A w Bielsku tradycyjnie - forma sinusoidalna

14.12.2017
Piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała nie muszą wybierać się w najbliższym czasie do znajdującego się w Chorzowie wesołego miasteczka, bowiem w mijającym roku przeżyli jeden z największych rollercoasterów w swoim życiu. Ich początkowa chęć walki o awans szybko zeszła na dalszy plan, gdyż trzeba było odbić się od ligowego dna, a gdy już udało się to osiągnąć i dobić do ligowej czołówki, „Górale” ponownie spadli w dół ligowej otchłani.
Norbert Barczyk/Pressfocus
Falowanie i spadanie – tym krótkim wersem z piosenki Maanamu idealnie można określić poczynania „Górali” w minionej rundzie. W końcu w Bielsku-Białej w ostatnich miesiącach działo się naprawdę sporo, jednak większość zaistniałych sytuacji nie można nazwać pozytywnymi. Wszystko co złe w Podbeskidziu chyba zaczęło się dziać wraz z rozpoczęciem zamieszania z trenerem Janem Kocianem. Na temat konfliktu Słowaka z włodarzami bielskiego pierwszoligowca powiedziano już wszystko, a wydaje się, że obie strony nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Całość można porównać do popularnych ostatnio na polskim Youtube dram, które często zyskują wręcz absurdalny wydźwięk. 
 
Przypominając spór szkoleniowca z prezesem i dyrektorem sportowym w dużym skrócie – najpierw Jan Kocian na trzy dni przed rozpoczęciem rozgrywek bierze zwolnienie lekarskie, a następnie rozpoczyna z klubem wojnę na oświadczenia, oskarżając działaczy o zaległości finansowe oraz złą organizacje obozu przygotowawczego. Na jaw wychodzi także rzekomy konflikt trenera z Andrzejem Rybarskim, obecnym dyrektorem sportowym Podbeskidzia, a kiedy szkoleniowiec pojawia się na początku października w klubie, kontrakt z nim zostaje rozwiązany za porozumieniem stron. Na tym cała akcja się jednak nie kończy, ponieważ przed jednym z meczów ligowych wychodzi plotka, że działacze pierwszoligowca przegrywają sądową sprawę z Kocianem, a szkoleniowiec wysuwa kolejne oskarżenia – tym razem odnośnie złej polityki kadrowej drużyny oraz podejmowanych rozmowach transferowych za jego plecami. 
 
Koniec końców konflikt cały czas trwa i uczciwie trzeba przyznać, że miał on wymierny wpływ na funkcjonowanie drużyny. „Górale”, porzuceni przed samym startem rozgrywek przez trenera, a dodatkowo mający za sobą kolejną rewolucję kadrową, długo nie mogli wejść na odpowiednie tory i szybko znaleźli się w ogonie stawki. Dariusz Fornalak nie potrafił opanować sytuacji, jednak ważne, że potrafił spojrzeć na całą sytuację trzeźwym okiem, nikomu nie mydląc oczu. Po wręcz kuriozalnym meczu z Bytovią Bytów, w którym „Górale” byli lepszą drużyną, przez niemal całą drugą połowę grali z przewagą jednego zawodnika, a mimo to przegrali go 0:2, szkoleniowiec ostro skomentował poczynania swoich podopiecznych. - Kolokwialnie mówiąc daliśmy d… To co mi się najbardziej nie podobało to fakt, że zabrakło nam determinacji, agresji. Myśleliśmy, że ten mecz sam się wygra, lecz tak nie było. Do tego doszło irracjonalne zachowanie zawodników, które nie da się w żaden sposób wytłumaczyć. 
 
Takie danie d.. w tym roku piłkarzom „Górali” zdarzało się jednak dość często. Nawet podczas gry w Ekstraklasie Podbeskidzie tak często nie przegrywało trzema i czterema bramkami – w tym roku ta „sztuka” udała się bielszczanom aż czterokrotnie – w Siedlcach, Zabrzu, Chojnicach i Suwałkach. Nieubłagana dla Podbeskidzia jest także statystyka straconych goli w końcówkach spotkań. Aż 11 goli wpuszczonych bramek w ostatnim kwadransie (według statystyk firmy InStat stanowi to aż 41% wspomnianego dorobku), czyli dokładnie tyle samo ile we wszystkich pierwszych połowach spotkań, nie można już tłumaczyć tylko brakiem szczęścia, ale także złym przygotowaniem fizycznym i brakiem koncentracji. Wobec tej statystyki sporo zarzutów jest także kierowane do obecnego opiekuna Podbeskidzia, Adama Noconia, bowiem zbyt często przy korzystnym wyniku jego zespół cofał się do rozpaczliwej obrony i zamiast próbować podwyższyć jednobramkowe prowadzenie, drużyna dawała sobie strzelić bramkę w najbardziej newralgicznym momencie. 
 
Nie było jednak tak, że wszystko w ostatnim czasie u „Górali” było złe. W zespole w końcu została ustabilizowana linia defensywna – czwórka Moskwik, Malec, Wiktorski i Jaroch spisywała się przez większość sezonu bardzo poprawnie, a w dodatku obsada bramki u „Górali” jest jedną z najmocniejszych w całej Nice 1. Lidze. Kibice zapewne będą chcieli jak najdłużej wspominać fenomenalny w wykonaniu ich ulubieńców miesiąc wrzesień. Oprócz słabiutkiego i bardzo nudnego meczu w Łęcznej, bielszczanie wygrali wówczas wszystko co mieli do wygrania, a także nawiązali bardzo dobrą walkę z Arką Gdynia w 1/8 finału Pucharu Polski. Dzięki dobrej passie „Górale” poprawili swoją pozycję w stawce, a na dodatek zaczęli przyciągać większą rzeszę fanów na stadion. Na dowód tego to właśnie w tej rundzie został poprawiony rekord frekwencji w Bielsku, gdyż w meczu z GKS-em Katowice na obiekcie przy ulicy Rychlińskiego pojawiło się aż 11621 kibiców, co najprawdopodobniej pozostanie najlepszym wynikiem w tym sezonie pierwszej ligi. Niestety, był to raczej jednorazowy wyczyn, gdyż tak jak forma „Górali” zaczęła pikować w dół, tak liczba kibiców na stadionie dramatycznie spadała. W końcu na meczu ze Stalą Mielec pojawiło się blisko 3500 fanów, którzy zamiast wspierać zespołu, poprzez ciszę wyrażali swoje zdenerwowanie odnośnie postawy drużyny. 
 
Choć strata bielszczan do strefy dającej awans wynosi 10 punktów, a zeszły sezon dodatkowo pokazał, że nic nie stoi nie przeszkodzie, by taką przewagę zniwelować, w Bielsku-Białej już raczej nikt na poważnie o awansie nie myśli. Kluczowe zimą będzie osiągnięcie w klubie stabilizacji pod wieloma względami – zarówno organizacyjnymi, jak i sportowymi. W końcu można się obawiać, czy zaledwie dwunaste miejsce nie pociągnie za sobą kolejnej rewolucji kadrowej i masowego odejścia niektórych rozczarowujących piłkarzy. A przecież oprócz zawodników, którzy z pewnością nie zapiszą minionych miesięcy do udanych, klub opuścić mogą także zawodnicy, utrzymujący właściwie zespół na powierzchni. Bo jeżeli Łukasz Sierpina przystanie na propozycję któregoś z zespołu Ekstraklasy (w kuluarach mówi się o Zagłębiu Lubin i Bruk-Bet Termalice), a Paweł Tomczyk przedwcześnie wróci do poznańskiego Lecha, ofensywa Podbeskidzia pozostaje właściwie bezzębna i faktycznie trzeba będzie w Bielsku skupić się na walce o utrzymanie. A to nie przystoi klubowi, którego ambicje sięgają zdecydowanie wyżej. 
 
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również