Sebastian Nowak - Cicha bez wody, torba Ruchu przy Roosevelta i wielki futbol na wsi [WYWIAD]

27.07.2016
Sebastian Nowak wrócił na Śląsk. Pięć lat spędził w "spartańskich warunkach" w ówczesnym Ruchu. Przechodził z Chorzowa do Górnika, a mimo to ciepło żegnali go przy Cichej i szybko zaakceptowali przy Roosevelta. W Zabrzu został nawet kapitanem. W historii Ekstraklasy zapisał się w barwach klubu z maleńkiej Niecieczy, teraz chce pomóc wrócić do elity GKS-owi Katowice.
Rafał Rusek/PressFocus
Pierwsze pytanie - niby banalne, choć z drugim dnem. Czy różnica między Ekstraklasą a I ligą jest duża?
Sebastian Nowak: Największa różnica jest w medialności. Zainteresowanie mediów, społeczeństwa, sposób pokazywania w telewizji. Jeśli chodzi o poziom sportowy - w Ekstraklasie gra się może nie łatwiej, ale czuje się różnicę w dziedzinie taktycznej. Na zapleczu nie ma miejsca na rozegranie, przyjęcie, jest od razu atak. W elicie wydaje się, że tego czasu jest więcej, ale po przechwycie drużyny szybciej potrafią przedostać się pod bramkę przeciwnika. Każdy błąd jest zdecydowanie szybciej wykorzystywany.

Pytam, bo zastanawiam się dlaczego ta Ekstraklasa ciągle cię wypycha ze swojego towarzystwa? Sezon w Niecieczy był przecież twoim czwartym podejściem do elity, a nowe rozgrywki znowu witasz w I lidze.
Widocznie jestem takim pierwszoligowcem. Wydaje się, że ta liga jest mi pisana. Faktycznie, w Ekstraklasie się nie nagrałem, nie uzbierałem zbyt wielu spotkań. Tu chyba nie chodzi o aspekty sportowe, bardziej o to, jakim jestem człowiekiem. Jeśli mi coś nie pasuje, mówię o tym na głos i to często stanowi problem.

W pierwszej lidze można sobie pozwolić na więcej?
Nie, ale w Ekstraklasie na moje miejsce ludzi o podobnych parametrach i na moim poziomie jest dużo więcej. Jeśli ktoś mówi zbyt wiele, za często wprost o tym co mu nie pasuje, to się takiego delikwenta usuwa. 

To czym podpadłeś w Niecieczy? Tam z klubem pożegnała się cała grupa zawodników.
Przedstawiono mi to tak, że zgodnie z polityką klubu szatnia zostanie przewietrzona. Z tymi o najdłuższym stażu postanowiono się pożegnać. Mnie doszły od znajomych słuchy, że oberwało mi się za niewyparzoną gębę. Ale takie jest życie, teraz spróbuję powalczyć o awans w GieKSie.

To dość ciekawe, bo nie masz raczej wizerunku osoby której wszędzie pełno, która udziela kontrowersyjnych wypowiedzi. Poza boiskiem sprawiasz raczej wrażenie przeciwieństwa stereotypowego bramkarza - wariata. Raczej stonowany i spokojny.
Tak, bo nie chodzi o to by niszczyć wizerunek klubu. Ja jestem jego pracownikiem i nie na tym rzecz polega, by mówić coś wbrew klubowi tak, by poszło to gdzieś w Polskę. Natomiast jeśli coś mi się w klubie nie podoba to mówię to przełożonym i to często okazywało się problemem. Wiadomo, jestem tylko zawodnikiem, mam wykonywać polecenia, a czasami nie potrafię trzymać języka za zębami. Jeśli mi się coś nie podoba - mówię tu zwłaszcza o sprawach organizacyjnych - to jestem w stanie powiedzieć to na głos. Później gdzieś zostaje to przekształcone, do najważniejszych osób w klubie słowa docierają już w "krzywym zwierciadle", robiony jest mi czarny PR i kończy się tym, że klubu dziękuje mi za usługi.

Do tej Ekstraklasy trafiłeś szybko i od razu do klubu, w którym organizacyjnych problemów było mnóstwo. Ruch Chorzów w 2003 roku to pierwsze miejsce, w którym miałeś okazję mówić co Ci nie pasuje?
Przychodząc do Ruchu z Jastrzębia miałem poczucie do jak wielkiego trafiam klubu. Miałem tego świadomość. Z wiekiem można pozwolić sobie na coraz więcej, ale wtedy znałem swoje miejsce w szeregu. Poza tym nigdy nie oczerniałem swojego klubu publicznie. Mogę powiedzieć trenerowi, czy nawet prezesowi co mi się nie podoba, bo wystarczy mi do tego odwagi. Ale nigdy nie zamierzam biegać z tym do prasy. 

Ale miałeś się w szatni tamtego Ruchu od kogo uczyć charakteru.
O, wtedy to tak. Wiadomo - Mariusz Śrutwa, Krzysiu Bizacki, Marcin Malinowski, Edek Cecot - kilku starszych kolegów którzy mieli do powiedzenia zdecydowanie więcej ode mnie. Ja sobie wtedy siedziałem cicho, przyszedłem przecież do Chorzowa jako 20-latek i nie wypadało mi po prostu zabierać głosu. Znałem swoje miejsce w szeregu i się nie odzywałem. Ale jeśli już mam jakiś wpływ na grę drużyny, na to jak funkcjonuje szatnia, to czuję się zobligowany do tego by rozwiązywać niektóre problemy. A że tak się składało że byłem w karierze kilka razy kapitanem lub miałem miejsce w radzie drużyny, to czułem się w obowiązku wziąć czasem sprawy na "klatę".

Przez 5 lat gry w Chorzowie zdążyłeś wypracować sobie taką pozycję w szatni, by faktycznie czuć się jej ważną częścią? Czy - biorąc pod uwagę że nie zawsze miałeś miejsce w składzie - nie mogłeś poczuć tej pewności?
W Ruchu było faktycznie tak, że jak tylko zaczynałem regularnie grać przyplątywała się kontuzja. Ale w szatni koledzy zawsze liczyli się z moim głosem. Nie byłem w radzie drużyny, ale bywało i tak że gdy trzeba było coś załatwić, chłopaki mówili "Seba, chodź z nami". Tylko że w Chorzowie miałem problem z kontuzjami, które regularnie mi się przyplątywały. A jak jest się kontuzjowanym, to siłą rzeczy staje się nieco z boku drużyny. Wtedy też nie wypada się odzywać.

Te 5 lat nie było pasmem irytacji? Z jednej strony od tamtego czasu nie schodzisz poniżej pewnego poziomu, z drugiej - nie rywalizowałeś wtedy z ludźmi którzy sami osiągnęli wiele w swoim fachu.
Tak jak mówię, sporo krzyżowały mi te kontuzje. Faktycznie, dopiero "Miodek" (Robert Mioduszewski - przyp.red.) jak przyszedł można było mówić, że konkuruję o miejsce w składzie z zawodnikiem znanym, obytym w lidze. Wtedy wiedziałem, że ściąga się go po to, żeby bronił. Czasami tak bywa. Z drugiej strony nie było też sezonu, w którym nie zagrałbym jakiegoś meczu, nawet mając te 21 czy 22 lata. Może na tamten moment byłem za słaby by cały czas bronić, a za mocny by się mnie pozbywać?

Debiutowałeś szybko, Twoim konkurentem był Marek Matuszek. A skończyło się wtedy na pięciu meczach w rundzie wiosennej i spadku z Ekstraklasy.
Dobrze to pamiętam. Zadebiutowałem z Wisłą Kraków u siebie. Trzy gole strzelił mi Marcin Kuźba. To była wielka Wisła Henryka Kasperczaka, oglądaliśmy ich mecze w Pucharze UEFA. Marek Matuszek nie mógł zagrać za kartki i koledzy śmiali się, że w takim meczu "młody" będzie bronił, że będę miał w porach narobione. Po końcowym gwizdku okazało się, że mimo tych puszczonych trzech goli rozegrałem bardzo dobre zawody, chociaż wiślacy zrobili mi mały trening strzelecki. Później graliśmy derby w Zabrzu - 0:0 i dobry występ, później wygrana z KSZO Ostrowiec i znowu "zero" z tyłu. Wszystko szło w dobrym kierunku i przytrafiła mi się kontuzja pleców. Miesiąc bez treningów, w tamtym momencie chyba mocno mnie to przyhamowało. Wskoczyłem jeszcze na dwa mecze które przegraliśmy z Amicą i Zagłębiem Lubin i tyle było z mojego bronienia w Ekstraklasie w barwach Ruchu przed spadkiem.

Nie miałeś ochoty na to, by uciec z Cichej? Niepewne miejsce w składzie to jedno, a fatalny stan klubu na owe czasy, to drugie.
Taki miałem charakter. Spadłem, więc coś zostało zepsute. Powiedziałem sobie - co z perspektywy czasu może głupio zabrzmi - że odejdę z Ruchu dopiero po awansie. Że jak coś się popsuło, to trzeba to naprawić. 

Tylko że perspektyw na szybki powrót wtedy przecież nie mieliście?
Ale to jest Ruch Chorzów. Teraz młodzież może podchodzi do tego inaczej. Miałem to szczęście, że grałem w Ruchu, potem w Górniku, więc w tych największych klubach. Teraz jestem w GKS-ie - też marka na Śląsku. I wtedy powiedziałem sobie, że odejdę dopiero jak Ruch wróci na swoje miejsce. Faktycznie - był temat tej Norwegii - tam wszystko rozbiło się o finanse, klub chciał na mnie zarobić. Zapłacić chcieli też za mnie Rosjanie, ale powiedziałem, że nie, nie chcę tam jechać. I tak to się toczyło te pięć lat, zakończone - jak by nie było - awansem.

Z perspektywy czasu nie żałujesz, że nie pojechałeś po prostu zacząć zarabiać pieniędzy?
To były inne czasy. Pewnie gdybym teraz był 10 lat młodszy, to już nie byłoby mnie w Polsce. Widzę co się dzieje - scouting światowy działa dziś na takim poziomie, że wystarczą nieraz 2-3 mecze i przy moich warunkach fizycznych na pewno gdzieś by mnie zaprosili. A wtedy wybór nie był zbyt wielki.

Ale w Chorzowie awizowano Cię właśnie jako wielki talent i człowieka, który kiedyś będzie walczył o kadrę. Tak zapowiadał na przykład prezes Krystian Rogala.
Przyszedłem z Jastrzębia do Ruchu, wielkiego klubu. Ludzi, których widziałem w telewizji, miałem teraz w tej samej szatni w której sam byłem. Siedziałem sobie cicho w kąciku, znając swoje miejsce w szeregu i dla mnie to był bardzo duży przeskok. A na temat prezesa Rogali... dużo by mówić. Pamiętam taką sytuację, kiedy miałem operację ręki. Poinformowano mnie, że klub nie będzie mi już płacił za wynajem mieszkania, a jestem z Jastrzębia i nie posiadałem auta. W Chorzowie długo nie mogłem się go dorobić (śmiech). Mieszkałem w Świętochłowiach, korzystałem z pomocy Marka Szyndrowskiego, który zabierał mnie po drodze, albo jeździłem tramwajem "siódemką". Dziwne czasy, co? Dziś widzę moich młodszych kolegów którzy na starcie kupują samochody o jakich ja wtedy nie śniłem! Dostałem od prezesa jasny sygnał, że jak mam kontuzję to jestem w klubie niepotrzebny. Prezes powiedział mi wprost - nie będziemy Ci płacić, jedź sobie do Jastrzębia. I tak ludzie którzy wtedy zarządzali klubem nas traktowali. 

Wspomniałeś już kilka razy o tym, w jakich warunkach dziś zaczyna młodzież. Wejście do szatni też mają dziś chyba inne?
Ha, nie da się ukryć, że to było zupełnie co innego. Jak mówię - znałem swoje miejsce w szeregu. Wiedzieliśmy co do młodych należy. Było coś powiedziane raz przez starszych, i to polecenie się wykonywało, trochę to przypominało falę w wojsku. Dzisiaj trzeba młodym powtarzać coś po kilka razy, ale z czego to się bierze? Ważne jest podejście sztabu szkoleniowego do takich spraw. Wtedy zdarzało się, że starszy zawodnik mógł podejść do młodszego i w jakiejś sytuacji "sprzedać mu liścia", a trener w to nie ingerował. Teraz jest chuchanie, chcesz coś od młodego wyegzekwować, on coś odpyskuje, a trener szybko łagodzi sprawę, bo "po co szukać konfliktu". Ci młodzi też się czują pewni, są wychowani w innych realiach, mam wrażenie że więcej im się należy, a my jednak musieliśmy sobie to wszystko wychodzić. 

Zamieniłbyś się z nimi na wejście do szatni? Bo część zawodników uważa, że tamta "fala" była dla nich szkołą charakteru i miało to swoją wartość.
I wydaje mi się, że dlatego ja na poziomie tej I ligi i Ekstraklasy tak długo jestem. Bo w tamtych czasach było kilku zawodników - nie podając nazwisk - którzy mieli mega potencjał, ale gdzieś tej szkoły, nacisku od starszych nie wytrzymali. Nie ma co się oszukiwać - w szatni Ruchu mieliśmy bardzo mocne charaktery wśród starszych, i jeśli któryś z nich "wsiadł" na młodego, a on tego nie wytrzymał, to dziś nie gra poważnie w piłkę.

W Ruchu przeszedłeś drogę od czasów w których brakowało wody, do bodaj organizacyjnie najlepszego okresu w tej najnowszej historii klubu. Faktycznie po przyjściu Mariusza Klimka nie było na co przy Cichej narzekać?
Faktycznie, wcześniej dochodziło do absurdalnych sytuacji w których brakowało wody do picia, chodziliśmy się kąpać na halę, bo w klubie z kranu też nic nie leciało. Podobno dużo wtedy zależało od tego, czy utrzymamy się w tej starej II lidze. Sprawa decydowała się w barażach ze Zniczem Pruszków. Uważam, że to był mój bardzo dobry sezon. Udało się, i to był chyba ten moment w którym pan Klimek zdecydował o mocniejszym wejściu w klub. Wcześniej pomagał, a później nastąpił przeskok. Mieliśmy płacone pensje, może jeszcze nie regularnie, ale to była duża zmiana. Do tamtego momentu to wszystko opierało się na jakichś drobnych zaliczkach co 2-3 miesiące. Na stałe wypłaty się naczekaliśmy.

Za Twoich czasów nastąpił też przełom epok w organizacji całej piłki. Zaczynałeś w czasach afer, układów. Masz dziś świadomość, że grałeś w ustawionych meczach?
Oczywiście! Jest nawet blog "piłkarska mafia". Zajrzałem tam z ciekawości zastanawiając się, czy są tam opisane mecze w których brałem udział. Sam byłem wtedy młody, chcąc nie chcąc o wielu sprawach nie wiedziałem. Ale znalazłem tam takie mecze, które na przykład prowadził sędzia zamieszany w jakąś aferę. Wywnioskowałem, że ktoś z boku musiał maczać w tym palce. Cieszę się, że jest to rozwiązywane, ale śmieszą mnie kary otrzymywane przez poszczególnych ludzi. Jak słyszę, że ktoś dostał 2 lata w zawieszeniu i 2 tysiące kary to... to nie jest na miejscu.

Uważasz, że kary powinny być surowsze?
Oczywiście! Jeśli są dowody, wypleńmy to całkowicie!

Ale często te wyroki dotyczą osób takich jak Ty - był młody, niewiele wiedział, niewiele mógł...
Tak, i urządza się polowanie na tych, którzy teraz są znani a wtedy nie mieli na nic wpływu. Nie wymieniam nazwisk, ale kibice i tak wiedzą o kogo może chodzić. I pokazujemy, że karzemy właśnie kogoś takiego, bo on teraz ma pieniądze? Przecież czemu ktoś taki był winny? Nie miał głosu, nie mógł powiedzieć "ja nie", nawet nie musiał być świadomy tego co się dzieje. Sam mam szczęście, że mnie to nigdy nie dotyczyło. Ale karzmy osoby które faktycznie brały w tym realny udział. Bo nie wierzę, że prokuratorzy nie wiedzą kto był płotką, a kto faktycznie decydował. A tak to co - robimy sobie tylko dobry PR? Szukamy nazwisk, by sama sprawa zyskała jedynie rozgłosu? Słyszę potem, że niektórzy w środowisku dostali status świadka koronnego i nadal mogą wykonywać swój zawód. Dla mnie to śmiechu warte. Na szczęście nie muszę się tym zajmować. A Ruch? Jako biedny klub wydaje mi się, że wtedy raczej był kręcony, niż sam kręcił.

Po powrocie do Ekstraklasy spędziłeś w Chorzowie tylko pół roku.
Awansowaliśmy jeszcze pod wodzą trenera Marka Wleciałowskiego, z którym miałem... "średnie" stosunki. W Ruchu umowa mi się kończyła. Została mi przedstawiona propozycja na kolejne dwa lata, ale widziałem jaki jest stosunek niektórych ludzi do mojej osoby. Miałem wrażenie, że ten kontrakt był potrzebny tylko po to, by wpisać jakieś odstępne przy moich przenosinach do innego klubu. Zwłaszcza że byłem na jakichś testach w lidze norweskiej, miałem wyjeżdżać do Rosji, była więc okazja by ewentualnie na mnie zarobić. Coś na zasadzie "dajmy mu kontrakt, a nuż uda się go gdzieś sprzedać". Od razu po awansie podjąłem decyzję, że chcę odejść. Uznałem, że cel w postaci powrotu Ruchu na swoje miejsce jakoś pomogłem zrealizować i czas na zmiany. Pojawiła się oferta z Górnika Zabrze, z której skorzystałem. Później przyszedł trener Radolsky, ale miałem już podpisany kontrakt w Zabrzu. 

Pół roku przed odejściem?
Tak, kluby miały się dogadać odnośnie odstępnego. Dostałem pozwolenie z Ruchu na wyjazd na obóz z Górnikiem. Na tym zgrupowaniu, bodajże w Zlatych Moravcach, przytrafiła mi się kontuzja ścięgna mięśnia czworogłowego. I teraz co robić? Było nawet podejrzenie, że więzadło krzyżowe jest zerwane. Zabrze się wstrzymało. Po wizycie u doktora Ficka zapadła decyzja, że nie trzeba zabiegu, więc mogłem podpisać umowę. Ale to zostawiło ślad, nie mogłem od razu trenować. Mile zaskoczyła mnie wtedy postawa trenera Dusana Radolskyego. Mając bramkarza który podpisał już kontrakt w innym klubie - a znamy przykłady "Klubów Kokosa" które później zaczęły powstawać - stwierdził, że mam wyzdrowieć i będę u niego trzecim bramkarzem, a później się zobaczy jak sprawa się potoczy. Był Robert Mioduszewski, był Matko Perdijić, a mimo to trener dał mi jeszcze w tamtej rundzie zagrać w siedmiu meczach. Dał dowód, że kieruje się formą sportową a nie sprawami spoza boiska. A dużo osób postąpiłoby zupełnie inaczej.

Wciąż mówisz o Ruchu, że to wielki i ważny dla Ciebie klub. Jak pogodziłeś to z przejściem do odwiecznego rywala?
Nie da się ukryć, że miałem obawy jak zostanę przyjęty. Jeszcze będąc zawodnikiem Ruchu "poszło w eter" że podpisałem kontrakt w Zabrzu. Tymczasem pożegnaniem ze strony kibiców Ruchu byłem... zafascynowany. Mój ostatni mecz graliśmy z Cracovią na Stadionie Śląskim, wygraliśmy 2:0. Koledzy - co też miłe - załatwili piłkę od sędziego, podpisali się na niej, później kibice zawołali mnie pod trybunę i zaczęli skandować moje nazwisko. Naprawdę... do teraz ciarki mi przechodzą, od czasu do czasu oglądam sobie to na youtubie.

Czym sobie na to zasłużyłeś?
Trudno mi powiedzieć. Pokolenia kibiców się zmieniają, wielu z Chorzowa nie pamięta czasów gdy grałem dla Ruchu. Ale może zdecydował ten sezon, w którym utrzymaliśmy się barażem ze Zniczem? Grałem wtedy dobrze, a chodziły słuchy że gdyby Ruch wtedy spadł, zniknąłby z mapy. Byłem młody, ale jak już grałem to prezentowałem jakiś niezły poziom. Nie wiem. Trzeba by było zapytać kibiców.

Pożegnanie to jedno, ale pewnie obawiałeś się też przyjęcia przy Roosevelta?
A ja na pierwszy trening do Zabrza przyjechałem z torbą Ruchu! Stałem przy szatni, na starym stadionie był sklepik kibiców. Od razu szybki tekst od jednego z nich "ej, z jaką ty torbą tu przychodzisz?".

Odważne.
Raczej bezmyślne. Ja sobie po prostu pomyślałem, że jak dostanę nową od Górnika to wtedy rozstanę się z poprzednią. I to była pierwsza i ostatnia taka "akcja" bo dostałem jasny sygnał, że sobie tego w Zabrzu nie życzą. Później graliśmy sparing, przed samą ligą, z Wisłą Kraków. Przyszło z 6 tysięcy ludzi, połączono to z prezentacją. I wtedy poczułem, że kibice Górnika przywitali mnie dobrze. Nawet byłem tym mile zaskoczony, bo spodziewałem się wyzwisk, a było w porządku.

Ale skoro spodziewałeś się wyzwisk, to po co decydowałeś się na taki ruch?
Bo Górnik był konkretny. A ja wychodzę z takiego założenia, że... porównam to z dzisiejszą sytuacją. Miałem do wyboru trzy, cztery kluby. Ale jeżeli dzwoni do mnie osoba decyzyjna w klubie, to wiem, że tam mnie chcą. Wtedy też tak czułem, że w Zabrzu mnie chcą. A jak menadżer podpowiada, że "słuchaj, jeszcze tam jest jakiś klub, a może spróbuj jeszcze gdzie indziej", to myślę sobie, że to jest chyba już bardziej w interesie menadżera niż moim.

Ok - trafiłeś do Górnika. Wydawało się, że kariera staje przed Tobą otworem, że na dobre zaistniejesz w Ekstraklasie.
Nie tak do końca, bo wtedy pierwszym bramkarzem był Boris Pesković. Miał super formę, świetny sezon. Wiedziałem, że na początek czeka mnie raczej walka o meczową osiemnastkę, że startuję z pozycji trzeciego bramkarza. Że w Zabrzu chcą mnie jeszcze doszkolić, żebym stał się bramkarzem pełną gębą. 

Ale możliwości pojawiały się duże. Właśnie na horyzoncie pojawiał się wielki sponsor i szumne zapowiedzi nawiązania do najlepszych lat Górnika. Co poszło nie tak, że wszystko się zawaliło?
Wydawało się, że mamy fajnych ludzi do grania. Trudno mi powiedzieć... Mieliśmy trenera z najwyższej półki. Najpierw był trener Ryszard Wieczorek, potem do klubu trafił Henryk Kasperczak. Naprawdę wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze by bić się o najwyższe cele. Był potężny sponsor, wielkie wzmocnienia w zimie. A coś nie poszło. Chodziły słuchy, że gdzieś ktoś wyżej wolałby, żeby Górnik na podium nie wskoczył.

Ale przecież wy na boisku wyglądaliście zwyczajnie słabo.
Zawaliliśmy pierwszą rundę, nie ma co się oszukiwać. Było kilka meczów rundy wiosennej zagranej awansem, bo gdyby liczyć samą wiosnę to bylibyśmy w tabeli całkiem wysoko. Ale gra się cały rok. Spadliśmy w sumie sportowo jako jedyni, bo ŁKS poleciał chyba za licencję.

Ta zima "wielkich transferów" nie była jedną z przyczyn? Podziały na nowych i starych, na tych z nazwiskiem i dużym kontraktem?
Jeśli chodzi o mnie, to mnie nie interesuje że ktoś zarabia kilka razy więcej ode mnie, choć takie faktycznie to były wtedy różnice. Ja się dogadałem na swoją pensję i wychodzę z założenia, że "na tyle się chłopie dogadałeś, to za tyle graj". Ale nie każdy myśli tak jak ja. I gdzieś pojawiały się głosy że to nie do końca sprawiedliwe. Ale to nie ja podejmuję takie decyzje. Byłem wtedy pierwszym bramkarzem, zostałem nawet kapitanem, co nie wszystkim się podobało, ale wybrała mnie rada drużyny po tym jak trener Kasperczak odsunął od zespołu mojego obecnego trenera - Jurka Brzęczka, i Tomka Hajtę. I - tak na marginesie - uważam że to był błąd. Że mogli nam pomóc w utrzymaniu. Na tamten moment takie postaci mogły nam się przydać.

No i po spadku rozmowy z kibicami nie były już przyjemne?
A jeszcze ja, będąc kapitanem musiałem się tłumaczyć. To było tak, że ostatni mecz mógł decydować o utrzymaniu. Wygrywając z Polonią Warszawa która biła się o puchary pojawiała się szansa na pozostanie w lidze. Tak by się stało, ale przegraliśmy ten mecz w końcówce co było jednoznaczne z degradacją. Szybko udaliśmy się do szatni, zaczęły się jakieś zamieszki, trzy osoby spośród kibiców w tej szatni się pojawiły. Coś się działo pod stadionem, pod szatniami, dostaliśmy sygnał że powinniśmy wyjść do kibiców. I to była dla mnie ciężka chwila, bo dostałem mikrofon i trzeba było coś mądrego powiedzieć, a człowiek sam był bardzo załamany. Co logicznego można powiedzieć wiedząc, że zawaliliśmy sprawę? Byłem kapitanem a ktoś musiał to zrobić. 

Znowu założyłeś sobie, że skoro spadłeś to zostaniesz w Górniku by wszystko naprawić?
Tak. A miałem wtedy w Górniku naprawdę dobry sezon. Tylko też przytrafiła mi się kontuzja, miałem zmiażdżony mięsień skośny brzucha po meczu z Piastem, na kilka spotkań wypadłem. A po spadku zapaliła mi się ta czerwona lampka z sygnałem "coś się popsuło to spróbuj to naprawić". Przez rok w I lidze zagrałem wszystkie mecze, wróciliśmy, więc udało się dużo szybciej niż w przypadku Ruchu.

A w klubie po spadku dało się odczuć, że wraz z nim coś się zmieniło?
Tak, przestali płacić (śmiech). Dostałem jedną pensję przez pół roku. To były ciężkie chwile. Alianz wydał zimą dużo na transfery, nie przełożyło się to na wynik, na utrzymanie. Prezes tłumaczył nam, że zaległości wobec nas to pochodna braku pieniędzy z Canal+, których po degradacji w budżecie zabrakło. 

W momencie, gdy firma Alianz wiązała się z Górnikiem miałeś poczucie, że w Zabrzu buduje się coś wielkiego? Że faktycznie możecie szybko wskoczyć do krajowego topu?
Tak, pojawiały się plotki o tym, że jeśli się utrzymamy będzie naprawdę ciekawie. Pojawiały się "grube" nazwiska. Napastnicy... bramkarz też. Na każdą pozycję mieliśmy mieć dwóch ludzi na najwyższym poziomie. I myślę, że gdybyśmy się wtedy utrzymali to do dziś Górnik byłby bardzo mocnym klubem.

Skończyło się rozczarowaniem, ale do Ekstraklasy wróciliście, a Ty w barwach Górnika jeszcze w niej pograłeś.
Ale niezbyt dużo. Do Ekstraklasy wprowadzał nas trener Nawałka, który jeszcze w I lidze zastąpił trenera Komornickiego. Ja na współpracę z trenerem Komornickim nie narzekałem, ale zaczęły pojawiać się konflikty między nim a niektórymi zawodnikami. Do tego brakowało punktów, po rundzie jesiennej wcale nie byliśmy na miejscu dającym awans. A aspiracje były dużo wyższe. Przyszedł trener Nawałka, dał nam bodźca, wiarę w to, że może się udać. I się udało.

Co takiego miał Nawałka, czego nie miał Komornicki? Przecież ten drugi też słynął raczej z charyzmy i mocnego charakteru.
Tak, ale problem polegał na tym, że wszedł w konflikt z kilkoma zawodnikami. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, w których wchodził do szatni i witał się z częścią piłkarzy, a innych omijał nie podając im ręki. Trener Nawałka wziął nas w garść i udało się awansować. Po ciężkiej pracy, bo jak mówił - "jedyne co mogę wam obiecać to krew, pot i łzy", ale się udało.

Dziś możesz powiedzieć, że w reprezentacji nie byłeś, ale grałeś u selekcjonera. I jak się Twój pobyt w Zabrzu skończył?
Grałem, ale gdzieś tam się odezwałem...

Podpadłeś trenerowi Nawałce?
Na początku to nawet się ze mnie śmiali, że jestem synem trenera Nawałki. Ale później przyszła taka sytuacja... Objawił się ten mój charakter. Coś mi się nie spodobało, powiedziałem o jedno słowo za dużo, a trener Nawałka nie lubił gdy ktoś wchodził z nim w jakąkolwiek dyskusję na forum. Miał zasady: tu nie dyskutujemy, zapraszam do gabinetu. To co mi leżało na wątrobie wtedy mu przekazałem. A wiadomo, że trener Nawałka to charakter osoby bezkompromisowej. Poczułem to na własnej skórze i "do widzenia" - wiedziałem że nie będzie mnie już w klubie. Znałem trenera Nawałkę i jeśli ktoś powiedział więcej niż powinien, współpraca się kończyła. U niego był jasny podział na to kto jest szefem, a kto podwładnym.

I przeprowadziłeś się do Niecieczy. Po latach w klubach z tradycjami i rzeszą kibiców, wyprowadziłeś się na wieś.
Zaryzykowałem. Urodziło mi się drugie dziecko, a moja żona pochodzi z Rzeszowa. Przy dwójce dzieci powiedziała, że z Tarnowa będzie miała bliżej do rodziców, a przy mojej pracy i wyjazdach musiała liczyć na ich pomoc. Postanowiłem spróbować.

Jakie przedstawiono Ci plany?
Takie, że będzie budowana drużyna która w przyszłości ma awansować do Ekstrakalsy. Przyszedłem po sezonie w którym Termalica ledwo się utrzymała w I lidze. Pojawił się spory zaciąg piłkarzy z ekstraklasową przeszłością, a pierwszym celem była czołowa piątka w kolejnych rozgrywkach. Ten cel zrealizowaliśmy, a z roku na rok poprzeczkę wieszano wyżej.

Ale jedyne czym Was tam przekonywano to pewnie były...?
Pieniądze.

Właśnie. Co część kibiców ocenia jako brak sportowej ambicji.
Ale popatrz na moją sytuację. Wiadomo jakie to były czasy. Pięć lat w Ruchu, dopiero po trzecim kupiłem sobie starego golfa trójkę, a byłem kawalerem! W Górniku wydawało się że wszystko jest cacy, a po spadku dostałem jedną pensję w ciągu pół roku! Prawda jest taka, że wcześniej dogadałem się z Ruchem, zrzekłem się połowy zaległości jakie klub wobec mnie miał. Z Górnika zrzekłem się dużej części kontraktu, a i tak półtorej roku mnie spłacali. Więc wreszcie sobie powiedziałem, że trzeba sytuację finansową ustatkować. Ile można grać "na kredyt"? A słyszałem z różnych źródeł, że w Niecieczy płaci się dobre jak na I ligę pieniądze i - co znacznie ważniejsze - na czas, w terminie.

No i budowaliście drużynę na awans. Tyle, że co sezon pojawiały się spekulacje, że tego awansu tak naprawdę nie chcecie. Jak do tego podchodziliście?
Śmialiśmy się z tego. Nie siedzę w każdej głowie, mówię tylko za siebie. Z drugiej strony jak w Tarnowie kibic pytał mnie, czy nie chcemy awansować to - choć jestem spokojnym człowiekiem - zapalała mi się czerwona lampka, gdzieś zbliżała się granica cierpliwości. Nigdy nie brałem udziału w żadnych aferach korupcyjnych, jaki jestem taki jestem, ale mam czyste sumienie. A tu ktoś zarzuca odpuszczanie meczów! To mnie bolało. Więc mówię: "Panie, jak Pan zarabia 2 tysiące, a może zarabiać 5, to nie chce Pan tego? Nie chce Pan jeździć na nowe stadiony?". 

Ok, ale fatalnymi końcówkami sezonów podsycaliście plotki o tym, że na przykład po awansie czekałoby Was wietrzenie szatni, nie wszyscy utrzymaliby się u solidnego pracodawcy?
Tak, ale ja zawsze uważam, że to dobrą grą będę dawał podstawy by właśnie przedłużyć ze mną umowę. Myślę zresztą, że zrobiłem tam dobrą robotę i spędziłem przecież aż 5 lat.

W dodatku grając wszystko "od deski do deski". Wreszcie nie przeszkadzały Ci kontuzje?
Miałem groźne kontuzje, ale też szczęście w nieszczęściu. Miałem rozwalone pęcherzyki płucne, to przypadłość która eliminuje na pół roku. Byłem pod opieką pulmonologa, ale to przytrafiło się przed przedostatnim meczem rundy jesiennej. A później w pierwszej lidze była około 4-miesięczna przerwa w rozgrywkach, więc był czas, żeby dojść do siebie. Już w ekstraklasie miałem złamaną żuchwę, ale znowu jakoś w końcówce listopada. Te okresy w na które przypadało leczenie to było właśnie to szczęście w nieszczęściu. Choć to poważne urazy - po złamaniu żuchwy doszły mnie nawet słuchy, że niektórzy w klubie zakładają że nie wrócę już do bramki. To akurat denerwowało.

Irytowały Was te podejrzenia o celowym odpuszczeniu awansu, więc pewnie tym bardziej bolały końcówki sezonów, w których sukces wymykał się z rąk?
Były takie dwa sezony. Najpierw długo byliśmy na miejscu dającym promocję a skończyliśmy na piątym miejscu. Byłem zdenerwowany, nie wiem, czy brakowało wtedy sygnału typu "Panowie, awansujemy, damy radę"? Inna rzecz, że grając na boisku niektóre decyzje sędziowskie potrafią wyprowadzić z równowagi, czujesz, że coś jest nie tak. Nie chcę niczego sugerować, ale chodziły słuchy, że Termalica nie może awansować. Plotki się powielały, głowy też nie wytrzymywały. Szybkie karne dla przeciwnika w końcówce sezonu, jakieś kontrowersyjne decyzje, gdzieś to się w nas kumulowało. Do tego spekulacje prasy, że po awansie właściciele sprzedadzą komuś licencję. Dużo było takich drobiazgów.

Za drugim razem awans z głowy wybił Wam Michał Wróbel, bramkarz który pokonał Cię w przedostatniej kolejce.
Już to sobie w głowie ułożyłem. Mówi się, że tym meczem przegraliśmy awans. Nieprawda. Mieliśmy jeszcze mecz w Świnoujściu. Mówię to z perspektywy czasu. Dostaliśmy złe informacje zza boiska. Nie wiedzieliśmy, że w danym momencie do awansu wystarczy remis. Wygrywaliśmy 1:0, mieliśmy sytuację na 2:0, ale przed przerwą Flota wyrównała. I dostaliśmy informację, że jest źle. No to trzeba postawić wszystko na jedną kartę by wygrać. A jak dostaliśmy drugiego gola, to się już rozleciało. I prawda taka, że Flota mogła się po nas przejechać nawet i ośmioma golami. A wystarczał remis, tylko że dowiedzieliśmy się o tym dopiero po końcowym gwizdku. Uważam, że ktoś powinien nam coś takiego przekazać.

W sezonie 2014/15 w końcu się udało.
Tak, ale najpierw, rok wcześniej po rundzie jesiennej to nawet nie pamiętam czy nie byliśmy w tabeli "na czerwono". Kadra zespołu liczyła prawie 30 osób a nic z tego nie wynikało. W tamtym sezonie prowadziło nas czterech trenerów - zaczynał Dusan Radolski, na 3 kolejki przyszedł trener Jabłoński, 2 mecze poprowadził nas trener Lipecki, który wcześniej grał z nami jako zawodnik i w końcu wszystko poukładał trener Mandrysz. W końcu wyskoczyliśmy do góry i omal nie skończyło się awansem już wtedy. 

Ale odbierało się Was, jak klub-zabawkę właściciela, który w każdej chwili może zrezygnować.
Tak myślą Ci, którzy w klubie nie siedzą. Właściciele to ambitni ludzie. Oni na przekór wszystkim chcieli pokazać, że Ekstraklasę można zrobić i na wsi. Bo dlaczego nie? Tylko nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że pieniądze nie zawsze przekuwają się na wynik. Potrzebowali czasu by zrozumieć, że drużynę trzeba budować. I stworzyć odpowiednie warunki. A pierwsze lata to... tam nie było boiska dobrego do treningu. Jedziesz na wyjazd, a każdy ma inną torbę - jeden z Górnika, drugi z ŁKS-u i tak dalej. I my jedziemy jako drużyna. To detale, ale to odbiera poczucie wartości. Jeden jedzie na mecz w takiej kurtce, inny w bezrękawniku, trzeci całkiem bez. Wyglądamy jak wycieczka, jak turyści. Dlatego nie czuło się, że to klub który chce robić awans. Ale budowano, budowano to wszystko i w końcu trener Mandrysz ciężką pracą i stylem gry sprawił, że się udało.

Udało się też utrzymać, zagrałeś większość spotkań. Tymczasem rozstałeś się z Termalicą. Czujesz, że nie dałeś rady w Ekstraklasie?
Nie, absolutnie. Uważam, że miałem dobry sezon. Po pierwsze nie pomogła mi kontuzja - miałem złamaną żuchwę w dwóch miejscach i doszły mnie słuchy, że są w klubie tacy którzy uważają że to koniec mojej kariery. Nie podobało mi się to. Wyraziłem to w jakimś wywiadzie, to zostało źle odebrane. Do tego nie podobały mi się pewne decyzje. Lecząc kontuzję, widząc pewne rzeczy z boku, zaczynasz dostrzegać niektóre sprawy, których z boiska nie widać.

Kto zdecydował o rozstaniu? Przecież trenera Mandrysza też już nie było.
No właśnie, problem polega na tym że nikt nie chce powiedzieć prawdy. Dostałem informację telefonicznie, że kontrakt nie będzie przedłużony i tyle.

Czujesz, że zapisałeś się w historii ekstraklasy? Czy irytowała Cię ta popularność po golu strzelonym Wiśle?
Taki paradoks - nawet jak z żoną rozmawiam to mówię jej: zobacz, nie pograłem dużo w tej Ekstraklasie ale zapisałem się gdzieś w jej historii. Awansowałem do najwyższej ligi z najmniejszą miejscowością w historii polskiej piłki, jako pierwszy bramkarz strzeliłem w Ekstraklasie gola z gry. Ten gol to w sumie pochodna reformy ekstraklasy. Gdyby nie podział punktów, gdyby o miejscu w tabeli decydował bilans meczów bezpośrednich a nie miejsce w tabeli na końcu fazy zasadniczej, pewnie bym się w pole karne Wisły nie zapuścił. A tak? Co ja miałem do stracenia w rundzie finałowej? Najwyżej przegralibyśmy 3:1 co niczego by nie zmieniało. Bezpośredni mecz nie miał znaczenia. Coś mnie natchnęło żeby pobiec, spojrzałem na trenera, ten nie reagował. Biegłem z przeświadczeniem, że może akurat się uda. Zdziwiła mnie tylko trochę bierność obrońców Wisły Kraków, bo jak sobie to oglądałem na powtórkach, to tak naprawdę mnie nikt nie krył. Ale nie narzekam - skorzystałem z tego prezentu i bardzo dobrej wrzutki Dawida Plizgi.

Mocnym akcentem, ale w sumie skończyła się Twoja przygoda z Ekstraklasą. Na jak długo? Czas na awans z GKS-em?
Przechodząc do Niecieczy miałem wewnętrzne poczucie, że mimo że idę do klubu na wsi, robię dobry ruch. Teraz miałem trzy konkretne oferty. Jakoś od razu pomyślałem, że GKS to ten klub, który jeszcze pozwoli mi się rozwinąć. Wiadomo, jak patrzy się na zawodników powyżej 30-tki. A ja mam poczucie, że jeszcze mogę się rozwijać. Miałem tu też znajomych, dzwonił trener, dyrektor, wiedziałem że mnie chcą. I jest jakiś cel. A ja przez te lata które grałem, cały czas grałem o jakiś cel. Niby w I lidze, ale zawsze o awans. W Ekstraklasie to samo - zawsze o coś. W Zabrzu mieliśmy grać o podium, skończyło się walką o otrzymanie. Ale to obciążenie psychiczne było tam ogromne. I teraz też nie ma się co oszukiwać - GieKSa chce w końcu wejść do Ekstraklasy.

Tyle, że trafiasz do klubu, na którym połamali sobie zęby kolejni trenerzy i przepadli kolejni zawodnicy. Pokolenie, które nie pamięta Cię z gry w Chorzowie, nie pamięta też GKS-u w elicie.
Tak, ale oczekiwania kibiców są wielkie. Tylko nie ma co pompować balonika, bo tych klubów które chcą awansu to moim zdaniem jest tak 6-7. A GKS walczy o to dobrych parę lat. Zobaczymy co życie pokaże. Mamy swój cel, trzeba wygrać z Wigrami, potem zwyciężać następne mecze. Nie ma co myśleć o tym, co będzie wiosną, tylko małymi krokami dążyć do celu. A nasze plany zweryfikuje boisko.

Albo już weryfikuje. Porażka z Radomiakiem w Pucharze Polski to falstart, który już zaczął przywoływać przy Bukowej koszmary poprzednich sezonów.
To był dla nas pierwszy "dzwon". Chcieliśmy awansować, bo to prestiż dla klubu i dla nas. Marzy się przecież o finale na Narodowym. Mam nadzieję, że wyciągniemy wnioski z tej porażki i błędy popełnione w Radomiu nie powtórzą się w lidze. Gra w klubie z aspiracjami na środek tabeli? To mnie nie interesuje, mnie nakręca presja. Damy radę!

Skoro "przetrwałeś" przenosiny z Ruchu do Górnika, to chyba nie masz też obaw jak przyjmą Cię kibice z "blaszoka"?
Ja nie wstydzę się tego że byłem zawodnikiem Ruchu. Powiem więcej - kibicuję Ruchowi w Ekstraklasie. Kibicowałem też Górnikowi, ale w I lidze to jest mój rywal. Szkoda, że spadli, ale mnie interesuje teraz to, kto daje mi na chleb, to co dzieje się w GKS-ie. Nie mam obaw - grałem w Ruchu, grałem w Górniku, ale ostatnie 5 lat spędziłem w Termalice. Pewnie zresztą z tym będą mnie teraz kojarzyć kibice bardziej, niż z przeszłości w Chorzowie czy Zabrzu.
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również