Cztery wisienki na torcie i setunie na trybunie

19.08.2019

Ruch Radzionków godnie uczcił jubileusz stulecia swojego istnienia. IV-ligowiec przez kilka godzin niedzielnej imprezy znowu był w ekstraklasie - organizacyjnie, kibicowsko i sportowo.

Zygmunt Taul/Ruch Radzionków

Są takie dni, w których wszystkie problemy schodzą na dalszy plan. Ruch Radzionków, który kilka tygodni temu pożegnał się z III ligą, a wcześniej miesiącami tułał się po obcych boiskach, w niedzielę świętował setne "urodziny". Impreza, która od tygodni była oczkiem w głowie dla pracowników "żółto-czarnych" zaczęła się od meczu miejscowych samorządowców z przedstawicielami sponsorów klubu. Dowodzona z ławki przez burmistrza Gabriela Tobora ekipa miejskiego ratusza wygrała rzutem na taśmę 3:2, w czym spory udział mieli występujący gościnnie w jej "barwach" trenerzy Artur Skowronek i Grzegorz Żmija. Później na sztuczną trawę przy Knosały wybiegli ci, którzy na przestrzeni lat dostarczyli radzionkowianom najwięcej radości i sportowej dumy. Piłkarze, którzy przeszło 20 lat temu podbijali dla Radzionkowa Ekstraklasę zmierzyli się z nieco młodszą, I-ligową generacją.
(Ekstraklasowy Ruch znowu razem (fot. Z. Taul/Ruch Radzionków)

O tym, że po boisku biegają ludzie, którzy dawno temu zawiesili buty na kołku być może świadczyło tempo samego spotkania, ale piłkarskiej jakości prezentowanej przez aktorów tego wydarzenia pozazdrościć mogłoby im wielu obecnych ligowców. Wynik efektownym lobem otworzył Marek Suker, na którego bramkę odpowiedział Ireneusz Waluś. Do siatki I-ligowców musiał trafić również Marian Janoszka i zrobił to w kapitalny sposób, pakując piłkę pod poprzeczką. Nie było w tym zagraniu cienia przypadku. Pewnych rzeczy po prostu się nie zapomina. - Starałem się dać z siebie wszystko. Przy takiej okazji trzeba było się maksymalnie przyłożyć - komentował po końcowym gwizdku 58-letni dziś "Ecik". Największa sportowa legenda Radzionkowa rzeczywiście całkiem serio podeszła do całego spotkania, nie tylko popisując się piłkarskim kunsztem, ale i pokrzykując na kolegów z zespołu. - Zawsze taki byłem. Impulsywny, bez względu na ligę. Dyrygowałem drużyną, nigdy nie było cicho, gardło po meczu z reguły miałem zdarte. Dlaczego dzisiaj miało być inaczej? - pytał Janoszka. - Rozmawiałem z Marianem przed meczem i mówił, że z jego kolanem po operacji jest już lepiej, ale nie może go nadwyrężać. Tymczasem na boisku zupełnie nie było tego widać. Mało tego, ja w życiu - jeszcze w lidze - nie widziałem, by tak często schodził do skrzydła, zmieniał pozycje. Gdzie dziś nie zagrałem, tam był Marian Janoszka. Przechodził samego siebie - śmiał się, choć z wyraźnym podziwem, Wojciech Grzyb.

Legendarny Marian Janoszka błyszczał formą jak za dawnych lat (fot. Z. Taul/Ruch Radzionków)

Potwierdzeniem tych słów była zresztą jedna z akcji. "Ecik" pokrzykiwał "idę na obieg", dostał piłkę, po czym dośrodkował z prawego skrzydła na głowę Roberta Sierki, który trafił w poprzeczkę. - A zawsze było na odwrót. Szkoda, że nie skończyłem tego w stylu Mariana - puszczał oko Sierka. - Gdybyśmy zagrali z sobą jeszcze jeden mecz, to pewnie kolejne automatyzmy zaczęłyby się włączać. Wiadomo, że brakowało trochę szybkości, trochę wytrzymałości, ale momentami chyba było widać, że kiedyś razem graliśmy i wyglądało to wówczas nieźle - uśmiechał się Wojciech Grzyb. - Fantastyczna sprawa. Szukaliśmy się na boisku jak za dawnych lat, "czuliśmy się" nawzajem. "Waflowi" Jaroszowi grało się na obieg, w ekstraklasie z góry wiedzieliśmy, że on wyprzedzi rywala. Dziś tej szybkości już brakowało, ale przyjemność była z tego wszystkiego ogromna - potwierdzał Sierka. - Ewidentnie ekstraklasowicze byli mocniej w to zaangażowani. Mocno im zależało, to chyba już kwestia mentalności. U nas w szatni też jest teraz świetna atmosfera, wracają wspomnienia. Jest kupa śmiechu, kupa radości, fantastyczne chwile - dzielił się wrażeniami Marek Suker, który wraz z I-ligową generacją musiał pracować na gonienie wyniku w boju z zaskakująco długo prowadzącymi przedstawicielami starszego pokolenia.

Widowisku z trybun przyglądał się Paweł Bomba. Prezesowi, który dawniej budował potęgę "żółto-czarnych" w oku zakręciła się łezka. Żałował jedynie, że dziś Ruchu nie ma już w zawodowej piłce, a w Radzionkowie brakuje odpowiedniego stadionu. - Nie może tak być, by "Cidry" grały w IV lidze lub jeszcze niżej. Celem powinna być II, lub III liga. To nie muszą być odległe, czy nierealne marzenia - zaklinał dawny sternik radzionkowian. - Jak dziś jechałem na stadion obok terenu, na którym był nasz stadion przy Narutowicza poczułem ogromne rozczarowanie i żal. Wierzę, że wszystko pójdzie w Radzionkowie w dobrą stronę. Powstanie odpowiedni obiekt i wróci piłka, na którą to miasto zasługuje - dodawał Sierka.

Kibice "Cidrów" zadbali o atmosferę. Stadion w Radzionkowie jest dla nich za mały! (fot. Z. Taul/Ruch Radzionków)

Niespełna godzinę po starszych kolegach na plac gry wybiegli ci, którzy mieli zadbać o to, by... święta nie popsuć. "Cidry" w ramach 2. kolejki IV ligi mierzyły się z Dramą Zbrosławice. Stawką były punkty, których po inauguracji w Kłobucku "żółto-czarnym" brakowało. - Znamy swoje możliwości. Nie trzeba było nikogo specjalnie mobilizować. Zaliczyliśmy tydzień temu falstart, ale dziś piłkarsko wypadliśmy fajnie. Wiadomo, że gdyby Ruch Radzionków - z całym szacunkiem do rywala - nie wygrał w takie święto z Dramą Zbrosławice, nastroje byłyby nieciekawe - przyznawał uśmiechnięty po meczu kapitan Ruchu, Marcin Trzcionka.

Uśmiechnięty, bo wraz z kolegami swoją postawą idealnie wkomponował się w wyjątkową tego dnia atmosferę. Pierwszy petardy odpalił w niedzielę Dawid Gajewski. 31-letni pomocnik najpierw jak tyczki mijał kolejnych rywali, w końcowej fazie swojego rajdu prawą nogą pakując piłkę pod poprzeczkę. 20 minut później huknął nogą lewą - w samo okienko, znowu nie do obrony. - Po to mnie tu ściągnięto, żebym strzelał bramki i z tego jestem rozliczany. Które z moich trafień dziś było ładniejsze? Oba były fajne - mówił Gajewski. Po przerwie dzieła dopełnili Tunezyjczyk Amine Bougduiga i 17-letni Michał Szromek. Dla obu gole przeciwko Dramie były pierwszymi ligowymi trafieniami w "żółto-czarnych" barwach. - Fajne emocje, fajna sprawa wziąć udział w takim wydarzeniu. Razem z drużyną mogłem zapisać się w historii tego klubu i cieszę się, że udało nam się wygrać w te urodziny. Wszyscy ludzie związani z Ruchem zasłużyli na taki prezent - podsumował występ swojego zespołu trener Michał Majsner.

Na osobne słowa uznania zasługują kibice, którzy znowu udowodnili, że Ruch to prawdziwa perełka dla lokalnej społeczności. Na dwa dni przed meczem w kasach zabrakło biletów. Chętnych do wzięcia udziału w niedzielnej imprezie było tymczasem zdecydowanie więcej niż 999 osób, które może pomieścić malutki stadionik przy Knosały. Ci, którzy wejściówki dostali, atmosferę stworzyli niepowtarzalną. Radzionków huczał od kolejnych przyśpiewek i dopingu dla "żółto-czarnych", a oczy cieszyły oprawy przygotowane przez najwierniejszą grupę fanów, od dłuższego czasu do meczu szykującą się pod hasłem "setunie na trybunie"  - Zawsze powtarzam, że choć to czwarty poziom rozgrywkowy to co dwa tygodnie czuję się, jakbym grał co najmniej w pierwszej lidze. Granie w Ruchu przy tej publiczności to dla piłkarza piękna sprawa - nie szczędził pochwał dla kibiców Marcin Trzcionka. To, co wraz z kolegami przeżył po końcowym gwizdku zapewne w pamięci jego i każdego z uczestników niedzielnego widowiska pozostanie jeszcze na bardzo, bardzo długo.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również