GieKSa zmaga się z przeciwnościami losu i... wskakuje na podium

14.11.2020

Od 0:1 do 4:1 – po raz trzeci w tym sezonie katowiccy piłkarze skutecznie odrabiali boiskowe straty do rywala, kończąc zwycięsko źle rozpoczęte spotkanie, tym razem z kaliskim beniaminkiem. I to pomimo pecha, który towarzyszył im w pierwszych fragmentach meczu.

Łukasz Sobala/PressFocus

Już w 5 minucie gospodarze stracili bowiem Filipa Kozłowskiego. Kilkudziesięciosekundowe zabiegi sztabu medycznego GieKSy spełzły na niczym; złamanego palca dłoni (nadepniętej „w parterze” przez jednego z rywali) nie udało się „poskładać” i napastnik jeszcze w trakcie I połowy zabrany został do szpitala. Kwadrans później porzekadło „nieszczęścia chodzą parami” znalazło potwierdzenie i przy Bukowej: piłka po uderzeniu Mateusza Majewskiego z dystansu najpierw trafiła w słupek, potem w plecy interweniującego Bartosza Mrozka, i ostatecznie wtoczyła się do katowickiej bramki... - To rzeczywiście był trudny moment. Wielki plus więc dla zawodników, że wykorzystali w praktyce wszystko to, nad czym pracujemy na co dzień – podkreślał opiekun miejscowych, Rafał Górak.

Wariacja na temat szarańczy

Katowiczanom w tym sezonie być może brakowało czasami koncentracji w końcówkach meczów – vide gole tracone w doliczonym czasie gry, na pewno jednak trudno im odmówić determinacji, ale i pomysłowości w rozgrywaniu akcji ofensywnych. Nie ma wątpliwości na przykład, że nie nudzą się na treningowych zajęciach pod hasłem „stałe fragmenty gry”; wręcz przeciwnie – zdają się być pilnymi uczniami. Po zmianie stron – przy bardziej „aptekarskim” arbitrze – mogła się GieKSa doczekać i „jedenastki”, kiedy w sposób zaskakujący Adrian Błąd i jego koledzy rozegrali rzut wolny. Jeszcze przed przerwą zaś komentujący to spotkanie dla telewizyjnej „Trójki” trener Marek Motyka aż zatarł ręce z uciechy, gdy zobaczył sposób, w jaki gospodarze ustawiają się do jednego z kornerów: to była wariacja na temat „szarańczy”, którą kiedyś krakowski (choć przecież pochodzący z Żywca) szkoleniowiec skutecznie promował w ekstraklasie, prowadząc bytomską Polonię i Górnika. - Pytałem nawet Błąda o ten rzut rożny. Tu, przy Bukowej, nazywają jednak takie rozegranie „pociągiem” - uśmiechał się pan Marek.

„Flagowy” nie dojrzał

Kaliszanie „szarańczą” - a raczej „pociągiem” - zaskoczyć się nie dali, ale prowadzenia do przerwy dowieźć nie zdołali. Trzy błyskawiczne zagrania z pierwszej piłki – dorzucenie jej w „szesnastkę” przez Krystiana Sanockiego, odegranie głową przez Arkadiusza Jędrycha i kapitalny wolej Michała Gałeckiego – dały miejscowym wyrównanie. Owszem, kamera telewizyjna wychwyciła minimalny ofsajd stopera GieKSy asystującego przy golu, ale... po pierwsze – na tym szczeblu VAR-u nie ma, po drugie – akurat sędzia asystent w tej części boiska miał wyraźnie słabszy dzień. Puścił jeszcze jednego spalonego, ale też nie zasygnalizował ewidentnego zagrania ręką przez jednego z kaliszan. Cóż, można w tym miejscu przypomnieć, że Marcinowi Szrekowi osiem lat wstecz zdarzyło się nawet posędziować mecz w elicie. Dziś gwiżdże dwa poziomy niżej – może również ze względu na swych „flagowych”, biegających wzdłuż linii bocznej. - Bramka nie powinna być uznana – potwierdzał po spotkaniu Ryszard Wieczorek, przywołując pozycję spaloną Jędrycha. - Szkoda tej sytuacji, bo generalnie graliśmy w tej odsłonie bardzo dobrze, konsekwentnie realizując meczowe założenia.

Kupony po latach

Osiem lat temu swój ostatni mecz ligowy przy Bukowej (pojawił się tu potem jeszcze jako „portowiec”, ale w potyczce Pucharu Polski, którą goście przegrali po serii rzutów karnych) zagrał Tomasz Hołota. W barwach GKS-u oczywiście, bo był w tym okresie pewniakiem w katowickiej jedenastce, w której pojawił się już w listopadzie 2008, jako 17-latek. - Wchodził do szatni – i do drużyny – z przytupem; wiedział, czego chce w piłkarskim życiu. Podobała mi się ta postawa, bo przypominał mi... mnie samego z początków mojej gry w GieKSie – wspomina Grzegorz Górski, dziś pracownik katowickiego klubu, a wtedy starszy o kilka lat kolega Hołoty z drugiej linii. - I trochę Tomek w piłce „nawojował”: Polonia Warszawa, Śląsk, Bundesliga, Pogoń Szczecin... Zdziwiłem się, gdy dziś zobaczyłem go w szeregach naszego rywala. Na tym stoperze to już chyba „odcina kupony” od dotychczasowych osiągnięć – z uśmiechem podsumowuje niegdysiejszego kumpla z szatni Górski.

- Sentyment pozostał, ale na razie moje powroty na Bukową są pechowe – zauważał „oczywistą oczywistość” wywołany do tablicy Tomasz Hołota. I miał bardzo krótką diagnozę kiepskich humorów, w jakich on i kaliscy koledzy opuszczali Katowice. - Powinniśmy wyjść na drugą połowę bardziej skoncentrowani...

Poważne błędy i wielki Błąd

No bo rzeczywiście w niespełna kwadrans po przerwie gospodarze de facto rozstrzygnęli losy meczu. - Zdecydowały nasze dwa poważne błędy w środku pola; dwie straty piłki. GKS ma zbyt dobry i zbyt doświadczony zespół, by takich prezentów nie wykorzystać – martwił się po końcowym gwizdku cytowany już opiekun gości. Błyskawiczne podania prostopadłe, a potem – umiejętności indywidualne zdecydowały o tym, że w 56 minucie było już 3:1 dla gospodarzy. Najpierw Adrian Błąd dwukrotnie „nawrócił” w polu karnym Michała Boreckiego, kończąc techniczny popis strzałem od poprzeczki do siatki, a później Piotr Kurbiel precyzyjnie obsłużył Sanockiego i było „po herbacie”. Po kolejnym kwadransie nieduży wzrostem, ale tego dnia piłkarsko wielki Błąd zagrał „futbolowe ciasteczko” prosto na nos (a raczej czoło) Arkadiusza Woźniaka – i wynik został ustalony. Mieli jeszcze miejscowi parę szybkich wyjść w końcówce, ale zabrakło zimnej krwi przy wykańczaniu tych akcji. Zresztą 5:1 pewnie byłoby zbyt wielkim wymiarem kary dla kaliszan; tym bardziej, że w 80 minucie Andrzej Kaszuba przymierzył w słupek katowickiej bramki. Piłka tym razem odbiła się jednak od niego szczęśliwiej (dla GieKSy), niż godzinę wcześniej.

Swoją drogą – jeszcze jedna dygresja historyczna - ewentualne 1:5 przy Bukowej pewnie tkwiło gdzieś z tyłu głowy wspomnianego trenera Wieczorka. W 1998 swego jedynego wyjazdowego gola w ekstraklasie zdobył właśnie w Katowicach (było to jego ostatnie w karierze ligowe trafienie), ale Odra właśnie w takich rozmiarach przegrała wtedy w stolicy Górnego Śląska...

Tydzień prawdy?

Kaliszanie potwierdzili w sobotę miano drużyny bezkompromisowej (sześć zwycięstw i sześć porażek), katowiczanie wskoczyli natomiast na podium drugoligowej tabeli. W najbliższych dniach czeka ich jednak mozolna „rajza po kraju”: najpierw wizyta we Wrocławiu, potem – w Suwałkach. Może dlatego trener Górak, podsumowując efektowną wygraną, unikał ekspresyjnych wywodów. - Zagraliśmy poprawnie – ot, i cała ocena sobotniego 4:1.

GKS Katowice – KKS Kalisz 4:1 (1:1)

0:1 – Mateusz Majewski 20'
1:1 – Michał Gałecki 35'
2:1 – Adrian Błąd 52'
3:1 – Krystian Sanocki 56'
4:1 – Arkadiusz Woźniak 72'

GKS: Mrozek - Wojciechowski, Jędrych, Kołodziejski, Rogala (81' Pavlas) – Sanocki (76' Kiebzak), Błąd (81. Kościelniak), Gałecki, Urynowicz (75' Stefanowicz), Woźniak – Kozłowski (7' Kurbiel). Trener: Rafał Górak.

KKS: Kosut - Gawlik, Hołota, Mączyński (80. Radzewicz) – Hiszpański (70' Sabiłło), Maćczak, Borecki (70' Kaszuba), Chojnowski (70. Zawistowski), Kamiński - Tunkiewicz, Majewski (80' Waleńcik). Trener: Ryszard Wieczorek.

Sędzia: Marcin Szrek (Kielce).
Żółte kartki: Hołota, Gawlik, Mączyński (KKS)
Mecz bez publiczności.

autor: Dariusz Leśnikowski

Przeczytaj również