Z dużej chmury mały deszcz. Rozczarowujące derby przy Okrzei

26.02.2022

Sobotnie derby pomiędzy Górnikiem Zabrze a Piastem Gliwice stanęły pod znakiem bardzo słabego poziomu sportowego, fatalnie przygotowanej murawy i kilku incydentów na trybunach. Ostatecznie mecz przy Okrzei zakończył się całkowicie sprawiedliwym bezbramkowym remisem, a sam przebieg boiskowej rywalizacji zapewne wielu chciałoby wymazać z pamięci.

Tomasz Kudala/PressFocus

23. kolejka PKO Ekstraklasy została niejako zdominowana - wspominając na razie tylko o czysto sportowych aspektach - przez jedno wydarzenie szczególnej wagi, a mowa o starciu na samym szczycie tabeli. Na stadion dotychczasowego lidera ze Szczecina przyjechał Lech Poznań i już wiadomo, że za sprawą siedmiu niezwykle mocnych minut, podopiecznym Macieja Skorży udało się odebrać „Portowcom” wspomniane miano i to oni przez jakiś czas będą piastować pierwsze miejsce w ekstraklasowej stawce.

Pomijając jednak starcie wagi ciężkiej w stolicy województwa zachodniopomorskiego, z pewnością wielu mogło także ostrzyć sobie zęby na śląskie derby z udziałem drużyn, które poprzednią serię gier zdecydowanie kończyły w ambiwalentnych odczuciach. Widać bowiem, że po dość nieudanej rundzie jesiennej i niemrawym początku wiosny, gliwicki Piast zaczyna łapać wiatr w żagle i potwierdzać drzemiące w nim spore możliwości. 

Dowodem na to mógł być choćby ostatni mecz we Wrocławiu ze Śląskiem, który został wręcz zdominowany przez podopiecznych Waldemara Fornalika, a szczególną rolę w wywalczonym 3:1 zwycięstwie odegrali najlepszy asystent PKO Ekstraklasy - Damian Kądzior czy autor jednej z najpiękniejszych bramek tego sezonu, Kamil Wilczek. Co prawda gliwiczanie po dwóch ostatnich wygranych z rzędu nie zdołali znacząco podskoczyć w ligowej tabeli, jednak w tym przypadku trzeba zwrócić szczególną uwagę na dorobek punktowy, bo gdyby dziesiątym „niebiesko-czerwonym” udało się w sobotni wieczór pokonać Górnika Zabrze, zrównaliby się oczkami z szóstym do tej pory zespołem Jana Urbana.

- Widać, że nasza forma wzrosła w porównaniu do ostatniego meczu z Górnikiem, co wynika choćby ze zmiany naszego systemu gry. Jesteśmy zadowoleni z ostatnich zdobyczy punktowych i rozwijamy się jako zespół. Zapowiada się bardzo interesujący i ciekawy pojedynek, bo Górnik od dłuższego czasu prezentuje bardzo ciekawą piłkę - przyznał tuż przed spotkaniem trener Waldemar Fornalik, przyznając przy okazji, że derbowego pojedynku nie będzie traktował jako okazję do rewanżu na „Trójkolorowych” za ostatnią przegraną w 1/8 finału Fortuna Pucharu Polski. 

W tym momencie gliwiczanie zapewne woleliby mieć z tyłu głowy swoją ligową passę w pojedynkach z Górnikiem. W końcu jednokrotny mistrz Polski nie przegrał siedmiu meczów z rzędu z rywalem z Roosevelta, a w dodatku trzy ostatnie pojedynki zakończyły się jego zwycięstwami. Zabrzanie mieli więc co przełamywać, a dodatkowo zapewne przystępowali oni do derbowego starcia dodatkowo zmotywowani. W końcu pewnie każda związana z Górnikiem osoba pamięta przebieg ostatniego meczu z Rakowem Częstochowa, gdy w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach sędzia Piotr Lasyk postanowił nie uznać zwycięskiego gola Bartosza Nowaka na 2:1. 

W realizacji założonych przez zabrzan celów z pewnością nie pomagał jednak fakt, że z kadry z powodu kontuzji wypadł Lukas Podolski, a dodatkowo Jan Urban w sobotni wieczór miał do dyspozycji jedynie sześciu rezerwowych - w tym bramkarza Grzegorza Sandomierskiego. Mimo wspomnianych osłabień przed pierwszym gwizdkiem można było zaryzykować stwierdzenie, że śląskie derby nie powinny rozczarować w kwestii zdobyczy bramkowych. W końcu to właśnie przy Okrzei padło najwięcej goli w sezonie 2021/2022 (dokładnie 35, co daje średnią - 3,18/mecz), natomiast przyjezdni z Zabrza w ostatnich dziewięciu ligowych spotkaniach zarówno strzelali, jak i tracili co najmniej jednego gola.

Zanim mecz rozpoczął się na dobre, a kibice obu zespołów zaczęli się wymieniać co oryginalniejszymi „uprzejmościami”, podobnie jak na wszystkich pozostałych polskich stadionach doszło do aktu ponad podziałami, który jednocześnie cieszy, ale i przyprawia o kolejne łzy smutku. Buduje bowiem fakt, że w obliczu trwającej wojny kluby potrafią się zjednoczyć i okazać wsparcie ukraińskiej ludności choćby poprzez akty werbalne i ekspozycję koszulek oraz transparentów „Stop War”. W obliczu wspomnianych tragicznych wydarzeń bardzo ciężko jednak skupić się na codzienności i odciąć całkowicie myśli od tego, co od kilku dni dzieje się za naszą wschodnią granicą. Bezwstydny i bestialski atak wojsk pod batutą polityka, którego imienia i nazwiska nie będziemy przytaczać, nieodwracalnie zmienił życie wielu osób i pozostaje jedynie trzymać kciuki oraz modlić się za to, by Ukraina dalej stawiała tak dzielny opór atakującym żołnierzom wroga.

Wróćmy jednak do boiskowych wydarzeń, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że gdyby należało wyselekcjonować najciekawsze fragmenty pierwszej połowy spotkania, można by je było wyliczyć na palcach jednej dłoni. Dłuższymi fragmentami optyczną przewagę posiadali co prawda gospodarze, jednak pierwszą dogodną okazję do otwarcie wyniku stworzyli sobie przyjezdni z Zabrza. W 21. minucie po szybkim rozprowadzeniu akcji, piłkę w bocznej strefie pola karnego otrzymał Dariusz Pawłowski, a ten zdecydował się na płaskie uderzenie w kierunku dalszego słupka. 

Strzał ten okazał się być jednak niecelny, ale w pewnym sensie dodał gościom troszkę animuszu. O żywszą i płynniejszą grę było jednak o tyle trudno, bo stan murawy przy Okrzei wciąż pozostawiał naprawdę mnóstwo do życzenia. W efekcie tego obserwowaliśmy naprawdę sporo walki w powietrzu, a także próby zagrożenia rywalowi dość prostymi środkami - choćby po stałym fragmencie gry. Po bardzo słabej pod względem poziomu sportowego pierwszej połowie, po zmianie stron oba zespoły dalej miały rozregulowane celowniki i miały problem z opanowaniem chaosu w swojej grze. Nieco więcej ofensywnych argumentów po swojej stronie mieli jednak gliwiczanie, a najbliżej zmuszenia Bielicy do kapitulacji byli Damian Kądzior i Kamil Wilczek. Ich strzały w dość znacznej odległości minęły jednak obramowanie bramki, przez co w okolicach 67. minuty można było odnotować kilka zawstydzających statystyk. 

Na tym etapie meczu drużyny oddały wspólnie zaledwie jeden celny strzał (w wykonaniu Michała Chrapka z rzutu wolnego) oraz aż ośmiokrotnie znajdowały się na pozycji spalonej. Znacznie więcej działo się za to na trybunach gliwickiego stadionu, bo poza głośnym dopingiem, jeszcze w pierwszej połowie kibice Piasta odpalili racowisko, natomiast w okolicach ostatniego kwadransa zabrzańska Torcida spaliła flagę z herbem „niebiesko-czerwonych” (pozostałą część potargali), a także wyrwała część krzesełek z sektora gości. Wspomniany sektor niemal od razu został otoczony dużą ilością służb porządkowych, a do ostatniego gwizdka na trybunach nie brakowało wzajemnych prowokacji.

Również w ostatnich minutach i piłkarze postanowili nieco rozruszać atmosferę, bo po stronie Górnika blisko otwarcia wyniku był Piotr Krawczyk, ale napastnik nie złożył się odpowiednio do uderzenia po dośrodkowaniu z lewego skrzydła i nie zdołał tym samym zdobyć gola w trzecim kolejnym spotkaniu. Chwilę później akcja przeniosła się na połowę przyjezdnych, a po zaistniałym zamieszaniu podbramkowym do dobrej okazji doszedł kapitan Jakub Czerwiński. Stoper zdecydował się na mierzone uderzenie w kierunku prawego słupka, ale jego zamiary wyczuł Bielica i sparował piłkę na rzut rożny.

I to by było właściwie na tyle, jeśli chodzi o ciekawe wydarzenia z murawy, więc sam mecz - biorąc pod uwagę oczekiwania i ostatnią dyspozycję Górnika i Piasta - naprawdę należy uznać za mocno rozczarowujący. W końcu po drużynach, walczących o spokojne miejsce w górnej połowie tabeli, należało spodziewać się zdecydowanie składniejszej gry. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również