Grał w Ekstraklasie, dziś ratuje ludzi. "Niektórzy czują radość, bo mogą przywalić piłkarzowi"

01.04.2020

W Ekstraklasie grał dla GKS-u Bełchatów, na jej zapleczu reprezentował Ruch Radzionków i Wartę Poznań, karierę kończył w Stali Rzeszów. Paweł Giel mimo młodego wieku kilka lat temu zniechęcił się do futbolu, który porzucił na rzecz nowej pasji. Dziś jest strażakiem i ratownikiem medycznym. - Nie ma nawet sensu porównywać tego z graniem w piłkę - mówi 30-latek, który w ostatnim czasie znalazł się w centrum walki z epidemią koronawirusa.

Łukasz Michalski: Sytuacja dotycząca epidemii sprawiła, że przypomniały sobie o tobie media. Podejrzewam, że na zainteresowaniu swoją osobą bardziej zależało ci gdy grałeś w piłkę?
Paweł Giel: Brat się ze mnie śmieje, mówi: "Chłopie, nie grasz zawodowo od trzech lat, a dopiero teraz trafiasz do Canal+ Sport". Taki gorący okres dla ratowników medycznych, nasza praca znalazła się w centrum uwagi. Nie zależało mi na tym, ale rozumiem, że ludzie po prostu chcą pogadać, dowiedzieć się jak wypada porównanie życia piłkarskiego z tym "prawdziwym".

Na nadmiar czasu jednak pewnie nie narzekasz. Dla ratowników medycznych to okres wyjątkowo intensywnej pracy?
Jest więcej pracy, więcej pacjentów. Liczba tych ostatnich może nie zwiększyła się jakoś drastycznie, ale już sam fakt że trzeba się ubierać w środki ochrony indywidualnej sprawia, że czas pracy się wydłuża.

Dużo masz wyjazdów związanych bezpośrednio z podejrzeniem zachorowania na COVID-19?
Ja jeżdżę w zespole specjalistycznym z lekarzem, nasz dyspozytor stara się nie wysyłać takiego zespołu do podejrzenia koronawirusa. Ale kiedy nie ma na miejscu zespołu podstawowego, wtedy wyjeżdżamy do takich przypadków. Zdarza się więc dwa-trzy razy dziennie ubierać ten ochronny kombinezon. W teorii powinniśmy wyjeżdżać tylko do ciężkich przypadków, ale nie zawsze jest to regułą. Często z wywiadu medycznego przeprowadzonego przez dyspozytora wynika co innego, niż zastajemy na miejscu. Lekkie przypadki okazują się tymi ciężkimi, a ciężkie zdarzają się być drobiazgami. Pacjent zawsze może być jednak spokojny, bo kadra ratownicza w Polsce jest doskonale wykształcona. Uważam, że nie mamy się czego wstydzić na tle Europy i całego świata.

Wyjeżdżając do potencjalnego przypadku zarażenia koronawirusem jako ratownik bardziej obawiasz się o swoje zdrowie, czy o ewentualne skutki w postaci kwarantanny i wyłączenia zespołu z pracy?
Obawy są o jedno i drugie. Nie chciałbym trafić na kwarantannę, bo dotknęłaby też mojej dziewczyny. Poza tym pracę ratownika łączę z innymi obowiązkami. Jestem również zawodowym strażakiem. Do tego dochodzi świadomość, że w tym trudnym okresie każda jednostka ratunkowa jest dla systemu ochrony zdrowia na wagę złota. Oczywiście, nie chciałbym też po prostu chorować. Nie wiem jaki przebieg miałby COVID-19 akurat w moim przypadku. Nie chcę się dowiedzieć, czy byłaby potrzebna hospitalizacja, albo intensywna terapia. Mówi się, że młodzi ludzie lepiej radzą sobie z wirusem, ale nie zawsze tak jest. To naprawdę poważne, trochę przerażające zagrożenie.

Wiele osób próbuje je bagatelizować. Jest powód do strachu?
Bagatelizują dlatego, że większości osób wirus nie dotyka bezpośrednio. Nie mają z nim na co dzień styczności. Na szczęście niewielu ludzi spotkało się z przypadkiem, w którym ktoś ze znajomych czy kolegów z pracy zachorował i znalazł się z tego powodu w szpitalu w ciężkim stanie. Ja się z takimi sytuacjami spotykam. Zwłaszcza na oddziałach w szpitalach jednoimiennych widać bardzo wyraźnie, że ludzi przybywa coraz więcej, a ochrona zdrowia z każdym dniem pracuje na większych obrotach.

Ludzie w obliczu powszechnego zagrożenia stali się bardziej wrażliwi na punkcie stanu swojego zdrowia i częściej wzywają pomoc medyczną, czy przeciwnie - wolą do ostatniego momentu ukrywać swoje objawy?
Zawsze są tacy, którzy przesadzają i tacy, którzy zadzwonią po pomoc dopiero jak brakuje im tchu. Zmieniło się tyle, że mniej jest osób które nazywamy "pierdołami", a zastąpili ich tacy sygnalizujący po prostu gorączkę. Nie powinni wtedy wzywać pogotowia, tym bardziej że często okłamują przy tym dyspozytora wyolbrzymiając swoje objawy. Takie osoby powinny najpierw dzwonić do sanepidu, lub kontaktować się z lekarzem pierwszego kontaktu. Ale jeździmy i do takich pacjentów. Za to ci, którzy dzwonili wcześniej z drobiazgami, teraz boją się że przywieziemy im jakąś "zarazę" i wolą się już nie zgłaszać (śmiech).

Dlaczego zostawiłeś piłkę na rzecz tak trudnego i wymagającego zawodu, jakim jest ratownictwo medyczne?
Nałożyło się na to wiele spraw. W piłkę grałem zawodowo 10 lat, z czego chyba tylko rok faktycznie miałem regularne pensje. Fajne życie, ale ma sporo ograniczeń. Ciągłe wyjazdy, rozłąka z bliskimi, brak swobody w decydowaniu o urlopach. Niby banały, ale piłkarz też chce odpocząć po rozegranym sezonie. A nigdy nie czułem w czasie tego odpoczynku spokoju. Pierwszy raz w życiu pensję wypłaconą w terminie przed świętami zobaczyłem dopiero pracując na SOR i w pogotowiu. Uwierz mi, że to były pierwsze święta, które mogłem normalnie zaplanować, kupić rodzinie prezenty, nie zastanawiać się kiedy spodziewać się kolejnego przelewu od pracodawcy. Poza tym przerastało mnie to, co dzieje się w piłce. Widziałem na treningach, że zawodnik który w opinii wielu zawodników powinien mieć miejsce w składzie i dużo dawał wchodząc z ławki rezerwowych nie grał, bo trener go nie lubi, albo decydują o tym jakieś układy z menadżerami. Byłem świadkiem takich sytuacji. Te wszystkie elementy, plus rozłąka z dziewczyną zaczęły się na siebie nakładać. Uznałem, że coś trzeba zrobić ze swoim życiem.

Ratownictwo medyczne bardzo mi się spodobało. W tym zawodzie występuje bardzo dużo przypadków wypalenia zawodowego. Pracuje się bardzo dużo. Większość wezwań pogotowia okazuje się nieuzasadnionymi. Ja takim pacjentom się nie dziwie, mają prawo się bać, nie znają faktycznego stanu swojego zdrowia. Tym bardziej, że na diagnozę specjalisty trzeba w Polsce długo czekać. Ale ja to bardzo polubiłem, zacząłem studiować, poczułem że to jest to, co chciałbym robić w życiu. Byłem jeszcze młody, miałem 24 lata kiedy rozpocząłem studia, mogłem sobie pozwolić na takie zmiany. Nie żałuję, ta praca daje mi bardzo dużo szczęścia i satysfakcji.

Jesteś ratownikiem medycznym, pracujesz w straży pożarnej, jeszcze przed epidemią grałeś w IV-ligowym Hutniku Warszawa. Jak ty to wszystko godzisz?
Najbardziej cierpi na tym moja dziewczyna. Paradoksalnie dopiero w czasie tej pandemii spędzamy z sobą więcej czasu. Jak to godzę? Mam w pracy i w kierownictwie świetnych ludzi. Na przykład z służby w straży pożarnej schodzę rano i do Ciechanowa jadę o 19:00, gdzie mam 24-godzinny dyżur. Mam tak zwaną odwróconą dobę, wracam do domu kolejnego dnia wieczorem i dopiero rano zaczynam dzień w straży. Czasem mam też wolne, wtedy zazwyczaj idę na trening i tak to się kręci...

Mówimy o zawodowej straży?
Tak, tam mam etat, w ratownictwie pracuję na umowie zleceniu, według godzin "grafikowych".

Łączysz w pewien sposób środowiska medyczne i piłki nożnej. Wspominałeś o tym, że mimo gry w Ekstraklasie czy na jej zapleczu, życie z futbolu wcale nie było łatwe. Można tymczasem odnieść wrażenie, że w piłkarzy najłatwiej dziś wymierzać ciosy i nawoływać do rezygnacji z wynagrodzenia. Bardzo jestem ciekawy, jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Jaka jest różnica między piłkarzami, a przedstawicielami innych dyscyplin sportu? Krytykowani są zazwyczaj tylko ci pierwsi. To niesprawiedliwe. Fakt, piłkarze zarabiają jak na polskie warunki dużo. Ale nikt z nich nie przyszedł do pracodawcy i nie przykładał mu pistoletu do głowy, nie kazał podpisywać kontraktu. Mam kontakt z kolegami z boiska, to nie jest tak, że oni bardzo się upierają przy wysokich kwotach. Zdają sobie sprawę z sytuacji na rynku, podejrzewam, że są w stanie zredukować swoje pensje. Ale cała krytyka, która na nich spadła, te szantaże emocjonalne, przyzwolenie PZPN-u na to, by kluby zalegały z wypłatą cztery miesiące i odgórne cięcie umów o połowę to niesprawiedliwość! Hola, w PZPN-ie żyjcie cztery miesiące bez wypłaty, zobaczymy, czy będziecie chodzić uśmiechnięci!? Teraz o piłkarzu, który nawet sam decyduje się na rezygnację z części pieniędzy słyszymy, że cóż to takiego, i tak dostaje dużo i - powiedzmy - 8 tysięcy mu w zupełności wystarczy. Ale jak on te 8 tysięcy widział ostatnio 3 miesiące temu, to co ma zrobić? Jasne, że bohaterami są dziś ci, którzy mają na rękę 2 tysiące i jakoś sobie radzą. Sam byłem w takiej sytuacji, bo tyle miałem zaczynając pracę w ratownictwie, ale nawet wtedy mogłem ustawić sobie życie pod to, co zarabiałem. A co, jak w I czy II lidze masz na umowie 6 tysięcy, przelew raz jest, raz go nie ma, planowałeś wydatki na podstawie podpisanego kontraktu, a dziś ktoś przychodzi i mówi ci: "masz się zrzec połowy"? Widzę niestety u niektórych ludzi radość z tego, że mogą "przywalić" piłkarzowi. Nie tędy droga. Będę bronić całego środowiska sportowego. Niektóre komentarze kierowane w jego stronę są bezdennie głupie. Tak samo jak te stereotypowe opinie mówiące o piłkarzu jako o półgłówku kopiącym piłkę. To środowisko jest pełne inteligentnych, mądrych ludzi, a idioci znajdą się w każdej społeczności.

Ludzie lubią dziś stawiać piłkarza w opozycji do służb medycznych. Słyszymy często, że  piłkarz zarabia dużo, a powinien zamienić się na pensje z ratownikiem. Ty znasz temat z obu stron.
Dokładnie tak jest. Stawia się obie strony w opozycji względem siebie. Niedawno siedziałem na dyżurze z kolegą. Mówię mu: "Mariusz, taki jest rynek. Podaj przykład znanego ratownika medycznego. Albo słynnego profesora, rozpoznawalnego poza naszym środowiskiem". W piłce płaci się m.in. za tą popularność, dla mnie to jest zupełnie zrozumiałe. Jasne, mam nadzieję, że zawody pożytku publicznego, jak policjant, lekarz, strażak, strażnik miejski, czy ratownik medyczny, zaczną być mocniej doceniane, również finansowo. Że ich przedstawiciele będą mieli komfort pracy na jednym etacie za godne pieniądze. Ale ciągle nie widzę powodu, by szafować w tym kontekście pensjami sportowców i coś im zabierać. Mają swoich sponsorów, mają tysiące czy miliony kibiców, to im będą płacić reklamodawcy. Ratownik medyczny zarabia mniej również od menadżerów w korporacjach, czy przedstawicieli zawodów o zdecydowanie mniejszej odpowiedzialności niż nasza praca. Czy ja mam dziś się oburzać na to, że ktoś z nich dostaje większe wypłaty? Nie tędy droga do polepszenia naszej sytuacji.

Masz dziś takie poczucie, że piłka nożna to był lekki kawałek chleba i "luzik" w porównaniu z tym, co robisz teraz?
Zdecydowanie tak. W piłce spędzasz te 4-5 godzin na treningach, a później masz mnóstwo czasu dla siebie. Z perspektywy czasu żałuję, że kiedyś - mając go tyle - nie robiłem jakichś kursów doszkalających, nie uczyłem się języków obcych. Teraz jest o to o wiele trudniej. Praca, praca, praca, wiele godzin spędzonych w pracy. Nie ma nawet sensu porównywać tego z graniem w piłkę.

Do tej pory jako widzowie mogliśmy trochę uciec w świat sportu, wyładować na sportowcu emocje, często negatywne. Są ludzie, którzy uważają, że piłka nożna to temat, który w obliczu epidemii należy marginalizować. Uznać za sprawę nieistotną, niewartą zmartwień. Ja mam wrażenie, że dopiero dziś widać jak ważny jest futbol, jak bardzo społeczeństwo potrzebuje tego katalizatora dla własnych emocji.
Jan Paweł II powiedział kiedyś, że piłka nożna to najbardziej istotna rzecz spośród najmniej istotnych. Zgadzam się z tymi słowami. Czasem, gdy rozmawiam z kolegami z pracy - strażakami, medykami, sami przyznają że... brakuje im piłki. Tak jak powiedziałeś, to taki katalizator. Niby to tylko piłka, ale to coś, co łączy miliony ludzi. Sam czuję za nią tęsknotę. Zastanawiam się, czy jak w końcu to wszystko ruszy, to pojawi się boom na futbol i stadiony zaczną pękać w szwach. Ja na pewno chętnie założyłbym już korki i pokopał z kumplami z Hutnika Warszawa. 

No i okazuje się, że ten piłkarz to jednak też jest społeczeństwu potrzebny. Pieniądze bierze czasem również za to, że można się na nim "wyżyć", bezkarnie go oceniać, wytknąć mu błąd.
Piłkarz zawsze jest łatwą ofiarą. Sam to odczuwałem uprawiając ten sport. Znam to od środka, wiem, że czasem sportowiec bardzo chce, a milion rzeczy składa się na to, że mu nie wychodzi. Bywało mi przykro. Nigdy nie rozumiałem kibica, który wydziera się na zawodnika dając upust temu, że sam ma kiepską sytuację w domu, albo przeżywa jakieś życiowe niepowodzenia. Jestem innego typu człowiekiem, jak krzyczałem, to żeby motywować. No ale taka już rola nie tylko sportowców, ale większości osób publicznych - aktorów, czy piosenkarzy. Są potrzebni, ich brak w obecnej sytuacji będziemy odczuwać coraz mocniej.

Środowisko kibiców ma swoje wady i pewnie łatwo je punktować, ale dziś wyraźnie widać również jego atuty. To społeczność, która bardzo szybko potrafi się zjednoczyć. Udowadnia to m.in. wspierając medyków, czy to materialnie, czy dodając otuchy w odpowiedni dla siebie sposób. Dla was, pracowników służby zdrowia, ma to specjalne znaczenie?
Czujemy, że mamy swoje 5 minut. Czujemy wsparcie całego społeczeństwa, również kibiców. Rozmawiałem niedawno z lekarzem z Białegostoku, mówił że fani Jagiellonii kupili im narzędzia do dezynfekcji karetki. Tych przypadków jest mnóstwo. Kibice są o tyle wyjątkowi, że bardzo szybko się jednoczą, jednocząc przy tym wszystkich wokół. Są w tym bardzo mocni. Często jest tak, że zwykły człowiek jest przez środowiska kibiców pchany do działania. Z drugiej strony coraz mocniej czuję, że ludzie zaczynają się nas trochę obawiać. Boją się, że sami zaczniemy roznosić wirusa. Czujemy jednak wyjątkową sympatię, mam nadzieję, że tak już pozostanie nawet, gdy życie wróci do normy.

My robimy swoje. Nie lubię, gdy robi się z nas bohaterów, nikt z nas się nim nie czuje. To nasza praca. Jesteśmy do niej przygotowani. Trzy lata studiowałem ratownictwo medyczne, kolejne trzy lata pracowałem w tym systemie. Ostatnio podjechaliśmy do jakiegoś wypadku drogowego, widziałem jak reagowali ludzie. W dobie koronawirusa próbowali pomóc drugiej osobie, bez rękawiczek, bez zabezpieczenia, po prostu chcieli ratować czyjeś życie. To są dla mnie bohaterowie. A ja? Przyjeżdżam na miejsce z pełnym sprzętem, odpowiednio wykwalifikowany i ochroniony. Po prostu wykonuję swoją pracę.

W obecnej sytuacji jako służby medyczne macie jednak wyjątkowe prawo do przemawiania z pozycji autorytetów. Jest coś, o co chciałbyś do ludzi zaapelować?
Są dwa takie apele. #Zostańwdomu i #niekłammedyka. Wszędzie to powtarzamy. Nie czuję, że jestem osobą, która powinna samozwańczo wygłaszać takie zdania, ale skoro dzwonią do mnie dziennikarze, to spróbuję wykorzystać ten szum wokół mnie do nagłaśniania tematu. Nie kłamcie medyków, nie dokładajcie im pracy. Zostańcie w domach, bo tylko tak szybko się z tym wirusem uporamy. Nie wszyscy zachorujemy, nie wszyscy zetkniemy się z chorymi, ale jak ciągle będziemy się nawzajem narażać, to to wszystko nigdy się nie skończy.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również