drużyny nie była płynna, za to legniczanie czytali swoich rywali jak książkę. Być może czynnikiem, który negatywnie wpływa na piłkarze GKS-u jest trudny okres przygotowawczy, jaki mają za sobą. Artur Derbin potrafi „dokręcić śrubę”, a po niektórych zawodnikach widać, jakby jeszcze nie złapali odpowiedniego rytmu.

autor: Antoni Majewski

Przeczytaj również