Jarczyk: "Kierownikowi Zagłębia montowałem eRkę na tapecie latpopa"

03.11.2017
Sławomir Jarczyk, wychowanek chorzowskiego Ruchu wspomina, że 13 lat temu meczem z Zagłębiem żył na kilka dni przed pierwszym gwizdkiem. Skończyło się czerwoną kartką jeszcze w pierwszej połowie. - Włączyła się typowa grzałka chama przecinaka. Zasłużona "czerwień" - śmieje się po latach. Później na kilka sezonów wylądował w Sosnowcu... i  z sentymentem wraca do tych czasów.
Przemek Charatynowicz/PressFocus
Łukasz Michalski: Zagłębie Sosnowiec kontra Ruch Chorzów to wciąż "święta wojna" hanysów i goroli, czy jednak już starcie o mniejszym ciężarze gatunkowym niż kiedyś?
Sławomir Jarczyk: Wiadomo, że w każdym spotkaniu na boisku leżą trzy punkty, ale co by nie gadać, są starcia które mają dodatkowy smaczek. Jest jednak trochę racji w tym, że chyba kiedyś identyfikacja z regionem poszczególnych zawodników była większa. Nie chcę powiedzieć, ze dziś barwy dla piłkarza znaczą mniej, ale wtedy w poszczególnych zespołach więcej było ludzi wywodzących się z regionu. Dziś w obu szatniach w szatniach jest bardziej międzynarodowo, trzeba tłumaczyć o co chodzi w rywalizacji jednych z drugimi. My tymczasem bardzo tym żyliśmy. Gdy grałem w Ruchu, to zaraz po losowaniu terminarza sprawdzaliśmy kiedy derby, czy jakieś inne prestiżowe mecze.
 
Czasem żyliście tym chyba aż za bardzo. Pan w barwach Ruchu przeciwko Zagłębiu zagrał raz. Na Ludowym po 30 minutach musiał opuścić boisko za czerwoną kartkę...
Oj było... Tak byłem wychowany, derby to była dla mnie świętość. Ten mecz w głowie rozgrywałem już trzy dni wcześniej. Włączyła się typowa "grzałka" chama przecinaka. Dokładnie pamiętam tamtą sytuację. Środek boiska, faul na Bartku Chwalibogowskim, absolutnie niepotrzebny. Nie trzeba było gościa nawet dotykać, a ja potraktowałem zawodnika naprawdę ostro i cóż... dostałem zasłużoną "czerwień". Klasyczne zachowanie nieodpowiedzialnego gościa, który żyje derbami. Emocje wzięły górę, ale dziś... można się już z tego pośmiać. Swoją drogą jestem ciekawy, czy któryś z graczy jednych albo drugich też już teraz żyje tym meczem, czy tak go odbiera. Ale... Ruch z GKS-em pokazał, że wie o co chodzi. Poczuli też jak to jest wygrać tak ważny dla kibiców mecz, poczuć chwile chwały. Za mecz przy Bukowej kibice będą ich jeszcze długo kochać. Wygrana w Sosnowcu też byłaby cenna!


(źródło: 90minut.pl)
 
Wracając do pana czasów w Ruchu i jego rywalizacji z Zagłębiem - dla Chorzowa tamte czasy też były bardzo ciężkie, a wy braki nadrabialiście charakterami.
Nawet bardzo ciężkie, ale po latach... myślę że tamten czas mocno mnie zahartował i ukształtował. Poza tym miałem to szczęście, że w kolejnych klubach problemy tej skali już mnie zupełnie nie dotykały, nie miałem ich. Nabrałem w Chorzowie grubej skóry, a później nic nie było mnie już w stanie zaskoczyć. Te trudne momenty przy Cichej wyrabiały charakter i z perspektywy czasu myślę, że dużo na tym zyskałem. Jasne, że były problemy finansowe, trzeba było się gimnastykować z różnymi kłopotami. Osobną sprawą była korupcja, bo dopiero po latach poczytałem sobie w jakich meczach brałem udział. 
 
Skoro mecze Ruchu z Zagłębiem miały znaczenie dla zawodników, to jak radził sobie hanys po drugiej stronie barykady, już w szatni Sosnowca?
My jesteśmy "Ślonzoki", oni "gorole", ale wszystko z uśmiechem. Przez lata gry w Zagłębiu nie spotkałem osoby, która byłaby mi nieprzychylna. Od sprzątaczki, po prezesa sami fajni ludzie, więc przed piątkowym meczem choć jest mi oczywiście bliżej do Ruchu - tu się wychowałem i czuję się "niebieski" - czas w Sosnowcu też mile wspominam.
 
Nie czuł pan, przynajmniej początkowo, jakiejś nieufności ze strony trybun?
Wtedy w Sosnowcu praktycznie co rundę była ogromna rotacja. Zmieniało się po kilkunastu graczy, a kiedy ja trafiłem na Ludowy to był chyba rekord, bo "nowych" było siedemnaście osób! To było w połowie sezonu, mieliśmy pod wodzą trenera Leszka Ojrzyńskiego atakować górę. Skład był taki, że sporo chłopaków znałem z Ekstraklasy, czy jej zaplecza. Absolutnie nie czułem, że jestem w jakiś sposób na cenzurowanym. Było spokojnie, jak się człowiek pokazał z dobrej strony na boisku, to i u kibiców miał łatwiej.
 
Ale przez te kilka lat awansować na zaplecze Ekstraklasy się nie udało.
Dlatego nie dziwię się kibicom, że w pewnym momencie cały zespół odbierali nie najlepiej. Wymagania w Sosnowcu zawsze są olbrzymie, a na tamten czas chyba zbyt wygórowane. Byłem tam kilka lat, to klub z tradycjami i szczycę się tym, że tyle czasu dla niego grałem, nawet jako kapitan.  Ale dopiero dziś jest tam chyba tak, jak być powinno. Są podstawy organizacyjne, odpowiednie zarządzanie. Kilka lat temu wszystko się chwiało, choć wiele rzeczy z szatni nie wychodziło. Realia były jednak takie, że czasem "nie było z czego". Ale osobiście nigdy nie spotkałem się z jakimś problemem ze strony kibiców, czy ich niezadowolenia z mojej gry. A jeśli nawet, to na pewno nie dlatego że jestem ze Ślaska.
 
W pewnym momencie było was tam tylu, że śmiało można było w szatni "godać".
Była nas taka pięcioosobowa ekipa ze Śląska, jeździliśmy na treningi razem. W pewnym okresie to się nawet śmialiśmy, że nauczymy kolegów z Sosnowca naszej gwary. Trochę tych lokalnych żartów i uszczypliwości w szatni było, taka typowa, piłkarska szydera. Człowiek się spóźnił, to słyszał że go pewnie za brak paszportu spod Ikei zawrócili. Kierownikowi Piotrowi Calińskiemu, z którym miałem fajny kontakt, po jakichś wygranych Ruchu po kryjomu montowałem "eRkę" na tapecie laptopa. Zawsze musiał być w tej kwestii czujny.
 
Dziś w Zagłębiu znowu rozczarowanie. Od zamieszania z udziałem Piotra Mandrysza i Sebastiana Dudka sportowo ta drużyna to spory zawód.
Trochę mimo wszystko zderzyli się z tą I ligą. Jako beniaminek weszli do niej z przytupem, namieszali w Pucharze Polski, zbierali bardzo dobre recenzje od komentatorów. Szybko zaczęło się im wydawać, że za rogiem czeka kolejny awans, a ta I liga jest naprawdę bardzo specyficzna. Wyrównana, nieobliczalna, faworyt zawsze ma kłopoty, a grupa charakternych ludzi bez większych nazwisk może walczyć nawet o najwyższe cele. Nie chcę oceniać ruchów transferowych w Sosnowcu, ale to już nie jest ta drużyna co jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Wtedy byli mocni nie tylko kadrowo, ale i zespołowo. Sebastian Dudek dostał trochę rykoszetem i chyba wtedy wszystko im się rozmyło.
 
Nie było tak, że osobą która w tamtej sytuacji ucierpiała najmocniej był trener Mandrysz, a nie Sebastian Dudek?
Pewnie jak było naprawdę to tak do końca nigdy się nie dowiemy. Fakty są takie, że nie ma w Zagłębiu ani jednego, ani drugiego. Kilku kolejnych osób zabrakło latem, gdy tworzono drużynę na nowy sezon. Apetyty były chyba większe, a wygląda to na taką ligową szarzyznę. Tylko jakaś seria zwycięstw może dać im oddech, zachęcić kibica do wsparcia, pozwolić uwierzyć że nie wszystko stracone. Chociaż tak całkiem szans na awans bym im jeszcze nie odbierał, bo wystarczy przypomnieć w jakim miejscu rok temu był Górnik, który później Ekstraklasę wywalczył. Wiadomo, że każda drużyna jest inna a tamten wyczyn trudno będzie powtórzyć, ale Górnik udowodni wtedy piękno piłki nożnej, a ja życzę Zagłębiu jak najlepiej.
 
Wspomnianą serię ma za sobą akurat Ruch Chorzów. Co takiego pana zdaniem zrobił Juan Ramon Rocha, że wyniki "Niebieskich" są aż tak dobre?
To prawda, Ruch jest na fali wznoszącej. Kiedy przypominam sobie ich wyniki z początku sezonu to... ja im współczułem. Przegrywali często w końcówkach, gubili punkty, nie szło kompletnie. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że ta drużyna będzie w stanie wygrać 5 z 6 kolejnych meczów to złapałbym się za głowę i odesłał do lekarza. Co zmienił trener Rocha? Można odnieść wrażenie że... niewiele. Pokazał zarys pomysłu na drużynę, przywitał się z chłopakami, a potem... nowa miotła zadziałała. Kluczowe było pierwsze zwycięstwo pod jego wodzą, bo wcześniej bez względu na to jak grali to i tak schodzili z boiska bez punktów. Swoją drogą wielkie słowa uznania należy kierować w stronę trenera Krzysztofa Warzychy. Potrafił się odsunąć w cień, nie unosił się honorem. Jestem święcie przekonany, że w jego sytuacji 9 na 10 ludzi powiedziałoby "pas" i odeszło, tymczasem on zadzwonił po swojego znajomego któremu zdecydował się pomagać. Czapki z głów za ten czarodziejski pomysł, bo na dziś to jest majstersztyk że to się udało!
 
No i dziś Ruch też ma niewiele większą stratę do czołówki, niż rzeczony Górnik przed rokiem!
Właśnie, choć przed nimi jeszcze mnóstwo pracy, mnóstwo meczów. Nie ma w tej lidze chłopców do bicia. W każdym meczu wynik jest otwarty. Ja muszę się uderzyć w pierś, bo w rozmowach ze znajomymi nie byłem optymistą. Nie byłem nim przed sezonem, gdy widziałem jak włodarze klubu robią wszystko by zdobyć licencję, już jej uzyskanie uznawałem za nie do zrealizowania. Udało się w lidze wystartować, ale wtedy bałem się z kolei, że z garbem w postaci długu i ujemnych punktów Ruch nie da sobie rady organizacyjnie. A jeśli nawet sobie radę da, to będzie odstawać sportowo. Znowu dostałem więc obuchem, muszę tym zawodnikom zwrócić honor, bo wyniki jakie ostatnio osiągają to nie lada wyczyn!
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również