Piast czeka na mecz o życie. "Spełnił się najgorszy scenariusz"

18.05.2018
Na kolejkę przed końcem sezonu piłkarze Piasta Gliwice znaleźli się w fatalnej sytuacji i naprawdę niewiele dzieli ich od spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej. Nikt jednak w Gliwicach nie chce brać degradacji na poważnie, a legenda Piasta - Jarosław Kaszowski, uzna ją za fatalną niespodziankę.
Rafał Rusek/Press Focus
Cały czas wszystko zależy od Piasta
Postawa Piasta Gliwice jest jednym z największych rozczarowań tego sezonu LOTTO Ekstraklasy. Podopieczni Waldemara Fornalika długo nie mogli wejść na odpowiednie tory, ale korzystali ze słabości innych drużyn i utrzymywali się na powierzchni. Przed ostatnią kolejką gliwiczanie znaleźli się jednak pod kreską, a przed degradacją uratować ich może tylko zwycięstwo w sobotnim meczu z Bruk-Betem Nieciecza. - Nikt nie mógł się tego spodziewać, bowiem skład Piasta naprawdę nie wygląda źle na papierze. Po raz kolejny zostało jednak udowodnione, że nazwiska nie grają i nie dają z automatu dobrych wyników. Piast znalazł się w naprawdę nieciekawym położeniu, ale pocieszeniem może być dla nich fakt, że cały czas wszystko od nich zależy i jeżeli uda im się wygrać sobotni mecz z Termaliką, zapewnią sobie utrzymanie – mówi w wywiadzie z naszym portalem Jarosław Kaszowski, były zawodnik klubu ze stadionu przy Okrzei.
 
Sytuacja Piasta mocno skomplikowała się szczególnie w końcówce sezonu, gdy po fantastycznym zwycięstwie z Arką Gdynia zanotował on trzy bolesne porażki. - Wydawało się, że wygrany 5:1 mecz w Gdyni będzie idealnym przełamaniem dla drużyny, bo wówczas Piast zagrał bardzo efektownie i przede wszystkim skutecznie. Wtedy można było mieć nadzieję, że drużyna zyskała odpowiedni komfort psychiczny i nic złego w lidze już się jej nie stanie. Spełnił się jednak najgorszy scenariusz, bowiem w kolejnych meczach Piast już nie zapunktował, a niektóre drużyny zdołały wziąć się w garść. To tylko pokazuje, że nasza liga jest bardzo nieprzewidywalna i nikogo nie należy przedwcześnie skreślać lub koronować na mistrza Polski - dodaje 39-latek.
 
Twierdza przy Okrzei upadła
Uczciwie trzeba powiedzieć, że gliwiczanie sami sobie sprawili bardzo nerwową końcówkę sezonu. Gdyby Piast nie stracił aż 17 goli w końcówkach spotkań czy wykorzystywał swoje sytuacje  bramkowe, jego sytuacja w tabeli byłaby dużo lepsza. Najwięcej pretensji kibice mogą mieć jednak do fatalnej postawy swoich ulubieńców na własnym boisku. Ostatni raz podopieczni trenera Fornalika wygrali przy Okrzei w połowie listopada, a w dziewięciu kolejnych spotkaniach u siebie zdobyli zaledwie pięć punktów. -  Jeśli chce się porządnie punktować, to przede wszystkim należy być skuteczniejszy na własnym boisku. Teraz można tylko odczuwać niedosyt, że Piastowi nie udało się wygrać przynajmniej jednego-dwóch meczów u siebie więcej. Naszego stadionu przy Okrzei już nie można uznać za twierdzę i nie wiem, co może być tego powodem. Nie mam kontaktu z chłopakami z szatni, nie obserwuje ich na treningach i tylko oglądam ich poczynania z boku, jako kibic. Nieskuteczność drużyny razi jednak w oczy, a dobitnym tego przykładem był mecz z Lechią Gdańsk. Klub z Pomorza miał niemal bliźniaczo podobną sytuację, z którą zmaga się Piast. Mecz w Gliwicach mu jednak wyszedł. Momentami przyjezdni nie grali nic ciekawego, ale byli jakoś w stanie strzelić dwa gole i dzięki temu właściwie utrzymali się w Ekstraklasie. Oby takie samo szczęście miał Piast w sobotę. Wszystko może się jednak zdarzyć, np. gospodarze wygrają pewnie i przekonująco 3:0, a gra będzie miła dla oka. Efektowny wynik na zakończenie mógłby nieco uratować kończący się sezon, ale jestem przekonany, że teraz nikt w Gliwicach nie myśli o efektownym wygraniu meczu. Kibice po prostu czekają na zdobycie 3 punktów, nawet po golu w 90. minucie, który będzie całkowicie przypadkowy. To będzie mecz z gatunku „nie liczy się piękna, ale skuteczna gra" – mówi zawodnik, słusznie uznawany za jedną z legend gliwickiego ekstraklasowicza.
 
Najbliższy mecz z Niecieczą można uznać za najważniejszy w ostatnich latach funkcjonowania Piasta. Swoją wagą przewyższa on chyba nawet spotkanie z maja 2016 roku z Zagłębiem Lubin, gdy klub walczył jeszcze o mistrzostwo. - Tamten mecz niewątpliwie był wyjątkowy w historii Piasta. W sumie nieważne czy klub zająłby wtedy pierwszą, drugą czy nawet trzecią lokatę – i tak byłby to wynik historyczny, a piłkarze byliby noszeni na rękach. Teraz piłkarze stoją przed zupełnie innym zadaniem i muszą mierzyć się z całkowicie innym ciężarem gatunkowym. Wtedy każdy nawzajem się nakręcał, chciał zagrać w tym meczu, a nastroje były tylko i wyłącznie pozytywne. Teraz zespół ma do czynienia z zupełnie inną presją i mam nadzieję, że nie zapląta ona nóg piłkarzom. Trochę paraliżujący może być ten fakt, że jeden błąd, jedna sytuacja może zadecydować o sytuacji klubu w najbliższym czasie – dodaje Kaszowski.

Główny cel - uniknąć powtórki z kwietnia
Najgorszym scenariuszem dla Piasta byłoby powtórka z kwietnowego meczu ligowego z Termaliką. W spotkaniu, kończącym rundę zasadniczą, gliwiczanie wypuścili cenne prowadzenie z rąk w doliczonym czasie, a bramkę dającą remis zdobył Vladislavs Gutkovskis. - Piłkarze muszą uczyć się na błędach i nie mogą powielić tego samego, co zdarzyło się w 30. kolejce. Jeżeli tak jak wtedy będą prowadzić 1:0, to nie mogą cofnąć się zbyt głęboko. W końcu „najlepszą obroną jest atak”. W tamtym meczu Piast za bardzo cofnął się do obrony, Termalika przycisnęła i zyskała dużo pewności siebie. W sobotę najważniejsze będzie strzelić gola jako pierwsi. Myślę, że trener Fornalik ma w głowie jakieś scenariusze boiskowych wydarzeń i ma plan na to, jak utrzymać prowadzenie bądź odzyskać je w razie niekorzystnego wyniku. Najważniejsza będzie jednak chłodna głowa – mówi piłkarz, który jako jedyny przebył z Piastem drogę od B-klasy do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Po ostatnim meczu Piasta z Termaliką znacznie więcej powodów do zadowolenia mieli przyjezdni z Niecieczy (fot: Rafał Rusek/Press Focus)
 
Strata punktów w sobotnim pojedynku spowoduje, że gliwiczanie po 5 latach opuszczą szeregi ekstraklasowiczów. Nikt przy Okrzei nie bierze jednak pod uwagę myśli, że Piast miałby faktycznie zająć na koniec sezonu miejsce w „czerwonej strefie”. - Na razie nie chce absolutnie myśleć o tym, jak będzie wyglądał klub po spadku. Teraz wszyscy muszą być skupieni na pojedynku z Termaliką, a o ewentualnym losie Piasta będzie można mówić dopiero po jego zakończeniu. Wszystko jest w nogach piłkarzy trenera Fornalika i od nich zależy, co będzie później. Ich spadek będzie jednak niemiłą niespodzianką dla wszystkich osób, związanych z tym klubem. Teraz nie należy już między sobą mówić, że „klub nie może spaść, nie ma szans”. Trzeba wziąć się w garść i jednocześnie pamiętać, że Termalika także przyjedzie naładowana emocjonalnie i będzie chciała wyszarpać chociaż ten jeden punkt – dodaje zawodnik, który występował w latach 1996-2011.
 
W najważniejszym meczu sezonu gliwiczanie nie będą mogli jednak liczyć na wsparcie ze strony swoich kibiców. Spór pomiędzy władzami klubu a Stowarzyszeniem Kibiców Piastoholicy, który odpowiada za doping przy Okrzei, wydaje się nie mieć końca. - Wszystkie nieszczęścia w Piaście właściwie skumulowały się w tym samym momencie – od wyników sportowych po konflikt kibiców z działaczami klubu. Szkoda, bo ich doping wielokrotnie niósł piłkarzy i poprawiał im morale. Słyszałem, że kibice „z młyna” pojawią się jedynie pod stadionem. Być może chociaż taka forma dopingu pomoże, a zawodnicy poczują, że są wspierani. Nie chce się odnosić do tego konfliktu, który obecnie ma miejsce, ale mam nadzieję, że obie strony dojdą w krótkim czasie do porozumienia. Pamiętajmy, że najbardziej z tego powodu cierpią piłkarze. 
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również