#BEZ WYMÓWEK: Guia Gourouli - Platini z Bukowej

05.03.2019

Gruzin Guia Gourouli był jednym z najlepszych, a z daniem wielu najlepszym obcokrajowcem jaki występował na polskich ligowych boiskach. Z pewnością ani wcześniej ani później żaden „stranieri” nie popisywał się na naszych murawach takimi sztuczkami, jak drugi w historii obcokrajowiec w barwach GKS Katowice.

Z Guią umówiliśmy się, jakże by inaczej, w gruzińskiej restauracji w Katowicach. Ulubieniec katowickich kibiców w sposób niezamierzony, ale zabawny stresował przemiłą kelnerkę rodem z Ukrainy wyjaśniając jej w języku rosyjskim (Guia to prawdziwy poliglota), jak powinno podawać się tradycyjne gruzińskie chinkali i jak to danie za pomocą rąk spożywa się w jego ojczyźnie. Na zakończenie pochwalił jednak smak dania, przy okazji wspominając, że jego rekord życiowy wynosi 30 sztuk, co dla tych którzy próbowali tego przysmaku jest wynikiem nieprawdopodobnym. Z Guią można rozmawiać na naprawdę wiele tematów, nie tylko piłkarskich. Rozmawialiśmy więc o jego pasjach, o tym czym obecnie się zajmuje, ale siłą rzeczy o jego karierze piłkarskiej - zwłaszcza grze w GKS Katowice - rozmawialiśmy najwięcej. Cierpliwie odpowiadał na wiele pytań, ponieważ wcześniej przy okazji wydania „Monografii GieKSy” nie było okazji porozmawiać. Teraz udało się na szczęście nadrobić braki. Na koniec Guia poprosił o małą podróż sentymentalną. Wybraliśmy się więc na Ceglaną, gdzie ulubieniec fanów GieKSy spędził 1,5 roku swego pobytu w Katowicach.

 

Tomasz Pikul: Dlaczego znalazłeś się akurat w Katowicach? Przecież grałeś w mocnym wtedy Dinamo Tbilisi.
Guia Gourouli: Zacznę od tego, że w czasach Związku Radzieckiego piłkarzom nie wolno było wyjeżdżać do zagranicznych klubów aż do ukończenia 32 roku życia, dlatego też tyle lat grałem w Dinamo. Latem 1990 roku przyjechaliśmy na zgrupowanie do Polski i zagraliśmy m.in. sparing z GKS. Wygraliśmy 2:0, a ja strzeliłem dwie bramki. Wtedy trenerem w Katowicach był Orest Lenczyk i chciał żebym tu od razu został, ale nasz trener - wtedy był nim Dawit Kipiani - powiedział, że to jest pierwszy w historii sezon mistrzostw Gruzji, więc chcemy zdobyć mistrzostwo i puchar. Ostatecznie to pierwsze mistrzostwo Gruzji zdobyliśmy, ale pucharu już się nie udało (Dinamo w półfinałach dwukrotnie przegrało z wicemistrzem i późniejszym zdobywcą pucharu Gurią Lanczchuti 0:1 i 0:2 – przyp. TP). Ja, choć we wrześniu doznałem kontuzji łękotki, to w 25 meczach strzeliłem 23 gole i zostałem królem strzelców (w Gruzji grano systemem wiosna-jesień – przyp.TP). Zimą GKS przyjechał z kolei do nas na zgrupowanie i Orest od razy zapytał gdzie jest Gouruli. Nasz trener odpowiedział, że mam kontuzję łękotki, więc Marian Dziurowicz zaproponował, że zrobią mi tu w Polsce operację. Oczywiście chcieli, żebym tutaj grał, ale wtedy jeszcze nie było mowy o transferze. 17 grudnia przyleciałem do Polski i doktor Widuchowski zrobił mi artroskopię kolana. Zostałem w Katowicach do nowego roku i mieszkałem w hotelu na Ceglanej. W tym czasie zajmował się mną Wojtek Spałek, który mnie rehabilitował. Później wróciłem do Gruzji, ale niedługo potem znowu tu przyjechałem i pojechałem z GKS na obóz, choć żadnego kontraktu jeszcze nie podpisałem. Gdzieś w okolicach lutego graliśmy sparing, a że było na boisku ślisko, to znowu złapałem tą samą kontuzję, w tym samym kolanie. Pamiętam, że pojechałem na Ceglaną i przyszedł do mnie Dziurowicz, który zapytał: - „Guia co robimy?” No, a co ja mogłem w takiej sytuacji? Ale on wtedy powiedział: - „mam nadzieję, że będziesz tutaj dobrze grał. Zrobimy jeszcze jedną operację.” Podpisaliśmy kontrakt, a ja przez trzy miesiące nic nie robiłem, tylko rehabilitacja i rehabilitacja. Dopiero później powoli wróciłem do treningów, ale wiosną nie zagrałem wielu spotkań..

Kto najbardziej się uparł żeby Ciebie ściągnąć do Katowic pomimo kontuzji – prezes czy trener?
Trener Lenczyk. Nawet w 2012 roku spotkaliśmy się przy okazji meczu reprezentacji Polski we Wrocławiu i była okazja porozmawiać.

Dinamo tym razem zgodziło się bez problemów na twój transfer?
Miałem kontuzję łękotki, więc puścili mnie bez problemu. Wtedy GKS zapłacił Dinamu 150 000 dolarów.

A jak wyglądał Twój kontrakt?
Pensja wynosiła 5 mln złotych - to wtedy było 500 dolarów. Mieliśmy za to bardzo dobre premie. Za wygrany mecz to było od 300 do 500 dolarów na zawodnika. Nie dostawaliśmy jedynie nic za remis u siebie. W praktyce zarabialiśmy więc miesięcznie 1500-2000 dolarów. Jak na tamte czasy była to spora kwota. Ale o to chodzi. Pieniądze powinno się dostawać za to, że wygrywasz, a nie za samo wyjście na boisko. Pamiętam, że najwyższą premię dostaliśmy za Puchar Polski - po 8000 dolarów, co w przeliczeniu wynosiło 80 mln złotych. Ja dostałem 6000 dolarów, bo akurat w finale nie zagrałem, wtedy jeszcze nie byłem w formie. Za przejście Motherwell dostaliśmy chyba po 2000 dolarów premii. Do tego w Katowicach miałem samochód służbowy, bezpłatną benzynę, mieszkanie, wyżywienie.

W porównaniu do Dinamo, to warunki finansowe w Katowicach miałeś lepsze czy gorsze?
Porównywalne. Tam zarabiałem ok. 1500 dolarów. Ale tam grałem już za długo i chciałem odejść.

Przyjechałeś do przemysłowych Katowic z pięknej Gruzji. Nie było to dla Ciebie problemem?
Byłem profesjonalistą, więc dla mnie nie było problemem czy będę mieszkał np. w Paryżu czy Katowicach. Dla mnie ważne było to w jakiej drużynie zagram. Weźmy polską ligę wtedy. Na przykład dostałbym dwie propozycje: z Legii i GKS. To wybrałbym i tak Katowice a nie Warszawę, bo GieKSa wtedy grała o najwyższe cele, a Legia nie. Mnie interesowała drużyna, a nie miasto. Poza tym urodziłem się w Cziaturii, gdzie są złoża rudy manganu. To też, podobnie jak Katowice, jest miasto górnicze, więc o jakim problemie mówimy? Poza tym w Katowicach mi się podobało, tu mieszkają bardzo dobrzy ludzie.

Twojej żonie też podobało się w Katowicach?
Podobało. A nawet jakby się nie podobało, to gdzie by poszła? (śmiech)

No wiesz różnie jest z żonami. Niektóre potrafią kręcić nosem i narzekać.
Jeśli jesteś piłkarzem i zarabiasz na rodzinę, a żona by ci powiedziała, że nie będziesz grał tu lub tu, to od razu lepiej niech taka żona odejdzie. Ona może nie lubić twojej pracy, ale musi ją szanować. Znałem dobrych piłkarzy, którzy teraz nic nie mają, bo właśnie żona, czy dziewczyna powiedziała, że nie chce gdzieś tam mieszkać i oni rezygnowali z kontraktów w dobrych klubach.

Jak przyjęli Cię zawodnicy w Katowicach? Wtedy w GieKSie byli ludzie z charakterem.
Nie czułem, żeby mnie nie chcieli. Oni czekali aż wrócę na boisko, pytali: - „Guia kiedy będziesz grał?”

Z kim się najbardziej kumplowałeś?
Z Markiem Świerczewskim i Piotrkiem, choć on wtedy był młody, Darkiem Wolnym. Ale moim pierwszym i najlepszym kumplem był i jest Wojtek Spałek. On mnie nauczył po polsku mówić, klnąć i pić (uśmiech).

Marek Świerczewski mówił mi o Tobie, że miałeś - jak on to powiedział - takie gruzińskie gesty. Jak przyniosło Ci się jednego szampana, to Ty stawiałeś w rewanżu dwa.
(śmiech) W czasach Związku Radzieckiego był taki zwyczaj, że powiedzmy jak byłeś w restauracji i przyszli twoi znajomymi, którzy zasiedli przy innym stoliku, to ty im przykładowo stawiałeś dwie butelki wina. No to oni rewanżowali się czterem butelkami, itd. Teraz już tak niestety nie ma, ludzie nie mają pieniędzy.

Imprezową mieliście drużynę.
Pamiętam, że przed finałem Pucharu Polski, chłopaki pili piwo w hotelu, niewiele, ale jednak. Byłem zdziwiony i mówiłem: - „jak można pić piwo przed meczem? U nas to nie do pomyślenia.” Po meczu ok, to normalna sprawa. Szło się do restauracji, albo jechało do Marka czy do mnie. Tak samo było we Francji po meczach. Ale pamiętam też, że właśnie we Francji na corocznej imprezie „Piłkarza Roku" organizowanej przez Canal + spotkałem się z Romanem Szewczykiem i Piotrkiem Świerczewskim, który był z Ľubomírem Moravčíkiem. Po imprezie wziąłem pięć butelek whisky i ostro pobalowaliśmy w czwórkę. Teraz jednak piłkarze nie daliby rady tak imprezować. Piłka jest inna, jest dużo więcej meczy, liczy się siła.

W GieKSie było też wielu palaczy.
O tak. Ale ja przed treningiem czy meczem nigdy nie paliłem, tylko dopiero po. Raz tylko zapaliłem przed treningiem i wtedy Alojzy zdziwiony zapytał: - „Guia ty też palisz?” (śmiech)

Zapamiętałeś jeszcze jakieś wesołe historie z pobytu w Katowicach?
Kiedy przyjeżdżałem do Gruzji to mój tata robił czaczę, 60% alkohol. Wziąłem więc do Katowic 3 litrowy baniak, ale że przez granicę nie wolno było tego przewozić to moja mam wrzuciła tam trochę wiśni, żeby wyglądało to jak kompot. Część przelałem też do butelek po wodzie mineralnej „Borjomi”. Gdy przyjechałem do Katowic to dałem jedną butelkę gospodarzowi na stadionie. Gdy spytał co to jest to odpowiedziałem, że to gruzińska woda mineralna. Na drugi dzień on przyszedł i mówi: - „kur... Guia co ty mi dałeś?”. Wtedy mu powiedziałem, że to wódka – czacza. Wtedy mi powiedział, że chciał się napić w domu wody i przechylił całą tą butelkę. Było śmiesznie, bo on nie miał zębów i powiedział: - kur... ja myślałem, że mi nowe zęby idą (śmiech). Oczywiście Wojtkowi Spałkowi też dałem prezent. On jednak wiedział co to jest. Ale potem opowiadał mi jak miał w domu imprezę i przyszli do niego znajomi. Pili wódkę i ktoś zapytał czy ma coś do popicia. On im na to, że ma kompot. No i popili tą wódkę tym moim „kompotem” (uśmiech).

Pamiętam też mniej wesołą historię jak zimie, chyba w grudniu, na przełomie 1991/92 roku pojechałem do Gruzji i oddałem tam paszport, żeby mi przedłużyli wizę do Polski. Wtedy zaczęła się wojna, no i już nie miałem paszportu i wizy. Miałem za to drugi paszport - turystyczny. Wziąłem go i polecieliśmy z Guiją Dżiszkarianim do Moskwy. Stamtąd pociągiem ruszyliśmy do Katowic, ale na granicy nie przepuścili mnie Rosjanie. Musiałem z powrotem wracać do Moskwy. Jakiś czas tam zostałem i dopiero jak przyleciał do mnie Stasiu Wilk to wszystko załatwił. Przywiózł z klubu wszystkie dokumenty potwierdzające, że gram w GKS i mogłem jechać do Polski.

W drugim tomie „Monografii GieKSy” poza zdjęciami z Waszych imprez, zamieściłem też fotografię, na której razem z Guią Dżiszkarianim jesteście na nartach biegowych.
To było w Wiśle. Padło, że idziemy w góry pobiegać na nartach, a ja mówię, że w życiu tego nie robiłem. Na ale poszliśmy. Pamiętałem jak biegają biatloniści i też tak starałem się robić. Śmiesznie zrobiło się, gdy trzeba było później zjechać na dół. Kilku z nas powpadało w zaspy ze śniegu.

A propos Gui Dżiszkarianiego. Ty go poleciłeś w GKS?
Trener Łysko mnie prosił żebym kogoś polecił, bo chciał jeszcze jednego Gruzina. Poleciłem Guię. Kiedy do Katowic znowu przyjechało Dinamo to graliśmy sparing i po tym meczu Alojz chciał albo Dżiszkarianiego albo Kinkładze. No, ale na Kinkładzego nie było szans. Dżiszkariani był moim sąsiadem na Ceglanej, jego dziecko urodziło się w Katowicach. Do dzisiaj mamy kontakt. Teraz jest dyrektorem sportowym w Dinamo Tbilisi.

Byłeś drugim obcokrajowcem w historii klubu. Pierwszym był Argentyńczyk Mario Coppola.
Mieszkał w hotelu na Ceglanej. Bardzo fajny chłopak. Razem zrobiliśmy wkupne do drużyny w hotelowej restauracji. Do dzisiaj mamy kontakt, rozmawiamy ze sobą przez facebooka po... polsku. W Argentynie jest trenerem juniorów.

Szybko nauczyłeś się języka polskiego.
Ciągle pytałem co znaczy dane słowo, wszystko sobie zapisywałem. Po 6 miesiącach już mówiłem i potrafiłem co nieco napisać. Niestety po tylu latach sporo już zapomniałem. Polski i francuski są bardzo trudnymi językami do nauki. Nauka francuskiego zajęła mi dwa lata.

Drużyna zrobiła Tobie i Mario chrzest?
Tak. To było podczas obozu zimowego. W Gruzji tego nie było więc spytałem co to takiego. Wyjaśnili mi, ze to taka tradycja. Pamiętam, że ostro pod d... lał mnie Jojko, który miał wielką łapę, ale miałem na sobie trzy pary szortów więc aż tak nie bolało (uśmiech).

Wszyscy piłkarze z tamtych lat podkreślają, że siłą GKS był kolektyw na boisku i poza nim.
Tak było. Pamiętam, że wtedy nie zarabiało się wielkich pieniędzy. Jak wspomniałem miałem służbowego poloneza, ale bardzo chciałem mieć swój samochód. Podobał mi się Ford Scorpio. Postanowiłem więc sobie go kupić. Brakowało mi jednak 3000 dolarów. Spytałem więc Marka Świerczewskiego czy mi pożyczy, a on bez problemu na drugi dzień dał mi te pieniądze. Tak to wtedy wyglądało. Przy okazji tego auta zrobiło się potem śmiesznie, bo jak Dziurowicz zobaczył, że kupiłem sobie tego Forda to powiedział: - „Guia po co ci ten samochód, masz przecież służbowego poloneza. Teraz do mnie przychodzą inni zawodnicy i pytają ile ci płacę, że stać cię na takie auto” (śmiech). Jak wyjeżdżałem do Francji, to Darek Wolny odkupił ode mnie to auto.

Ale pewnie były też trudne momenty w drużynie.
Oczywiście, że były, ale zaraz było już wszystko w porządku. Szliśmy do knajpy i wszystko wyjaśnialiśmy sobie od serca. Dlatego graliśmy dobrze i zrobiliśmy wyniki. Tak też było w w Dinamo i we Francji. Tam też jak przegrałeś mecz, to szedłeś do restauracji. Jak byłem trenerem w Gruzji, to mówiłem do piłkarzy po przegranym meczu: - „Idźcie do restauracji pogadać, pośmiać się.”

Pamiętasz swój debiut w GKS w meczu z Górnikiem w Pucharze Polski?
Pamiętam, że w trakcie meczu siadłem na kolano i poczułem okropny ból. Od razu pomyślałem, że teraz to Dziurowicz się wścieknie. Po meczu miałem spuchnięte kolano, więc pojechałem do Piekar Śląskich i doktor Widuchowski ściągał mi wodę z tego kolana. Później robił to po każdym meczu. Dopiero we Francji zrobili mi to kolano tak, że już nie trzeba było ściągać wody.

W sezonie 1991/92 stałeś się prawdziwą rewelacją polskiej ekstraklasy i ulubieńcem katowickich kibiców.
Przed sezonem, latem pojechaliśmy na obóz, i wtedy powiedziałem sobie, że muszę coś zrobić, bo Dziurowicz dał mi szansę, zaryzykował dla mnie, klub opłacił mi operację, później pobyt, a przecież nie musiał tego robić, bo nie było pewności co ze mną będzie. Pracowałem więc bardzo ciężko w okresie przygotowawczym, a czy później dobrze grałem, to nie mnie oceniać (uśmiech).

Zacząłeś z grubej rury. Przypomnę Ci pewien cytat z katowickiego „Sportu” z inauguracyjnego meczu w Chorzowie: „Rozegrał się Gruzin Guruli momentami demonstrując umiejętności, po których nawet wybredni chorzowscy kibice bili brawa na stojąco!”
Pamiętam to. Pierwszy raz wtedy zrobiłem kilka sztuczek. Na tym meczu byli nasi z Dinama Tbilisi i chciałem coś pokazać.

Trener Łysko pozwalał Ci na takie sztuczki? Nie każdy trener to lubi i pochwala.
Alojz nie miał nic przeciwko, wręcz był za tym. On lubił techniczną piłkę, podobały mi się jego treningi.

Na treningach też popisywałeś się trikami?
Czasami. Ale pamiętam, że kiedyś trenowaliśmy długie passy. Jak był dobry pass to nazywałem go np: Acapulco, albo Paris, itd. Ale raz mi nie wyszło i nasz trener bramkarzy Franek Sput to skomentował: - „to jest Syberia” (śmiech)

Gdzie w ogóle nauczyłeś się takich sztuczek?
W latach 60-tych w Związku Radzieckim w Dinamo Tbilisi grał Micheil Meschi (mistrz Europy z 1960 roku - przyp TP) i robił takie sztuczki, które u nas nazywają się „Fint Meschi” / "финт Месхи" (tłumacząc na polski - sztuczka Meschiego – przy. TP) Ja po prostu patrzyłem jak on to robił i się uczyłem. Oglądałem też innych piłkarzy i po treningu powtarzałem to co oni robili. Jeżeli masz fantazję, to musisz to zrobić. Trzeba pamiętać, że nie tylko grasz dla drużyny, ale i dla kibiców i dlatego dla nich też musisz też coś zrobić. Ale w Gruzji nie robiłem takich sztuczek, jak tu w Katowicach.

No to jak już jesteśmy przy piłkarzach na których się wzorowałeś, to powiedz z jakim najlepszym, Twoim zdaniem piłkarzem, grałeś w jednej drużynie, czy to w Dinamo, GKS lub Le Havre?
Kiedy przyszedłem do Dinamo to miałem 17 lat, a w tamtym czasie w drużynie byli tacy zawodnicy jak: Dawit Kipiani - najlepszy w Związku Radzieckim (w 1977 zwyciężył w plebiscycie tygodnika „Futboł" na najlepszego radzieckiego piłkarza - przyp TP), Aleksandre Cziwadze - kapitan reprezentacji Związku Radzieckiego (jedyny obok Churcilawy Gruzin, który nosili opaskę kapitana „Sbornej” m.in., podczas sławnego meczu Polską w czasie MŚ w 1982 roku. W 1980 roku nagrodzony tytułem najlepszego piłkarza ZSRR w plebiscycie tygodnika „Futboł”. - przyp. TP), Tengiz Sułakwelidze (uczestnik MŚ 1982 oraz wicemistrz Europy z 1988 roku – przyp. TP) czy Ramaz Szengelia (uczestnik MŚ 1982, dwukrotnie wybierany Piłkarzem Roku w ZSRR w 1978 i 1981 roku – przyp. TP). Dla mnie oni wszyscy byli najlepsi. Ja czułem się wtedy jak w raju, mogąc grać z takimi piłkarzami. (Wszyscy oni zdobyli z Dinamo w 1981 roku Puchar Zdobywców Pucharów, a rok później dotarli do półfinału. W 1978 roku zdobyli też dla Tbilisi mistrzostwo ZSRR – przyp. TP)

A kto według Ciebie był najlepszym piłkarz z jakim grałeś w Katowicach?
Zapamiętałem Janusza Nawrockiego. Jak tu przyjechałem, to on grał w reprezentacji. Świetny technicznie, ale i silny fizycznie. Poruszał się jak motyl. Bardzo mi się podobała jego gra.

W jednym z wywiadów powiedziałeś kiedyś, że Twoim idolem był Johan Cruijff.
Bo był i jest. W 1974 roku zrobił rewolucję w futbolu. Nazywali go „Latający Holender". Do dzisiaj Barcelona i Ajax grają tak jak on to wyznaczył. Pele jest królem, ale Cruijff jest z Marsa.

A pamiętasz tytuł w „Sporcie” po meczu z Hutnikiem Kraków: „Platini z Bukowej"? To było o Tobie.
Pamiętam! Platini był dla mnie obok Cruyffa najlepszym piłkarzem na świecie. Potrafił i strzelić i rozegrać piłkę.

Twój najlepszy mecz w barwach GKS?
Najlepiej wspominam mecz, w którym nie strzeliłem bramki, ale dostałem notę 8. To było z Legią u nas w Katowicach. Wygraliśmy 4:2.

Najgorszy to chyba z Wisłą Kraków, gdy dostałeś jedyną czerwoną kartkę na polskich boiskach.
Przed tym meczem mój syn upadł na beton i rozbił sobie brodę. Od razu wzięli go do szpitala. Nie wiedziałem o tym, ale jak już byłem na boisku to podszedł do mnie jeden z młodych piłkarzy (nie pamiętam już który) i powiedział co się stało. Bardzo mnie to zdenerwowało, do tego jeszcze w pewnym momencie Darek Grzesik ruszył ze środka i strzelił bramkę, ale sędzia pokazał spalonego. To jeszcze bardziej mnie wkurzyło, a gdy sfaulował mnie zawodnik Wisły, to nie wytrzymałem (Gourouli po faulu kopnął leżącego obok niego Grzegorza Lewandowskiego – przyp.TP). Bardzo źle grałem w tym meczu.

No to jak jesteśmy przy sędziowaniu. Czy czułeś, że w tym czasie sędziowie w Polsce są skorumpowani?
Nie, nie czułem. To jest tak, że jak sędzia słabo ci sędziuje, to na pewno jest przekupiony, a jak dobrze ci gwiżdże, to już przekupiony nie jest. W tym meczu z Wisłą podpadłem sędziemu. Jak pyskujesz, to sędzia czeka żeby ci dać tą kartkę. A kiedy masz problemy z sędziami albo kolegami z drużyny? Wtedy kiedy nie jesteś w formie. Stracisz piłkę, to jest wina sędziego albo kolegi, który ci źle zagrał. Ale kiedy grasz i wszytko ci wychodzi, to nic ci nie przeszkadza. Tak po prostu jest. Jak byłem trenerem, to mówiłem swoim zawodnikom, że jeśli będą dyskutować z sędzią to dostaną kartkę. Sędziom z kolei mówiłem, że jeżeli mój piłkarz będzie im pyskował, to mają mi dać znać, a ja go ściągnę z boiska. U mnie była dyscyplina i w Gruzji wszyscy sędziowie mnie lubili.

Na jakiej pozycji lubiłeś najbardziej grać?
Najlepiej czułem się jako „dziesiątka”. Wtedy mogłem strzelić, rozegrać czy nawet pomóc obrońcom. Zawsze lepiej mi się grało gdy miałem piłkę przy nodze. Jak grasz na szpicy i dostajesz piłkę raz na 15 minut to nie zawsze da się zrobić coś fajnego.

Twoją mocną stroną były też stałe fragmenty gry. W GKS było wtedy dwóch wykonawców rzutów wolnych, Ty i Roman Szewczyk. Jak „dzieliliście" się rzutami wolnymi?
Roman strzelał z odległości 25-30 merów i dalej od bramki, a ja poniżej. Jak było powyżej 25 metrów to nawet nie podchodziłem. Miałem też taką zasadę, że nigdy nie strzelałem rzutu karnego jeśli na mnie był faul. Wzięło się to jeszcze z czasów gry w Wyższej Lidze ZSRR. W 1988 roku miałem najlepszy sezon jeśli chodzi o ilość goli. Ale w jednym z meczów przebiegłem z 50 metrów i bramkarz mnie sfaulował. To była końcówka meczu i był remis. No i nie strzeliłem tego karnego.

Trenowałeś jakoś specjalnie wykonywanie tych stałych fragmentów?
Tak. Zostawaliśmy po treningach i trenowaliśmy karne, wolne, itd. Pamiętasz ten mecz z Legią i rzut wolny, kiedy zagrałem piłkę do Walczaka i on strzelił gola? To wszystko było ćwiczone. A teraz piłkarze zaraz po treningu idą do domu.

Czego Wam zabrakło żeby być Mistrzem Polski?
Lech Poznań był mocniejszy. Może też zabrakło szczęścia, bo kilka razy remisowaliśmy u siebie i traciliśmy punkty. Kiedy chcesz być mistrzem, musisz u siebie wszystko wygrywać. Możesz raz czy dwa przegrać czy zremisować, ale my tych remisów mieliśmy za dużo.

Czy w pucharach dało się osiągnąć więcej?
Brugia była za mocna. Ale z Dinamo w sezonie 1987/88 mogliśmy przejść Werder Brema i awansować do ćwierćfinału Pucharu UEFA. Rundę wcześniej Werder przegrał w Moskwie ze Spartakiem 1:4, a ale w rewanżu u siebie wygrał aż 6:2. Wtedy Spartak był pierwszy w lidze ,a Dinamo było trzynaste, więc kiedy tam pojechaliśmy to pisano, że przegramy z 0:5 albo i więcej. Po 18 minutach było już 0:2, ale skończyło się tylko 1:2. Pamiętam, że nasz bramkarz wybił piłkę, a ja ją zgrałem głową do Szengelii i on strzelił. W rewanżu po pierwszej połowie prowadziliśmy 1:0, ale w przerwie trener powiedział żebyśmy się cofnęli. A jak wiadomo najlepszą obroną jest atak. No i skończyło się 1:1. Wtedy miałem 23 lata i byłem w najlepszej formie. Jeżeli wtedy wyjechałbym za granicę, to może zagrałbym w jakiś wielkim klubie.

Moim zdaniem najlepszy mecz w pucharach w barwach GieKSy zagrałeś w Katowicach przeciwko szkockiemu Motherwell. W rewanżu mało jednak brakowało, żebyście zaprzepaścili zaliczkę z pierwszego spotkania.
Kiedy przegrywasz pierwszy mecz 0:2, to w rewanżu nie masz nic do stracenia i atakujesz całym zespołem. I tak tam było. Ruszyli na nas i ciężko było. Na szczęście Janusz Jojko grał bardzo dobrze i on nas uratował. Pamiętam też jak jeden z ich obrońców powiedział do mnie: - „Russian fu... man!”, a ja mu na to: - „ja nie jestem ruski, ja jestem Gruzin” i dodałem małe przekleństwo. (uśmiech). Do tego jeszcze ci szkoccy kibice.

Jak już jesteśmy przy kibicach. Oglądałem na YouTube skróty spotkań, w których grałeś w barwach Dinama Tbilisi w europejskich pucharach. Nie było dla Ciebie problemem grać w Katowicach przy kilku tysiącach widzów, gdy w Tbilisi grałeś przy 60 tysiącach?
Kiedy przyjechałem do Katowic to zanim zacząłem grać miałem kontuzję i oglądałem mecze z trybun, więc widziałem ile kibiców tu przychodzi. Więc to dla mnie nie był problem, gdy już byłem na boisku. Poza tym na stadionie może być i 80 tysięcy kibiców, a mogą nie dać ci takiej energii i wsparcia jak nawet 2000 świetnie dopingujących. Gdy dobrze kibicują, to chcesz coś pokazać bez względu ilu ich jest. A dla mnie kibice są bardzo ważni. Mam do nich szacunek. Oczywiście wynik jest najważniejszy, ale trzeba też pamiętać o nich, zrobić coś żeby im się podobało. Kibice przyszyli na stadion i chcą widzieć spektakl.

W Polsce, nie tylko w Katowicach, kibice uwielbiali Twoją grę. Zawsze tak było?
Nie zawsze. Kiedyś mój brat z żoną przyjechali do mnie do Katowic w odwiedziny. Akurat graliśmy mecz wyjazdowy, w którym strzeliłem dwie bramki (z Igloopolem w Dębicy – przyp. TP). Brat tam pojechał moim autem. W czasie meczu miejscowi kibice krzyczeli: „Gourouli kur....!”, a że brat nie znał polskiego, a ja dobrze grałem, to myślał, że oni oni wychwalają moją grę. Dopiero mój syn mu wytłumaczył co to tak naprawdę znaczy. Po meczu podszedłem do tych kibiców i powiedziałem: „dziękuję bardzo.” Pożegnali mnie oklaskami. Ale takimi wyzwiskami nie ma się co przejmować i na nie reagować. Kiedy kibice przeciwnej drużyny cię wyzywają, to znaczy, że jesteś dobry. Pamiętam taki mecz Barcelony na wyjeździe, gdzie cały stadion wyzywał Samuela Eto od małpy i w końcu on nie wytrzymał i zszedł z boiska. A na takie coś najlepszy jest rewanż właśnie na boisku. Strzelić gola, albo po prostu dobrze grać. Pokazać im że się jest mocnym. Tak samo jest z rywalami na boisku. Mój brat, z którym razem graliśmy tłumaczył mi: - „Guia, jak obrońca poluje na twoje nogi to znaczy, że jesteś silny i inaczej on nie może cię powstrzymać.” Takie podejście mi zostało do dzisiaj.

Czułeś się gwiazdą w GKS?
Nie. Tu było wielu dobrych zawodników, ale dam ci jeden taki przykład. Darek Grzesik to był motor i serce naszej drużyny, ale moja technika po prostu rzucała się w oczy. Gdybym miał to porównać to, zachowując proporcje, byliśmy jak Makalele i Zidane w Realu Madryt. I kogo kibice podziwiali i kochali? Oczywiście, że Zidane. Makalele był w cieniu. Jak ktoś zna się na futbolu to widzi, kto robi czarną robotę i jest motorem napędowym, ale najwięcej się mówi o zawodnikach ofensywnych. Poza tym gwiazdą to byli Cruijff, Platini, Maradona. Nie ja.

Co ci przeszkodziło, w tym żeby zagrać w wielkim klubie?
Najpierw przeszkodził mi ten limit wieku, potem kontuzje. Jeżeli przyjechałbym do Katowic, bez kontuzji to kto wie co by było, a tak straciłem pół roku.

Jak doszło do tego, że trafiłeś do Le Havre?
Przyjechał do Katowic Tadeusz Fogiel i spytał czy chcę grać we Francji. Odpowiedziałem, że tak, ale spytałem o jaką drużynę chodzi. Powiedział, że o Le Havre. Nie znałem tej drużyny, więc spytałem które miejsce oni zajęli na koniec sezonu. Gdy powiedział, że siódme, to stwierdziłem, że w stawce 20 drużyn to nie jest tak źle, więc się zgodziłem.

Były też inne kluby, które o Ciebie pytały?
Nie wiem. Na pewno były propozycje z Austrii, ale tam nie chciałem jechać. Lepiej już grać w Polsce niż Austrii.

Kiedy wyjeżdżałeś do Francji miałeś jeszcze ważny rok kontrakt z GKS. Jak to się stało, że Marian Dziurowicz cię puścił?
Prosiłem go o to. Miałem już 28 lat i nie chciałem grać tylko w Polsce. Wierzyłem, że jeszcze mogę pograć w mocnej lidze. Rozmawialiśmy i on się zgodził.

To trochę nietypowe dla prezesa Dziurowicza, że puszczał zawodnika przed końcem kontraktu – zwłaszcza tak ważnego jak Ty. Jak po latach go oceniasz? Słynął z tego  że był srogi.
Był srogi, ale on był dobry. Jeżeli dobrze grałeś - miałeś wszystko. Nie grałeś, to jak on to mówił: - „spier... stąd.” (śmiech) To jednak był prawdziwy prezes. Podczas gali „Złotych Buków” z byłymi piłkarzami rozmawialiśmy o Dziurowiczu, o tym jaki był. W pewnej chwili zadałem pytanie: - czy gdyby Dziurowicz nie był prezesem zdobylibyśmy Puchar Polski czy wicemistrzostwo? Odpowiedzieli, że nie. Zresztą jak mógłbym powiedzieć o nim źle? On przywiózł mnie tutaj, dwa razy sfinansował operację, zrobił wszystko żebym grał w piłkę. Ale pamiętam, że potrafił się wkurzyć. Kiedyś przegraliśmy w Krakowie 1:5 (gdyby GKS wygrał z Wisłą w przedostatniej kolejce sezonu 1990/91 zostałby wicemistrzem Polski – przyp.TP) a ja grałem tylko drugą połowę. Przyjechałem na Ceglaną, a on zadzwonił do mnie krzycząc z pretensjami. Odpowiedziałem tylko: - ale prezesie co ja mogłem zrobić? Wszedłem na boisko jak już było 1:4.

A jak wspominasz Le Havre?
Początek miałem bardzo dobry, byłem rewelacją sezonu, grałem na tyle dobrze, że po sezonie chciało mnie Monaco i Lens. A wtedy w Monaco grali np. Klinsmann i Scifo. Prezes mnie jednak nie puścił. Później w Le Havre zmienił się trener, który przywiózł dwóch swoich napastników i już tak dobrze nie było.

Czy we Francji kibice też Cie tak uwielbiali jak w Katowicach?
W Le Havre miałem swój oficjalny fan-club, który zrzeszał 120 członków, w tym 80 dziewczyn (uśmiech). W Dunkierce też miałem fan-club. Teraz tam mieszkam i do dzisiaj jak ktoś spotka mnie na ulicy, to wspomina moją grę. Ale pamiętam też sytuację z Katowic, kiedy już wszyscy wiedzieli, że odchodzę z GKS, to przyjechali do mnie kibice i mój przyjaciel Michał Marcinkowski (dziś prezes katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Piast” - przyp. TP) płakał i prosił: - „nie jedź Guia.” (uśmiech)

Po odejściu z Katowic interesowałeś się losami GieKSy?
Tak cały czas, oglądałem nawet mecze.

To pewnie mecz z Bordeaux widziałeś...
Tak widziałem, ale tylko w tv, bo nie mogłem pojechać. Musiałbym przejechać około 700 km. Ale po meczu dzwoniłem do Marka Świerczewskiego z gratulacjami.

Który klub jest Ci najbliższy sercu?
Dinamo jest dla mnie na pierwszym miejscu. Było dla mnie wszystkim. Gdy tam przychodziłem, to było spełnienie marzeń. Tak naprawdę Dinamo grające w Najwyższej Lidze ZSRR było jak reprezentacja - tam grali najlepsi Gruzini. Grałem tam najdłużej bo od 17 do 26 roku życia. Na drugim miejscu jest GKS. Przyjechałem tutaj z kontuzją i praktycznie zaczynałem od zera jako piłkarz. Zrobili mi dwa razy operację łękotki. Pokładali we mnie nadzieję, a to było duże ryzyko. Zobacz, że dzisiaj do klubów przychodzą tylko zdrowi piłkarze, którym przed podpisaniem kontraktu robią badania. A do Katowic wzięli mnie z kontuzją. To dzięki GieKSie mogłem wyjechać do Francji.

Jak już rozmawiały o sentymentach, to jak wspominasz Ceglaną?
Tu mieszkałem z żoną i dziećmi, choć wyglądało tu inaczej – mówi Gouia i wskazuje ręką część, gdzie budynek starej hali łączy się dzisiaj z nowo dobudowanym budynkiem centrum medycyny i rehabilitacji. - Mieliśmy dwa pokoje. Stąd mogłem wejść prosto na halę, nie wychodząc z budynku. Na obiady chodziliśmy do restauracji w hotelu, choć czasem żona też coś ugotowała. Moja córka bardzo lubiła barszcz. Dzieci się tu bawiły, chodziliśmy na korty.

Sentymentalna podróż G. Guruli do dawnego ośrodka na Ceglanej (fot. T. Pikul)

Miałeś jakąś ulubioną polską potrawę?
Do dzisiaj bardzo lubię golonko. Nauczył mnie ją jeść Wojtek Spałek. Kiedyś powiedział, że idziemy na golonkę i zupę chmielową. Odpowiedziałem mu, że zupy nie lubię, i dopiero mi wytłumaczył, że chodzi o piwo. Z tym, że piwa też nie lubię. Prawda jest taka, że ogólnie nie lubiłem i nie lubię pić, jedynie czasem jak wychodzę gdzieś ze znajomymi do restauracji. Tutaj mnie nauczyli tak imprezować. Do dzisiaj tak jest, kiedy tu przyjeżdżam. Wczoraj znowu za dużo wypiłem, choć nie piłem z pół roku. Dużo zdrowia kosztują mnie wizyty w Katowiach (uśmiech).

Wracając jeszcze do ośrodka na Ceglanej. Na zgrupowania miałeś bliziutko - kilka kroków. Mieszkałeś u siebie, czy z drużyną w hotelu?
Tu nie było wyjątków. Mieszkałem normalnie jak cała drużyna w hotelu. Ale miałem blisko z domu. 50 metrów (śmiech). Tu Dziurowicz miał swój gabinet, zaraz po lewej - pokazuje przez przeszklone, ale zamknięte drzwi restauracji hotelowej Guia - Żal patrzeć jak to teraz wygląda – dodaje patrząc na obecny stan Ceglanej - praktycznie całe Katowice się zmieniły, poza Ceglaną i Bukową - tu czas się zatrzymał w miejscu.

Sentyment do Katowic jednak pozostał. Na galę „Złotych Buków” przyjechałeś swoim samochodem z Dunkierki pokonując aż 1300 km, chociaż klub nie zapewnił Ci choćby noclegu. Nie każdy tak by się poświęcił.
Nie mogłem przyjechać na 50-lecie klubu, bo miałem problemy z plecami, więc gdy teraz dostałem zaproszenie to przyjechałem.

Jak oceniasz obecną sytuację w jakiej znajduje się GieKSa?
Jak zobaczyłem gdzie jest teraz GKS, to mnie boli serce. Ale nie mogę oceniać, bo nie wiedziałem żadnego meczu na własne oczy. Jestem natomiast mocno zdziwiony, że przy takim budżecie klub nie jest w stanie zbudować drużyny zdolnej awansować do ekstraklasy.

Słyszałem, że w tej kwestii chcesz trochę pomóc klubowi.
Zaproponowałem kilku, moim zdaniem, ciekawych piłkarzy. Rozmawiałem o nich z prezesem, trenerem i dyrektorem sportowym i mówiłem żeby ich sprawdzili. Nie byli specjalnie zainteresowani, choć powiedziałem, że w momencie podpisania ewentualnych kontraktów ja nie chcę żadnej prowizji, co ich zdziwiło.

Chciałbyś jeszcze wrócić do futbolu?
Chciałbym, bo brakuje mi tego, ale muszę zrobić licencję trenerską PRO, bo na razie mam tylko A.

Kiedy znowu Cie zobaczymy w Katowicach?
Może niedługo? W związku z tym, że w tym roku mam tak jak GieKSa 55 lat, chciałbym latem z tej okazji zorganizować na Bukowej mecz Oldboje GKS kontra oldboje Dinamo, złożone z moich byłych kolegów. To jest moje marzenie.

Chciałbyś coś na koniec powiedzieć kibicom GKS?
Od czasu do czasu oglądam strony kibiców na facebooku i bardzo się cieszę, że czasem jeszcze mnie wspominają. Życzę im, żeby znowu mogli cieszyć się z sukcesów drużyny.

autor: Tomasz Pikul - autor "Monografii sekcji piłkarskiej GKS Katowice

Przeczytaj również