"Dziwi mnie, że trenerzy bez pracy nie podejmują wyzwań w niższych ligach"

15.11.2018

- Ten przepis został według mnie zweryfikowany. Przez niego młodzi wiedzą, że i tak będą grać. Tak się nie kształtuje charakteru sportowca - mówi o obowiązku grania młodzieżowcami Krzysztof Górecko, znający na wylot realia niższych lig na Śląsku. 21 lat w zawodzie okraszone całym workiem awansów to dorobek, którego może zazdrościć mu wielu kolegów po fachu. Czy szkoleniowiec pracujący w regionie ma szansę przebić się do Ekstraklasy? W jakie pułapki można wpaść na piłkarskich peryferiach? O tym w obszernej rozmowie z walczącym o licencję UEFA Pro opiekunem Gwarka Tarnowskie Góry.

Marzena Stanek/TS Gwarek

Łukasz Michalski: Dwudziestu pięciu trenerów zakwalifikowało się w tym roku na prestiżowy kurs UEFA PRO. Wśród mocnych nazwisk jest również pan. Strzelam, że nie było o to miejsce łatwo?
Krzysztof Górecko (trener Gwarka Tarnowskie Góry):
Teraz już wiem trochę lepiej jak to wszystko funkcjonuje, bo jestem w tej szkole od lutego. Nie zawsze informacje krążące na ten temat były prawdziwe. Liczbę miejsc narzuca UEFA i Polski Związek Piłki Nożnej ma związane ręce w kwestii częstszego organizowania takich kursów. Chętnych jest bardzo dużo, więc cieszę się, że udało mi się dostać. Poziom tego kursu jest bardzo wysoki. Każdemu trenerowi z licencją UEFA A, który ma marzenia by poprowadzić zespół w najwyższych ligach polecam próbować do skutku. Mi udało się za drugim razem, między egzaminami wstępnymi było dwa lata. Ale warto, bo UEFA PRO to elitarna grupa.

UEFA PRO pozwala wskoczyć do wąskiej grupy trenerów, którzy mogą pracować na najwyższym szczeblu. Co poza prestiżem może panu uzyskanie tytułu?
Przede wszystkim nic wtedy nie hamuje przy podjęciu pracy na szczeblu centralnym. Bez tej licencji kariery na takim szczeblu po prostu nie da się zrobić. Ale by czuć się członkiem tej elity trzeba jeszcze pracę na najwyższym szczeblu dostać. Najwyższe uprawnienia to dopiero pierwszy krok.

Trenerowi, który od lat znajduje się w szufladzie z etykietą "niższe ligi" uda się wspomnianą szufladę otworzyć?
Trzeba próbować, a bez tego dokumentu się nie da. Teoretycznie można robić awans po awansie, wraz ze swoją drużyną wydostać się na szczyt i korzystać z warunkowej możliwości prowadzenia takiego zespołu. Ale rzadko się zdarza, by rok po roku kroczyć w górę notując awans za awansem. Ja pracę trenerską zaczynałem w Bobrku, później od B-klasy prowadziłem Szombierki Bytom. W ciągu kilku lat zawędrowaliśmy wtedy z tego najniższego szczebla do III ligi. I już wtedy potrzebne były zupełnie inne uprawnienia, niż na początku mojej drogi. Zawsze warto się rozwijać. Trener Antoni Piechniczek powiedział, że kto nie pogłębia swojej wiedzy, ten w naszej dziedzinie w ciągu kilku lat staje się odrealniony. Piłka jest dynamiczna, zmienia się bardzo szybko. Tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat sposób prowadzenia zespołu piłkarskiego przeszedł epokowe zmiany. To już jakby inna dyscyplina sportu. Dlatego warto się uczyć, szczebel po szczebelku zdobywać kolejne umiejętności. Jest też wiele ciekawych kursokonferencji, tylko po wiedzę trzeba chcieć sięgać. Ja wierzę, że jeśli zdam egzamin UEFA PRO to ta licencja przyda mi się w... Tarnowskich Górach.

Krzysztof Górecko w otoczeniu grupy z kursu UEFA PRO (fot. Gwarek Tarnowskie Góry)

Miejsc pracy jest w elicie niewiele, a konkurować trzeba często również z fachowcami spoza Polski oraz byłymi, znanymi piłkarzami. Trenerów, którzy sukcesywnie wspinali się po drabince od niższych szczebli jest stosunkowo niewielu. Czyli łatwo nie jest?
Na pewno, ale ja mam wrażenie, że polityka naszych klubów trochę się zmienia. Ireneusz Mamrot w Jagiellonii, Zbigniew Smółka w Arce to ludzie, którzy do miejsca w którym się znaleźli zmierzali latami. Nawet Jerzy Brzęczek zaczynał swoją pracę od Rakowa Częstochowa, któremu wtedy daleko było do wzorcowego klubu. Ja uważam, że warto zacząć niżej i się uczyć, zamiast wskoczyć na wysokiego konia i desperacko próbować się na nim utrzymać. W Ekstraklasie jest wielu szkoleniowców, z którymi się znam i mam możliwość z nimi rozmawiać. Ich obowiązki w porównaniu z tym, co jest do zrobienia w III lidze to dwie różne bajki.

Praca poza szczeblem centralnym wymaga samozaparcia, czy też może być sposobem na życie i pozwolić to życie sobie układać?
Sposobem na życie nie jest na pewno. Wynagrodzenia trenerów - przynajmniej na Śląsku - w tych niższych ligach na utrzymanie rodziny nie pozwolą. Ja mam żonę i dwójkę dzieci i gdybym pracował wyłącznie jako trener nie mógłbym z tego wyżyć. Choć w innych regionach jest z tym już trochę inaczej. My pewnie też kiedyś do tego dojdziemy. Ale ja kocham piłkę, chcę robić to, co robię. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym miałbym wstać rano i zdać sobie sprawę, że dzień nie będzie miał niczego wspólnego z futbolem. Boję się takiego momentu, a pewnie kiedyś taki nadejdzie. Od siódmego roku życia, gdy zacząłem kopać piłkę do dziś nigdy nie byłem "bezrobotny" w tej dziedzinie. Trenerem zostałem z dnia na dzień, płynnie przechodząc od roli zawodnika do nowego zajęcia. Nigdy nie miałem przerwy w wykonywaniu swojego zawodu.

Dwadzieścia jeden sezonów na ławce trenerskiej bez bezrobocia to ładny dorobek w tej profesji.
Jak 30 czerwca kończyłem pracę w Bobrku, to 1 lipca zaczynałem w Szombierkach. Jak rozstawałem się z Szombierkami, to następnego dnia byłem już w pracy w Tarnowskich Górach. Mam też szczęście, że w każdym z klubów dane mi było pracować przez długi okres. Pierwsze pięć lat to łączenie gry w piłkę i prowadzenie trampkarzy, później przez 4 lata zajmowałem się w Bobrku seniorami, 8 lat spędziłem w Szombierkach, a w Tarnowskich Górach trwa właśnie mój czwarty sezon.

Ma pan szczęście do pracodawców, podejmuje dobre wybory, czy po prostu potrafi przekonać do siebie prezesów warsztatem?
Poparcie włodarzy trzeba mieć, musi być z nimi wspólny język i cel, do którego razem się dąży. Z trzema dotychczasowymi pracodawcami relacje opierały się o rozmowy i akceptację zaproponowanego przeze mnie modelu prowadzenia zespołu. Mogę sobie spojrzeć w lustro i powiedzieć, że każdy kolejny rok to jakiś krok do przodu. W Szombierkach każdy sezon był lepszy od poprzedniego. Każdy! I w Gwarku jest podobnie. Najpierw wygraliśmy ligę, rok później wygraliśmy baraż, jako beniaminek w III lidze skończyliśmy na 3. miejscu i w tym roku podjęliśmy wyzwanie, by tą lokatę poprawić.

Taki cel to w praktyce gra o awans?
Można przecież zająć miejsce drugie!

To w tym kontekście minimalizm.
Wcale nie. Po prostu konsekwentne wieszanie poprzeczki odrobinę wyżej. Zresztą w piłce zawsze coś może się nie udać. O tym jak to się wszystko skończy, przekonamy się za kilka miesięcy.

Pół roku temu, gdy Gwarek był w okolicach ligowego podium pan upierał się, że gracie tylko o utrzymanie. Dlaczego?
Bo takie było założenie. W roli beniaminka chcieliśmy poznać tą ligę. Gwarek tak wysoko jest pierwszy raz w historii, nie chcieliśmy, by to okazało się tylko epizodem. Start też mieliśmy trudny. Dwa remisy, porażka na swoim boisku, zderzenie z rywalami, którzy byli wtedy od nas na boisku klasę lepsi! Kibice i działacze uznali, że będzie bardzo trudno zachować ligowy byt. Ale kiedy już się przełamaliśmy, zaczęliśmy grać fajną piłkę i skończyliśmy rozgrywki na podium. Ja się zresztą nie bałem, początek sezonu w wykonaniu moich drużyn jest zwykle kiepski.

Dlaczego?
Z reguły trwa jeszcze wtedy budowa zespołu, a poza tym my w okresie przygotowawczym chyba pracujemy mocniej od rywali. W tym roku bardzo zwiększyliśmy obciążenia w porównaniu z poprzednim latem.

To świadome, oparte o doświadczenie decyzje podejmowane w tym okresie?
W Gwarku jestem czwarty sezon, a zespół zawsze trzeba bodźcować. Nie wolno doprowadzić do stagnacji. Jeśli raz pracowaliśmy mocno, a zawodnicy takie obciążenia wytrzymali, to następnym razem znowu można dołożyć. Może będzie jeszcze lepiej? Myślimy o tym, by w przyszłości grać w II lidze, a tam wymagania są dużo większe. Piłkarze muszą to wytrzymać.

A co, jeśli zawodnikom taki model pracy się nie spodoba? Jest wynik, a trener każe pracować jeszcze ciężej...
Jasne, że to wszystko trzeba wypośrodkować. Drugą kwestią jest odpowiedni dobór graczy. Ci, którzy ze mną pracują często znają moje metody od lat. Śmiejemy się, że we wtorek wiedzą co będzie w środę zanim im to powiemy. Moi zawodnicy wiedzą, jakiego stylu pracy się po mnie spodziewać. 

Nie pracuje pan z zawodowcami. Piłkarze na tym szczeblu trening łączą z pracą. Trudno byłoby przestawić warsztat na wymagania szczebla centralnego?
Zawsze trzeba znaleźć złoty środek. Pamiętam swoje początki w okręgówce. Byłem młodym. napalonym na tą pracę trenerem. Miałem zespół amatorów, zajęcia prowadziłem codziennie, a gdybym mógł, zaplanowałbym pewnie dwa treningi w ciągu doby. Tymczasem ci ludzie chodzili do szkoły, do pracy, dopiero później spotykali się w szatni. Efekt był taki, że ani razu nie byliśmy w komplecie. Jeden z powodu pracy, drugi miał prywatne sprawy. Ustaliliśmy więc, że spotykamy się rzadziej, robimy dzień wolnego, ale w pozostałe dni pracujemy na maksa. I to załapało. Ten model sprawdza mi się do dziś, frekwencję praktycznie zawsze mam stuprocentową. W ten sposób tworzy się zespół, a zespół robi wyniki. Często podglądam innych trenerów, jeżdżę na staże po Polsce, czy zagranicę. I samo planowanie procesu treningowego i mikrocykli w różnych okresach jest bardzo podobne na każdym szczeblu,. Owszem, inaczej trzeba dobierać obciążenia, bo zawodowcy inaczej śpią, inaczej się odżywiają, życie podporządkowują futbolowi. Sam charakter treningów niewiele się już jednak między poszczególnymi szczeblami różni.

Dla trenera, który aspiruje do pracy w tej dużej piłce kolejny rok na szczeblu regionalnym nie jest czasem straconym?
Nie. Zbieram bezcenne doświadczenie. W tych realiach każdego dnia spotykam się z takimi zadaniami do rozwiązania, których w życiu gdzie indziej bym się nie nauczył. To sprawy, których nie opisuje żaden podręcznik.

Odwracając sytuację - trener z Ekstraklasy poradziłby sobie wrzucony z dnia na dzień do IV-ligowych realiów?
Pewnie tak, bo to fachowiec. Ale na pewno zdziwiłby się w jaki sposób musi pracować. Przed zajęciami przyszedłby do niego zawodnik, który wcześniej 8 godzin dźwigał ciężki towar w pracy i bolą go plecy. To codzienne sprawy, które każą bardzo indywidualnie dozować obciążenia. Na linii trener zawodnik niezbędne jest cholerne zaufanie. Pierwsze pół roku w danym klubie to wypracowanie u zawodników świadomość tego, co razem robimy. Piłkarz musi wiedzieć co i po co się dzieje. Jeśli uda się to zrobić z ludźmi łączącymi futbol z codzienną pracą, zawsze będzie progres. Zespół moim zdaniem buduje się dwa lata. Tyle trwa selekcja ludzi, którzy potrafią się wkomponować w styl pracy trenera. 

W Ekstraklasie prawie nikt nie dostaje tyle czasu!
Ale w Ekstraklasie bez względu na zespół trafiasz na szatnię, która do gry na tym poziomie jest przygotowana. Ma swoją jakość. W niższej lidze spotkasz jednostki bez pojęcia o piłce. W Gwarku nie mogę na to narzekać, zwłaszcza że co roku jesteśmy mocniejsi. Co roku wymieniamy pojedyncze ogniwa budując jakość. Sukcesywnie namawiałem do dołączenia do nas Sławka Pacha, Dawida Jarkę, później Kamila Cholerzyńskiego, czy ostatnio Przemka Oziębałę. A to ludzie, których nie trzeba uczyć podstaw. Niby za dużo gwiazd w zespole to problem, a wymienione nazwiska w kontekście III ligi gwiazdami są. Ale taką grupę trzeba złożyć również pod względem charakterologicznym, uniknąć ludzi ze skłonnością do bufonady. Latem z dnia na dzień zrezygnował z gry w piłkę Sebastian Pączko. W mojej opinii najlepszy skrzydłowy w lidze. Byłem pewny, że sprawę boków pomocy mam zabezpieczoną na kilka lat do przodu, nawet w kontekście II ligi. I w ciągu kilku dni trzeba było poszukać kogoś, kto go zastąpi. Miałem listę, z której kandydatów do Gwarka skreślałem po samej rozmowie, choć umiejętności mieli ogromne. 

Z czym jeszcze musi mierzyć się trener w niższych ligach, co nigdy nie spotka szkoleniowca na najwyższym poziomie?
Kiedyś zapytano Pepa Guardiolę o to, kto jego zdaniem jest najlepszym trenerem na świecie. Odpowiedział, że takich trzeba szukać w niższych ligach. Tam znajdą się ludzie, którzy mają na głowie dosłownie wszystko. W Ekstraklasie jest trener od przygotowania motorycznego, w III lidze trzeba się tym zająć samemu. Bywa i tak, że nie ma trenera bramkarzy - też trzeba sobie radzić. Masażysta? Zdarza się, że jest raz w tygodniu. Na szczęście to już się zmienia. Jest coraz więcej trenerów zdobywających kolejne szlify w tym fachu, szukających możliwości pracy i trafienia do naszego środowiska. W Gwarku problemy ze skompletowaniem sztabu już nie istnieją. To, co kiedyś było tylko na mojej głowie teraz rozkłada się na kilka głów i par rąk.

Przeszło 21 lat w tym fachu. Nie było myśli, by na jakimś etapie zostawić to wszystko w diabły?
Nie, bo jak wspomniałem - nie wyobrażam sobie dnia bez piłki. Czasem dziwi mnie, że trenerzy bez pracy nie podejmują wyzwań w niższych ligach. Wolą czekać miesiącami na propozycję z wysokiego szczebla.

Krzysztof Góreco poprowadził Szombierki Bytom od B-klasy do III ligi (fot. N. Barczyk/PressFocus)

Pewnie zdają sobie sprawę, jak trudno byłoby wrócić na karuzelę w przypadku niepowodzenia w lidze regionalnej?
A ja mam taki charakter, że gdybym był bez pracy to wziąłbym i B-klasowy zespół. Trzeba cały czas czuć szatnię. Co to za weekend, jak nie jedziesz na mecz? Urlop, przerwa - jasne, to potrzebne. Choć akurat w IV lidze urlop to czas... wytężonej pracy. Trzeba wszystko samemu połapać by być gotowym na pierwsze zajęcia. Jedno to przygotować plan treningowy. Ale nie masz dyrektora sportowego, nie ma skautingu. Chcesz mieć zespół, musisz go budować samemu. Więc spotykasz się z zawodnikami, oglądasz jak się prezentują. Każdego lata spotykam się na kawie z kilkunastoma graczami, z których do drużyny finalnie dołącza ze dwóch. 

Byli zawodnicy z doświadczeniem zebranym na boisku teoretycznie są atrakcyjniejszymi kandydatami do objęcia trenerskiej posady w polskiej czołówce?
Na pewno jest im łatwiej.

Obok pana na liście słuchaczy kursu UEFA PRO są m.in Sławomir Majak, Ivan Djurdjević, czy Adam Majewski i cała plejada innych, ligowych wyjadaczy. Jak się pan czuje w tym towarzystwie?
Nie wszyscy mogli grać w Ekstraklasie. Nie jestem szczęśliwy z tego, jak moja przygoda z grą w piłkę przebiegła. Bywałem bardzo blisko tego, by spróbować nieco wyżej. Grać w piłkę zaczynałem w Pogoni Zabrze, przez wszystkie kolejne szczeble aż do juniora przechodziłem w Górniku. Dwa lata spędziłem w jego rezerwach. To był jeszcze czas, w którym przy Roosevelta kupowano najlepszych piłkarzy w kraju. Kiedy mój rocznik 1973 odchodził z klubu, kontrakty podpisywali Mielcarski, Kłak, Brzęczek, czy Hajto. Trafialiśmy do niższych klas. Ja znalazłem się w Walce, gdzie przeżyłem świetny czas, ale... marzyłem o czymś więcej. Byłem na obozie z Olimpią/Lechią Gdańsk, kilka dni testowano mnie w Amice Wronki. Dużo nie brakowało, różnie mogło się to u mnie potoczyć.

Czego zabrakło?
Na tych centralnych szczeblach trzeba mieć zdrowie do biegania. Brakowało mi motoryki. Wielu moich rówieśników z młodzieżowych zespołów miało ogromne umiejętności i też im się nie powiodło. Z mojego rocznika w Ekstraklasie grali Czesiu Wrześniewski i Darek Jackiewicz. Ale nie mam teraz kompleksów wobec byłych piłkarzy z większymi karierami. Zdążyliśmy się poznać, to naprawdę fajni ludzie.

Wejście do ekstraklasowej szatni mają z góry łatwiejsze?
Pewnie tak. Ale przypomnijmy sobie, jak reprezentację Polski obejmował Adam Nawałka. Wziął do kadry sztab z Górnika Zabrze. Trenerem bramkarzy został Jarek Tkocz. Pograł sporo w Ekstraklasie, ale to nie była kariera na miarę obecnych kadrowiczów. Tymczasem to jest doskonały fachowiec w swojej dziedzinie! Zbudował sobie autorytet tym, co potrafi. Wiedzą na temat swojej roboty. A ja skupiam się na mojej pracy. Mam taki wycinek z "Życia Bytomskiego", w którym była rozmowa ze mną. Prowadziłem wtedy Szombierki, awansowaliśmy z okręgówki do IV ligi. Zostałem zapytany, jakie są moje marzenia, czy czekam na propozycje z wyższych lig. Odpowiedziałem, że dopóki takich nie będzie to moje marzenie jest jedno - zrobić kolejny awans z moim zespołem. Dziś mogę powiedzieć dokładnie to samo. Niekoniecznie potrzebuję oferty pracy ze szczebla centralnego. Zróbmy sobie go sami w Tarnowskich Górach. To będzie smakować najlepiej.



Liczby takich awansów w trenerskim CV można panu pozazdrościć!
I każdy dawał ogromną satysfakcję. Obojętnie, czy w B-klasie, czy w IV-lidze smakował świetnie. Bo to potwierdzenie, że wykonało się dobrą pracę. Teraz w III lidze mamy 18 zespołów. Proszę pokazać choć jednego trenera, który nie marzy o tym, by wygrać te rozgrywki. Nie ma takiego. 

A ja myślałem, że marzy pan o Ekstraklasie by przy budowaniu kadry w końcu nie być związany obowiązkiem wystawiania młodzieżowców, czyli przepisem stosowanym poza elitą. Bardzo często wytyka pan jego złe strony.
Borykam się z tym przepisem od 15 lat. Wprowadzono go, kiedy pracowałem w Bobrku. Idea była chyba całkiem fajna, chodziło o wprowadzanie młodych ludzi do grania. Według mnie została jednak zweryfikowana. Bardziej tą młodzież krzywdzi, niż jej pomaga.

W jaki sposób?
Trzyma ją pod ochronnym kloszem. Młodzi wiedzą, że i tak będą grać. Tak się nie kształtuje charakteru sportowca. Kiedyś z kolegami monitorowaliśmy sobie co dzieje się z zawodnikami kończącymi wiek młodzieżowca w poszczególnych klubach. Śledziliśmy jeden klub okręgówki, dwa w IV lidze i jeden w lidze III. Co się okazuje? Zdecydowana większość zawodników opuszczała kluby wraz z wygaśnięciem wieku młodzieżowca. Powyżej 80 procent! Przez te kluby o których mówię przewinęło się w granicach 70 takich zawodników. 

Musieli robić miejsce kolejnym młodzieżowcom.
Tak. Sam mam co roku ten sam problem. Gra u mnie teraz regularnie Jakub Dyląg. Bardzo dobry zawodnik. Charakterny, wydolny, szybki. Zapytał mnie ostatnio, czy to jego ostatni rok w podstawowym składzie. Dlaczego? Bo zdaje sobie sprawę, że za rok nie będzie już w wieku promowanym przez przepisy. To wielki problem, bo nie wiem dziś na jaką pozycję znajdę fajnego młodzieżowca. I czyim kosztem będzie grał. Tak było z Remikiem Curyło - świetny zawodnik, prawy obrońca, ale akurat na jego pozycji gra wspomniany Dyląg i Remik usiadł na ławce. Absurdem jest wyznaczanie tych wiekowych granic. Między jednym a drugim zawodnikiem potrafi być raptem kilka miesięcy różnicy. Ten kilka miesięcy starszy może być trzy klasy lepszy, a na boisko wyjdzie młodszy, bo takie są przepisy.

Z drugiej strony ma pan w składzie Sławomira Pacha, Kamila Cholerzyńskiego, Przemysława Oziębałę, czy Dawida Jarkę. Jaka jest gwarancja, że gdyby nie przepis który pan krytykuje, Gwarek nie miałby kolejnych pięciu graczy z takim doświadczeniem, teoretycznie blokujących miejsce młodzieży?
Robiąc awans z Gwarkiem z IV ligi do III trafił nam się świetny rocznik 1996. Wtedy byli młodzieżowcami. Bywały mecze w trakcie których minuty zbierało nawet 8 graczy o tym statusie. W kolejnym sezonie ten status stracili. Musieliśmy się z częścią rozstać tylko dlatego, że trzeba było ściągać nowych młodzieżowców. Płakać się chciało, kiedy trzeba było żegnać takiego Dawida Hewlika. Ale dużego wyboru nie było. Dlaczego nie żegnaliśmy najstarszych? Graliśmy w tym sezonie z rezerwami Górnika Zabrze. W ich składzie prawie sama młodzież. Duże umiejętności, niektórzy przymierzani do Ekstraklasy, inni już w niej debiutowali. Na boisku był też 39-letni Sławek Pach. Proszę zgadnąć, kto był w tym spotkaniu najlepszy?

Pewnie Pach.
Pach, do którego poziomu nikt z przeciwników nie był w stanie nawet się zbliżyć!

To świadczy o poziomie młodzieżowej piłki w kraju?
Nie, ale każe zadać pytanie dlaczego mamy zabierać komuś przyjemność z gry w piłkę nożną z powodu metryki? Dlaczego o miejscu w składzie decyduje przepis? Niech po prostu gra lepszy. Nie znam trenera, który ma wybór i postawi na słabszego zawodnika.

A może przepis o obowiązku gry młodzieżowcem nakręca transferowy rynek? Zawodnik w określonym wieku staje się na nim bardzo jupożądanym towarem.
A kto wypuszcza na Śląsku najwięcej młodzieżowców? Największe marki. W ciągu ostatniego roku z drużyn młodzieżowych Gwarka Tarnowskie Góry do Górnika Zabrze trafiło 9 zawodników. Każdy, kto się wyróżnia trafia do takiego zespołu. I uważam, że to bardzo dobrze. Niech uczą się od najlepszych. Ale Gwarek ich traci.  A ci, którzy w klubie zostają? Marne szanse na to, by zostali zawodowymi piłkarzami. Idea przepisu o którym rozmawiamy była taka, by kluby wychowywały swoją młodzież. Gwarek miałby co roku wychować sobie 2-3 zawodników wchodzących do dorosłej drużyny. I byłby w stanie, ale nie ma szans ich u siebie utrzymać. To dotyczy każdego małego klubu! Rozmawiałem na ten temat z jednym z doświadczonych trenerów. Zapytał wprost: jakich młodzieżowców spodziewam się dostać na czwarty poziom rozgrywkowy? Takich, których nie chce Ekstraklasa, nie chce - mimo przepisu zobowiązującego do wystawiania w składzie zawodników U21 - I i II liga. I nawet jeśli coś z nimi w ciągu dwóch lat wypracujesz, to przy zdrowej rywalizacji o miejsce w składzie odpadają zaraz po skończeniu premiowanego wieku. Myślę, że tak to wygląda w większości klubów. A na pewno w tych, które aspirują do gry o awans na wyższe szczeble.

Skąd pan bierze młodzieżowców do kadry swojego zespołu?
Przede wszystkim z wypożyczeń z innych klubów. Ale pomału sięgamy też po swoich wychowanków. Dziś o granie u nas ociera się trzech takich zawodników. Trenują z nami, zbierają doświadczenie w Pucharze Polski, jeden dostał już nawet minuty w III lidze. Tylko, że oni nie dojrzeli jeszcze do tego poziomu rozgrywek. Szkolenie w Gwarku jest robione bardzo dobrze. Z roku na rok lepiej. Zajmują się tym ludzie z pasją, z wiedzą. 

Cały klub zdaje się "rosnąć" i profesjonalizować. Gwarek jest dziś gotowy na II ligę?
Jeśli chodzi o kontekst sportowy uważam, ze drużyna zawsze jest w permanentnej budowie. Nie ma zespołów, które się nie zmieniają. Infrastrukturalnie dopiero się u nas dzieje. Za kilka miesięcy powstaną dwa boiska, kończy się remont klubowego budynku. Trzeba dobudować trybunę, zrobić na obiekcie kilka drobnych rzeczy. Ale wiem, że władz to nie przerośnie tym bardziej, że mogą liczyć w tej kwestii na pomoc miasta.

Pierwszy sezon w III lidze pokazał wam, że zdecydowanie trudniej do niej awansować, niż później ją obronić. Myśli pan, że wyżej byłoby tak samo?
Mamy przykład GKS-u Jastrzębie, który rok po roku przeskoczył z III do II, a potem do I ligi, gdzie też radzi sobie dobrze. Gwarek sportowo na szczeblu centralnym też by sobie dał radę. Nie bylibyśmy hegemonami, ale po drobnych retuszach spokojnie byśmy na tym szczeblu rywalizowali. Mnie cieszy, że w klubie jest ktoś taki jak Marek Porada. Prezes z wizją, z marzeniami, który potrafi przełożyć je na rzeczywistość. Pamiętam, jak kiedyś przyjeżdżało się do Tarnowskich Gór, to tam wyglądało po prostu dramatycznie! A teraz? Czysto, ładnie i ciągle się coś robi. Zaraz będzie boisko ze sztuczną nawierzchnią, hala, kawiarnia, do której rodzic w trakcie treningu swojego dziecka będzie mógł wejść na kawę. Piękny kompleks. Za chwilę pod każdym względem staniemy się klubem gotowym na skok do jeszcze głębszej wody!

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również