Multiliga straconych szans. Piast bez pucharów, „Górale” żegnają się z elitą

16.05.2021

Sezon 2020/2021 w PKO Ekstraklasie oficjalnie dobiegł końca. Poza Rakowem Częstochowa, który już przed 30. kolejką był pewny zajęcia pozycji wicelidera, pozostałe ekipy z województwa śląskiego absolutnie nie zapiszą ostatniego weekendu do udanych. Piast Gliwice i Podbeskidzie nie zdołały bowiem zrealizować stawianych przez siebie celów, w efekcie czego "niebiesko-czerwoni" nie zagrają latem w el. do europejskich pucharów, natomiast Podbeskidzie zasłużenie pożegnało się z najwyższą klasą rozgrywkową. 

Adam Starszyński/PressFocus

Przed niedzielną Multiligą i ostatecznymi rozstrzygnięciami w polskiej Ekstraklasie, oczy kibiców z naszego województwa z pewnością były przede wszystkim zwrócone na Warszawę i Gliwice. W końcu to właśnie tam Podbeskidzie i Piast miały powalczyć o realizację swoich całkowicie skrajnych celów. I o ile sytuacja podopiecznych Waldemara Fornalika była przed 30. kolejką dość spokojna i to oni przewodzili walczącemu o pucharowe 4. miejsce peletonowi, tak bielskim „Góralom” pozostawało jedynie liczyć na cud. Bo jak inaczej należało nazwać konieczność wygrania na stadionie świeżo upieczonego mistrza Polski, przy jednoczesnym zwycięstwie Śląska Wrocław nad wciąż niepewną swojego losu Stalą Mielec.

Mogło się zatem wydawać, że beniaminkowi, którego szanse na utrzymanie były wyceniane przez portal 90minut.pl na 3,1%, a dodatkowo w tym sezonie nie zdołał on odnieść zwycięstwa na obcym stadionie, pozostała jedynie modlitwa do świętego Judy Tadeusza (patrona do spraw beznadziejnych). Mimo to opiekun Podbeskidzia starał się nie tracić rezonu, zapewniając na przedmeczowym briefingu prasowym, że w zespole widać oczekiwaną sportową złość, a on sam absolutnie nie zakłada czarnego scenariusza. 

 – Chciałbym zobaczyć zespół totalnie zdeterminowany i bardziej chcący, niż przeciwnik. Choć doskonale zdajemy sobie sprawę, z kim gramy. Legia gra tak, jak pozwala przeciwnik. To jest zespół, który – gdyby zrobić zbitkę akcji ofensywnych – nie powstydziłby się tego w pucharach. Nawet w ostatnich meczach, kiedy Legia zapewniła sobie mistrzostwo, pokazała, że w ataku jest bardzo groźna. Jeżeli damy im przestrzenie do kreowania gry, to będziemy mieli duży problem. Musimy myśleć kategoriami meczu inaugurującego wiosnę, kiedy to wygraliśmy 1:0. Oddawaliśmy drużynie z Warszawy pole, ale im bliżej było naszej bramki, tym Legia traciła wszelkie atuty - przyznawał Robert Kasperczyk, mocno licząc na to, że jego podopieczni  zdołają powtórzyć wyczyn z początku stycznia bieżącego roku. 

Szukając jednak powodów do optymizmu, w tej dość kryzysowej sytuacji zapewne wielu kibiców Podbeskidzia zaczęło wracać myślami do sezonu 2012/2013. Wówczas podopieczni… obecnego trenera Legii przez wiele miesięcy znajdowali się na krawędzi, ale piorunująca runda wiosenna i równie mocna końcówka sezonu spowodowały, że po zwycięstwie na stadionie Widzewa „Górale” mogli świętować wywalczone w niezwykłym stylu utrzymanie. Być może ewentualny „cud przy Łazienkowskiej” nawet przebiłby tamten wyczyn, jednak po pierwszej połowie rywalizacji kibice Podbeskidzia właściwie stracili ewentualne nadzieje na sukces. 

I co prawda Stal bardzo szybko straciła gola we Wrocławiu, jednak „Wojskowi” postanowili potwierdzić, że w żadnym wypadku nie zamierzają odpuścić mającemu nóż na gardle rywalowi. Od początku to podopieczni Czesława Michniewicza posiadali zdecydowanie większą kulturę gry, byli konkretniejsi w ofensywnych poczynaniach i gdyby nie ich nieskuteczność, rywalizacja do przerwy byłaby już chyba rozstrzygnięta. Ostatecznie warszawianie zdobyli tylko jednego gola za sprawą celnej główki Portugalczyka Rafaela Lopesa, który umiejętnie uciekł spod opieki źle ustawionemu Filipowi Modelskiemu. O prowadzeniu gospodarzy, co jednak nie można uznać za pewne novum, zadecydował kolejny błąd indywidualny w szeregach defensywy beniaminka. Skoro „Góralom” nie udało się zwalczyć swojego największego mankamentu w postaci przeciekającej obrony, spadek w ich przypadku wydawał się być nieuchronny i, przy okazji, całkowicie zasłużony. 

Na stadionie przy Łazienkowskiej od pierwszego gwizdka trwała za to radosna feta, podczas której oczywiście nie zabrakło racowiska, transparentów i okrzyków, kto sięgnął w tym sezonie po tytuł najlepszej drużyny w kraju. Nie zabrakło również miłych akcentów w postaci pożegnania z karierą Radosława Cierzniaka czy zachowania Artura Boruca, który od razu po zejściu z boiska przyszedł na jeden z sektorów i chętnie pozował do zdjęć z miejscowymi kibicami. Skupiając się jednak na stricte boiskowej rywalizacji, jego tempo po zmianie stron było wręcz senne. Legia starała się maksymalnie oszczędzać siły i prezentowała się tak, jakby nie chciała robić rozbitym „Góralom” zbyt wielkiej krzywdy. Przyjezdnym w żadnym stopniu nie pomogły dokonane zmiany, a ich gra, poza szybkim rozegraniem piłki i płaskim strzałem Danielaka, przypominała walenie głową w mur. 

Dodatkowo, trochę na tzw. dobicie, piłkarze obu drużyn musieli zejść do szatni na kilkanaście minut z powodu zadymienia stadionu. W międzyczasie piłkarze Stali Mielec strzelili jednak wyrównującego gola w 93. minucie, więc przy powrocie na murawę „Górale” musieli mieć świadomość, że ich los jest całkowicie przesądzony. W walce o utrzymanie nie doszło zatem do zaskakujących zwrotów akcji - „Górale” pożegnali się z elitą po zaledwie roku, a na podsumowanie wszystkich grzechów głównych w obozie Podbeskidzia jeszcze przyjdzie pora.

W przeciwieństwie do sytuacji w dole tabeli, w walce o pucharowe czwarte miejsce wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Dość szybko jednak z tej rywalizacji wypadli piłkarze gliwickiego Piasta, którzy już do przerwy przegrywali z Wisłą Kraków aż 1:3. Mimo długiego oblężenia bramki rywala i częstszego posiadania piłki, podopieczni trenera Fornalika mieli problem z przełamaniem świetnie dysponowanego Mateusza Lisa i po zmianie stron ich starania ostatecznie wystarczyły na zdobycie gola kontaktowego. Brak odpowiedniej finalizacji swoich okazji spowodował, że „niebiesko-czerwoni” ostatecznie kończą sezon na 6. pozycji, będąc wyprzedzonym na ostatniej prostej przez Śląska Wrocław oraz Wartę Poznań. 

A co ciekawego działo się na innych stadionach? W starciu drużyn z ligowego podium, Raków Częstochowa w bardzo pewny sposób pokonał Pogoń Szczecin 3:1, popisując się tym, czego zabrakło omawianym wcześniej zawodnikom Piasta. Do strzelenia trzech goli przez podopiecznych Marka Papszuna wystarczyły bowiem zaledwie cztery celne strzały. Z kolei Górnik Zabrze zakończył sezon 2020/2021 remisem na stadionie poznańskiego Lecha. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również