Hanys na wielkiej imprezie: Zaczął od afery, skończył... klątwą

13.06.2016
Antoni Piechniczek prowadził reprezentację Polski na dwóch mundialach. Kadrę objął po słynnej "aferze na Okęciu", a na koniec swojej pracy... rzucił klątwę.
Norbert Barczyk/Pressfocus
Antoni Piechniczek karierę piłkarską rozpoczynał w Zrywie Chorzów - tym samym klubie, w którym grali Zygfryd Szołtysik, Erwin Wilczek czy Jan Banaś. Jego koledzy z młodzieńczych lat osiągnęli więcej jako piłkarze, on sam może się za to pochwalić bogatszą karierą trenerską - to pod jego wodzą "Biało-czerwoni" zdobyli w 1982 roku medal mistrzostw świata.

Piechniczek pracę jako trener zaczynał w BKS-ie Bielsko-Biała, potem prowadził Odrę Opole, z którą zdobył Puchar Ligi w 1977 roku. Rok później został trenerem roku wg "Piłki Nożnej". Na stanowisko selekcjonera został powołany w trakcie eliminacji do mundialu 1982, po spotkaniu z Maltą. Przed wylotem do tego kraju doszło do słynnej afery na Okęciu, po której czterech zawodników zostało odsuniętych od kadry. Piechniczek pracę musiał więc rozpocząć od działań, by przywrócić Józefa Młynarczyka (z którym pracował w BKS-ie i Odrze), Zbigniewa Bońka, Władysława Żmudę i Stanisława Terleckiego do składu. Z tym ostatnim się nie udało. Pozostali byli ważnymi postaciami drużyny podczas mistrzostw w Hiszpanii.

Polacy do turnieju awansowali z kompletem zwycięstw w eliminacjach, w których grali ze wspomnianą Maltą oraz NRD. W kadrze Piechniczka na mundial znalazło się trzech zawodników z naszego regionu. Cała trójka reprezentowała Górnika Zabrze - byli to Tadeusz Dolny, Andrzej Pałasz i Waldemar Matysik, o którym trener sam mówił, że to było jego wielkie odkrycie. Piłkarz pokazał się na mistrzostwach ze świetnej strony, ale przypłacił to zdrowiem.

Przygotowania do mistrzostw nie były łatwe - Polacy... nie mieli z kim grać sparingów. Inne reprezentacje bojkotowały "Biało-czerwonych" z uwagi na sytuację polityczną w naszym kraju. Tym też po części tłumaczono nieskuteczność w pierwszych dwóch meczach - z Włochami (mistrzami świata) i debiutującym na mundialu Kamerunem. Najbardziej "dostało" się Bońkowi, o którym już wiadomo było, że trafi do Juventusu Turyn. Domagano się, by następny mecz - z Peru - zaczął na ławce rezerwowych.

Piechniczek jednak nie spękał - co prawda dokonał zmian, ale Boniek zamiast na ławkę, powędrował do ataku. Od pierwszej minuty zaczął grać Janusz Kupcewicz. Efekt? Zwycięstwo 5:1 i awans do II rundy, również rozgrywanej w systemie grupowym.

Polacy trafili do grupy z Belgią i ZSRR. W starciu z tą pierwszą ekipą obecny prezes PZPN-u dał prawdziwy popis - jego hat-trick zapewnił nam zwycięstwo 3:0. By awansować do półfinału, trzeba było przynajmniej zremisować w drugim spotkaniu, który z wiadomych względów wzbudzał ogromne zainteresowanie w kraju. To wtedy na trybunach pojawiły się słynne transparenty "Solidarności", które sprawiały cenzorom tyle kłopotu...


Słynna była też gra na czas Włodzimierza Smolarka w narożniku boiska, która pomogła osiągnąć cel - upragniony awans do półfinału. Łyżką dziegciu w beczce miodu była jednak żółta kartka dla Bońka, przez którą - początkowo krytykowany - jeden bohaterów kadry musiał pauzować. O ile wcześniej Piechniczek popisał się "trenerskim nosem", tak w meczu o finał popełnił błąd, do którego sam się później przyznawał - nie postawił na Andrzeja Szarmacha.

Włochów do finału wprowadził Paolo Rossi, który zdobył dwie bramki. Polacy zagrali słabo i przegrali zasłużenie. Został im jednak mecz o trzecie miejsce mistrzostw z Francją - w tym spotkaniu Szarmach już zagrał i... strzelił pierwszą z trzech bramek dla Polski, która wygrała 3:2, powtarzając tym samym sukces z 1974 roku.

Piechniczek został na stanowisko selekcjonera i awansował do kolejnego mundialu, rozgrywanego w 1986 roku w Meksyku. Tam jednak "Biało-czerwonym" już tak dobrze nie szło - z grupy wyszli z trzeciego miejsca, po remisie z Maroko (0:0), wygranej z Portugalią (1:0) i porażce z Anglią (0:3). W kolejnej fazie trzeba było zmierzyć się z Brazylią. "Canarinhos" rozjechali Polskę 4:0, choć w pierwszym kwadransie gry wybrańcy Piechniczka trafili w słupek i poprzeczkę, a pierwszy gol dla Brazylijczyków padł z kontrowersyjnego rzutu karnego.

Kadra została skrytykowana, a kończący pracę z reprezentacją Piechniczek miał wypowiedzieć słynne słowa o tym, że na następny turniej z udziałem Polaków możemy długo poczekać. Jak było, dobrze wiemy - na kolejnym mundialu Polska pokazała się dopiero w 2002 roku. Sam Piechniczek kolejną wielką imprezę zaliczył znacznie wcześniej - po wywalczeniu z Górnikiem Zabrze mistrzostwa Polski w 1987 roku przeniósł się do Tunezji, gdzie prowadził klub Esperance Tunis (dwa mistrzostwa kraju i jeden Puchar), a także dowodził Tunezyjczykami na igrzyskach olimpijskich w Seulu (1988 rok). Po dwóch remisach i porażce ekipa z Afryki pożegnała się z Koreą Południową.



Czy doczekamy się trenera z naszego regionu, który zaliczy trzy duże turnieje? Będzie o to bardzo trudno. Zdecydowanie łatwiej będzie znaleźć takiego piłkarza...
źródło: SportSlaski.pl

Przeczytaj również