#4 Wszystkie ręce na pokład. Kocian wraca na Cichą

01.01.2020

W kwietniu na Śląsku doszło do sporej ilości pożegnań oraz powrotów. Po 5 latach przerwy do Chorzowa zawitał Słowak Jan Kocian, Podbeskidzie zakończyło współpracę z dotychczasowym dyrektorem sportowym, natomiast w Odrze Wodzisław zabrakło miejsca dla próbującego walczyć z alkoholizmem Dawida Janczyka. 

Norbert Barczyk/PressFocus

Nieudany start wiosennych zmagań, który spowodował zaprzepaszczenie szans na awans, wymusił na władzach Podbeskidzia dokonanie personalnych roszad. Posadę trenera udało się utrzymać Krzysztofowi Brede, ale takiego szczęścia nie miał dotychczasowy dyrektor sportowy pierwszoligowca, Andrzej Rybarski. Żywczanin pełnił tą funkcję przez blisko 2 lata i choć miał on do dyspozycji cztery okienka transferowe, by od podstaw zbudować mocny zespół, „Górale” nawet przez chwilę nie zakręcili się koło dającej awans strefy. Nie można jednak powiedzieć, że kadencja Rybarskiego przy Rychlińskiego obfitowała w same niepowodzenia. W latach 2017-2019 do Podbeskidzia trafili bowiem m.in. Przemysław Płacheta, Valerijs Sabala czy rozkręcający się ze spotkania na spotkanie Marko Roginić.

Jedni odchodzą, inni zaliczają niespodziewane powroty. Jednym z nich było ponowne pojawienie się przy Cichej Słowaka Jana Kociana, który był szkoleniowcem Ruchu w latach 2013-2014. Za jego kadencji „Niebiescy” zdołali zająć trzecie miejsce w Ekstraklasie i zabrakło im zaledwie kilkunastu minut, by znaleźć się w fazie grupowej Ligi Europy. Tym razem przed menedżerem Kocianem i Karolem Michalskim, który przejął funkcje pierwszego trenera od Marka Wleciałowskiego, stanęło zadanie zupełnie innego kalibru. Ruchowi bowiem coraz bardziej zaglądało w oczy widmo spadku ze szczebla centralnego. - Wiem, jakie są problemy w Chorzowie, ale Ruch kilka lat temu pomógł mi, później ja pomogłem Ruchowi. Teraz sytuacja znowu wymaga tego by wyciągnąć rękę do klubu, który na ten moment jest tu, gdzie jest. Nadchodzą święta, ale ja nie jestem mesjaszem, albo nie wiadomo kim. Skoro jednak mogę pomóc, to pomogę - przyznawał Słowak w rozmowie z naszym portalem. 

Efekt nowej miotły przy Cichej zadziałał wręcz błyskawicznie, gdyż chorzowianie w świetnym stylu wygrali derby z ROW-em 1964 Rybnik i zdołali wykaraskać się ze strefy spadkowej. Taka dyspozycja była jednak tylko pojedynczym przebłyskiem, a dobry nastrój opuścił chorzowian po zasłużonych porażkach z Resovią i Elaną Toruń. Tym samym Ruch nie tylko wrócił do „czerwonej strefy”, ale również wyczerpał margines błędu niemal do zera. Pozostając jednak na chwilę przy meczu z Elaną, chorzowianie przegrali go m.in. z powodu podyktowanej przeciwko nim jedenastki oraz ukaraniu Lukasa Duriski czerwoną kartką. Problem polegał jednak na tym, że to nie Słowak sprokurował owego karnego, gdyż właściwie nie brał udziału w całej akcji. 

Znacznie lepsze nastroje po kwietniowych meczach panowały w obozie dwóch śląskich ekstraklasowiczów. Górnik zakończył pierwszą część sezonu na 12. pozycji, dzięki czemu uzyskał możliwość rozegrania czterech z siedmiu meczów rundy dodatkowej przy Roosevelta. Po kolejnych spotkaniach sytuacja podopiecznych Marcina Brosza nie pogorszyła się, a utrzymanie zostało niemal przyklepane za sprawą arcyważnej wygranej we Wrocławiu ze Śląskiem. We wspomnianym meczu dublet na swoim koncie zapisał Igor Angulo, prawdopodobnie zapewniając zdobycie przez siebie tytułu króla strzelców ligi.

Kwiecień w świetnym stylu zakończył również gliwicki Piast. Po wygranej w 33. kolejce z Cracovią, podopieczni Waldemara Fornalika przypieczętowali swój awans do europejskich pucharów i udowodnili, że są jednym z głównych faworytów w walce o mistrzostwo. Piast nie czuł w starciach z bardziej utytułowanymi rywalami żadnych kompleksów, a twierdza przy Okrzei wydawała się być nie do zdobycia. W ramach potwierdzenia znakomitego okresu i świetnie wykonywanej pracy przez Waldemara Fornalika, włodarze klubu z Okrzei postanowili przedłużyć umowę z trenerem do czerwca 2020 roku. 

Sporo, by zrealizować swój cel w postaci utrzymania, wykonali również piłkarze katowickiego GKS-u. Podopieczni Dariusza Dudka wyszli ze strefy spadkowej dzięki wyjazdowej wygranej z Garbarnią Kraków, potwierdzając przy okazji, że znacznie łatwiej przychodzi im wygrywanie poza Bukową. Po pokonaniu zdegradowanej już drużyny z województwa małopolskiego, katowiczanie zdołali przynajmniej na kilka dni wyskoczyć poza strefę spadkową. 

Za to zupełnie nieudany okazał się powrót do żywych Dawida Janczyka. Długo wydawało się, że znany napastnik po dołączeniu do Odry Wodzisław wychodzi na prostą - nie tylko z powodu przezwyciężania swojego nałogu, ale również dzięki coraz lepszej formie sportowej. Uczestnik MŚ do lat 20 w 2007 roku miał pomóc zespołowi w walce o awans do czwartej ligi, ale po jednym ze spotkań Janczyk wyjechał wbrew ustaleniom z klubem i przestał stawiać się na zajęciach. - Drużyna na każdym kroku bardzo mocno wspierała Dawida w wyjściu z nałogu. Gdy przestał pojawiać się na treningach i okazało się, że poszedł w alkohol, w szatni pojawiło się rozczarowanie, ogromy żal i współczucie. Mieliśmy z Dawidem umowę: jak wróci do nałogu, to w Odrze nie będzie dla niego miejsca. I takie jest stanowisko władz klubu i sztabu szkoleniowego - tak postawił sprawę trener Ryszard Wieczorek na łamach portalu sport.pl. Tym samym można było mieć pewność, że zawodnik, niegdyś uważany za jeden z największych polskich talentów, zmarnował ostatnią szansę powrotu do futbolu. 

Żeby jednak nie zakończyć kwietniowego podsumowania w smutnym nastroju, trzeba wspomnieć o wielkim sukcesie hokeistów GKS-u Tychy. Podopieczni Andrija Gusowa zdołali bowiem obronić mistrzowski tytuł, okazując się lepszym w finale Polskiej Ligi Hokejowej od Comarch Cracovii. Do ostatecznego zwycięstwa tyszanie potrzebowali sześciu spotkań. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również