Bezsilni po przerwie. Górnik remisuje i nerwowo spogląda w dół

11.09.2021

Górnik nie miał prawa stracić punktów w spotkaniu z Cracovią. A jednak, pomimo kontroli meczu i dwubramkowego prowadzenia do przerwy, piłkarze Jana Urbana nie dali rady utrzymać przewagi i do Zabrza wracają z jednym punktem.

Krzysztof Porebski/ PressFocus

Remis Górnika z Cracovią po tak dobrej grze drużyny z Zabrza to istny szok. Dobrej do około 60. minuty tego spotkania, bo później zabrzanie wyglądali na boisku niczym dzieci we mgle. A Cracovia, która zagrała przeciętny mecz, zdołała wyrwać punkt z rąk rywala w ostatnich minutach starcia.

Wszystko zaczęło się fenomenalnie, od indywidualnej akcji Jesusa Jimeneza. Hiszpan, wokół którego w ostatnich tygodniach było głośno, ze względu na plotki o jego transferze do Turcji, pokazał, że pozostaje w stu procentach oddany drużynie. Czwórka defensorów krakowskiego klubu nie poradziła sobie z napastnikiem Górnika, który oddał silny strzał i wyprowadził swój zespół na prowadzenie.

Później show skradł inny bohater pierwszej części gry, Piotr Krawczyk. Pierwsze trafienie drugiego napastnika ekipy z Zabrza zostało anulowane – Krawczyk ewidentnie pomógł sobie ręką. Wystarczyło kilka minut i po świetnym podaniu od Alasana Manneha, kolejnej błyszczącej w tym spotkaniu postaci, Krawczyk pokonał Lukasa Hrosso.

Dwubramkowa zaliczka do przerwy i kontrola tempa spotkania w pierwszej połowie. Wyglądało na to, że drugie 45 minut będzie dla Górnika swoistą autostradą po trzy punkty. Cracovia nie stworzyła żadnego zagrożenia pod bramką rywala, nikt nie mógł więc spodziewać się tego, co stało się w drugiej połowie. – Wydaje mi się, że mogliśmy zamknąć ten mecz już w pierwszej połowie – mówił trener Urban.

Na około pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry trener Urban zdecydował się dać odpocząć podstawowym zawodnikom. Na boisku zameldowali się Norbert Wojtuszek oraz nowy nabytek klubu, Jean Jules Mvondo. Pierwszy z tej pary dryfuje pomiędzy zespołem rezerw, a pierwszą drużyną – to było widać. Osłabienie środka pola, bo tak trzeba nazwać roszady szkoleniowca, nie przyniosło niczego dobrego. Jeśli zaś chodzi o Kameruńczyka, zanim udało mu się dotknąć piłki, miał już na koncie przewinienie. Z biegiem czasu było tylko gorzej.

Po stracie pierwszej bramki trener zareagował. Wprowadzenie Sanogo oraz Pawłowskiego miało w teorii pozwolić zabrzanom spróbować rozpędzić się do kontrataku i dobić zespół gospodarzy. W praktyce zmieniło się niewiele, bo na kilka minut przed zakończeniem meczu gracze Cracovii dostali niewyobrażalnego wiatru w żagle. Z biegiem czasu goście łapali coraz więcej przewinień i faulowali na własnej połowie. Łącznie zabrzanie uzbierali aż 18 fauli.

W końcu stało się to, co musiało się stać. Po jednym z rzutów wolnych obrońcy zaspali, a piłkę do siatki Sandomierskiego wepchnął Matej Rodin. – Cracovia postawiła wszystko na jedną kartę i wykorzystała swój atut, stałe fragmenty gry. Takich spotkań nie powinno się remisować. Różnica między pierwszą, a drugą połową była kolosalna. W pierwszej to my graliśmy piłką, a w drugiej daliśmy się wciągnąć w grę Cracovii. Zero płynności, dużo gry kontaktowej, rzutów wolnych… - kończył niepocieszony szkoleniowiec zespołu z Zabrza.

autor: Antoni Majewski

Przeczytaj również