Nowa miotła, udany rewanż i przeciekająca obrona. Co przyniosła I-ligowa sobota?

10.04.2021

Żadna z drużyn z naszego województwa nie była w stanie odnieść zwycięstwa w 24. kolejce Fortuna 1. Ligi. Ostatecznie wyniki mogły być dla nich jednak nieco korzystniejsze, gdyby nie wadliwa skuteczność i duża ilość popełnionych błędów w defensywie. Co istotnego wydarzyło się w spotkaniach z udziałem GKS-u Tychy, Zagłębia Sosnowiec i GKS-u Jastrzębie?

Rafał Rusek/PressFocus

Dziurawa defensywa GKS-u Tychy

Tyszanie w Kielcach nie zagrali wielkiego meczu, ale mimo to mieli szansę na punkty. Na nic jednak zdały się jednak ofensywne próby w ostatnich minutach, bo kielczanie mieli to, czego zabrakło podopiecznym Artura Derbina we wcześniejszych fragmentach. Mowa o szczęściu i skupieniu w defensywie. Nie można przecież powiedzieć, że takim graczom jak Maciej Mańka czy Nemanja Nedić brakuje umiejętności. A właśnie ten drugi w pierwszej połowie sprokurował dwie groźne sytuacje dla kielczan. Mańka natomiast nadal nie przypomina zawodnika sprzed kontuzji. W Kielcach również nie był jeszcze w optymalnej formie.

Przy bramce Jakuba Łukowskiego prawy defensor został w blokach, ale także swoją winę miał Konrad Jałocha. To już drugie jego takie wyjście z bramki tej wiosny, po którym tyszanie ponieśli bolesne konsekwencje. W Nowym Sączu za interwencje poza „szesnastką” ukarany został czerwoną kartką, a tym razem nieporozumienie z kolegą z defensywy skończyło się utratą bramki, która zadecydowała o porażce "Trójkolorowych".

Tyszanie wiosną tracą mało bramek – z tego są znane drużyny prowadzone przez trenera Artura Derbina – bo zaledwie trzy w pięciu ostatnich meczach, jednak wszystkie z nich zostały sprokurowane przez defensorów. Co jednak najistotniejsze, GKS po raz kolejny wypuścił punkty w starciu z niżej notowanym rywalem i nie wykorzystał dogodnej okazji do zbliżenia się do czołowej dwójki. - Odechciewa się wszystkiego - tak mecz w Kielcach dosadnie skomentował sternik pierwszoligowca, Leszek Bartnicki. 

Częściowy efekt nowej miotły

Problemy z przeciekającą defensywą dokuczają GKS-owi Jastrzębie właściwie od początku sezonu. Dość powiedzieć, że klub z Harcerskiej stracił w dotychczasowej części rozgrywek najwięcej bramek, a dodatkowo w ostatnim czasie zespół zaczął borykać się z brakiem skuteczności w przedniej formacji. Wobec bardzo słabej passy i ponownego zbliżenia się do strefy zagrożenia, włodarze pierwszoligowca postanowili zwolnić Pawła Ściebury i zastąpić go - przynajmniej na jakiś czas - dotychczasowym asystentem Łukaszem Włodarkiem.

Być może dokonana roszada wyzwoliła w jastrzębianach dodatkowe siły, bowiem pierwsza połowa spotkania z Górnikiem Łęczna była w ich wykonaniu chyba najlepszą, jaką zespół ten rozegrał w 2021 roku. Poza zdobyciem gola przez aktywnego Daniela Szczepana, gospodarze raz za razem zagrażali bramce rywala i spychali go do głębszej defensywy, a także atakowali go wysokim pressingiem. Postawa GKS-u naprawdę mogła napawać sporym optymizmem, ale po zmianie stron obraz gry uległ zmianie o niemal 180 stopni. 

Już w przerwie opiekun przyjezdnych zdecydował się na przeprowadzenie aż trzech zmian, a niedługo później jego vis-a-vis musiał dokonać roszady na pozycji bramkarza. Kontuzjowanego Mariusza Pawełka zastąpił Grzegorz Drazik, ale zanim wspomniany rezerwowy zdołał porządnie się rozgrzać, musiał wyciągnąć piłkę z siatki po niespodziewanej główce. Dzięki ostatecznie wywalczonemu remisowi GKS przełamał serię czterech porażek z rzędu, choć na długo wyczekiwane czyste konto (ostatni raz taka sytuacja miała miejsce... 21 listopada) zespół będzie musiał jeszcze poczekać. 

Czas rewanżów

Hiszpański napastnik Rubio spędził w Sosnowcu zaledwie pół sezonu i poza zdobyciem dubletu w przegranym starciu z Puszczą Niepołomice, na Stadionie Ludowym niczym specjalnym się nie wyróżnił. Obecnie 25-latek, będący bratem dobrze znanego w naszym kraju Carlitosa, występuje w Sandecji Nowy Sącz i w sobotnie popołudnie postanowił ukłuć bramką swojego byłego pracodawcę. Po końcowym gwizdku nie tylko zawodnik z Półwyspu Iberyjskiego miał jednak powody do optymizmu, bowiem jego zespół nie przegrał 13 kolejnego spotkania i gdyby nie tragiczny początek sezonu, z taką formą zapewne do końca walczyłby o wywalczenie awansu.

Zagłębie z kolei nie powtórzyło casusu z Wielkiej Soboty, gdy w efektowny sposób przerwało długą punktową passę łódzkiego Widzewa. Po końcowym gwizdku trener Kazimierz Moskal zwracał uwagę przede wszystkim na niezłą grę i kulejącą tego dnia skuteczność, jednak więcej poruszenia wywołały słowa Dariusza Dudka - architekta fenomenalnych wyników Sandecji, który jeszcze niedawno odpowiadał za rezultaty klubu ze Stadionu Ludowego.

- Wracając pamięcią do Zagłębia, jest mi po prostu przykro, jak czasami w tym klubie traktuje się ludzi takich jak ja. Uważam, ze dużo zrobiłem dla Zagłębia i nawet nie mówię tutaj o awansie, ale choćby o tej drugiej przygodzie. Gdy przejmowałem klub w trudnej sytuacji, był na 15. miejscu, a zostawiłem go na 9. Jestem smutny, że muszę się z Zagłębiem włóczyć po sądach. Zresztą oni ostatnio dosyć mocno idą w tym kierunku, a myślę, że Patryk Małecki też nie jest zawodnikiem, który jest łobuzem - w taki sposób Dudek nawiązał do swojego drugiego zwolnienia i powstałego w ostatnim czasie zamieszania. Co jednak było w tym dniu najistotniejsze, to właśnie Dudek mógł cieszyć się z końcowego triumfu, natomiast Zagłębie wciąż nie może się doczekać wyjazdowej wygranej w obecnym sezonie. 

autor: redakcja

Przeczytaj również