Śląska drużyna w elicie?
19.11.2008
- Nasza koszykówka jest słaba - mówi 34-letni Mirosław Frankowski. Zawodnik był w składzie Pogoni Ruda Śląska, gdy ta spadała z ekstraklasy, teraz chce pomóc awansować do elity drużynie z Tychów. - Mam wrażenie, że ciągniemy się w samym ogonie gier zespołowych. Gdzie te czasy, gdy Bobry Bytom, Pogoń Ruda Śląska czy Zagłębie nadawały ton rozgrywkom. W każdej drużynie aż roiło się od zawodników, którzy rozpalali emocje w kibicach. Antoine Joubert, Duane Cooper, Aleksandar Trifunović - dla nich ludzie przychodzili do hal. A teraz? Hitowy mecz ekstraklasy oglądało w telewizji dwa tysiące osób. Nie wierzę, że w prawie czterdziestomilionowym kraju tylko tyle osób pasjonuje się grą w kosza. To jest porażka całego środowiska. Gdy trzeba było, nie zadbaliśmy o marketing, o reklamę. Mecze mają siermiężną oprawę, sędziowie gwiżdżą jakieś bezsensowne przewinienia. Proszę nie odbierać tego tak, że mam pretensje do sędziów - oni po prostu stosują się do przepisów. Dużą winą za to, że jest tak bezbarwnie, ponosi Polski Związek Koszykówki - uważa Frankowski.
Doświadczony skrzydłowy grę w kosza łączy z pracą inspektora. - Pracuję w wydziale dróg - odpowiadam za duże inwestycje. Staram się jak najlepiej wykorzystać środki unijne. Wydaje mi się, że nie jest z tym najgorzej, bo na Śląsku jesteśmy pod tym względem liderem - uśmiecha się, choć z powodu tylu obowiązków nie narzeka na nadmiar wolnego czasu. - Pracuję po 15 godzin dziennie. Jeżeli gramy w Tychach albo gdzieś blisko, to czasami sobie trochę odsapnę w niedzielę. Tak naprawdę jednak jeden tydzień przelewa się w drugi i zupełnie tracę rachubę czasu. Rodzina cierpi, ale chyba już się przyzwyczaiła - dodaje Frankowski.
Doświadczony skrzydłowy grę w kosza łączy z pracą inspektora. - Pracuję w wydziale dróg - odpowiadam za duże inwestycje. Staram się jak najlepiej wykorzystać środki unijne. Wydaje mi się, że nie jest z tym najgorzej, bo na Śląsku jesteśmy pod tym względem liderem - uśmiecha się, choć z powodu tylu obowiązków nie narzeka na nadmiar wolnego czasu. - Pracuję po 15 godzin dziennie. Jeżeli gramy w Tychach albo gdzieś blisko, to czasami sobie trochę odsapnę w niedzielę. Tak naprawdę jednak jeden tydzień przelewa się w drugi i zupełnie tracę rachubę czasu. Rodzina cierpi, ale chyba już się przyzwyczaiła - dodaje Frankowski.
Polecane
Koszykówka