Odszedł piłkarski Kronikarz Stulecia

17.11.2020

16 listopada, w wieku 75 lat, zmarł najwybitniejszy dokumentalista polskiego futbolu, Andrzej Gowarzewski - twórca encyklopedii piłkarskiej FUJI, będącej kamieniem węgielnym w historii rodzimej (i nie tylko) piłki nożnej.

Trzy miesiące temu – bez fałszywej skromności, za to z dumą, wynikającą z jakości stworzonego dzieła – prezentował Czytelnikom czwarty z serii „albumów na stulecia”. Nazywał ją – trochę nieoficjalnie – „karetą Bońka”; żaden z poprzedników obecnego sternika Polskiego Związku Piłki Nożnej nie zdecydował się na udział w usystematyzowaniu dziejów polskiego futbolu na skalę, na jaką uczynił to Zbigniew Boniek właśnie, zlecając owo zadanie „Gowie”. Albumy: Biało-czerwoni (2017), Puchar Polski (2018), 100 lat PZPN (2019) i Mistrzowstwa Polski – na najwyższym poziomie edytorskim, ale przede wszystkim merytorycznym – stanowiły osobisty hołd dla Rzeczpospolitej na stulecie odzyskania przez nią niepodległości. Hołd, bo Polskę kochał Andrzej Gowarzewski jak na Polaka przystało – i dawał tej miłości wyraz w każdej publikacji. Tak jak dawał w nich wyraz także swemu głębokiemu uczuciu do rodzinnych Szopienic, do futbolu oczywiście, do słowa pisanego i do Ruchu. W przypadku „Niebieskich” była to miłość od... drugiego wejrzenia. Z pierwszej wizyty na Cichej, we wrześniu 1954, na spotkaniu juniorów Polski i Rumunii, rozumiał jeszcze niewiele. „Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem, nie widziałem tylu osób w jednym miejscu, a biegający po murawie młodzieńcy nie za bardzo zapisali się w mojej pamięci” - wspominał 65 lat później. Ale już drugie odwiedziny – na meczu Ruch – Dinamo Kijów - były całkiem świadome i odcisnęły piętno na zawodowym życiu Pana Andrzeja. Chorzowianie wygrali 5:0, tymczasem następnego dnia w gazetach więcej miejsca poświęcono „reprezentującemu międzynarodową klasę zespołowi gości”, miast zwycięskim gospodarzom (czasy nie sprzyjały podkreślaniu klęsk przyjaciół zza wschodniej granicy...)! Dziewięciolatek nie rozumiał być może niuansów takiej „polityki informacyjnej”; zapewne wtedy jednak – nawet nieświadomie – narodziła się weń potrzeba dążenia do prawdy za każdą cenę.

Cena bywała czasem naprawdę wysoka; w latach 80. sięgnęła konieczności rozstania z ukochanym zawodem. Ale że Andrzej Gowarzewski – choć w kieszeni miał dyplom architekta, który na Politechnice Krakowskiej zdobywał między innymi u boku... kojarzonych z zupełnie innymi dziedzinami życia Markiem Grechutą, Janem Kantym Pawluśkiewiczem, Felkiem Naglickim (basistą Skaldów) – dziennikarzem, reporterem i dokumentalistą rzeczywistości był nie z racji tytułów i redakcyjnych funkcji, ale z zamiłowania i charakteru, właśnie w okresie owego systemowego wypchnięcia z zawodu zapoczątkował dzieło swego życia. To właśnie wtedy zaczął gromadzić nie tylko dokumentację medialną wszystkich ważnych wydarzeń w historii polskiego i międzynarodowego futbolu, ale przede wszystkim autentyczne relacje ich uczestników. Tysiące przejechanych kilometrów; tysiące wypełnionych przez byłych piłkarzy, trenerów i sędziów ankiet; tysiące nagranych relacji – to wszystko pozwoliło mu stworzyć archiwum niemające odpowiednika nie tylko w Polsce, ale i daleko poza jego granicami; a może i w ogóle w całym świecie? „Robiłem to dla siebie – z wewnętrznej potrzeby docierania do zapomnianych faktów i odkrywania nieodkrytych prawd, ale i dla zachowania pamięci o każdym bohaterze zmagań o mistrzostwo czy Puchar Polski, a także o każdym reprezentancie kraju – tłumaczył, gdy pochylaliśmy się wspólnie nad fiszkami, dokumentami czy pożółkłymi rocznikami przed- i powojennych gazet. - Prawdę mówiąc, w owych latach 80. nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie takich przemian, jakich areną wkrótce stała się Polska i cała Europa Środkowa. Wiedziałem jednak, że to, co robię, jest ważne dla pełnej dokumentacji dziejów rodzimego futbolu”.

Rok 1989 przyniósł wydarzenia, które przekroczyły Panaandrzejowe granice wyobraźni, jemu samemu zaś umożliwiły publikację gromadzonych pieczołowicie materiałów – już w założonym przezeń Wydawnictwie GiA i pod stworzoną przez niego marką „encyklopedia piłkarska FUJI”. Wszystko było – jest! - w publikacjach GiA nowatorskie, niepodrabialne, wyjątkowe: począwszy od sposobu dokumentowania każdego ligowego sezonu (opisywanego jako „wzorcowy” między innymi przez media angielskie), poprzez serię „kolekcja klubów”, aż po stronę graficzną i edytorską książek (vide wspomniane na wstępie albumy). Sięgał Andrzej Gowarzewski po tematy i zagadnienia, wobec których kapitulowali inni: to dzięki jego studiom materiałów źródłowych – ale i własnej wiedzy, wszak przecież od połowy lat 50. był już całkiem świadomym obserwatorem piłkarskiej rzeczywistości – kolejnych monografii doczekał się nie tylko PZPN, ale także Małopolski, Łódzki czy Śląski ZPN, a nawet.... okręg kaliski!

Dążenie do prawdy – siłą rzeczy – zmuszało do bezkompromisowości i sądów jednoznacznych. Niejednokrotnie znajdowały się więc publikacje z cyklu „encyklopedia piłkarska” w ogniu zarzutów; w oku cyklonu krytyki ze strony domorosłych poszukiwaczy historycznych sensacji, zachłystujących się świeżo zdigitalizowanym źródłem medialnym sprzed dekad, które pozwalało „szczypnąć” EP. Siła archiwów katowickiego wydawnictwa polegała jednak na tym, że rozbieżności gazetowe – a do dziś zdarzają się regularnie w relacjach z imprez piłkarskich – częstokroć uzupełniane były relacjami samych bohaterów wydarzeń. W latach 80. wciąż jeszcze całkiem liczne ich grono zdążyło podzielić się z Gowarzewskim swymi wspomnieniami i zapiskami. Traktował je – w myśl zasady: „pamięć jest zawodna, a ludzie miewają tendencję do wyolbrzymiana swych zasług” - jako źródło uzupełniające oryginalne dokumenty i zachowane materiały gazetowe, pomagające wszakże przy interpretacji tych ostatnich.

A propos owych spotkań z kibicowskimi idolami lat zamierzchłych: był Andrzej Gowarzewski jedynym polskim dziennikarzem, który namówił na rozmowę (a raczej kilka rozmów) Ernesta Wilimowskiego. Niełatwe to było nie tylko z racji samej osobowości „Eziego” i faktów z jego życia, ale też z racji swoistej „autocenzury”, jaką w kontekście tej postaci nałożyło na siebie środowisko dziennikarskie w Polsce w latach 50. i kolejnych dekadach. AG poszedł wówczas „pod prąd”; obok dążenia do prawdy, było to drugie „koło zamachowe” jego zawodowego życia i dziennikarskiej pasji. Dział „szelontanie, czyli główki Gowarzewskiego” w każdym encyklopedycznym tomie był jednym z najchętniej czytanych i komentowanych przez wiernych odbiorców. Nie było dla „Gowy” tematów tabu i nie było „świętych krów” - można się było z nim nie zgadzać (a im więcej adwersarzy znajdował, tym bardziej się radował), ale nie można było wzruszyć ramionami nad jego spostrzeżeniami. A zjawisk, nad którymi ubolewał i na które spoglądał krytycznym okiem, było wiele: od rosnącej liczby bardzo przeciętnych cudzoziemców na ligowych boiskach, aż po zamianę sportowych dziennikarzy albo w celebrytów („Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Byle na chama, byle głośno, byle głupio”), albo w bezrefleksyjnych „media workerów” bez cienia refleksji opartej o wiedzę.

Wracając do Wilimowskiego: jego biografia zapowiadana przez Andrzeja Gowarzewskiego od wielu lat, jawiła się najbardziej oczekiwaną książką na sportowym rynku wydawniczym. Już wiemy, że nie ujrzy światła dziennego. Być może Wielkiemu Kronikarzowi mało było jeszcze owych spotkań z „Ezim”? Być może pozostały mu w głowie pytania niezadane przed laty? I być może w poniedziałkowy wieczór zabrał je ze sobą w podróż na bezkresne w swej wielkości trybuny otaczające niebieskie murawy...

autor: Dariusz Leśnikowski

Przeczytaj również