Sędziowski "show"!

14.09.2008
Niecodziennie zachowywali się sędziowie podczas meczu Pniówka Pawłowice z Koszarawą Żywiec. Sama przerwa pomiędzy połowami trwała aż 23 minuty!
Arbiter główny Zbigniew Adamczyk wraz ze swoimi asystentami pracowali tego dnia, co najmniej dziwnie. W pierwszej połowie podjęli kilka kontrowersyjnych decyzji. Gdy schodzili na przerwę nic nie wskazywało, że nie będą chcieli wrócić by „gwizdać” w drugiej połowie. Tymczasem po piętnastu minutach na boisku nie było ani piłkarzy ani sędziów! Najpierw jednak na murawę wybiegli goście, a chwilę później gospodarze. O dziwo arbitrów w dalszym ciągu nie było! Piłkarze obu zespołów wzięli piłki i zaczęli się w tym czasie rozgrzewać. Sędziowie w dalszym ciągu nie wychodzili. Na trybunach można było usłyszeć, że jedzą golonkę. – Jak wyszliśmy na murawę to było już 18 minut przerwy. Później jeszcze czekaliśmy na murawie około pięciu minut. Nawet nasz pan kierownik, który ma 78 lat zauważył, że coś za długo ta przerwa trwa – uśmiecha się – Maciej Mrowiec, trener Koszarawy Żywiec. Arbitrzy wreszcie wyszli, a kibice przywitali ich bardzo owacyjnie, lecz z nutką pogardy.

Trzeba także zaznaczyć, że arbiter chyba zapomniał  na sobotni mecz zabrać ze sobą czerwonej kartki. Faul Pindela z Koszarawy, który wślizgiem z tyłu trafił w nogi zawodnika gospodarzy kwalifikował się na czerwień. Sędzia nie pokazał choćby żółtej kartki, która w konsekwencji i tak oznaczałaby wyrzucenie gracza gości z boiska. Faulujący po meczu przyznał, że mu się upiekło.

Jeden z asystentów głównego sędziego też był w „niezłej formie”. Momentami pokazywał chorągiewką, dla kogo jest wyrzut z autu na chybił trafił! Ale to nie był koniec sędziowskiego "show". Po upływie 90. minut głowny arbiter nie wiedzieć czemu chciał w nieskończoność przedłużać spotkanie. Trochę to dziwne, gdyż przerw w grze było, jak na lekarstwo, a druga połowa trwała ponad pięć minut dłużej. W takich więc okolicznościach spotkanie, które rozpoczęło się o godzinie 16.00 zostało zakończone kilka minut po 18. – Muszę przyznać, że pierwszym raz się z takim czymś spotkałem. Coś było nie tak. Zastanawialiśmy się czy sędziowie nie pomylili się w liczeniu. W przerwie każdy patrzył na zegarek, by zdążyć z odprawą. Krzyknęliśmy, wyszliśmy, a tutaj sędziów nie ma. Było to dziwne – śmieje się trener Koszarawy.
autor: Sebastian Skierski

Przeczytaj również