Tęczowa opaska, reprezentacja i transfer jeszcze tej zimy! „Piast ma do mnie pierwszeństwo”

14.01.2020

Jak zwykło się mówić, „30+” to najlepszy wiek dla piłkarza. Żywym tego dowodem jest Kamil Wilczek, w przypadku którego nadużyciem nie będzie stwierdzenie, iż obecnie osiągnął formę życiową. Polak już na półmetku rozgrywek ustanowił wynik strzelecki, jaki umożliwił mu zdobycie tytułu króla strzelców Ekstraklasy w sezonie 14/15. Nie dziwi zatem duże zainteresowanie na rynku transferowym napastnikiem rodem z Wodzisławia Śląskiego, w którego gronie potencjalnych nowych pracodawców wymienia się kluby zarówno dobrze znane polskiemu kibicowi, jak również nieco bardziej egzotyczne. Czy będziemy świadkami transferowej bomby w Ekstraklasie?

Adam Starszyński/PressFocus

Latem ubiegłego roku Kamil Wilczek został wybrany nowym kapitanem Brøndby IF, a już kilka miesięcy później zrobiło się głośno z powodu niesubordynacji Polaka. Otóż, na kanale youtube’owym Po Gwizdku były zawodnik Piasta Gliwice wyznał w rozmowie z Sebastianem Staszewskim, że przed 6. kolejką duńskiej Superligi starano się wymusić na nim grę w tęczowej opasce kapitańskiej. Duńczycy są bowiem jednym z najbardziej tolerancyjnych narodów w Europie, czego dowodem jest m. in. fakt, że rejestrowanie homoseksualnych związków partnerskich na Półwyspie Jutlandzkim legalne jest od 1989 roku. Dla porównania, w Polsce podobna ustawa uchwalona została osiem lat temu.

Pomimo początkowych protestów, Polak ostatecznie zgodził się ubrać kolorowy element i uczynił wyjątek z powodu narastającego chamstwa, jakie zaobserwował. Szeroka paleta barw na ramieniu nie zdekoncentrowała jednak Wilczka, gdyż zdołał wpisać się na listę strzelców w zwycięskim 2:1 starciu z Aalborg BK. Zamieszanie z opaską nie umknęło natomiast uwadze polskiej, jak i skandynawskiej prasy, które dodatkowo podkolorowały całą sytuację (jakby nie była wystarczająco barwna).

– Powiedziałem o sprawie – w moim odczuciu – mało kontrowersyjnej, a media niepotrzebnie ją rozdmuchały. Zaznaczyłem w tym wywiadzie, że w żaden sposób nie przeszkadzają mi ugrupowania LGBT, tylko nie muszę wspierać wszystkich akcji, które się wokół mnie dzieją. Nie uważam, żeby było to coś złego. Moje słowa zostały przekształcone, nic nie wspomniałem o klubie, a później czytałem, że miałem z tego tytułu problemy w Brøndby. Nie chciałbym już więcej wypowiadać się na ten temat, aby nie dawać kolejnej pożywki osobom, które na to czekają – stwierdził w rozmowie ze SportŚląski.pl najskuteczniejszy strzelec w historii klubu z Kopenhagi.


Na organizowanym 5 stycznia towarzyskim turnieju Amber Cup Kamil Wilczek także pełnił funkcję kapitana swojej drużyny, lecz  w Arenie Gliwice nie kazano mu grać z tęczową opaską/ fot. Rafał Rusek/PressFocus 

Miejsce w annałach duńskiego zespołu Wilczek zapewnił sobie w minionej rundzie. Zawodnik, który w wieku 18 lat przeniósł się z Silesii Lubomi do hiszpańskiego UD Horadada, strzelił jesienią łącznie 20 bramek we wszystkich rozgrywkach, a pod koniec listopada zdobył 70. trafienie w barwach Brøndby IF, co umożliwiło mu zajęcie pierwszego miejsca w klubowej hierarchii wszechczasów. Do 17 goli w Superlidze Wilczek dorzucił jeszcze trzy asysty, a to z kolei zagwarantowało mu prym nie tylko w klasyfikacji strzeleckiej krajowych rozgrywek, ale także w zestawieniu kanadyjskim. Bez dwóch zdań, 31 bramek zdobytych w 2019 roku sprawiają, że ubiegłe dwanaście miesięcy były niezwykle udanym okresem dla ex-piłkarza GKS-u Jastrzębie.

Gdy Duńczycy opiewają w zachwyty, Polacy z selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem na czele zdają się nie zauważać osiągnięć Wilczka, lub co najmniej je umniejszać. Główna strzelba Brøndby nie otrzymała powołania na zgrupowanie reprezentacji narodowej od listopada 2017 r., a od tamtej daty Ślązak strzelił dla swojego klubu 65 goli w 90 meczach, co zapewnia mu średnią 0,72 bramki na mecz. Nic więc dziwnego, że sam zainteresowany sprawia wrażenie bezradnego, gdyż jak przyznaje: – Trener Brzęczek nie utrzymuje ze mną kontaktu.

Dlaczego? Aby uciec od odpowiedzi, można by posłużyć się utartym stwierdzeniem, iż Kamil Wilczek trafił na niekorzystny czas dla ofensywnego piłkarza w reprezentacji Polski. Powodami tego są kosmiczne wyniki Lewandowskiego, ekspansja Milika i napór – choć już dużo bardziej stonowany – Piątka oraz czekający na swoje szanse młodzi napastnicy, tacy jak Kownacki, Niezgoda, czy Buksa. Pamiętać jednak trzeba, że poziom ligi duńskiej nie odbiega daleko od prezentowanego w Polsce, a miłośnicy nadwiślańskich rozgrywek mogliby poczuć się nawet urażeni takim stwierdzeniem, gdyż niejeden umiejscowiłby Superligę za PKO BP Ekstraklasą w europejskiej hierarchii. To zdaje się być jedyny racjonalny powód niemożności Wilczka do przekonania sztabu szkoleniowego do skorzystania z jego usług. Nie chce się wierzyć, aby jakąkolwiek rolę odgrywał dystans, dzielący Kopenhagę i Warszawę. Czasy, gdy selekcjonerem był Franciszek Smuda, który często rezygnował z obserwacji zagranicznych zawodników z pobudek pokroju umówionej wcześniej zabawy sylwestrowej, odeszły już dawno w zapomnienie... Miejmy nadzieję.

Wilczek nie traci jednak wszelkich nadziei i zauważa pewną możliwość zwrócenia na siebie uwagi.

– Czy jestem teraz w TOP 3 polskich napastników? Nie mnie to oceniać, ale myślę, że kolejne 20 goli wiosną mogłoby znacząco pomóc trenerowi Brzęczkowi w wyborze kadry na Mistrzostwa Europy 2020 – zaznaczył jedynie trzykrotny reprezentant naszego kraju.


Obecnie Kamil Wilczek nie zasiada nawet na ławce reprezentacji Polski, pomimo rewelacyjnej formy strzeleckiej/fot. Rafał Rusek/PressFocus

Od kilku tygodni najbardziej emocjonującymi wieściami dla kibiców talentu wodzisławskiego snajpera są napływające z różnych stron doniesienia o ewentualnym transferze Polaka. Latem o Wilczka pytał turecki Beşiktaş Stambuł. Brøndby prowadziło także zaawansowane rozmowy z Legią Warszawa oraz Lechem Poznań, lecz Duńczycy na finiszu negocjacji zażądali wyższej, niż początkowo umawiana kwota, co spowodowało fiasko powrotu napastnika do Polski. Głównym problemem nie była jednak niezadowalająca opłata, a polityka klubu, która nie zakładała rozstania z tak kluczowym zawodnikiem.

Teraz sytuacja uległa zmianie, gdyż sam dyrektor sportowy stołecznego zespołu – Carsten v. Jensen – przyznał, że klub jest otwarty na rozmowy o transferze Polaka i w przypadku satysfakcjonującej oferty pozwoli mu odejść. Z racji, iż pod koniec miesiąca Wilczek ukończy 32. rok życia, a kontrakt wiążący go z Brøndby straci ważność pod koniec czerwca 2021 r., próżno oczekiwać pieniędzy rzędu dwóch milionów euro, czyli kwoty wymienianej jeszcze rok temu. W obecnej sytuacji bliższa realiom jest suma o połowę mniejsza. To powoduje, że wzrok Duńczyków oraz wychowanka Janusza Pontusa, skierowany jest poza Europę, w stronę takich egzotycznych krajów, jak Chiny, Korea Południowa, czy państwa arabskie, gdzie o wyższe pieniądze na transfer i wynagrodzenie zdecydowanie łatwiej.

Powrót Kamila Wilczka do Polski tej zimy wydaje się mało prawdopodobny, lecz piłkarz otwarcie mówi o chęci ponownego zagrania w Ekstraklasie w przyszłości. Nie zgadza się ze słowami Adriana Mierzejewskiego, który przyrównał taką sytuację do biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym, lecz zaznacza, że jego syn za dwa lata pójdzie do szkoły, a wraz z żoną chcieliby, aby uczył się w Polsce.

– Mam zamiar pograć jeszcze przez kilka lat, dlatego nie skupiam się teraz na planowaniu końca kariery. Niemniej jednak, nie zamykam się na Ekstraklasę. Zawsze bardzo dobrze czułem się w Gliwicach, przez co Piast traktuję priorytetowo – powiedział nam lewonożny napastnik. Wilczek nie wyklucza także innych opcji, mówiąc: – Duet z Lukasem Podolskim w Górniku Zabrze brzmi ciekawie, ale powtórzę, to Piast ma pierwszeństwo.

autor: Mateusz Antczak

Przeczytaj również