Ślązak na ratunek Wigrom. "To nie jest klub, który szuka wariata"

09.04.2019

11 miesięcy temu Mirosław Smyła został pożegnany przez Odrę Opole, która jesienią 2017 była objawieniem ligi, ale w kolejnej rundzie złapała wyraźną zadyszkę. Po niespełna roku nieobecności w ligowej piłce były szkoleniowiec m.in. GKS-u Tychy i Zagłębia Sosnowiec wraca na karuzelę w roli strażaka, którego misja polega na ratowaniu bytu Wigier Suwałki. - Trzeba podjąć wyzwanie - mówi trener, z którym porozmawialiśmy również o pracy w Opolu i projekcie, który współtworzy w Radzionkowie.

Łukasz Sobala/PressFocus

Łukasz Michalski: Na nieco ponad miesiąc przed zakończeniem rozgrywek podjął się pan misji ratowania Wigier przed spadkiem z I ligi. Ryzykowna decyzja?
Mirosław Smyła:
Dlaczego ryzykowna? Jest do zrealizowania krótkoterminowy cel, który da się osiągnąć. Dziś zespół jest bardzo nisko, a po tym co dało się zaobserwować w meczu z Wartą Poznań można nawet powiedzieć, że panuje w nim marazm. Dla tej drużyny jest to dno, sami mówią, że go sięgnęli. W takiej sytuacji aż się chce pomóc i próbować coś zrobić. Czy się uda, to inny temat, ale trzeba podjąć wyzwanie. Sportowiec wyzwań się nie boi. Wszystko jest możliwe i zależy od zespołu.

Zapytałem o ryzyko, bo podjął się pan klasycznej misji "strażaka". Nie mówimy o budowaniu projektu na lata, tylko krótkim kontrakcie i konkretnym, powierzonym panu zadaniu.
W tym roku kończę 50 lat, w tym wieku czas staje się ważną rzeczą w życiu. Zażartuję, że długoterminowe projekty trzeba mieć kiedy dokończyć. Można nazwać moją pracę pracą strażaka, albo jeszcze ładniej: "cudotwórcy". Mówiąc już poważnie, to fajna rola. Wigry atmosferą przypominają mi Odrę Opole. Czuje się tu klimat, w którym wszyscy chcą ciągnąć wózek w jednym kierunku. Coś się jednak wydarzyło i nikt nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić co konkretnie. Podjęto decyzję, że stawiają na mnie. To dla mnie splendor i satysfakcja, że ktoś zdecydował się postawić na Ślązaka z drugiego końca Polski i wierzy, że pomogę. Teraz muszę się zrewanżować.

Niemal jednocześnie doradcą zarządu Wigier został Marek Jóźwiak. Jaka była jego rola w zatrudnieniu akurat pana?
Od wczoraj rozmawialiśmy przez telefon na wiele tematów. To bardzo ciekawa, inteligentna postać, nietuzinkowy piłkarz, który nieprzypadkowo tyle osiągnął w futbolu. Bije od niego aura pozytywu. Miło się rozmawiało, ma wiele ciekawych informacji, zjeździł świat. Rozmawiamy na różne tematy, nie tylko o tym jak ratować Wigry, ale i o rozwoju futbolu, sposobie w jaki należy się do niego odnosić i jakie czerpać przykłady.

Sam pan mówi, że Wigry sięgnęły po człowieka z drugiego krańca kraju. Wie pan już dlaczego?
Szlak przetarł Artur Skowronek, zostawił tu pozytywne wrażenie. Znamy się, jesteśmy po tych samych kursach, nasza filozofia piłki nożnej jest bardzo zbliżona. Do tego prowadzona przez mnie Odra Opole grając przeciwko Wigrom zostawiła w poprzednim sezonie dobre wrażenie. To wszystko spowodowało, że jestem tutaj, zaufano mi. To nie jest klub, który ma jakieś kłopoty finansowe i szuka wariata chcącego zaistnieć i się pokazać. Wigry podeszły do tematu bardzo poważnie. Z jednej strony mam misję strażaka, z drugiej pytanie, czy chciałbym w nim dalej pracować. To myślenie na przyszłość. W Suwałkach jest bardzo ładny ośrodek treningowy, rzadko który klub ma pod tym względem takie możliwości. Obok buduje się piękna hala, bo liczy się tu na ekstraklasę siatkówki. Widać, że Suwałki mocno się rozwinęły i żyją sportem. To wszystko sprawiło, że z godziny na godzinę podjąłem się wyzwania, wsiadłem w samochód, przejechałem te 560 kilometrów i przyjąłem ofertę. Cieszę się też, że klub nie szukał innych kandydatów. Po prostu postawił na mnie. To dodaje otuchy i wiary.

Jeśli podjął pan decyzję z dnia na dzień, to miał wcześniej wiedzę o zespole, z którym przyjdzie mu pracować?
W dobie dzisiejszych możliwości - internetu, InStata, ludzi pracujących w tym zawodzie - zdobycie informacji i diagnoza personalna stają się coraz prostsze. Ale tylko trening, przebywanie z zespołem w szatni i na boisku powodują, że można rzetelnie ocenić daną sytuację. Zawsze jest pewna doza niepewności. Potencjał piłkarski w Suwałkach jest. To chłopcy, którzy grali w kadrach Polski, liznęli czegoś w Ekstraklasie. Trzeba teraz wesprzeć tą grupę, w większości młodą, pozwolić jej uwierzyć w siebie. Diagnoza jest prosta: na bazie poziomu sportowego zawodników trzeba odbudować drużynę. Indywidualnościami nie da się wygrywać, chyba że stanowią one część zespołu.

Droga do tego, by pracować w Suwałkach dłużej jest otwarta pod warunkiem utrzymania?
Na pewno tak. Ale dziś o tym nikt nie myśli. Teraz najważniejsza jest sobota i mecz z Bytovią, później martwimy się tym co będzie dalej. Mam taką zasadę, że żyję najbliższym meczem. Pewnie wielu ludzi powie teraz, że to tylko zestaw słów, który musi padać w wywiadach. Ale taka jest prawda. Nie zastanawiam się nad tym co będę robił na rok. Decydującym momentem może być przecież to, co wydarzy się w sobotę o 16:00. Skupmy się na tym, planowanie co będzie dalej jest bezsensowne. Kto by pomyślał po pierwszej rundzie w Odrze Opole, że nie dokończę sezonu? A nie dokończyłem. Taka jest piłka.

Do Odry jeszcze wrócimy. Skupiając się na Wigrach i zaglądając w wasz kalendarz można się zastanawiać, czy mecz z dołującą Bytovią nie będzie dla was najtrudniejszym, mimo że później na rozkładzie macie prawie samą czołówkę. Sobota będzie dla piłkarzy trudna do udźwignięcia?
Tak, bo zagramy po bardzo, bardzo słabym słabym meczu z Wartą. Według opinii obserwatorów to był jeden z najsłabszych meczów Wigier od wielu lat. Ściana została osiągnięta, zmartwienie widać po zawodnikach. Z chłopców już uszło trochę powietrze, ale słońce znowu zaświeciło, pośmialiśmy się, pogadali i jak przystało na sportowców, bierzemy się do roboty. Taki jest sport. Jeden robi awans, drugi spada, trzeci jest w środku i zastanawia się co będzie dalej. Nie zmienimy zasad, a to one sprawiają, że piłka jest tak interesująca. Bytovia poza tym, że ma trzy punkty więcej od nas jest w podobnej sytuacji. Trzeba szukać kontaktu w tabeli, mecz z nią to dla nas szansa i gra o przysłowiowe sześć punktów.

Dwa razy w trakcie tej rozmowy wspomniał pan o Odrze Opole. Długo czekał pan na możliwość pracy na szczeblu centralnym. Było rozczarowanie po zwolnieniu z Opola, które dziś ma mniej punktów w tabeli, niż na tym samym etapie sezonu za pana kadencji?
Nie wracam do przeszłości, nie zastanawiam się co by było gdyby. Filozofia budowania kolejnych etapów sportowego awansu - a w Opolu marzy się o Ekstraklasie i o tym, by w niej zaistnieć - zakłada trzyletni plan. Zatrudniono trenera z nazwiskiem, który przeobraził zespół w nowe personalia. Może to jest głównym powodem, że nie ma tych punktów tyle, na ile liczono. Pozycja Odry wydaje się bezpieczna, mogą sobie spokojnie budować. Wielu chłopaków, których ja prowadziłem dziś w Odrze nie ma. Fajnie się ich prowadziło, to był zespół który zrobił awans do II, potem do I ligi i na dużej euforii mocno punktowaliśmy jesienią. Wiosna wynikowo była słabsza, trudno było nam wygrać mecz. Nie mogę tylko przeboleć, że suche statystyki, obserwacje i opinie świadczyły o tym, że drużyna grała wtedy lepiej niż w pierwszej rundzie. Staliśmy się I-ligowcem pełną gębą, potrafiliśmy dominować na boisku. Wiosną można mówić o słabej połówce z Zagłębiem Sosnowiec i słabej połówce z GKS-em Katowice. Poza tym w większości spotkań mieliśmy przewagę. Brakowało snajpera, łutu szczęścia. Zaciął się Wodecki, czy Skrzypczak. Dlatego mogę gdybać, tyle że słowo "gdyby" w sporcie nie istnieje. Albo punktujesz, albo nie. To mierzalna dyscyplina.

Miał pan jesienią w głowie myśl, za zebraliście za dużo punktów, wiosną przyjdzie kryzys i wokół pana posady zrobi się wtedy "ciepło"?
Jest coś takiego. Była świadomość, że w pierwszej rundzie mieliśmy dużo szczęścia, może dlatego zabrakło go wiosną. Nie byliśmy nim obdzielani płynnie i na przestrzeni całych rozgrywek, tylko skumulowało się ono na jeden okres. Ale też chłopcy naprawdę dobrze grali, nie mogę im tego zabierać. Tak to już jest w piłce, raz przegrywasz, raz wygrywasz. Jedni wytrzymują ciśnienie, zostawiają trenerowi szansę wyjścia z kryzysu i później odnoszą sukcesy, a drudzy nie wytrzymują i różnie się później dzieje. Jak widzimy ostatnio, trenera można zwolnić nawet godzinę przed meczem. Nie podoba mi się to, ale jestem zbyt mały by na to wpływać. Nazwy "strażak", czy "ofiara własnego sukcesu" nie biorą się z przypadku. Wtedy nazwano mnie tą ofiarą, ktoś zbyt optymistycznie to wszystko ocenił, liczył na cud i wierzył, że bez inwestycji personalnych Odra wyląduje w Ekstraklasie. To co tam jednak przeżyłem, to moje. Praca w Opolu to piękne i bardzo ciekawe chwile. To nie kurtuazja, to szczerość.

Co z SMS-em Radzionków, któremu poświęcił pan ostatnio mnóstwo czasu?
To nasze "dziecko". Nasze, bo ojców jest więcej. Razem z Heńkiem Sobalą i kilkoma innymi osobami zostawiliśmy w SMS-ie serce, to że podjąłem pracę w Wigrach nie zmienia faktu, że pewne konsultacje, obowiązki organizacyjne, wciąż będę w Radzionkowie wypełniał. Nigdy nie prowadziłem w SMS-ie żadnych grup młodzieżowych, czy treningów, może poza kilkoma pokazowymi zajęciami. Bezdyskusyjnie ten projekt ciągle jest dla mnie ważny, dziecka nie wyrzuca się z serca tak po prostu. 

To "dziecko" jest po dużej uroczystości. Otwarto nowe boisko, widać gołym okiem, że coś wam się "urodziło".
Wszystko zaczęło się od słów mojej żony, która powiedziała: "jeździsz po całym świecie, zrób w końcu coś dla miejscowości, w której mieszkasz od 49 lat". Nastąpiła wspólna decyzja, szkoła powstała. Teraz jesteśmy po pierwszym meczu dorosłego Ruchu Radzionków, rozegranym przed kompletem publiczności. Jesteśmy po przejęciu obiektu, po wizycie oficjeli. Mamy na to wszystko pomysł, uważam, że realizujemy go z klasą, na miarę możliwości i miejsca. Jesteśmy grupą takich kreatywnych "wariatów". W momentach trudnych, które wszędzie się pojawiają, człowieka napędza szczerość, która jest piękna w młodzieżowym sporcie i edukacji. 100 chłopaków przybija piątki, wita się ze mną, to miód na moje serce i coś, co zawsze motywuje. Nie ma takiej możliwości, by mi się to znudziło. Dla tych dzieci można bardzo dużo chcieć zrobić, a jeszcze większego kopa dają dobre opinie na temat szkoły z zewnątrz i zainteresowanie zapisaniem się do niej ludzi, którym po prostu zależy by w niej być.

Pamiętam, że rozmawialiśmy kilka dni przed tym, jak dostał pan propozycję z Odry. Mówił pan wtedy, że zraził się nieco do dorosłego futbolu. Te uczucia się nie pogłębiły?
Powiedziałem, że się zraziłem, ale nie powiedziałem, że ją znienawidziłem. To ogromna różnica. Piłka seniorska jest niewdzięczna. W niej liczy się tylko "tu i teraz". Takie zrażenie się zawsze gdzieś pozostaje, nie słyszałem o trenerze, który byłby szczęśliwy po zwolnieniu z danego klubu. Po jakimś czasie przychodzi jednak refleksja, analiza i do człowieka dociera, że to wszystko jest naturalne dla zawodu, który wykonuje. Trzeba sobie z tym radzić, a kto sobie nie radzi, niech nawet nie startuje, bo szkoda życia i nerwów.

Wracając do Suwałk - Wigry mają trzy punkty straty do bezpiecznej strefy, statystycy wyliczają, że jest tylko 36 procent szans na utrzymanie. Rywalizujecie o zachowanie bytu z mocnymi GKS-em Katowice, Stomilem Olsztyn, czy Chrobrym Głogów. Ja wymieniam powody, dla których misja może się nie powieść, pan pewnie skontruje i powie, dlaczego wierzy w jej powodzenie?
Bo od soboty wchodzimy na drogę zwycięstw! Wychodzimy na boisko i walczymy o punkty. Nie gramy przeciwko zespołom z Ekstraklasy, czy lig zagranicznych. Rywalizujemy z I-ligowcami takimi jak my. Oni też muszą wyjść na boisko i walczyć. Musimy uwierzyć w siebie i zdobywać bramki. Statystyki niech sobie są, raz się potwierdzają raz nie. Decyduje czynnik ludzki i to, co wydarzy się na boisku. U nas ten czynnik ludzki jest bardzo młody, drużyna szybko się podniosła, bo na dzisiejszym treningu było widać na twarzach uśmiechy. Pracują solidnie i idąc tą drogą wierzę, że przeciwstawimy się Bytovii i złapiemy wiatr w żagle. Nasi zawodnicy muszą uwierzyć, że potrafią grać w piłkę. A potrafią, bo przecież grali już dobrze. Sytuację mam odwrotną do tej w Opolu,. Wtedy trzeba było coś utrzymać, teraz trzeba się podnosić. Wtedy się nie udało, może teraz się uda. 

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również