Dudek walczy z Zagłębiem. "Wraz z przyjściem Mandrysza wszystko zaczęło się psuć"

23.11.2018

- Wraz z przyjściem Mandrysza wszystko zaczęło się psuć. Zawodnicy tylko czekali, aż będą mogli uciec z treningu do domu. Trener miał swoje wizje, nie szanował swoich piłkarzy. Zabierał nam pewność, na siłę udowadniał, kto tu jest szefem. W końcu balon pękł, bo każdy z kolegów w szatni miał te same odczucia. - wspomina Sebastian Dudek, który 2 lata temu pewnie nie przypuszczał, że głośną swojego szkoleniowca postawił pierwszy krok w kierunku zakończenia piłkarskiej kariery.

Norbert Barczyk/PressFocus

Łukasz Michalski: Sebastian Dudek jedną nogą już poza profesjonalnym futbolem. To prawdziwa teza?
Sebastian Dudek:
Można tak powiedzieć. Gram teraz w okręgówce, w Kamieńskich Młynach. Robię to tylko po to, by jeszcze się poruszać i pokopać z kolegami. Trenujemy dwa razy w tygodniu, w weekend rozgrywamy ligę. Wiedziałem, że taki moment nadejdzie, nie wiedziałem, że to stanie się tak szybko. Ale dopóki zdrowie pozwoli będę sobie grał, bo to ciągle moje hobby i pasja, która sprawia mi przyjemność. Szkoda tylko, że to już nie jest profesjonalny futbol, raczej kopanie dla zabawy.

Towarzystwo w Warcie Kamieńskie Młyny masz niezłe. Sami ligowi wyjadacze.
Zaczęło się od Irka Adamskiego, który przejął zespół i został w nim trenerem. Przekonał mnie do swojego pomysłu, brakowało mu ludzi do grania. Od razu pomyślałem o Krzysiu Markowskim, z którym od dawna się znamy, a to zawsze raźniej i jednocześnie przyjemniej pograć z osobami, które trochę meczów na wyższym poziomie w CV mają. Doszedł do nas jeszcze Marek Szyndrowski i tak powstała ekipa. Zawodnicy w drużynie potrafią grać w piłkę, atmosfera jest super, na treningi przyjeżdża się z przyjemnością. 

Ale takiego scenariusza zakończenia swojej kariery nie przewidziałeś?
Nie spodziewałem się, że skończę tak szybko. Im człowiek starszy, tym lepiej rozumie jak o pewne rzeczy trzeba dbać. W pewnym wieku należy pracować mocniej, by utrzymać się na wysokim poziomie. Ja to robiłem i kompletnie nie czułem, bym w zawodowej piłce w ostatnich latach od kogoś odstawał. Wszystko potoczyło się jednak w sposób, który zmusił mnie do zejścia z profesjonalnej sceny.

Pół roku temu trafiłeś do walczącej o awans do III ligi Polonii Bytom, ale praktycznie w niej grałeś. Tymczasem przy Olimpijskiej mocno na ciebie liczyli.
W Bytomiu podpisałem umowę w kwietniu tego roku. Miałem za sobą rok, w którym nie grałem i nie trenowałem z żadną drużyną. Dołączyłem do zespołu trenera Jacka Trzeciaka, który słynie z tego że ma mocne i nieraz długie treningi. Początek był dla mnie ciężki. Tymczasem po niespełna dwóch tygodniach z drużyną miałem zadebiutować w lidze. Niefortunnie na rozgrzewce przed tym spotkaniem naderwałem mięsień czworogłowy. Uraz źle zdiagnozowano, za szybko wróciłem do treningu i moja niedyspozycja stale się przeciągała. Czas uciekał, meczów było coraz mniej. Wróciłem dopiero na końcówkę. Trener miał swoją wizję, stawiał na zawodników, których miał do dyspozycji przez całą rundę i mógł się im przyglądać na kolejnych treningach. Na nich postawił, a ja żałuję, że nie mogłem tej drużynie pomóc w grze o awans. Do trenera pretensji jednak nie mam, bo rozumiem, że na ostatnim etapie sezonu chciał docenić pracę graczy, którzy byli z nim przez całe rozgrywki. Choć pewnie gdybym dostał szansę, mógłbym pomóc.

Jacek Trzeciak nie postawił na ciebie, ale chwalił za postawę na treningach. "Wzór profesjonalizmu" - to jego słowa na twój temat.
Przez cały rok, w którym byłem pozbawiony możliwości treningu z zespołem starałem się dbać o formę. Chodziłem na siłownię, biegałem, ćwiczyłem. Ale samemu w pikę grać nie mogłem, trudno żebym w moim wieku wychodził przed dom sam sobie pokopać. Chciałem nadrobić ten okres, więc pracowałem więcej. Byłem świadomy tego , że jak dostanę szanse to muszę być przygotowany na 100%. Wiedziałem, że inaczej w lidze zabraknie mi sił i będę popełniać błędy. Kontuzja przekreśliła czas, który poświęciłem na powrót do formy. 


Sebastian Dudek z powodu kontuzji nie pomógł Polonii Bytom w awansie do III ligi (fot. BS Polonia Bytom)

Nie rozmawialibyśmy o Polonii, a tym bardziej o Kamieńskich Młynach, gdyby nie perturbacje dotyczącego twojego pożegnania z Zagłębiem Sosnowiec. Długo byłeś w szachu. Dlaczego nie grałeś w piłkę?
Władze Zagłębia podjęły decyzję w praktyce zabraniającą mi treningów. Schowali mnie do szafy. Wiedziałem, że trudno będzie z niej wyjść. Zdawałem sobie sprawę, że w moim wieku i po takim zamieszaniu jakie miało miejsce, w letnim okienku transferowym trudno będzie znaleźć nowego pracodawcę. Razem z Krzyśkiem Markowskim i trenerem od przygotowania fizycznego Bartkiem Grzelakiem zrobiono z nas w Sosnowcu kozłów ofiarnych. Odbierano nas przez to jako najgorsze zło. Wytworzono taką atmosferę, że nawet jeśli ktoś byłby zainteresowany moimi piłkarskimi walorami, był pewnie przekonany że z Dudkiem będą same problemy. Liczyłem jeszcze na to, że klub na centralnym szczeblu znajdę w zimowym okresie przygotowawczym, ale moje przypuszczenia się potwierdziły. Z drugiej strony nie chciałem już zmieniać otoczenia, wyjeżdżać z regionu. Mieszkam w Sosnowcu, dzieci od pięciu lat chodzą tutaj do szkoły. Trudno było mi na tym etapie robić w ich życiu rewolucję. We wrześniu próbowałem się porozumieć z klubem, ale nie doszliśmy do kompromisu w kwestiach finansowych. Nie mam pretensji do Zagłębia, bo przez te kilka lat wiele dobrego w tym klubie przeżyłem. Mogę mieć za to pretensje do osób, które nim zarządzają, ponieważ za ich nieudolne i błędne wybory zapłaciliśmy my. Przez ich decyzję przestałem robić to co kocham na wysokim poziomie.

Dopiero niedawno zakończył się twój spór z Zagłębiem przed sądem PZPN-u. Komunikat z Sosnowca popłynął jasny - klub wygrał.
Tą sprawę można interpretować dwojako. W kontekście sportowym przegrałem ewidentnie. Zagłębie doprowadziło do sytuacji, w której nie mogłem trenować i zmusiło mnie poniekąd do zakończenia kariery na profesjonalnym poziomie. To boli mnie najbardziej. Ale czy przegrałem pod kątem finansowym? Klub musiał zapłacić mi za 9 miesięcy, które właściwie mogłem sobie spędzić w domu. Z punktu widzenia ekonomicznego niech każdy odpowie sobie więc sam, czy Zagłębie wygrało z Sebastianem Dudkiem. Przecież można to było rozegrać całkiem inaczej.

Pierwszym krokiem do chwili w której rozjechały się twoje relacje z Zagłębiem był słynny wywiad dla Polsatu. Mocno skrytykowałeś w nim trenera Piotra Mandrysza. Z perspektywy czasu, nie żałujesz?
Trochę żałuję, ale teraz oceniam to na chłodno. Wtedy byłem w tej szatni, żyłem tym, co się działo. Każdy z zawodników widział jak wygląda, albo raczej jak nie wygląda współpraca z trenerem. Podejrzewam, że w analogicznej sytuacji dziś zachowałbym się podobnie. Trener przejął zespół w momencie, w którym byliśmy na pierwszy miejscu w tabeli, graliśmy w piłkę z entuzjazmem i polotem. Zastąpił szkoleniowca, którego nie zwolniono za brak wyników, tylko doceniono rezultaty jakie z nami odnosił i zaproponowano kontrakt w lepszym klubie. Mądrość nowego szkoleniowca powinna polegać na tym, by potrafił kontynuować to, co wychodziło dobrze. On tymczasem zupełnie odebrał nam pewność siebie, wszystko zaczął zmieniać. Czuliśmy się, jakbyśmy przychodzili na treningi za karę i wiadomo było, że zmierzamy w złą stronę. Z drużyny staliśmy się grupą ludzi, którzy sami nie wiedzieli co właściwie robią w Sosnowcu.

Swoją wypowiedzią na temat Mandrysza "zwolniłeś" go z pracy - tak decyzję o rozstaniu z tym szkoleniowcem odebrała opinia publiczna.
Tak, słyszałem taką tezę. To dziwne, bo w profesjonalnym klubie za tego typu ruchy odpowiada przecież zarząd, na czele z prezesem. Na pewno nie zawodnik! W tygodniu poprzedzającym mecz z Pogonią Siedlce do szatni zszedł ówczesny dyrektor sportowy, Robert Stanek. Chciał porozmawiać z zawodnikami bez obecności sztabu. Usłyszał jednoznaczną odpowiedź, a - co istotnie - nie pytał wtedy o zdanie rady drużyny, tylko pozostałych graczy. To był pierwszy, jasny sygnał, że coś się dzieje. Dzień przed samym meczem informację o tym, że trenera w praktyce już nie ma przekazał mi zresztą prezes informując, że nie pozwoli umrzeć zespołowi na jego rękach, że widzi jak się męczymy. Prosił nawet, by podpowiedzieć nowe nazwisko na to stanowisko. Jako starsi zawodnicy mieliśmy to przekazać zespołowi. Po śniadaniu wzięliśmy wszystkich chłopaków do pokoju, powiedzieliśmy im jak wygląda sytuacja. Obiecaliśmy sobie, że bez względu na to jakim wyjdziemy składem, każdy da z siebie wszystko na boisku, bo bardzo chcieliśmy wygrać. I to udało się zrobić.

To był ostatni mecz w roku. Jeśli znałeś decyzję zarządu, to tym bardziej zachodzę w głowę po co był ci ten wywiad dla Polsatu?
Zadano mi takie akurat pytanie, a ja jestem osobą szczerą i chciałem opisać jak się czujemy jako zespół. Kibic przychodzi na mecz i - jeśli nie idzie - z reguły ma pretensje do zawodników. W Sosnowcu drużynę budowano przez wiele lat. Nasza rola - mówię tu o starszych zawodnikach - była w tym wszystkim istotna. Dbaliśmy o to, by w szatni był prawdziwy zespół, w którym jeden walczy za drugiego i w trudnych chwilach skoczy za niego w ogień. Tymczasem wraz z przyjściem Mandrysza wszystko zaczęło się psuć. Zawodnicy tylko czekali, aż będą mogli uciec z treningu do domu. Trener miał swoje wizje, nie szanował swoich piłkarzy. W indywidualnych rozmowach skupiał się wyłącznie na wytykaniu błędów. Zabierał nam pewność, na siłę udowadniał, kto tu jest szefem. W końcu balon pękł, bo każdy z kolegów w szatni miał te same odczucia.

 

Drużyna stanęła za tobą murem. Podobno zrzuciła się nawet na karę, jaką nałożyło na ciebie Zagłębie za tamtą wypowiedź?
Padła taka propozycja, ale odmówiłem. To ja udzielałem tego wywiadu, nie oni. Ale wiem, że drużyna chciała pomóc. Napisała pismo do PZPN-u, w którym podkreśliła że to co powiedziałem, to głos całej szatni. Podziękowałem za ich postawę, ale konsekwencje wziąłem wyłącznie na siebie. W oficjalny sposób przeprosiłem zresztą trenera Mandrysza. Wiem, że takie sytuacje jak po meczu z Pogonią Siedlce nie powinny mieć miejsca, źle by się stało, gdyby wszyscy piłkarze pozwalali sobie na tak otwartą krytykę zwierzchnika. Pewnie nie zrobiłem dobrze, ale wiem jedno: moje relacje z trenerem Mandryszem i tak by się nie ułożyły i już na pewno się nie ułożą.

Wściekałeś się również o to, że nie grasz w podstawowym składzie.
To dlatego, że trener bez słowa odstawił mnie od składu. Byłem jego kapitanem. Wystarczyło pogadać, powiedzieć, że ma inną wizję, że chce mnie wykorzystać w końcówkach spotkań. Wszystko bym zrozumiał. Ale ja nie miałem żadnej informacji o tym dlaczego jest tak, jak jest. Nie czułem, bym robił coś źle, bym odstawał sportowo. Przez 2,5 roku dawałem z siebie dla tego zespołu wszystko. A trener potraktował mnie tak, jakbym był nikim.

Co po meczu z Pogonią wydarzyło się w szatni?
Trener każdemu dziękował, podając rękę. Ja ręki mu nie podałem. Jeśli ktoś mnie nie szanuje, to ja też szacunku okazywać mu nie będę. Na tym skończyła się cała sprawa.

Po wszystkim Piotr Mandrysz stracił pracę, a ty miejsce na kursie trenerskim UEFA A. Miałeś żal do osób ze Związku, które o tym zdecydowały?
Po wywiadzie o którym mówimy stwierdzono, że na tamten moment nie wypada bym uczestniczył w kursie. Zrozumiałem to, trzeba było ponieść konsekwencje więc je poniosłem. Później już się na UEFA A nie zapisywałem, jakoś nie było ku temu sprzyjających okoliczności. Ale nie wykluczam, że jeszcze pójdę tą ścieżką.

Jak ewentualny, przyszły trener Sebastian Dudek potraktowałby piłkarza Sebastiana Dudka w analogicznej sytuacji?
Zawsze najważniejsza jest rozmowa, komunikacja. Zespół i sztab to musi być jedna całość. Nigdy nie funkcjonuje to dobrze, gdy trenerzy robią sobie swoje, a zawodnicy swoje. To zawsze się rozleci. A my byliśmy przyzwyczajeni do trenerów, którzy z nami rozmawiali i liczyli się z głosem szatni. Jeśli ktoś nie grał, to wiedział dlaczego. Nikt nie narzekał, każdy czuł się częścią całości idącej w konkretnym kierunku. Praca z zespołem to praca na żywym organizmie. Tu jest dwudziestu kilku graczy, a każdy ma swój charakter i temperament. 

Mocno za tamte zdarzenia oberwałeś w mediach. Krytyka jakoś na ciebie wpłynęła?
Przede wszystkim uważam, że ta cała afera była trochę rozdmuchana. W świecie internetu każdy szuka sensacji. Wszyscy wszystkich oceniają. Przez lata grania w piłkę nauczyłem się jak się od tego wszystkiego odseparować. Czytanie komentarzy i opinii na swój temat niczego dobrego nie daje. Ja liczę się z tym, co myśli o mnie rodzina, a w sprawach piłki trener, czy prezes. Ludzie zawsze będą gadać, od dawna podchodzę do tego z dystansem.

Za kadencji nowego szkoleniowca to ty zostałeś wyrzucony z klubu. Jak do tego doszło?
Do dziś nie wiem dlaczego tak się stało. Dopiero podczas rozpraw przed sądem w Warszawie usłyszałem, że ze względów sportowych. Podobno decydowała forma. Pierwszym sygnałem o jej braku miał być przegrany 0:5 mecz z Sandecją w Nowym Sączu, drugim porażka 0:3 z Zniczem Pruszków. A przecież pracowaliśmy już wtedy w klubie w kamizelkach, które rejestrowały nasz wysiłek, pozwalały na analizę tego, w jakiej formie fizycznej jest każdy z graczy. Idąc tokiem myślenia tych ludzi, to po każdym przegranym meczu powinno się kogoś wyrzucić. Ani nie przegrywałem, ani nie wygrywałem w karierze meczów sam. Zostaliśmy z Krzyśkiem i Bartkiem wyrzuceni dla przykładu. Tłumaczenie tego kwestiami sportowymi jest dla mnie śmieszne. Co ciekawe, byliśmy w Zagłębiu umówieni, że jeśli faktycznie przestanę spełniać oczekiwania, usiądziemy do stołu i pogadamy o innej roli dla mnie. Ktoś widocznie nie wytrzymał ciśnienia. Szkoda. Myślę, że gdyby działacze przeczekali trudniejszy moment, Sosnowiec miałby Ekstraklasę już po tamtym sezonie.

Między wywiadem, w którym krytykowałeś Piotra Mandrysza a dniem, w którym zostałeś odsunięty od zespołu, przedłużyłeś kontrakt z Zagłębiem. 
Podpisałem go na początku 2017 roku, nowa umowa miała obowiązywać od czerwca przez kolejne 12 miesięcy. To znaczy, że klub wiązał ze mną jakąś przyszłość. Cieszyłem się z tego. 

Kto zdecydował o odsunięciu cię od drużyny?
W niedzielę dostałem informację od kierownika drużyny, że w poniedziałek mam się stawić w klubie o 8 rano. Czekali na mnie prezes, dyrektor i trener. Zostało mi zakomunikowane, ze mogę nie przychodzić na treningi. Przyjąłem to do wiadomości, podałem wszystkim rękę i wyszedłem. Nie wiem czyja to była konkretnie decyzja, ale nie uważam, bym miał w tamtym momencie coś na sumieniu. 

Sądowe batalie trwały później miesiącami. O co się spieraliście?
Musiałem walczyć o swoje. Przedstawiciele klubu na którejś z rozpraw przekonywali, że próbowali się ze mną kontaktować w czerwcu i poinformować, że mam stawić się na treningu i pokazać w jakiej jestem formie, bo planowali mnie przywrócić do zespołu. Przecież to śmieszne! Ten sam trener, ten sam dyrektor i ten sam prezes chcieli, żebym nagle z powrotem pojawił się w szatni Zagłębia? I rzekomo gdybym wyglądał słabo, miałem dołączyć do sztabu szkoleniowego. Absurd!

Sebastian Dudek zagrał dla Zagłębia prawie sto razy (fot. Łukasz Sobala/PressFocus)

Usłyszałeś taką propozycję?
Nie było jej. Podobno nie odbierałem telefonu, tyle że nikt do mnie nie dzwonił. Nie mają żadnego dowodu na to, że chcieli pójść tą drogą. Przecież mogli wysłać maila, albo list pocztą. Propozycja rozwiązania kontraktu jakoś do mnie dotarła! Ale sąd PZPN przyjął argumenty Zagłębia i na podstawie słownych deklaracji uznał, że ja faktycznie nie odbierałem telefonu. Będę się odwoływać od tej decyzji w Lozannie, gdyż wraz z moim mecenasem uważamy, że mam po prostu rację.

O co idzie gra?
O sześć miesięcy kontraktu, który moim zdaniem obowiązywał do czerwca 2018 roku. Ich zdaniem został on skutecznie rozwiązany z dniem 1 stycznia 2018. W styczniu mogłem podjąć treningi z nowym klubem, bo moim zdaniem umowa została zerwana z winy Zagłębia. Tym bardziej, że od czerwca 2017 przez trzy miesiące nie dostawałem wypłat. Niestety Piłkarski Sąd Polubowny rzadko bierze stronę piłkarza, trudno wygrać przed nim sprawę. Reprezentuje mnie ten sam mecenas, który przed Trybunałem Arbitrażowym w Lozannie udowodnił racje Sebino Plaku w sporze ze Śląskiem Wrocław. Wtedy też trzeba było się odwoływać aż do międzynarodowych struktur. Póki co ugrałem tyle, że w najgorszym wypadku Zagłębie będzie mi musiało zapłacić za okres od lipca do grudnia 2017 roku.

Na czym opierasz swoje racje?
W kwestiach prawnych polegam na moim mecenasie. Dostałem od Zagłębia pismo, mówiące o tym że nie muszę stawiać się na treningi. Pismo nawiązywało do starego kontraktu, w Sosnowcu uważają, że nie dotyczyło ono nowej umowy, która weszła w życie 1 lipca 2017 roku. Ich zdaniem 1 lipca miałem stawić się na treningu. W takim razie dlaczego procedurę rozwiązywania umowy rozpoczęli we wrześniu, a nie po kilku dniach od momentu w którym rzekomo miałem być na treningu? To dlatego teraz próbują wmawiać, że kontaktowali się ze mną telefonicznie, tylko ja nie odbierałem. 

Na koniec kariery zamiast rywalizować na boisku toczysz batalie sądowe. Nie szkoda, że Sebastian Dudek bardziej niż z tytułem Mistrza Polski, czy zdobywcy krajowego Pucharu jest dziś kojarzony ze zwalnianiem trenera i przepychankami w Sosnowcu?
Kto będzie chciał mnie tak pamiętać, tak mnie zapamięta. Ja cieszę się z tego, że przez wiele lat mogłem grać w piłkę. To był piękny czas, wielkie przeżycia. Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, Puchar Ligi, wielu świetnych kolegów, trenerów spotkanych w szatniach kolejnych zespołów. Tego nikt mi nie odbierze. To, z czym będą mnie ludzie kojarzyć to... sprawa tych ludzi. Wiem jak było w Zagłębiu, wiem jakim jestem człowiekiem. Rano śmiało mogę przejrzeć się w lustrze. Nikomu w życiu nie zrobiłem krzywdy i każdemu mogę spojrzeć w oczy.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również