Pierwszy Polak w lidze Gibraltaru. "Nie chcę zostać męczennikiem futbolu"

19.10.2018

- Jest wiele pięknych miejsc, wiele ciekawie położonych stadionów i - cholera - jeśli zaczynasz czuć, że możesz się już na jakiś profesjonalny poziom w futbolu nie wdrapać, to czemu nie korzystać z tej piłki inaczej? - mówi Aleksander Januszkiewicz. Pierwszy polski zawodnik na Gibraltarze radzi jak przeżyć za 30 euro tygodniowo, opowiada o lidze rozgrywanej na jednym stadionie, wspomina zaskakujące przygody w kraju i przyznaje się do kilku zaprzepaszczonych szans.

Archiwum prywatne Aleksandra Januszkiewicza

Łukasz Michalski: Wpadłeś na kilka dni do kraju wyleczyć kontuzję i chyba zdążyłeś udzieliłeś więcej wywiadów niż w całej dotychczasowej karierze. To pewnie dla ciebie nowe uczucie?
Aleksander Januszkiewicz (piłkarz Lynx FC): Bardzo dziwne uczucie. Pół roku temu wywiadu udzieliłbym pewnie co najwyżej do strony klubowej. Teraz jestem nawet trochę zszokowany. Dzwonili do mnie dziennikarze z kilku gazet i portali by umówić się na rozmowę. Ja się z tego cieszę, bo to dla mnie coś nowego. Z drugiej strony zdałem sobie sprawę z tego, jak niewiele trzeba zrobić by stać się dla mediów kimś interesującym. Umówmy się - nikt nie chce ze mną rozmawiać dlatego, że prezentuję nie wiadomo jaki, piłkarski poziom albo gram w mocnej lidze. Tych propozycji rozmów jest tyle, że ja chyba będę musiał zacząć odmawiać, bo nie chcę kilka razy opowiadać tego samego. Ile można mówić o tym jaką powierzchnię ma Gibraltar i ile gra drużyn w lidze.

To o co cię jeszcze nie pytano? Będzie mi łatwiej dobrze zacząć.
Niewiele pada pytań dotyczących stricte piłki, treningu, tego jak wygląda futbol na Gibraltarze. Może to mało interesujące, ale wiele osób mogłoby się zdziwić tym, jak to wszystko się tam odbywa, jeden stadion, dwie ligi, nawet trzy bo jeszcze jest liga do lat 23. Także trzeba się nieźle nagimnastykować żeby to wszystko jakoś logistycznie rozplanować.

Ja przed rozmową zerknąłem na mapę i odniosłem wrażenie, że z jednego z boisk można kopnąć piłkę na pas startowy lotniska znajdującego się kilkadziesiąt metrów obok. Myślałem, że to wasze?
Tak, od czasu do czasu mamy tam zajęcia. Gdyby komuś mocno "zeszło", mogłoby być różnie. Dlatego tam nie trenuje się zbyt fajnie, bo wspomniane boisko jest w bardzo specyficzny sposób zabezpieczone. Po prostu jest nad nim rozwieszona siatka, by zapobiec dokładnie temu o czym powiedziałeś - kopnięciu piłki na pas startowy. Efekt jest taki, że czasem chcesz zagrać długą piłkę a się nie da, bo trafisz w siatkę nad sobą. Trochę jak w hali, tylko nieco niżej. Na tyle, że i dośrodkowanie bywa kłopotliwe. Ale w tym akurat miejscu trenujemy góra raz w tygodniu. Najczęściej jeździmy do Hiszpanii, albo na Victoria Stadium, na którym w Gibraltarze rozgrywa się mecze ligowe i reprezentacyjne.

Przez cały sezon macie same derby i... całą ligę gracie na jednym stadionie?
Nie jedną, a trzy, bo tyle jest tu poziomów rozgrywek. Dla mnie to coś nowego, w Polsce większość meczów wyjazdowych wiązało się z wielogodzinną podróżą, tu na każdy mecz chodzę spacerkiem 20 minut. Na Gibraltarze półtorej godziny przed meczem meldujesz się na stadionie na którym grasz i tyle. Mecze danej ligi są podzielone na cały weekend. Dwa mecze w jeden dzień, dwa w drugi, dwa w trzeci. I cała kolejka jest rozgrywana na Victoria Stadium. Czasem przechodzę tamtędy, patrzę - "o, dziś St. Joseph's gra" - i idę na ten mecz. Jak gramy swój mecz, to w jego końcówce widzę już rozgrzewającą się ekipę, która wchodzi po nas. A na treningi w zależności od miejsca wozi nas busik. Spotykamy się pod ustalonym miejscem i jedziemy na trening do Hiszpanii. Ciekawe, że trener jest jednocześnie założycielem, właścicielem i prezesem klubu. Jest właściwie wszystkim. 

Merytorycznie jest przygotowany do zajęć?
Mamy dwóch trenerów. Trener-prezes ma asystenta i to naprawdę dobry szkoleniowiec, pracował w hiszpańskiej Segunda B, on raczej ma w sztabie decydujący głos. Mamy typowo piłkarskie zajęcia i niewiele w tym fizycznego przygotowania. Trochę mi tego brakuje. Głównie gra w dziadka, zajęcia taktyczne...

Gdybyś miał dziś wrócić do Polski, musiałbyś nadrabiać zaległości?
Na pewno. Intensywność zajęć u nas jest dużo wyższa.

Pierwszy Polak, który wyjechał za granicę i mówi że tam trenują lżej!
No tak jest. Wiadomo, że teraz trochę sobie żartujemy, ale przynajmniej w moim klubie nie ma jakiegoś wycisku. Wydaje mi się, że trochę inaczej wygląda to u ekip z czołówki. Kiedyś widziałem kilka treningów innych drużyn i "zajazd" mieli naprawdę mocny. Dlatego nie chcę uogólniać, bo być może w innych klubach wygląda to po prostu tak jak w Polsce, albo i mocniej.

Pewnie sam byłeś trochę zaskoczony tym, co zastałeś po przyjeździe na Gibraltar. Twoje pierwsze doświadczenia z tamtejszą ligą pokrywały się choć trochę z tym, co zostawiłeś za sobą w Polsce?
Lecąc tam nie spodziewałem się nie wiadomo czego. Wiedziałem gdzie lecę, jaki będzie mniej więcej poziom organizacyjny, spodziewałem się, że może być nawet niższy niż w naszej II lidze. Pierwsze wrażenia wcale nie były złe, chociaż bywało zabawnie. Przed wylotem na Gibraltar zobaczyłem zdjęcie mojej drużyny. Przyjechałem i... pierwsze dwa tygodnie pytałem gdzie się podziali ci ludzie? Nie widziałem ich na treningu. Słyszałem, że oni dopiero wrócą z urlopów, że za chwilę będą. A okazało się, że 95 procent zostało wywalonych z drużyny, bo wyniki były kiepskie i postanowiono budować praktycznie od zera. Trochę więc trwało kompletowanie składu. Przez dwa tygodnie był na przykład tylko jeden bramkarz. Myślę sobie: "dramat". Ale klub na pozycję między słupkami chciał postawić na Gibraltarczyka, a znalezienie go nie jest takie proste. Każda drużyna ma taki w pierwszym skladzie musi mieć 3 Gibraltarczykow, więc zwłaszcza bramkarze są tam w cenie.

Lynx musiało szukać całego składu. Rodzi się pytanie skąd na Gibraltarze pojawił się pomysł sięgnięcia po Aleksa Januszkiewicza?
To zasługa Łukasza Krupy, mojego menadżera. Zasygnalizowałem mu, że chciałbym wyjechać do innego kraju. Myślałem o Skandynawii, kilku moich kolegów trafiało tam do niższych lig. Miałem już nawet lecieć do Norwegii, ale Łukasz mi to odradzał i nagle rzucił temat ekstraklasy Gibraltaru. Niby zabrzmiało super, ale było dla mnie jednocześnie jakąś abstrakcją. Zastanowiłem się i stwierdziłem, że Łukasz chyba ma rację. W sumie w Norwegii grało już wielu rodaków, nawet jak w ich III lidze strzelisz kilkanaście bramek to tak naprawdę nikogo to nie ruszy, choć poziom jest tam całkiem dobry. Zawsze najwyższy poziom w danym kraju, nawet jeśli to Gibraltar, będzie mocniej zwracał na siebie uwagę. Możesz nawet przy odrobinie szczęścia pograć w europejskich pucharach. Ich reprezentacja się rozwija, wygrywa międzypaństwowe mecze. To po prostu ciekawsze.


Lynx FC z Aleksandrem Januszkiewiczem w składzie (fot. archiwum własne zawodnika)

Skąd rekrutują się tamtejsi ligowcy?
Kilka lat temu grali tu praktycznie sami Gibraltarczycy. Teraz jest trochę inaczej. Jest zespół, w którym grają prawie sami Argentyńczycy, w innym klubie spotkasz wyłącznie "Angoli". Moja drużyna to praktycznie pół świata, nie mamy tylko piłkarzy z Australii i Azji. Są ludzie z Kolumbii, Chile, Urugwaju. Tak naprawdę zawodnicy sami się tu zgłaszają, właśnie dlatego że mogą pograć na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Jaki by to nie był kraj, to zawsze robi jakieś wrażenie. Jak na dany moment jesteś w stanie pograć tylko na poziomie Gibraltaru, to jedziesz tam.

Rozgrywkom bliżej do profesjonalnej piłki, czy raczej halowej ligi szóstek?
Opowiedziałem ci głównie o swojej drużynie, są tam trzy cztery kluby na naprawdę dobrym poziomie. Nie myśl, że zwariowałem i będę teraz opowiadał że tu nie wiadomo jak grają w piłkę i trzeba się ich bać. Ale jak obejrzałem sobie mecz Lincoln, to choć ciężko odnieść mi to do Polski, byłem pod dużym wrażeniem tego co prezentowali. Widziałem jak trenują, widziałem jak wygląda ich szatnia na Victoria Stadium, widziałem jak pracowali ich medycy. Nie ma tam piłkarzy z brzuszkiem, prezentują się pod każdym względem zawodowo. Cztery w pełni profesjonalne kluby to Europa Fc, Gibraltar United i wyżej wspomniane Lincoln i St. Joseph's FC.

Analizowałeś, czy z Gibraltraru da się wydostać na wyższy piłkarski poziom?
Często rozmawiamy na takie tematy. Przylatują tam chłopaki w wieku 18 czy 19 lat z Kolumbii czy Argentyny i mają wielkie marzenia, chcieliby grać w najlepszych ligach Europy. Ale wiadomo, że nie wyjedziesz stamtąd do Anglii, czy Niemiec. Sam sprawdzałem, dopytywałem jakie otwierają się przede mną perspektywy. Ostatnio dołączył do nas gościnnie zawodnik z ekstraklasy Maroka. Wykorzystałem okazję by z nim pogadać. Grał kiedyś w Lynx, trafił stamtąd do II ligi greckiej, a więc na całkiem niezły poziom. Kierunki typu II liga portugalska, ekstraklasa Malty, może nawet Cypru były dla niektórych graczy realne. Na Gibraltarze poznałem gościa, który kiedyś grał w Lynx a później za bardzo dobre pieniądze pojechał do Indonezji. Teraz jest menadżerem, przywiózł zawodnika z wyspy Bonaire. Swoją drogą nie wiedziałem nawet, że jest takie miejsce na Ziemi. Okazuje się, że tam też grają w piłkę, też mają ligę. Teraz wiem, że w piłkę gra się na całym świecie, każdy ma swoją ligę. 

Wymieniłeś ligi, które pewnie gdy byłeś młodszy nie były twoimi wymarzonymi. Z biegiem czasu realnie oceniłeś swoje możliwości i postawiłeś na zwiedzanie świata?
Jak miałem te 19 lat to marzyłem o Ekstraklasie. Najbardziej chciałem grać w Górniku Zabrze. Przecież nie śniłem o Gibraltarze albo Malcie. Na tym pierwszym etapie gry w piłkę, zwłaszcza gdy szybko wskakujesz na dość wysoki poziom, to oczekiwania od kariery są duże. Dotarłem jednak do takiego miejsca, w którym co pół roku obiecywałem sobie przełom, a on nie następował. Zadałem sobie wtedy pytanie: co właściwie fajnego z mojej przygody z piłką jestem jeszcze w stanie wycisnąć? Kiedyś jeden z kolegów, z którym grałem w Polonii Bytom, sam na pewnym etapie określił siebie "męczennikiem futbolu". No i przyznałem mu trochę racji. Znam wielu zawodników, którzy mają 28, 29 lat, jeżdżą od klubu do klubu zmieniając III ligę pomorską na III śląską...

Tracą wiarę w to, że jeszcze coś osiągną, a nie mają innego pomysłu na życie. Tego chciałeś uniknąć?
Właśnie. Fajnie jest robić to, co się lubi. Lubisz grać w piłkę - spoko, rób to. Jak masz 29 lat, dziewczynę, albo żonę i dzieci i wozisz ich z Lechii do Górnika to nie ma specjalnie na co narzekać. Ale jak przenosisz się z Koszalina do Brzegu, a później rzucasz hasło "przeprowadzka" bo dostałeś świetną ofertę ze Skolwina to... wydaje mi się to średnią perspektywą. Ktoś może mi przytoczyć kilka historii graczy, którzy się tym nie zrażali i w tym mocno dojrzałym wieku trafiali w końcu do Ekstraklasy. Tylko taki przypadek zdarzy się jeden na tysiące. Dlatego ja postanowiłem spróbować czegoś całkiem innego. Nie żałuję. Wyjechałem na Gibraltar raptem 3 miesiące temu, a już wyciągnąłem z tego bardzo dużo. Życiowo, językowo, kulturowo. Byłem dotychczas mocno zamkniętą osobą. Wyjeżdżając za granicę unikałem rozmów z ludźmi, bałem się podejść tu, czy tam. A teraz latam po świecie, obywam się z wieloma sytuacjami w kompletnie obcym miejscu, stykam się z czymś nowym. No i sam fakt że rozmawiamy świadczy o tym, że czasem podjęcie nietypowej, odważnej decyzji może się wiązać z pozytywnym odbiorem.

W rozmowie ze stroną sportplus.info.pl powiedziałeś, że popełniłeś kilka błędów i nie wykorzystałeś danej ci w Polsce szansy. Zaskoczyło mnie to, bo spodziewałem się raczej, że będziesz opowiadał coś o ucieczce od rodzimych realiów, układów i tego wszystkiego, na co lubimy u nas narzekać.
Ja nie lubię w ten sposób myśleć. Mogę ci teraz ponarzekać na jakieś układy i układziki, pewnie kilkanaście osób powiedziałoby nawet: "masz rację stary, taka jest ta rzeczywistość". Ale przeczytałby to potem na przykład trener który mnie prowadził i zapytałby mnie: "Bóg cię opuścił chłopie? Nie pamiętasz, co ty robiłeś jak mówiłem ci rób tak, a ty robiłeś po swojemu?". Trzeba na siebie spojrzeć krytycznie. Nie zamierzam się jakoś specjalnie biczować, ale wiem, że gdybym swego czasu wykorzystał swój potencjał to bazując na samej szybkości utrzymałbym się na poziomie I ligi. Ale widocznie nie przekonałem do siebie ludzi, zbyt wiele szans zmarnowałem. Powielałem błędy, których dziś chyba już potrafię uniknąć.

Co to za błędy?
Przejmowałem się na przykład zbyt wieloma rzeczami. No i chciałem wygrać każdy pojedynek. Dziś wiem, że to niemożliwe. Wtedy po trzeciej, albo czwartej nieudanej tego typu akcji zamiast odegrać piłkę koledze upierałem się, że spróbuję piąty i szósty raz. Na siłę chciałem udowodnić, że przejdę tego rywala i koniec. Ludzie mogli sobie pomyśleć: "gościu jest nienormalny, niereformowalny!". To tylko jedna z małych, głupich spraw, ale one się na siebie nakładają, budują wizerunek zawodnika. Poprzyklejałem do siebie tego typu łatki, nawet jak już w Bytomiu zmieniłem te nawyki, to przy pierwszej lepszej okazji i popsutym pojedynku słyszałem: "oho, stary Aleks powrócił". No i chciałem spróbować popracować w zupełnie nowym środowisku z całkiem czystą kartą. Nie w klubie obok, nawet nie kilkaset kilometrów dalej, bo tu i tam na mecze będą jeździć mniej więcej ci sami ludzie, którzy wyrobili sobie na mój temat opinię. Na Gibraltarze nie zna mnie nikt.

Czym przekonałeś do siebie Lynx?
Zanim tam pojechałem, zobaczyli filmik z moimi zagraniami. Tylko że wiadomo, w zależności jakie fragmenty wytniesz możesz zrobić z siebie Messiego, albo kompletnego kalekę. Musiałem więc na miejscu pokazać się z dobrej strony. A gaz mam, to jest taki atut, że nie ma opcji by znalazł się na Gibraltarze rywal z którym nie wygram pojedynku szybkościowego, Poznali się na moich atutach, ja też niespecjalnie długo zwlekałem z decyzją. Wszystko załatwiliśmy mniej więcej w tydzień. Szkoda, że odniosłem kontuzję przez którą jestem zmuszony do przerwy w grze, bo zacząłem od gola i dwóch asyst w czterech meczach. A te liczby mogły być nawet lepsze. Żałuję, bo jak masz w rundzie do zagrania 12 meczów, a wypadniesz z 4 czy 5, to dużo tracisz.

Boisz się o miejsce w składzie?
O miejsce w składzie nie, ale patrzę na tą ligę szerzej. Konkuruję z zawodnikami grającymi na mojej pozycji w innych drużynach. Chciałbym trafić do topowej drużyny Gibraltaru, a to wcale nie jest takie hop siup. Plan był taki, by odejść z Lynx już zimą, ale ze względu czas zmarnowany przez kontuzję pewnie będzie z tym kłopot. Nie jest tak, że chciałbym w tym kraju spędzić nie wiadomo ile lat, ale z drugiej strony dobry kontrakt w jednej z najmocniejszych drużyn byłby kuszący. Fajne pieniądze, szansa pogrania o tytuł, zaprezentowania się w europejskich pucharach - to okazja na przygodę, która w Polsce pewnie by mnie nie spotkała.

A teraz masz dobry kontrakt?
Nie pojechałem na Gibraltar dla pieniędzy. Pewnie gdybym wybrał się w inne miejsce miałbym w głowie przede wszystkim połączenie gry z pracą i odłożenie jakiejś sumy. Pieniądze w najlepszych klubach Gibraltaru nie są jednak złe. A mój kontrakt? Nie jest przesadnie wysoki, nie jest też bardzo niski. Ludzie, którzy wyjeżdżają za granicę do pracy pewnie zarabiają więcej, z drugiej strony ja mam za darmo mieszkanie, nie mam za bardzo na co wydawać. Cztery pary spodenek, cztery t-shirty, jakieś japonki i... niczego więcej do życia nie potrzebujesz. Ciepło jest cały czas, życie płynie na lajcie. Jak to mówią - tranquillo. Jestem w szoku, jak tanie jest tam życie. Ludzie mówili mi, że będę na nie potrzebował około 600 euro miesięcznie. Okazuje się, że wystarczy nawet 300.

Taki jesteś oszczędny?
Właśnie ja zupełnie nie jestem oszczędny. W pierwszym miesiącu chyba się zresztą zasugerowałem słowami tych ludzi i jak powiedzieli mi, że wydam 600 euro, to tyle wydałem. Ale później zacząłem rozmawiać z kolegami, którzy zarabiają tu jeszcze mniej ode mnie. Gdyby ktoś wiedział ile, złapałby się za głowę. Mieszkam z Kolumbijczykiem i Argentyńczykiem. Pytam ich z ciekawości: "za ile tygodniowo tu żyjecie?". A oni mówią, że za jakieś 30 euro! A jedzą lepiej niż ja! Trzy posiłki dziennie, jakieś kremy, sałatki, avocado, ryż, ziemniaki, mięso. Ja myślałem że to niemożliwe. Mówię: "ja chcę jeść z wami w takim razie". "Ok, będziesz mył naczynia, my będziemy gotować". I faktycznie zamykam się teraz w takiej kwocie, o której mówili. A jem zdrowiej i więcej niż dotychczas! Trzeba się tylko przestawić, samemu ugotować czy przyrządzić posiłek, zamiast brać gotowe danie. Ja do tego byłem kompletnie nieprzyzwyczajony. Jako 19-letni chłopak z kontraktem w I-ligowym GKS-ie chodziłem z kolegami do drogich restauracji czy kawiarni i niespecjalnie zastanawiałem się nad tym ile wydawałem. Nie zarabiałem wtedy kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie, ale mieszkając z rodzicami, a mając do dyspozycji dobrą kasę mogłem pozwolić sobie na wiele. Dlatego nigdy nie musiałem nauczyć się oszczędzania. Uczę się teraz i nie chodzi tu o liczenie każdego grosza, tylko o sensowne wydawanie pieniędzy. A trafiłem w dodatku do miejsca, w którym życie jest bardzo tanie.


"Ciepło jest cały czas, życie płynie na lajcie. Jak to mówią - tranquillo" (fot. archiwum własne A. Januszkiewicza)

Idealne miejsce do życia?
Cały czas ciepło, ludzie wyluzowani, spokojni. Przechadzając się ulicą słyszysz ciągle "como estas?", odpowiadasz "bien" i nikt tu do nikogo nie ma problemu. Miejsce do życia naprawdę fajne ale ja i tak... wolę Polskę.

Dlaczego?
Ruda Śląska czy Katowice nie są najpiękniejszymi miejscami na świecie, ale... ja je lubię. To może jest trochę dziwne. Cieszę się z tego, że ja w każdej chwili mogę podjąć decyzję o powrocie na stałe. Nie jestem niewolnikiem wysokiego kontraktu, pewnie spokojnie zarobiłbym u nas tyle, co i tam. 

Koledzy z polskich boisk i nie proszą żebyś pomógł im trafić na Gibraltar?
Są takie pytania.

I co im odpowiadasz. Że to łatwe?
Skoro ja tam gram, to wielu innych graczy też by mogło. Przecież nie będę opowiadał, że jest mega ciężko. W końcu wyjeżdżałem tylko z III ligi. Tylko trzeba zdać sobie sprawę z tego, że ja trafiłem do przedostatniej drużyny ligi i nie będę nikogo wkręcał, że jest trudno. Chętnie wziąłbym kilku kolegów, żeby ze mną pograli i dali nam jakość. Ale w mocniejszych ekipach to już nie jest takie proste. Tam mogą sobie wybierać zawodników, wziąć Hiszpana z IV ligi, który z piłką potrafi zrobić dużo, a będzie tańszy. A żeby dostać kontrakt na poziomie 1200 euro to już trzeba naprawdę coś umieć. 

Masz dopiero 24 lata i dużo szybko wyciągniętych wniosków z własnych doświadczeń. Co zmieniło twoje podejście do życia i piłki, bo z tego co opowiadasz, to ta zmiana na przestrzeni kilu lat jest spora.
Jak mnie pogonili z GKS-u, pierwsze co pomyślałem, to: "ja im pokażę, zaraz przyjadę tu z innym I-ligowcem, strzelę bramkę i po meczu podziękuje trenerowi". Potem okazało się, że wcale to wszystko nie idzie tak jak bym chciał. Zadawałem sobie pytania czemu, zawsze winy widziałem w kimś. A do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. To nie jest tak, że nie wiadomo jak przeorało mnie życie. Nie jestem Dawid Jańczyk, nie mogę o sobie mówić, że spadłem z nie wiadomo jakiego szczytu na całkowite dno. Ja to się tak naprawdę nie wdrapałem nawet na żadną górkę. Ale wiele rzeczy mi się kiedyś wydawało normalne. Jak byłem w GKS-ie, to ja sobie po prostu nie wyobrażałem sytuacji, że mogę kiedyś grać niżej. Wychodziłem z założenia, że skoro mając 19 lat jestem tam, to dalej mogę pójść tylko wyżej, a w najgorszym wypadku zostać na tym poziomie. Przecież ja nawet nie znałem drużyn w II lidze. Kompletnie ich nie śledziłem. A potem okazało się wcale nie jest tak różowo. W wielu książkach można wyczytać, że we wszystkim co się robi najważniejsza jest praca i pokora. A i tak na pewnym etapie wydaje nam się, że to tylko takie gadanie.

U progu kariery otarłeś się o reprezentację młodzieżową, grałeś w I lidze. Później zabrakło pracowitości, czy pokory?
Pokory. Nie byłem jakimś tytanem pracy, ale zawsze byłem zawodnikiem który miał dodatkowe, indywidualne treningi. Zanim do GKS-u trafił trener Leszek Dyja, to ja wraz z Alanem Czerwińskim jeździłem do niego na zajęcia. Zawsze miałem trenera indywidualnego - nawet w Koszalinie, czy Brzegu. Tylko że czasem chyba zamiast siłowni trzeba było wybrać pracę nad techniką. Grzesiu Goncerz dał mi kiedyś taką radę, żebym zapomniał na dwa tygodnie o tym, że mam szybkość. Żebym wyobraził sobie że jej nie mam i szukał w grze innych atutów, innych rozwiązań. To była dobra rada. A ja na treningu jak chciałem coś komuś udowodnić, to brałem piłkę, puściłem ją obok niego, odjechałem na 20 metrów. Każdy wiedział, że nie ma w tym ze mną szans, obojętnie czy trafiałem na Rafała Pietrzaka, Adriana Frańczaka, czy Piotrka Petasza. Wiedziałem, że zawsze wygram. Tylko że potem był mecz i to co wychodzi na treningu nie sprawdza się w grze o punkty. Też chciałem wypuszczać piłkę obok rywala, wyprzedzałem go, ale zaraz kasował mnie asekurujący obrońca i piłka była stracona. Brakowało mi boiskowej inteligencji i pokory. Za to co do samej pracy nie mam sobie dużo do zarzucenia.

Nie interesowałeś się tym co poniżej I ligi, a po chwili tam trafiłeś. W dodatku do notorycznie targanej kłopotami Polonii Bytom.
W sezonie 2014/15 zagrałem prawie w każdym meczu GKS-u, później złapałem się jeszcze na kilka spotkań u trenera Piekarczyka, ale u trenera Brzęczka nie dostałem już ani minuty. Sumując, w ciągu 1,5 roku uzbierałem około 30 I-ligowych meczów, a wydawało mi się że jak na młodzieżowca to fajny wynik. Myślałem, że już ze względu na te liczby ktoś z tego samego poziomu rozgrywek może się mną zainteresować. A tu szok - żadnego zainteresowania z I ligi. Byłem na testach w GKS-ie Tychy, dość długo tam trenowałem, byłem po rozmowach z trenerem Kieresiem i dyrektorem Szalą. Było tam jednak zamieszanie z młodzieżowcami i ta opcja nie wypaliła. Na Polonię długo namawiał mnie trener Kościelniak, który znał mnie z GKS-u i zapewniał, że bardzo chce mnie w Bytomiu. Z obawy, że zostanę z niczym zdecydowałem się na taki krok. Założyłem sobie, że zrobię tam dobre liczby i wybiję się wyżej.

I że niżej już patrzyć na pewno nie będziesz.
No właśnie. Ale graliśmy jak graliśmy, ja miałem chyba 2 bramki i 2 asysty. Po pół roku dalej chciała mnie Polonia, ale nikt więcej. W klubie zaczęły się nawarstwiać problemy finansowe. Szanowałem Bytom, to klub z tradycjami, ale walczył tylko o utrzymanie w II lidze i zabolało mnie to obniżenie poziomu. 

Zakładam, że przynajmniej po części skończyło się też wygodne, bezstresowe życie. Pojawiły się pytania, czy uda ci się żyć z piłki?
Gdyby Polonia płaciła na czas, to to jest świetny klub do tego by się w nim pokazać. Jest wokół niego zainteresowanie, są ludzie na trybunach. Tylko warunki w jakich trenowaliśmy plus brak wypłat i do tego wyniki sportowe wielu zawodników potrafiły zniechęcić do uprawiania tego zawodu. Trochę dramat, myśli ma się wtedy różne i trzeba być mocno sfokusowanym na swój cel by umieć te okoliczności odłożyć na bok, nie przejmować się nimi. Byli w Polonii gracze, którzy z tego poziomu decydowali się wyjechać po prostu do pracy, ale z drugiej strony Kuba Kuzdra gra dziś w Bytovii, Damian Michalik jest w Katowicach. Czyli można.

Sam w pewnym momencie mocno chciałeś wydostać się z Olimpijskiej. Sytuacja zrobiła się podbramkowa?
Chciałem odejść po tym jak w klubie pojawił się trener Orzeszek. Na treningach zaczęli pojawiać się dziwni ludzie. Chinyama, jacyś Brazylijczycy, Japończycy, kompletnie niepasujący do tamtych realiów. Jeden zatrzasnął się w ubikacji, drugi nawdychał smogu i miał przerwę w treningach bo go bolała głowa. Mi ich w sumie było szkoda, ale zastanawiałem się kto wpada na takie pomysły? Dlaczego nie namawiano do gry Broniewicza, Zielińskiego, ludzi którzy z tym klubem mieli coś wspólnego, zamiast ściągać na nowe kontrakty zawodników z całego świata. Szanse na utrzymanie były wtedy nikłe, ale można było poszukać ludzi którzy chcieliby zostać. Ja zdecydowałem się na odejście dopiero wtedy, gdy uświadomiłem sobie że nie będę grał, bo moja sytuacja u trenera się skomplikowała. Bardzo wierzył we mnie dyrektor Kupijaj, cenił mój potencjał, nie chciał mnie wypuścić. W końcu jednak udało się rozwiązać kontrakt i cieszę się z tego. To co się w Bytomiu wtedy działo to był jakiś skandal. Finał był taki, że jak przyjechałem obejrzeć sobie ich mecz w Kołobrzegu okazało się, że na ławce jest tylko Matko Perdijić, bramkarz, którego chcieli w dodatku rzucić do ataku. Matko odmówił, powiedział żeby nie robili sobie jaj. Nie było kim grać, a wcześniej odpalili takich zawodników jak Mróz, Zalewski, Zieliński czy Broniewicz. Tymczasem oni na pewno nie wykręciliby takiego numeru, żeby w końcówce sezonu symulować jakieś kontuzje i przestać jeździć na mecze.

Tamtej zimy zostałeś "Judaszkiewiczem". Opowiedz o awanturze z Gwarkiem Tarnowskie Góry.
Dorobiłem się tam transparentu kierowanego do mnie, a wywieszonego na III ligowym meczu. Jak jakiś Luis Figo. Abstrakcyjna sytuacja. Na stadionie w Tarnowskich Górach zrobił to w dodatku któryś z członków klubu, żadni kibice. Zostałem w ich oczach "Judaszkiewiczem", z symbolem dolara zamiast "s". A w tym wszystkim zabawne jest jeszcze to, że na tym spotkaniu byli moi rodzice i - co widać na zdjęciu zrobionym przez mojego kolegę - siedzieli dokładnie za tym transparentem. Mama opowiada, że widziała jak ten baner wieszali, tylko to wisiało początkowo do góry nogami i nie potrafiła przeczytać o co w nim chodzi. 

Z punktu widzenia tarnogórzan pomógł ci się wydostać z Polonii, a ty ich wystawiłeś do wiatru wybierając propozycję wyżej notowanej Gwardii Koszalin.
Tylko nie było tak, że Gwarek w jakiś sposób pomógł mi rozwiązać umowę z Polonią. Przecież ja musiałem się zrzec naprawdę dużych pieniędzy! I tylko dlatego udało się wtedy zerwać kontrakt. Nie byłem jedynym zawodnikiem który wtedy rozwiązał kontrakt Było nas kilku, i kazdy z nas otrzymał oferte z Gwarka, żaden oferty nie przyjął. Ja z szacunku dla trenera Górecko zgodziłem się na rozmowę, nie miałem zresztą wtedy tak mocnej pozycji by bez zastanowienia rezygnować nawet z propozycji IV-ligowca. Porozmawialiśmy, zaproponowano mi jakieś warunki, po kolejnym spotkaniu z prezesem Poradą ustaliliśmy nawet jakieś szczegóły. Wahałem się, zastanawiałem się nawet nad tym, czy nie zrezygnować na pół roku z gry w piłkę, bo bałem się mieć w CV IV ligę. Trener Górecko długo mnie namawiał. Ale co gdybym tam poszedł, nie udałoby się zrobić awansu a ja strzeliłbym marne dwie bramki i zaliczył jakieś dwie asysty? To byłby przecież mój koniec w poważnej piłce.

Mógłbyś ugrzęznąć w lokalnych rozgrywkach na lata.
Trener przekonywał że tak nie będzie, a ja mu ufałem bo mam wrażenie że to bardzo uczciwy i w porządku człowiek. Mogę sobie jedno zarzucić - powiedziałem mu wtedy, że przyjadę na trening chyba że dostanę ofertę z I ligi. Nie wiem w sumie czemu tak powiedziałem, bo w taką ofertę wtedy nie wierzyłem. Jechałem już właściwie na ten trening, ale dostałem telefon z Koszalina. Chcieli mnie pozyskać, od razu pojawiły się konkrety, pensja, mieszkanie, duża szansa na miejsce w składzie klubu będącego na prostej z III do II ligi. Czyli lepsza liga, lepsze pieniądze, nowe otoczenie - dlaczego miałbym odmówić? Zadzwoniłem do trenera Górecko, bo wiem co mu obiecałem i... to nie była łatwa rozmowa. Zrozumiał mnie, ale nie dawał głowy że zrozumieją działacze i mogę mieć przez to problemy. Tylko jakie problemy, skoro ja niczego w Gwarku nie podpisałem?

A oni zdążyli zgłosić cię już do rozgrywek.
I w tym był cały kłopot. Podejrzewam, że inaczej w jakichś szorstkich słowach zamknęliby po prostu temat. Ale oni narobili sobie kwasu w Śląskim Związku Piłki Nożnej. Zgłosili mnie do rozgrywek, deklarując że umowa zostanie dowieziona. Pretensje mogli mieć przede wszystkim do siebie.

Masz aspiracje do powrotu na polskie boiska, czy będziesz w przyszłości stawiał na zwiedzanie świata z wykorzystaniem piłkarskich umiejętności?
Nie wykluczam żadnej opcji. Na pewno nie obraziłem się na polską piłkę, nie czuję się w jakikolwiek sposób przez nią skrzywdzony. Ale w tym momencie wydaje mi się mało prawdopodobne by wrócić stąd do I ligi. 

Aleksander Aleksander Januszkiewicz w barwach Polonii Bytom (fot. Łukasz Laskowski/PressFocus)

Dlaczego? Omar Monterade trafił z ligi Gibraltaru do GKS-u Tychy. 
Prawda. A w sumie wcale nie miał rewelacyjnych liczb. Jeden z wielu zawodników Lincolna, pięć goli w całym sezonie, bez powalających osiągnięć. Wbrew pozorom niewykluczone, że o transfer do Polski było mu łatwiej, bo nie jest Polakiem. Ja chciałbym spróbować się jeszcze raz na takim poziomie, ale nie zamierzam skupiać się na tych marzeniach, zastanawiać się nad tym Bóg wie ile. Robię swoje i zobaczymy co przyniesie czas.

Obraziłbyś się za nazwanie cię piłkarskim turystą?
Nie obraziłbym się, ale trudno mi się tak dziś definiować, bo wyjechałem z Polski raptem 3 miesiące temu. Ale jasne jest, że jeśli w jakiś sposób dotychczas zasłynąłem, to tylko z tego że wyjechałem. Tylko równie dobrze za trzy miesiące mogę wrócić do Polski, więc co to za turystyka? Jednak nie przeszkadzałoby mi pogranie w innych regionach świata przez kolejne 2-3 lata. 

Przebieg karier Łukasza Gikiewicza, czy Adriana Mierzejewskiego to jest coś, co by ci odpowiadało?
Bardzo by mi to odpowiadało. Mnie zawsze interesowały takie opowiadania zawodników, którzy pograli w nietypowych miejscach. Lubiłem na przykład na Weszło czytać reportaże o Jacku Magdzińskim, który wyjechał do Afryki. Zawsze śledzę doniesienia o naszych piłkarzach, którzy podpisali umowy w egzotycznym futbolowo kraju. Zaglądam sobie wtedy na mapę, szukam zdjęć stadionu, bardzo mnie to kręci. Mega fajna sprawa. Piłka daje mnóstwo możliwości. Nie grając na najwyższym poziomie można z niej żyć, zobaczyć coś ciekawego, coś przeżyć. Nie widzę powodu by się tego wstydzić. Nikomu nie wkręcam, że tu jest nie wiadomo jaki poziom. Robię to, co lubię i rozwijam się przy tym jako człowiek. Poznaję kulturę, uczę się języków, żyje mi się po prostu dobrze. Jest wiele pięknych miejsc, wiele ciekawie położonych stadionów i - cholera - jeśli zaczynasz czuć, że możesz się już na jakiś mega profesjonalny poziom w piłce nie wdrapać, to czemu nie korzystać z tej piłki inaczej?

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również