Skra o krok od sensacyjnego sukcesu. „Czasami Kopciuszek może sprawić miłą niespodziankę"

18.06.2021

W niemal samo południe, piłkarze Skry Częstochowa powalczą jutro o osiągnięcie największego sukcesu w swojej 95-letniej historii istnienia. Po niespodziewanym wyeliminowaniu faworyzowanej Chojniczanki, podopieczni Konrada Geregi zagrają w finale barażu o Fortuna 1. Ligę, choć nieważne, jakim wynikiem zakończy się sobotnia rywalizacja w Kaliszu, piłkarze z popularnej "Lorety" muszą zapisać kończące się rozgrywki do niezwykle udanych.

Krzysztof Porębski/PressFocus

Jeszcze kilka tygodni temu kibice z Częstochowy mogli się zastanawiać, czy ich ulubieńcy w ogóle zdołają zakończyć rozgrywki w czołowej szóstce. Po bardzo mocnym wejściu w 2021 roku, w kwietniu i maju II-ligowa rewelacja wyraźnie obniżyła loty. Dowodem na to była m.in. seria dziewięciu meczów bez zwycięstwa i częste straty punktów z rywalami, walczącymi o absolutnie odmienne cele. Wobec takiej serii (choć i tak podjęta decyzja długo była uznawana za sporą sensację), z posadą trenera częstochowskiej jedenastki pożegnał się Marek Gołębiewski, a jego miejsce zajął dotychczasowy asystent - Konrad Gerega. 31-latek, wierny Skrze przez niemal całą swoją zawodową karierę, stanie jutro przed szansą dokonania ze swoimi podopiecznymi wręcz niemożliwego. Jak zespół z ulicy Loretańskiej podszedł do półfinałowej batalii z trzecią na koniec fazy zasadniczej Chojniczanką? Czy należy tytułować Skrę mianem II-ligowych "Janosików"? 

***

Piotr Porębski (SportSlaski.pl): Trzy mecze w tym sezonie - trzy zwycięstwa i zaledwie jeden stracony gol. Nie wiem, jak udało Wam się znaleźć tak skuteczny patent na Chojniczankę, ale jeżeli dla kogoś skrojono pojęcie "niewygodny rywal", Was w tym przypadku można zdecydowanie tam sklasyfikować.
Konrad Gerega (trener Skry Częstochowa):
Zgadza się, choć w tym miejscu trzeba podkreślić fakt, że dwa pierwsze spotkania z Chojniczanką rozegraliśmy jeszcze w momencie, gdy jej trenerem był Adam Nocoń. Ze szkoleniowcem tym rywalizowaliśmy już choćby w momencie, gdy prowadził on Olimpię Elbląg, więc mniej więcej wiedzieliśmy, czego po jego zespole możemy się spodziewać i jakie ma on mocne strony. Przygotowywaliśmy się wówczas ze świadomością, że te drużyny stawiają na grę skrzydłami oraz liczne dośrodkowania, więc to staraliśmy się neutralizować. Jeszcze za czasów trenera Marka Gołębiewskiego odnieśliśmy z tym rywalem dwie wygrane - najpierw 1:0 u siebie, choć trzeba powiedzieć, że szczególnie w pierwszej połowie Chojniczanka była znacznie groźniejsza i dopiero po zmianie stron zdołaliśmy dokonać parę ważnych korekt.

W takich meczach jak te, często o wyniku decydują indywidualne umiejętności. Jeżeli ktoś je pokazuje, udowadnia, że posiada potencjał na II Ligę bądź też na grę na jeszcze wyższych poziomach. Też w tym miejscu trzeba sobie powiedzieć, że w ostatni wtorek Chojniczanka nad nami mocno dominowała, natomiast my przed pierwszym gwizdkiem staraliśmy się przede wszystkim zapewnić jak najlepsze przygotowanie fizyczne oraz dać chłopakom możliwość regeneracji po pojedynku z Garbarnią. A jeśli chodzi o te indywidualne umiejętności, idealny tego przykład otrzymaliśmy przy golu Daniela Pietraszkiewicza. Zawodnik ten posiada w mojej opinii bardzo duży potencjał, a jego bramkę w Chojnicach śmiało należy sklasyfikować w kategoriach „stadiony świata”. Do tego, jako cała Skra, dołożyliśmy zespołowość i charakter. Dzięki temu obroniliśmy to 1:0 i właściwie cały mecz, choć w takiej drugiej połowie posiadanie piłki wynosiło 72 do 28 procent dla naszego rywala. To też pokazuje, jak przeciwnik nas momentami spychał do obrony, ale ostatecznie podołaliśmy zadaniu. 

Właśnie oglądając mecz oraz skrót z Chojniczanką miałem wrażenie, że trochę podeszliście do tego półfinału jak wytrawny bokser. Zadaliście mocny cios, później ustawiliście się za podwójną gardą, ale w kluczowym momencie - wzorem kontry Dawida Niedbały - mogliście tego rywala po prostu dobić.
Taki był plan, bo nie chcieliśmy się otwierać od pierwszej minuty. Zamierzaliśmy, mimo wszystko, zagrać w średnim pressingu, z założeniem skoku pressingowego na bocznych obrońców, co staje się coraz powszechniejszym manewrem. Cały czas mieliśmy jednak świadomość, że mamy w nogach dziewięćdziesiąt minut intensywnej rywalizacji w Krakowie, która nie była meczem dla wytrawnych taktyków. Akcja toczyła się właściwie od bramki do bramki, więc tym razem musieliśmy dostosować nasze założenia taktyczne do tego, jak się czuli zawodnicy. Liczyliśmy na kilka szybkich ataków, natomiast sama bramka na 1:0 padła po świetnej budowie na połowie przeciwnika. Później już musieliśmy, kolokwialnie mówiąc, tylko zabić ten mecz. Utrzymaliśmy ten końcowy rezultat, choć mam niestety poczucie, że gdyby rywale strzelili nam na 1:1, wszystko mogłoby potoczyć się diametralnie inaczej. Ale to już jest historia. 

Nie da się jednak ukryć, że wyeliminowaliście chyba głównego kandydata do zwycięstwa w tych barażach. W komentarzach jeden z internautów nazwał zespół Skry drugoligowym Janosikiem i chyba ciężko się z tym nie zgodzić.
Można tak powiedzieć i zresztą kiedyś rozmawialiśmy sobie w szatni, że potrafimy zabrać punkty tym „bogatszym”, by następnie oddać je tym gorzej sytuowanym w ligowej tabeli. Mowa tu o choćby o Olimpii Elbląg, Błękitnych Stargard, Olimpii Grudziądz czy Lechu II Poznań, z którym straciliśmy zarówno punkty u siebie, jak i na wyjeździe. Widocznie jesteśmy zespołem, mającym szczególny patent na czołówkę. To może satysfakcjonować - tym bardziej, że przed sezonem w drużynie doszło do sporych zmian. Przyszedł trener Marek Gołębiewski, który z pewnością dołożył sporą cegiełkę do tego, gdzie teraz jesteśmy. Musimy tylko teraz doprowadzić sezon do szczęśliwego końca, choć w tym miejscu pamiętamy, co działo się z nami w trakcie wiosny. Mieliśmy swoje słabsze momenty, a zarząd postanowił poszukać jakiś bodźców na to, by przezwyciężyć powstały kryzys. Dodatkowo na przestrzeni ostatnich tygodni dokonaliśmy kilku roszad w ustawieniu, ale ta chęć gry w piłkę, którą zaszczepił w nas trener Marek, dalej pozostała. 

Tak jak Pan wspomniał - wiosną mieliście mniejsze bądź większe kryzysy, a ta szósta pozycja wisiała w Waszym przypadku na włosku. Niemniej radość po szczęśliwych rozstrzygnięciach nie tylko w Chojnicach, ale i na stadionie w Krakowie, chyba wszystko rekompensuje.
Rozmawiając ze sobą w szatni doszliśmy do wniosku, że ta 2. Liga jest tak nieprzewidywalna i do wszystkich kluczowych rozstrzygnięć zapewne dojdzie w ostatniej kolejce. I tak faktycznie było, a ten mecz na Garbarni faktycznie był dla nas nieprawdopodobnym rollercoasterem, a wielu kibiców to spotkanie zainteresowało bardziej, niż niektóre pojedynki na Euro. Piłka nożna lubi takie historie, gdy zespół, który nie jest właściwie w ogóle brany pod uwagę do tego, aby zaliczyć awans, pozostaje dalej w grze. Czasami jednak Kopciuszek jest w stanie sprawić miłą niespodziankę. 

A swoją drogą - miał Pan okazję przeżyć podczas swojej kariery tak szalone spotkanie, jak to w ostatniej kolejce fazy zasadniczej z Garbarnią?
W tym momencie nic sobie takiego nie przypominam. Musiałbym chyba sięgnąć bardzo głęboko w przeszłość, niemniej taki pojedynek, jak ten ze wspomnianą Garbarnią, będzie wspominany w klubie latami. Takie rzeczy zdecydowanie przechodzą do historii. 

Więc chyba nieważne, jakim wynikiem zakończy się jutrzejszy finał, Wasz sezon już i tak wygląda jak historia z Hollywood. 
Zdecydowanie, wielkie brawa należą się nie tylko zawodnikom, ale i włodarzom klubu, którzy wkładają w jego funkcjonowanie sporo zdrowia, by udawało się odpowiednio dopinać cały budżet i mieć możliwość rywalizacji na poziomie centralnym. Niech ta przygoda trwa dalej i plan jest taki, że skoro jest możliwość, chcemy awansować. Klub złożył już wszelką potrzebną dokumentację, by przystąpić do 1. Ligi, więc nam pozostaje dostawić kolejny krok. 

Ze Skrą jest Pan związany od 2010 roku, gdy klub jeszcze występował na poziomie IV Ligi. Takie chwile muszą zatem Panu smakować wręcz wyjątkowo. 
Tak ostatnio sobie wyliczałem, że Skra osiąga wielki sukces cyklicznie, co 3 lata. Ja jestem w klubie już 12 rok, więc chyba przyszła pora na kolejny. Oczywiście już w tym momencie ten sezon jest dla nas niezwykle udany, ale super byłoby postawić jeszcze tą kropkę nad „i”. Jeśli chodzi o mnie, faktycznie przeżyłem w Częstochowie wiele lepszych oraz gorszych chwil. Byłem w Skrze w momencie, gdy przechodziła ona spore problemy finansowe czy kadrowe, pamiętam też choćby moment, gdy za kadencji trenera Wosia mocno przeżyliśmy nasz brak awansu do 2. Ligi. Teraz za to notujemy spory wzlot i jako osoby, mocno związane z tym regionem, bardzo to doceniamy. Nasz charakter jest w dużej mierze oparty na piłkarzach, dłużej związanych z tym środowiskiem, dzięki czemu w tym półfinale z Chojniczanką nie mogliśmy pęknąć. 

Na „Lorecie” miało miejsce wiele skrajnych chwil, ale przez to będzie Pan miał również porównanie. Czy ten jutrzejszy mecz z KKS-em będzie najważniejszym w całej historii Skry? Czy raczej staracie się tonować nastroje?
Byłoby w tym trochę fałszu, gdybym powiedział, że tak do tego nie podchodzimy. Dla mnie - ale uważam, że zawodnicy też to czują - jutrzejszy finał to najważniejszy mecz w tym sezonie oraz właściwie w całej historii klubu. 

A gdyby ktoś choćby rok temu wspomniał, jak ten sezon może w przypadku Skry się potoczyć, co by mu Pan odpowiedział?
Na pewno w tym miejscu bym się zaśmiał. Zdajemy sobie bowiem sprawę, z jakim często potencjałem się mierzymy, jeśli chodzi o naszych drugoligowych rywali. Bo nie da się ukryć, że w piłce rządzi pieniądz, choć nie można również zapominać o przynależności i przywiązaniu do klubu, którego barwy się reprezentuje. Na pewno takie cele brałbym przed sezonem w kontekście marzeń. 

Co równie istotne, ten sezon wypromował już wielu bohaterów. W końcu Kamil Wojtyra już może świętować tytuł króla strzelców, Mikołaj Biegański już ma zapewniony kontrakt w Wiśle Kraków, a sporym zainteresowaniem na rynku cieszy się m.in. Radosław Gołębiowski. 
Wspomniany Mikołaj już od mniej więcej dwóch lat udowadniał, że zasługuje na grę wyżej i nagrodą dla niego za ten sezon jest zasłużony transfer do Wisły Kraków. Ale pewnie gdybyśmy powiedzieli Kamilowi Wojtyrze, że zakończy te rozgrywki z 24 golami na koncie i tytułem najlepszego strzelca, on sam pewnie też głośno by się zaśmiał. To jest fajna sprawa, że takie kluby jak nasz promują zawodników wyżej oraz można go uznać za trampolinę do rozwoju swojej kariery. 

Raz, że promocja klubu, ale do tego trzeba również zaliczyć promocję całego regionu, który wyjątkowo w ostatnich miesiącach obrósł w sukcesy. 
Oczywiście, na pewno trzeba w tym miejscu pochwalić Marka Papszuna oraz jego zawodników, bo wspólnie wykonali kawał dobrej roboty. Drugie miejsce i zdobycie Pucharu Polski to znakomite wyniki, godne ogromnego docenienia. My może istniejmy trochę w cieniu, ale to chyba tak powinno wyglądać. Nasze działania mają może bardziej charakter lokalny, lecz nie zmienia to faktu, że naprawdę przyjemnie tu się pracuje. W tym miejscu tylko bym sobie życzył, by miasto jeszcze bardziej wsparło jeden oraz drugi klub, bo dzięki temu na pewno funkcjonowałoby się nam jeszcze łatwiej oraz lepiej. Trochę to jest przykre i jak zawsze o tym myślałem, dochodzę do wniosku, że wszystkim w takiej sytuacji powinno się dawać po równo. A obok tego, że odrodziliśmy się w takim stylu i jesteśmy w takim, a nie innym miejscu, nie można przejść obojętne. 

Pozostaje sobie tylko tego życzyć, ale wracając jeszcze do kwestii sportowych - prowadził już Pan pierwszy zespół w końcówce sezonu po odejściu Pawła Ściebury, teraz możemy poczuć pewne deja vu. Dwie nieco inne szkoły gry, ale po takich doświadczeniach tylko nabrał Pan chęci o rozpoczęciu kariery na własny rachunek?
Zgadza się, natomiast w tym momencie blokują mnie kwestie licencyjne. Natomiast ja do tych zaistniałych możliwości podchodzę jako do szansy zdobycia niezbędnego doświadczenia. Żadne książki czy szkoły nie są w stanie przystosować trenera do pracy na takim poziomie. To dla mnie znakomite przeżycie, bo gdyby spytać szkoleniowców ze szczebla centralnego, czy mieli okazję na nim pracować w takim wieku jak ja, na pewno każdy by chciał tego spróbować. 

W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować włodarzom Skry za daną mi szansę, a także wszystkim członkom sztabu szkoleniowego, bo tworzymy zgrany team. Ja ostatecznie odpowiadam za wyniki pierwszego zespołu jako główny trener i na pewno mogę o sobie powiedzieć, że jestem jeszcze lepiej przygotowany do tej roli, niż miało to miejsce rok temu. Wówczas byliśmy dość zestresowani zaistniałymi okolicznościami, ale teraz działamy sprawniej i znajduje to potwierdzenie w osiąganych wynikach. 

Też mógł chyba na to wpłynąć fakt, że wówczas Skra była już mniej więcej pewne utrzymania na drugoligowym froncie, a teraz mierzycie się z zupełnie innym ciężarem gatunkowym. 
Można tak to odbierać, choć teraz mam również do dyspozycji zupełnie inny zespół. W szatni mam do dyspozycji aż 12 młodzieżowców plus dochodzący do tego juniorzy starsi z drużyny A1 Skry. W tym miejscu trzeba zatem zachować wyjątkową dyscyplinę w szatni, bo idzie nowe pokolenie i trzeba szczególnie trzymać chłopaków w ryzach. Ale to nam się udaje, dzięki czemu patrzę optymistycznie w przyszłość i mam nadzieję, że ktoś kiedyś zaufa mi jako pierwszemu trenerowi. Cały czas na to pracuje i zobaczymy, co czas pokaże.

Na razie Waszą najbliższą przyszłością jest finał z KKS-em Kalisz i zanim na murawę wybiegną Polacy z Hiszpanami, oczy piłkarskiej Polski będą w większości zwrócone właśnie na Was. 
Jasne, aczkolwiek nie mogę przemilczeć jednej sytuacji. Zarówno dla nas, jak i dla rywala z Kalisza jest to najważniejsze spotkanie sezonu. Oba kluby mają swoich wiernych kibiców i szkoda, że ta rywalizacja odbędzie się o godzinie 11:45. Wiadomo, że pojedynki z udziałem Polaków są najważniejsze, ale i tak uważam, że udałoby się znaleźć bardziej sprzyjający termin, by stworzyć z tego prawdziwe widowisko. O tej porze będzie jednak nieco mniejsza oglądalność, ale niestety nie mamy na to wpływu. Mamy za to nadzieję, że spotkanie Polaków będziemy już śledzili jako członkowie zespołu z Fortuna 1. Ligi. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również