Horror z happy-endem oraz VAR-em w tle. "GieKSa" łapie oddech!

03.10.2021

Spotkanie GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn, czyli drużyn niemogących zapisać początku sezonu do udanych, z pewnością miało w sobie spory ciężar gatunkowy. Ostatecznie jednak to gospodarze z Bukowej, po bardzo emocjonującej drugiej połowie, zapewnili sobie w niedzielny wieczór więcej powodów do radości. Triumf 2:1 z bezpośrednim rywalem w walce o byt przypieczętowała bramka Bartosza Jaroszka z ostatniej akcji spotkania.

Marcin Bulanda/PressFocus

Gdyby do jakiegoś ligowego starcia należało dopasować określenie „mecz o 6 punktów”, niedzielny pojedynek GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn zdecydowanie łapałby się w ramy tego miana. Na stadion ostatniego w tabeli beniaminka przyjechał bowiem zespół, który na pierwsze punkty musiał czekać do 13 września i 8. kolejki rozgrywek. Od tego momentu drużyna z województwa warmińsko-mazurskiego zaczęła jednak łapać pewien wiatr w żagle i poza wyprzedzeniem „GieKSy” w tabeli (dzięki większej ilości zwycięstw i lepszemu bilansowi bramkowemu), podopieczni Adriana Stawskiego wyeliminowali z Pucharu Polski rewelacyjnie dysponowaną do tej pory Sandecję Nowy Sącz.

I o ile widać, że olsztynianie zaczynali powoli znajdować się na fali wznoszącej, tak w przypadku gospodarzy z Katowic ciężko było zaryzykować podobne stwierdzenie. W ostatnich pięciu ligowych meczach zawodnicy Rafała Góraka zdobyli bowiem tylko jeden punkt, w dodatku zapisując na swoim koncie aż 16 straconych goli. Margines błędu w przypadku beniaminka zaczął się więc coraz bardziej zmniejszać, a rozpoczynający się październik zapewne wielu potraktuje w Katowicach jako swoisty miesiąc prawdy. Niedzielny pojedynek ze Stomilem otwiera bowiem serię czterech z rzędu ligowych spotkań u siebie, mających również o tyle duży ciężar gatunkowy, że duża część z nich zostanie rozegrana z prawdopodobnymi rywalami w walce o utrzymanie.

Nic więc dziwnego, że mobilizacja w GKS-ie, by jak najszybciej odbić się od ligowego dna i zanotować upragnione czyste konto, musiała być więcej niż spora. - Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ten mecz wygrać - zapewniał tuż po pucharowym pojedynku obrońca Hubert Sadowski, choć oczekiwania kibiców gospodarzy zostały nieco zrewidowane po pierwszej części gry. 

Przez 45 minut oba zespoły łącznie oddały tylko jeden celny strzał, a na placu gry - delikatnie mówiąc - nie działo się zbyt wiele. Drużyny w swoich poczynaniach były dość chaotyczne i niedokładne, a próby ofensywnych akcji opierały się głównie na licznych wrzutkach w szesnastkę. Trzeba jednak oddać gospodarzom, przystępującym do meczu z nieco odmienionym ustawieniem linii defensywnej, że dość umiejętnie oddalali ewentualne zagrożenie choćby po stałych fragmentach gry.

I o ile okazje bramkowe z pierwszej połowy można by było policzyć na palcach jednej dłoni, tak wszyscy kibice, którzy może nieco spóźnili się na początek drugiej części gry, mogli sobie dość mocno pluć w brodę. W 47. minucie Danian Pavlas otrzymał piłkę na lewej stronie boiska od Rafała Figiela i niemal w ostatnim momencie przed utratą równowagi, zdecydował się dograć ją do środka pola karnego. Dośrodkowanie to zamieniło się jednak w typowy centrostrzał im. Marka Sokołowskiego, a zaskoczony Krzysztof Bąkowski w pozornie prostej sytuacji przepuścił piłkę przy bliższym słupku. 

W jakich jednak okolicznościach gol na 1:0 nie padł, trzeba zdecydowanie odnotować, że bramka dodała gospodarzom sporą ilość animuszu. Przez niemal całą drugą połowę śląski zespół znacznie częściej operował futbolówką, próbował swoich szans w ataku pozycyjnym bądź po akcjach oskrzydlających (ze strzelcem gola na czele) i być może rozstrzygnąłby niedzielne spotkanie na swoją korzyść znacznie wcześniej, gdyby nie był on na bakier z… sędziowskimi powtórkami. Pod koniec regulaminowego czasu gry Filip Szymczak mógł mieć na swoim koncie dublet, ale arbiter Sebastian Krasny najpierw dopatrzył się ofsajdu, a w kolejnej sytuacji faulu. Co ciekawe, po jednej z akcji młodzieżowiec w talii trenera Góraka cieszył się tak bardzo, że zdjął koszulkę i obejrzał za to żółtą kartkę, która ostatecznie została anulowana.

„Zamieszanie” z VAR-em w tle było jednak częścią emocji, z jakimi fani mieli do czynienia po zmianie stron. Gdy wielu osobom mogło się wydawać, że zarysowująca się dominacja beniaminka przyniesie im podwojenie prowadzenia, zabójczą kontrę na 1:1 przeprowadził duet Jakub Tecław - Patryk Zych. Pierwszy z nich dokładnie dośrodkował futbolówkę w szesnastkę, natomiast wprowadzony z ławki 22-latek uciekł spod opieki Pavlasowi oraz Michałowi Kołodziejskiemu, a następnie popisał się celną główką po koźle. 

W przypadku gospodarzy wróciły zatem pewne demony z przeszłości, choć jak się później okazało, doliczony czas gry jednocześnie mógł zszargać nerwy oraz zapewnić wszystkim związanym z GKS-em osobom prawdziwą eksplozję radości. Po sporej kotłowaninie w polu karnym Stomilu, w ostatniej akcji meczu rezerwowy Bartosz Jaroszek wykazał się najlepszym wyczuciem i umieścił głową piłkę w bramce. Euforia po golu na 2:1 mogła się jednak okazać zbyt przedwczesna, bo do akcji ponownie wkroczył wóz VAR - w przypadku „GieKSy” sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, gdyż tym razem sędzia Krasny uznał bramkę, a chwilę później zakończył to zacięte widowisko.

Tym samym beniaminek Fortuna 1. Ligi odniósł wręcz arcyważne ligowe zwycięstwo (pierwsze od 22 sierpnia) i, przynajmniej na jakiś czas, wyskoczył z ostatniego miejsca w tabeli do strefy bezpiecznej. Obecnie "żółto-zielono-czarni" plasują się na trzynastym miejscu w stawce z 10 punktami na koncie i choć odbili się oni od dna, o względnym spokoju nie może jeszcze być mowy. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również