Rozwój - Orzeł 2-0. Swoje zdanie na temat meczu miał nawet... sędzia
29.05.2010
- Nawet sędzia zauważył, że my graliśmy piłką, a Rozwój tylko strzelał gole - kręcił głową Piotr Pawlak, kapitan Orła. On i jego koledzy piłki w siatce rywali nie potrafili z kolei umieścić ani razu. - Chociaż okazji mieliśmy dużo więcej - zauważył Maciej Polis, którego w jakiś sposób mógł ucieszyć tego dnia jedynie... drugi gol dla katowiczan. Zdobył go jego brat, Bartosz.
Bramki najlepszego strzelca zespołu z Katowic nie byłoby jednak, gdyby nie błąd Marcina Żmudy. Obrońca ekipy z Psar tak niefortunnie przedłużył piłkę po wrzucie z autu Damiana Mielnika, że spadła ona tuż pod nogi niepilnowanego napastnika Rozwoju. Ten potrzebował co prawda dwóch prób, ale w końcu wpadło. - Goni lidera klasyfikacji strzelców, więc niech ma - uśmiechnął się Maciej.
Na gola ochotę miał także Adam Giesa. Jemu akurat się nie udało, ale sprawił za to, że Krzysztof Michalski, by otworzyć wynik meczu, musiał tylko dostawić nogę. - Nie ma co. Byliśmy po prostu skuteczniejsi - triumfował lider katowickiej drużyny. Przy okazji zastanawiał się jednak, dlaczego długimi momentami mogło się wydawać, że to Orzeł... gra na własnym stadionie.
Przyjezdni chowali się bowiem za podwójną gardą. - Przez pierwsze 20 minut przeważaliśmy, ale potem jakoś dziwnie oddaliśmy pole gry. Rywal miał sporo rzutów wolnych z niebezpiecznie bliskiej odległości i było troszkę smrodu - stwierdził Giesa.
Bramki najlepszego strzelca zespołu z Katowic nie byłoby jednak, gdyby nie błąd Marcina Żmudy. Obrońca ekipy z Psar tak niefortunnie przedłużył piłkę po wrzucie z autu Damiana Mielnika, że spadła ona tuż pod nogi niepilnowanego napastnika Rozwoju. Ten potrzebował co prawda dwóch prób, ale w końcu wpadło. - Goni lidera klasyfikacji strzelców, więc niech ma - uśmiechnął się Maciej.
Na gola ochotę miał także Adam Giesa. Jemu akurat się nie udało, ale sprawił za to, że Krzysztof Michalski, by otworzyć wynik meczu, musiał tylko dostawić nogę. - Nie ma co. Byliśmy po prostu skuteczniejsi - triumfował lider katowickiej drużyny. Przy okazji zastanawiał się jednak, dlaczego długimi momentami mogło się wydawać, że to Orzeł... gra na własnym stadionie.
Przyjezdni chowali się bowiem za podwójną gardą. - Przez pierwsze 20 minut przeważaliśmy, ale potem jakoś dziwnie oddaliśmy pole gry. Rywal miał sporo rzutów wolnych z niebezpiecznie bliskiej odległości i było troszkę smrodu - stwierdził Giesa.
Polecane
Przeczytaj również
04.05.2022
04.05.2022
Wielka bitwa o snajperską koronę
04.01.2021
04.01.2021
Czym nas zaskoczy 2021 rok?