"King" abdykował. Waldemar nie taki wspaniały?

21.04.2017
- Piotrek podjął taką decyzję i jestem rozczarowany tym, że tak postąpił - komentował zimą rozwiązanie kontraktu z Ruchem przez Piotra Ćwielonga Waldemar Fornalik. Ten sam, który właśnie poinformował, że na 7 kolejek przed końcem walki o "być albo nie być" opuszcza "niebieski" pokład lokując się w bezpiecznej szalupie.
Norbert Barczyk/PressFocus
Ćwielong rozstawał się z Cichą po... cichu. Lakoniczna informacja w klubowych mediach potwierdziła rozwiązanie kontraktu przez 30-latka, który - dla dobra klubu - nie komentował swojej decyzji zgadzając się na podanie do publicznej wiadomości, że w jego przypadku chodziło o względy rodzinne. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wcześniej rozmawiał o tym ruchu ze swoim zwierzchnikiem. Trener miał przyjąć argumentację "Pepe" z wyrozumiałością, po czym publicznie skrytykował swojego byłego gracza, ostatecznie skazując go na potępienie w oczach większości kibiców.

Dziś historia zatoczyła koło tyle, że tonący okręt opuszcza jego kapitan. Śle co prawda niebieskie pozdrowienia i podkreśla swój związek z Ruchem, ale niesmak musi pozostać. Jest oczywistym, że Fornalik pracował w warunkach chorych, a mimo to wykręcał z "niebieskimi" wyniki w tych okolicznościach znakomite. Jest też oczywiste, że jego zasługi dla Ruchu są nieocenione, podobnie jak wspomnienia nie tak odległych sukcesów w postaci medali Mistrzostw Polski - jednych z niewielu dla regionu w ciągu ostatnich prawie dwóch dekad. Pomników "Kinga" z całą pewnością burzyć nie należy, warto jednak odrobinę je odbrązowić. 

Fornalik odchodzi w momencie w którym jego klub znalazł się na bodaj najostrzejszym zakręcie w historii. Tłumaczy, że nie godzi się na pracę w warunkach, w których nie czuje się już odpowiedzialny za wyniki. I wiadomo, że w jego wypadku nie chodzi przede wszystkim o finanse. Zwłaszcza, że dla poprzedników obecnych władz znaczenie osoby szkoleniowca było tak duże, że prawdopodobnie nie pozwalano sobie wobec niego na duże zaległości. Tajemnicą poliszynela jest jednak, że wobec "nowego rozdania" w strukturach klubu wpływy i rola chorzowskiego Fergusona nieco zmalały. Fakt, że w kolejnym sezonie drużynę poprowadzi kto inny był tak naprawdę jasny od początku roku, a tylko potwierdził go moment, w którym Fornalik przyznał iż w listopadzie wcale nie podpisał nowej, wieloletniej umowy, jak informował klub (na potwierdzenie cytując zresztą samego trenera).

Co abdykacja "Kinga" oznacza dla Ruchu? Na pewno duże zamieszanie, kolejny cios wizerunkowy i jasny sygnał, że w Chorzowie jest po prostu źle. Nie jest jednak tak, że drużyna będzie teraz w rozsypce, bo grała dla swojego trenera. Owszem - ten potrafił znakomicie ją poukładać, dobrze przygotować i sprawić, by z nikomu nie znanych młodzieżowców powstał zespół który w pewnym momencie mimo przeciwności aspirował nawet do grona czołowej ósemki w kraju. Tyle, że - mówiąc delikatnie - chemii między coachem a drużyną przesadnie wielkiej nie było. Nie ma zatem wielkiej obawy, że bez Fornalika zespół poczuje się wybitnie osamotniony. Kluczowe jest za to pytanie, czy Krzysztof Warzycha, który trenerski dorobek ma mizerny, a wejdzie do szatni zastępując utytułowanego poprzednika będzie potrafił poukładać klocki tak, jak 54-letni eksselekcjoner.

Waldemar Fornalik bez Ruchu sobie poradzi, a kto wie, może jeszcze na Cichą nawet powróci? Póki co na brak ofert narzekać nie może, miał je przecież nawet przed i w trakcie trwających rozgrywek. Jak poradzi sobie Ruch bez Fornalika? To pytanie, które "King" musiał sobie przed podjęciem decyzji zadawać. I chcąc, czy nie chcąc - wziąć mimo wszystko część odpowiedzialności za dalsze losy zespołu, który już za chwile podejmie rękawice w walce o utrzymanie się na powierzchni zawodowego futbolu.
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również