Częstochowa miastem lidera, kartoflisko i pole ryżowe. Co słychać w Ekstraklasie?

15.03.2022

Za nami 25. kolejka PKO Ekstraklasy, która przyniosła kolejne bardzo istotne przetasowanie na szczycie ekstraklasowej tabeli. Po zasłużonej domowej wygranej z mielecką Stalą, piłkarze Rakowa Częstochowa wykorzystali wpadki dwóch najgroźniejszych rywali i obecnie to oni dzierżą miano lidera ligi. W walce o ostatnie miejsce w TOP 4 pozostają za to piłkarze Piasta oraz Górnika, choć oni akurat zakończyli ostatnią serię gier w dość skrajnych nastrojach. 

Łukasz Sobala/PressFocus

Miniony weekend z pewnością był jednym z najbardziej wyjątkowych w krótkiej karierze Ariela Mosóra. Środkowy obrońca, zbierający coraz więcej doświadczenia w ekstraklasowym Piaście Gliwice i mogący przy okazji pochwalić się kompletem rozegranych minut w 2022 roku, zapisał bowiem na swoim koncie debiutanckie trafienie  na szczeblu centralnym. Gol 19-letniego stopera zyskał również o tyle na wadze, gdyż w ostatnich tegorocznych spotkaniach Piast nie był w stanie strzelić bramki przy Okrzei, a przy okazji zapewnił on długo wyczekiwany domowy komplet punktów. 

A pozostając w temacie jedynej bramki, która padła w sobotnie popołudnie w Gliwicach, została ona zdobyta po skutecznie egzekwowanym stałym fragmencie gry. Mosór najlepiej odnalazł się w polu karnym po wrzutce Toma Hateleya z narożnika boiska i przy okazji zapewnił przerwanie oraz przedłużenie kilku ligowych pass. Ku zapewne największej uciesze kibiców „niebiesko-czerwonych”, gliwiczanie nie zaliczyli trzeciego bezbramkowego remisu z rzędu, choć biorąc pod uwagę sam poziom sportowy i stricte boiskowe emocje, do tych elementów można mieć wciąż spore pretensje. 

Choć ponownie za okoliczność łagodzącą (i to dość znaczącą) trzeba uznać… gliwicką murawę, której stan z tygodnia na tydzień zaczyna być coraz bardziej skandaliczny. Portal „Weszło” zdecydował się porównać plac gry do areny zmagań w beach soccera i właściwie ciężko się z tym nie zgodzić. Jako że część piłkarzy z obu zespołów potrafi, szczególnie jak na ekstraklasowe warunki, naprawdę dobrze operować piłką i błysnąć od czasu do czasu niekonwencjonalnymi zagraniami, tym razem było to zwyczajnie niemożliwe. Trudno racjonalnie wytłumaczyć tak dużą obecność piasku na placu gry i wypada tylko oczekiwać, że ten stan rzeczy szybko ulegnie zmianie. W przeciwnym wypadku mecze w Gliwicach będą wyglądać niemal identycznie do poprzednich, a o ich wyniku będzie decydować albo pierwiastek przypadkowości, albo skutecznie egzekwowane stałe fragmenty gry bądź przebitka w polu karnym wynikająca z dalekiego zagrania. 

Wracając jednak do tematu serii - jednobramkowa wygrana z Lechią spowodowała, że podopieczni Waldemara Fornalika pozostają niepokonani w 2022 roku, wciąż mogą się pochwalić znakomitą skutecznością w linii defensywnej (zaledwie 1 stracony gol w 5 ostatnich meczach) oraz umacniają się w górnej połowie tabeli. A w ramach ciekawostki warto wspomnieć, że gol Mosóra był w przypadku Piasta czternastym z rzędu, zdobytym przez polskiego zawodnika w  rozgrywkach Ekstraklasy. 

- Cieszymy się, że mogliśmy sprawić dużo radości kibicom. Czasami trudno grać w takich warunkach, ale obydwie drużyny musiały się z nimi zmierzyć. Dobrze, że udało nam się wykorzystać sytuację po rzucie rożnym. W pierwszej połowie mieliśmy jeszcze okazje, po których stwarzaliśmy zagrożenie w polu karnym rywala. Te punkty są dla nas bardzo ważne, bo pozwalają nam iść w górę - tak przebieg śląsko-pomorskiej rywalizacji skomentował obrońca Jakub Holubek, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, na Piasta faktycznie czekają naprawdę ciekawe tygodnie. 

Jeżeli bowiem „niebiesko-czerwoni” wciąż będą względnie regularnie punktować, mogą rzutem na taśmę włączyć się do walki o czwarte miejsce na koniec sezonu. Jako że ta lokata prawdopodobnie zapewni możliwość udziału w el. do Ligi Konferencji Europy (o ile Raków bądź Lech sięgnie po zwycięstwo w krajowym pucharze), stawka tej rywalizacji zapowiada się na naprawdę wysoką. Na ten moment gliwicki klub traci do czwartego Radomiaka sześć punktów, a dodatkowo do końca sezonu omawiany zespół rozegra jeszcze tylko dwa spotkania z wyżej usytuowanymi rywalami w tabeli (w tym ze wspomnianym wcześniej Radomiakiem u siebie). 

Z kolei cztery oczka od beniaminka dzielą obecnie zabrzańskiego Górnika, który zdecydowanie nie mógł zapisać ostatniej serii gier do udanych. Podopieczni Jana Urbana ulegli bowiem w Grodzisku Wielkopolskim Warcie 1:2, a jednego z goli dla gospodarzy strzelił kolumbijski napastnik Frank Castaneda - jeszcze kilka tygodni temu znajdującego się na celowniku „Trójkolorowych”. 

Podobnie jednak jak w przypadku drugiego z sobotnich spotkań, na drodze do szerszego rozwinięcia skrzydeł stanęła pozostawiająca sporo do życzenia murawa. - Jak się przyjeżdża i nie raz widzę te pola ryżowe, na których muszą grać zawodnicy, to naprawdę im współczuję jako były piłkarz. Na takim boisku górę biorą cechy wolicjonalne, charakter, przypadek. Nie ma wielkiej przyjemności z gry. To nie jest nasz pierwszy mecz na takim boisku i wiemy, że w takich przypadkach bardzo trudno nam o sytuacje. Warta wykorzystała swoje atuty i zasłużenie wygrała mecz. Płynności w grze w tym spotkaniu raczej nie było z obu stron - przyznał po meczu rozgoryczony trener zespołu, który zanotował pierwszą w swojej historii wyjazdową porażkę z „Zielonymi”. 

I oczywiście, wypada w tym miejscu powiedzieć, że niesprzyjające warunki są przecież równe dla obu stron i trzeba umieć się w nich odnaleźć. Tym razem lepiej na trudnej murawie poradzili sobie „Warciarze”, którzy w dodatku wywalczenie zasłużonego zwycięstwa przypieczętowali naprawdę efektownymi trafieniami. Jeśli zaś można szukać pozytywów po stronie zabrzan, cieszyć może kolejny gol młodzieżowca Krzysztofa Kubicy. Wychowanek żywieckiego Górala dość niepostrzeżenie zrównał się dorobkiem bramkowym z Lukasem Podolskim i obecnie zajmuje on trzecie miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców Górnika w obecnych rozgrywkach. 

Wydarzenia z meczów Piasta i Górnika były jednak tylko przedsmakiem do tego, co miało wydarzyć się w poniedziałkowy wieczór w Częstochowie. Wobec straty punktów Pogoni Szczecin w Krakowie, a także zaledwie wywalczonego remisu przez Lech Poznań przy Reymonta, podopieczni Marka Papszuna stanęli przed szansą praktycznej realizacji przysłowia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Stawką wczorajszego spotkania z mielecką Stalą był bowiem awans na pozycję lidera PKO Ekstraklasy, z czego częstochowianie postanowili bezwględnie skorzystać.

Co prawda zwycięstwo 2:1 nad będącym w sporym kadrowym kryzysie zespołem może nie robić jakiegoś wielkiego wrażenia, ale jeżeli ktoś uważnie śledził pojedynek przy Limanowskiego zapewne wie, że rezultat tego spotkania mógł być zdecydowanie okazalszy. Gospodarze byli jednak tego dnia zdecydowanie na bakier ze skutecznością, natomiast przyjezdni bezbłędnie wykorzystali jedną z naprawdę niewielu nadarzających się sytuacji. - Świadomie wycofaliśmy się na własną połowę, bo wiedzieliśmy jakim potencjałem dysponuje zespół Rakowa. Do pewnego momentu przynosiło to skutek, ale żałujemy tego, że straciliśmy bramki z sytuacji, w których nie powinno do tego dojść - przyznał po meczu opiekun Stali, Adam Majewski.

Bramki Deiana Sorescu (premierowa na polskich boiskach) i supersnajpera Iviego Lopeza sprawiły jednak, że „Medaliki” w 11 meczu z rzędu zmusili bramkarza rywali do kapitulacji, a przy okazji pozostają niepokonane w 2022 roku i mogą obecnie pochwalić się passą siedmiu kolejnych nieprzegranych spotkań. Dzięki niezwykle istotnego zwycięstwu Raków ma obecnie punkt przewagi nad wiceliderem ze Szczecina oraz dwa oczka nad trzecim Lechem, jednak jak zapowiada Marek Papszun, obecna pozycja w kontekście całego sezonu nie ma większego znaczenia. 

- Przewaga nad rywalami nie jest duża, więc jeszcze wiele rzeczy może się zdarzyć. Naszym celem jest gra w pucharach i tego się trzymamy. Jesteśmy co prawda w trójce, która odskoczyła pozostałym rywalom i zrobimy wszystko, by utrzymać się na obecnej pozycji - przyznał na pomeczowej konferencji szkoleniowiec Rakowa. Nie da się jednak ukryć, że przy Limanowskiego klub przeżywa swój złoty okres, a dowodem wytężonej pracy jest także fakt, że podstawowy wahadłowy Patryk Kun otrzymał dziś swoje premierowe powołanie do dorosłej reprezentacji Polski na towarzyski mecz ze Szkocją oraz finał barażu o awans na Mistrzostwa Świata w Katarze.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również