Cztery gole na zwieńczenie roku w Zabrzu. Świetny mecz i punkt, który trzeba szanować

12.12.2021

Górnikowi Zabrze trafiła się wyjątkowo trudna końcówka roku. W starciach przeciwko o wiele wyżej notowanym rywalom szanować trzeba każdy punkt, ale mimo to domowy pojedynek z Pogonią Szczecin pozostawił po sobie lekki niedosyt.

Tomasz Kudala/PressFocus

Po trzech zwycięstwach z rzędu apetyty fanów wzrosły i można było mieć nadzieję, że przeciwko wiceliderom rozgrywek zabrzanie będą w stanie zdobyć co najmniej jeden punkt. Szybka weryfikacja nadeszła po zaledwie kilku minutach. Do prostopadłej piłki dogranej w pole karne Górnika wyszedł Grzegorz Sandomierski, jednak zamiast trafić w piłkę, golkiper powalił na ziemię rywala. Goście zamienili na bramkę oczywisty rzut karny i już po sześciu minutach prowadzili. Kontrowersji przyprawiło to, co działo się chwilę wcześniej przy linii bocznej boiska. – Miałem wątpliwości, czy piłka wyszła. Decydowały o tym centymetry. Najwyraźniej nie, a później doszło do rzutu karnego – komentował po spotkaniu szkoleniowiec Górnika.

Skoro mowa o golkiperach, warto odnotować, że na spotkanie przeciwko szczecinianom trener Urban powołał aż trzech bramkarzy. Sandomierski rozpoczął mecz od pierwszej minuty, a młodsi Daniel Bielica oraz Paweł Sokół zasiedli na ławce rezerwowych. Zabrakło na niej miejsca dla takich graczy jak Filip Bainović czy David Toshevski. Czym była podyktowana decyzja szkoleniowca? – Niektórzy zawodnicy mają problemy zdrowotne, dlatego dzisiaj nie mogliśmy z nich skorzystać. Zobaczymy jak sytuacja będzie wyglądać w poniedziałek, gdy spotkamy się na zajęciach – mówił trener Jan Urban.

Trener zabrzan postawił również na dwóch młodzieżowców w środku pola. Obok Krzysztofa Kubicy, który w tym sezonie jest podstawowym graczem Górnika, pojawił się 16-letni już Dariusz Stalmach. Był to dla niego czwarty występ w trójkolorowych barwach i drugi od pierwszej minuty. Stalmach znów udowadniał swoją wartość, absolutnie nie odstając od starszych zawodników, do rywali podchodząc bez przesadnego respektu.

Choć z wyniku mogli być zadowoleni tylko Portowcy, wcale nie oddawał on sytuacji na boisku. Górnicy rzucili się do odrabiania strat i zdominowali piłkarzy ze Szczecina. Ci czekali na dogodną okazję do kontrataku, jednak zespół Kosty Runjaicia nie potrafił zagrozić bramce zabrzan. Od momentu straty bramki, aż do gwizdka kończącego pierwszą część spotkania Pogoń nie była w stanie oddać nawet jednego celnego uderzenia na bramkę Górnika. Zabrzanie zaś bardzo często próbowali zaskoczyć Dante Stipicę, ale strzały z ich strony były albo niecelne, albo blokowane przez defensorów gości. Gospodarze zwlekali z decyzją o oddaniu uderzenia, a przyjezdni we własnym polu karnym nie pozostawiali rywalom zbyt wiele czasu.

Górnikom w końcu musiało udać się zdobyć bramkę wyrównującą. W ostatniej akcji pierwszej połowy szczęścia spróbował Lukas Podolski, a mistrz świata po raz kolejny pokazał, że zamiast z lewą nogą urodził się z armatą i huknął w stronę Stipicy. Po interwencji defensywy Pogoni piłka trafiła do Erika Janży, który wgrał futbolówkę płasko w pole karne, a sytuację zamknął Robert Dadok. Wahadłowy zespołu z Zabrza nabił rywala, Luisa Matę, który wpakował piłkę do własnej siatki. Po krótkiej weryfikacji arbiter zakończył pierwszą połowę.

Powiedzenie, że po wznowieniu gry widowisko zrobiło się wyrównane, byłoby naginaniem rzeczywistości. Zabrzanie oddali jednak rywalom sporo inicjatywy, a Pogoń kilkukrotnie posyłała niebezpieczne piłki w ich pole karne. Szczecinianom brakowało wykończenia, a czasem tylko dołożenia nogi, lecz pod bramką gospodarzy robiło się wyjątkowo groźnie. W szeregach gospodarzy zaczęła panować pewna nerwowość, a słabe kilka minut w wykonaniu defensywy Górnika Zabrze wykorzystał Kamil Grosicki. Po tym, jak "Trójkolorowi" po raz kolejny stracili piłkę przed własnym polem karnym, były reprezentant Polski wykorzystał sytuację sam na sam z Grzegorzem Sandomierskim.

Kolejne minuty mijały zabrzanom nieubłaganie, a w idiotyczny sposób na kartkę zapracował sobie Lukas Podolski. Tym samym piłkarz wykluczył swój udział w środowym spotkaniu przeciwko Rakowowi Częstochowa, bo czwarty żółty kartonik oznacza bowiem wykluczenie na jeden mecz. Kolejne roszady dokonywane przez trenera Urbana zdawały się nie przynosić efektu. Szkoleniowiec starał się w końcówce przechylić szale na korzyść Górnika. Końcówka należała do podstawowych graczy, bo bramkę dającą jeden punkt zdobył Adrian Gryszkiewicz, po pięknym zagraniu Jesusa Jimeneza. Nie można przy tym przejść obojętnie obok rezerwowego gracza gospodarzy, Jules’a Mvondo, który wypracował dużą część całej sytuacji.

Według szkoleniowca zabrzan, Górnikowi należała się również jedenastka po tym, jak faulowany został Jesus Jimenez. – Obejrzałem powtórkę tej sytuacji. Według mnie był to rzut karny i zastanawia mnie to, dlaczego VAR tego nie widział. Ale nie będziemy nad tym płakać, to tylko mój punkt widzenia  – mówił trener.

Zabrzanie pod wodzą Urbana radzą sobie coraz lepiej, nie przegrywając żadnego z poprzednich czterech spotkań. Oprócz dobrych wyników, widać również progres na boisku – Górnik gra bowiem lepiej jako drużyna, a progres zdają się robić także poszczególni zawodnicy. Widać, że zespół dobrze czuje się, spełniając założenia taktyczne, jakie stawia szkoleniowiec, wysoko podchodząc do pressingu i próbując zdominować grę. Klub z Roosevelta po raz kolejny zagrał także dwie dość równe połowy, z czym wcześniej zespół miał duży problem.

Dla Jana Urbana był to także dość wyjątkowy mecz, po raz 250. szkoleniowiec zasiadł na ławce trenerskiej ekstraklasowicza. Z kolei sytuacja w tabeli dla drużyny z Zabrza nie zmienia się znacząco, a jeden punkt oznacza, że zakończy ona kolejkę najniżej na dziewiątej pozycji. A już w środę Górnik rozegra zaległe starcie ligowe w Częstochowie, przeciwko tamtejszemu Rakowowi.

autor: Antoni Majewski

Przeczytaj również