Joker się nie przyzna

10.09.2008
Jan Żurek i Marcin Brosz, szkoleniowcy odpowiednio GKS Katowice i Podbeskidzia Bielsko-Biała, już dwukrotnie w tym sezonie udowadniali, że mają "trenerskiego nosa".

Czasem odpowiednio dobrany skład i taktyka nie wystarczą, by zapisać na swoim koncie komplet punktów. Wtedy niebagatelne znaczenie ma coś, co w żargonie piłkarskim zwykło się nazywać "trenerskim nosem". Bywa, że trafnie przeprowadzone zmiany przesądzają o sukcesie zespołu. Potwierdzają to już pierwsze mecze tego sezonu.

 

Na początku sierpnia GKS Katowice mierzył się u siebie ze Zniczem Pruszków. W 57 minucie, gdy na boisku pojawiał się Krzysztof Kaliciak, utrzymywał się remis 1-1. Po chwili rezerwowy pięknym strzałem wyprowadził katowiczan na prowadzenie, którego nie oddali już do samego końca. Do podobnej sytuacji doszło podczas wyjazdowej potyczki GieKSy z Wartą Poznań. Różnica polegała na tym, że dżokerem w talii Jana Żurka okazał się Litwin Grażvydas Mikulenas, a jego trafienie dało drużynie cenny punkt.

 

- Wiadomo, że chciałbym zawsze występować w podstawowym składzie, ale skoro decyzja trenera jest inna, to pozostaje wejść na boisko z ławki i wtedy pomóc drużynie. W Poznaniu się udało - mówi popularny "Miki". - Z jednej strony rezerwowy ma stosunkowo mało czasu, by się pokazać. Ale są i dobre strony. Z boku można zaobserwować wiele rzeczy i wyciągnąć kilka wniosków co do gry przeciwnika. Co ważne, pod koniec spotkania rywale mają już mniej sił - dodaje napastnik GKS.

 

"Nosa" w poprzednich kolejkach miał także Marcin Brosz, opiekun Podbeskidzia Bielsko-Biała. W pojedynku z Flotą Świnoujście zespołowi długo nie szło. O wygranej bielszczan zadecydowała świetna postawa Krzysztofa Chrapka. Snajper zdążył strzelić dwa gole, choć pojawił się na murawie dopiero po przerwie. Jeszcze szybciej swój pobyt na boisku w meczu z Dolcanem Ząbki zaznaczył Krzysztof Zaremba. Gdy wydawało się, że padnie remis, rezerwowy celną "główką" zapewnił Podbeskidziu trzy punkty.

 

Zdarza się jednak, że i trafiona zmiana nie przynosi w ostatecznym rozrachunku większych rezultatów. W trzeciej kolejce ekstraklasy Piast Gliwice potykał się z Arką Gdynia. Przy stanie 0-2 na plac gry wszedł Stanisław Wróbel. Efekt był natychmiastowy. Zawodnik strzelił kontaktowego gola, ale mimo że do końcowego gwizdka sędziego było jeszcze wiele czasu, to gliwiczanie nie zdołali w pełni zniwelować strat. Sam Wróbel przyznał po spotkaniu, że jego trafienie było tym z rodzaju "na otarcie łez".

 

- Bywają nawet zawodnicy, którzy lepiej czują się, gdy wchodzą na boisko po przerwie. Nikt się chyba jednak do tego nie przyzna - śmieje się Mikulenas.

autor: Kamil Kwaśniewski

Przeczytaj również