FELIETON: Gdyby nie ci fałszywi napastnicy...

14.04.2014
Długo miałem wrażenie, że Leszek Ojrzyński nic nie wniósł do Podbeskidzia. Jesiennych meczów nie liczę, bo metodę nowej miotły wolę przy sprzątaniu tarasu niż budowaniu klubu piłkarskiego. Ale nie sposób nie zauważyć, że w Góralach coś jednak drgnęło.
Pierwsze mecze rundy wiosennej, kiedy wydawało się, że na drużynie będzie widać rękę trenera, bo miał czas spokojnie z nią popracować, przygotować ją i dokonać transferów, były koszmarne. Nie wyniki, a gra. Podobnie źle oglądało się chyba tylko Podbeskidzie z pierwszego półrocza za Roberta Kasperczyka. Solidne tyły, żadnej pomocy i koszmarna niemoc w ataku, polegająca nie tyle na niestrzelaniu goli, ale na niestwarzaniu sytuacji. Do tej mizerii wliczam też mecz z Ruchem Chorzów, bo trudno traktować koszmar rozstrzygnięty golem z rzutu karnego po metrowym spalonym jako wielkie przełamanie. Ale mecze ze Śląskiem i Wisłą to zupełnie inne Podbeskidzie. Jak wtedy za Kasperczyka pierwsze spotkania nowego sezonu. Tu dokonało się to z tygodnia na tydzień.

Nastawienie mentalne i męska rozmowa potrafią wiele zmienić. Jeszcze po meczu z Cracovią zawodnicy nie potrafili porządnie krzyknąć „Kto wygra mecz?“, a gdyby zimowe nabytki – wyrwane ze snu w ciągu nocy – spytać gdzie grają, podaliby pewnie przeróżne miasta od Szczecina po Wodzisław. A ze Śląskiem i Wisłą okazało się, że ci zawodnicy potrafią grać piłką, a jedynym ofensywnym wariantem nie musi być laga do przodu i liczenie na rzut z autu Marka Sokołowskiego. Duet Sloboda – Iwański w środku pola potrafi rozciągnąć grę, nie traci głupio piłek, rozgrywa wzdłuż i w szerz aż miło patrzeć. Sloboda przypomina mi Rogalskiego z najlepszych czasów. Wreszcie przebudził się Damian Chmiel, bo właśnie z takiej bezkompromisowości jak w 11. sekundzie meczu w Krakowie ten pomocnik słynął. Ostatnio snuł się po boisku, ale dobrze, że przypomniał sobie, po co jest. Przemysław Pietruszka to po prostu solidny piłkarz. Od dawna było wiadomo, że to będzie pewnie największe wzmocnienie Podbeskidzia tej zimy. I tak dalej. Od stoperów, przez Górkiewicza, Sokołowskiego. Widać też zasługę trenera. Często mówi się, iż zespołom się „nie chce“, a zazwyczaj się chce, tylko nogi czasem nie niosą. Podbeskidziu się chce biegać, ale też jest w stanie biegać do 90. minuty. Synonimem tego nowego oblicza Górali był sprint Górkiewicza w 88. minucie meczu w Krakowie przez pół boiska, tylko by zablokować piłkę Burlidze wślizgiem. Mistrzostwo świata.

O ile wszyscy fani Podbeskidzia byli zadowoleni z reformy rozgrywek, bo przedłużała nadzieje na utrzymanie, teraz da się wyczuć rozczarowanie, bo zamiast cieszyć się z utrzymania, trzeba będzie jeszcze stoczyć siedem walk. To muszą być właśnie walki. Jeśli Podbeskidzie będzie grać tak, jak w dwóch ostatnich meczach, to NA PEWNO nie spadnie. Jeśli będzie grać tak, jak we wcześniejszych wiosennych spotkaniach, ligi nie utrzyma. Teraz chodzi o powtarzalność, regularność dobrych występów. Walki połączonej z mądrym graniem w piłkę. Już myślałem, że tej drużyny na to nie stać, a dwa ostatnie mecze wyprowadziły mnie z błędu.

Wielkim problemem jest wypadnięcie Blażka na cztery tygodnie, bo to oznacza znów konieczność grania z najbardziej fałszywymi napastnikami w lidze. Krzysztof Chrapek marnował w Krakowie takie sytuacje, że mam wątpliwości czy to naprawdę on kiedyś strzelał pięć goli w meczu. Piotr Malinowski marnował, jak... Marek Sokołowski, ale kapitana się akurat nie czepiam, bo nie wypada. On już tyle zrobił dla Podbeskidzia, że nic nie musi. Wszystko, co zrobi, będzie na plus. Niestety, Ojrzyński będzie miał do wyboru Malinowskiego, Stąporskiego, Lebedyńskiego, Chrapka, Pawelę i Nwaogu (ktoś widział czy facet żyje?). Sześć fałszywych dziewiątek. Marzy mi się, żeby po sezonie ktoś wreszcie, pierwszy raz od dawna, racjonalnie (ulubione słowo Wojciecha Boreckiego) ocenił przydatność zawodników do zespołu. Od lat kryterium brzmi: „to chłopak stąd“ (i co?), „potrafi grać w piłkę“ (to było dawno i nieprawda), jest tani (najważniejsze) i kibice go lubią. Podbeskidzie ma 112 napastników w kadrze, a gdy przychodzi co do czego, to jeden Czech, który strzelił jednego gola, wygląda jak zbawiciel. I to jest jedyna pesymistyczna wiadomość przed rozpoczęciem fazy finałowej. Ale z drugiej strony, dotychczas jakoś bez Blażka było, więc może teraz też jakoś będzie...


Michał Trela
Autor jest dziennikarzem Przeglądu Sportowego

Więcej jego tekstów znajdziesz na michaltrela.blog.pl

 
źródło: SportSlaski.pl

Przeczytaj również