„Bezdomne” Książenice IV-ligową sensacją. „Nasze wyniki to mistrzostwo świata”

11.10.2019

Jeszcze siedem lat temu występowali na najniższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, dziś ich postawę śmiało można uznać za jedną z największych niespodzianek na Śląsku. Piłkarze Unii Książenice zajmują aktualnie trzecie miejsce w gr. II czwartej ligi, mając jednak tyle samo punktów co liderujący stawce MRKS Czechowice-Dziedzice oraz zajmująca drugą lokatę Odra Wodzisław Śląski. I nie byłoby w tym właściwie nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że zespół z zamieszkanej przez około 3000 osób wsi jest absolutnym beniaminkiem na tym poziomie rozgrywkowym, a dodatkowo wszystkie swoje spotkania rozgrywa na wyjazdach.

Marcin Markiewka

Po dziewięciu kolejkach zespół Unii z Książenic zgromadził na swoim koncie 19 punktów, a na bilans ten złożyło się aż sześć zwycięstw, jeden remis oraz dwie porażki, poniesione w rozegranych już „meczach na szczycie”. Już w najbliższą sobotę beniaminek stanie przed szansą awansu na fotel lidera czwartoligowej tabeli i udowodnienia po raz kolejny, że ich dyspozycja nie jest dziełem przypadku. Tak sensacyjne wyniki Unii nie byłyby jednak możliwe, gdyby nie Marcin Koczy - szkoleniowiec, który prowadzi zespół od marca 2012 roku i od tego momentu zdołał zaliczyć z klubem aż cztery awanse. Jak wspomina swoje początki w Książenicach, jeszcze na poziomie C-Klasy? Co można uznać za największą siłę rewelacyjnego beniaminka? I kiedy jego drużyna ma szansę przestać być „bezdomna”?

Marcin Koczy prowadzi zespół Unii Książenice od blisko 7,5 roku (fot: Marcin Markiewka)

Piotr Porębski (SportSlaski.pl): Na wstępie gratuluje tak dobrego początku sezonu i aktualnie zajmowanego miejsca w tabeli. Ale mówiąc pół żartem pół serio, gdyby przed rozpoczęciem rozgrywek ktoś obstawiłby taką pozycje Unii po 9 kolejkach, zapewne byłby teraz bardzo bogaty.

Marcin Koczy (trener Unii Książenice): Zdecydowanie tak. Na pewno nikt z nas, jeśli chodzi o trenerów czy zarząd klubu, nie spodziewał się tego, że tak dobrze będzie to wyglądać. Na każdym treningu mówię jednak chłopakom, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności w jakich się znaleźliśmy na początku rozgrywek, nasze wyniki to po prostu mistrzostwo świata. Jako beniaminek zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę i już do tej pory zagraliśmy wiele bardzo ciężkich meczów. A że zdobyliśmy w nich tyle punktów, to naprawdę piękna sprawa. Do końca roku zostało już nam tylko sześć spotkań, w których będziemy walczyć do końca. Bo każdy punkt wciąż jest dla nas na wagę złota i tak do tego podchodzimy. 

Sam wspomniał Pan w którymś z wywiadów, że dotychczasowe wyniki zdecydowanie przerosły oczekiwania wszystkich. Przed rozpoczęciem rozgrywek uniknięcie degradacji było zatem w waszym przypadku celem podstawowym?

Tak i w tej kwestii dalej nic się nie zmienia. Właściwie wszystkie awanse robiliśmy w ten sam sposób, a naszym głównym celem, biorąc pod uwagę ostatnie sezony, zawsze była chęć utrzymania się. Teraz śmiejemy się już, że aby zrobić awans najpierw trzeba właśnie się utrzymać. W naszych realiach na razie się to świetnie sprawdza i oby tak wyglądało to dalej. Na razie chcemy uzbierać jak najwięcej punktów, żeby wiosną mieć już spokojniejszą głowę i myśleć, że nic nam już nie będzie groziło. Na razie wszystko idzie ku dobremu i regularnie wygrywamy, grając właściwie wszystkie mecze na wyjazdach. Bo nie możemy mówić, że na stadionie w Bełku jesteśmy „u siebie”, choć gra się nam tam dobrze. Zresztą teren ten nie jest mi obcy, bo grałem tam przez 6 lat, więc znam się z tamtejszymi działaczami i nasza współpraca układa się jak należy.  

Pozostając przy kwestiach infrastrukturalnych - wasze wyniki robią o tyle wrażenie, bo w ostatnim czasie Unia dorobiła się miana drużyny „bezdomnej”. Jak aktualnie wygląda sprawa z obiektem w Książenicach? Jak przebiega jego modernizacja?

Czy z rozbudową obiektu idzie ku dobremu? Takie zapowiedzi słyszymy od burmistrza już ósmy rok, a cały problem opiera się na terenie koło stadionu. Jeszcze w zeszłym roku byliśmy jedynym albo jednym z niewielu klubów w Polsce, w którym prezesi za prywatne pieniądze musieli płacić za dzierżawę płyty prywatnym ludziom. Na początku obecnego roku władzom gminy udało się wykupić jedną z trzech działek, które musimy wykupić w całości, by móc poszerzyć boisko, postawić fajne trybuny oraz ogrodzić cały teren. Na chwilę obecną z prawdziwego zdarzenia mamy jedynie murawę - właściwie dywan, na którym można grać od razu, jeżeli wszystko wokół będzie gotowe. 

Cały czas czekamy jednak na wspomniany wykup - z jedną z tych głównych działek nie powinno być problemu, a gmina właściwie czeka na jej przejęcie. Rozmowy w tej kwestii są na ostatniej prostej, a na początku października miały zostać załatwione sprawy notarialne. Jak uda się wszystko sfinalizować, myślę że wówczas otrzymamy spore pole manewru i uda się w końcu coś u nas zrealizować. Wiemy również, że w razie gotowego obiektu przygotowana jest już umowa pod wejście w MOSiR Czerwionka-Leszczyny, bo też nie da się ukryć, że w tym momencie to klub ponosi opłaty za prąd, wodę, ogólnie media. Dzięki wejściu pod wspomniany MOSiR na pewno budżet zostałby trochę odciążony. 

Na razie jednak, już blisko cztery miesiące od awansu, wciąż słyszymy zapewnienia, że wszystko idzie ku dobremu. Niestety jak trenujemy na naszym obiekcie, wokół niego nic właściwie się nie dzieje. Chcemy podziękować ludziom i gospodarzom, którzy pomogli nam w wykonaniu prostych rzeczy, które można było zrobić. Poza tym nasi włodarze mają jednak związane ręce, bo nie jest to wciąż ich teren. Tak to niestety wygląda, a my zaczynamy już być tym po prostu zmęczeni.

Już cztery lata temu pojawił się plan zagospodarowania przestrzennego, w którym znajdują się tereny rekreacyjne pod boisko i bazę. Ale niestety, z tymi potrzebnymi do rozbudowy ziemiami nic się nie robiło, aż tu nagle spadł awans - właściwie jak grom z jasnego nieba. Przez to zostały podjęte działania na szybko, co jednak podkreśla, że gmina robi coś w kontekście nowego stadionu. Na sesji rady miasta podjęli m.in. uchwałę, że środki finansowe na wykup działek zostały już zarezerwowane. Wszyscy chcielibyśmy wrócić do Książenic jak najszybciej, na nasze tzw. „piekełko”, gdzie ostatni mecz przegraliśmy bodajże w 2017 roku. U nas zawsze ciężko się grało, bo jeśli chodzi o wymiary, boisko było dość wąskie, a my byliśmy już do tego po prostu przyzwyczajeni. Możemy jednak na wszystko cierpliwie zaczekać, jeżeli w Książenicach faktycznie powstanie obiekt z prawdziwego zdarzenia. 

Szkoda jedynie o tyle całej sytuacji, bo Książenice to stosunkowo mała wieś, więc dla wielu mieszkańców możliwość chodzenia na mecze może być właściwie jedyną rozrywką.

Muszę przyznać, że mimo braku gry na swoim stadionie, wspiera nas naprawdę spora ilość kibiców. Do Ustronia na mecz z Kuźnią wybrało się około 40 fanów z Książenic, a na przykład jak występowaliśmy jeszcze w okręgówce i graliśmy derby regionu z Czerwionką-Leszczyny, na naszym stadionie pojawiła się grupa blisko 600 ludzi. Na pewno pojawienie się trybun byłoby korzystne dla klubu, ale co zrobić w tej chwili. Niestety nasza cierpliwość powoli przeradza się w niepewność, choć my oraz prezesi ze swojej strony robimy co możemy. 

Nawiązując jeszcze do infrastruktury - właśnie z jej powodu wasza licencja na grę w czwartej lidze została zawieszona. W pewnym momencie obawialiście się, że możliwość występów w wyższej lidze zostanie wam odebrana?

Do przyjazdu delegata ze Śląskiego Związku Piłki Nożnej celem odebrania boiska byliśmy przekonani, że dostaniemy licencję na nasz obiekt, choćby warunkową. Oczywiście wiedzieliśmy że mamy dużo do zrobienia, a stadion trzeba będzie dostosować i dokonać odpowiednich modernizacji. Poza tym ludzie z ŚlZPN zapewniali nas, że jeszcze nigdy nie doszło do sytuacji, w której beniaminek nie otrzymałby tej licencji. No ale delegat po przyjeździe do Książenic powiedział, że w takiej formie nie ma żadnej możliwości rozgrywania tu spotkań na poziomie IV Ligi. Z jednej strony nie dziwimy się, bo nie mamy np. ogrodzenia zewnętrznego, co jest sporym problemem. Do tej pory wszystko jakoś się odbywało, ale czwartoligowy szczebel rządzi się już swoimi prawami i widzimy to, jeżdżąc na mecze po różnych miastach. Chcemy teraz im dorównać. A czy obawialiśmy się odebrania tej licencji? Mówiąc szczerze to na początku mieliśmy zagwostkę, czy w ogóle skorzystać z możliwości awansu. 

Dlaczego?

Wszędzie mieliśmy pod górkę. Wiedzieliśmy że może być problem z boiskiem, a do przeprowadzenia pozostawała również kwestia wzmocnień. Mamy wspólny język z władzami klubu i mówiliśmy sobie przy kolejnych awansach, że musimy pozyskać co najmniej czterech zawodników z ligi w której będziemy występować. Ostatecznie prezesi podjęli rękawice i powiedzieli „tak, stać nas na to, spróbujemy”. I wszyscy teraz jesteśmy szczęśliwi, bo nikt się nie spodziewał, że tak to będzie wyglądać. 

A w którym momencie wpadł Wam do głowy pomysł rozgrywania spotkań w Bełku?

Po przyjeździe delegata i odmowie gry w Książenicach pytaliśmy się, jakie mogą być zastępcze rozwiązania, by ostatecznie tą licencję otrzymać. Burmistrz od razu zaproponował grę na obiekcie  w Bełku, bo stadion ten już podlega pod Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Czerwionce. A poza tym, tak jak wspominałem wcześniej, dobrze znam się z władzami tamtejszego klubu i nie było żadnego problemu, by z nimi tą kwestię załatwić. Możemy tutaj grać pół roku czy rok mając świadomość, że próby rozbudowy stadionu u nas zostaną już podjęte, by nie musieć się nikogo i niczego wstydzić. 

Jest to chyba o tyle ważne, bo nawet jeżeli klub miałby wrócić po roku do „okręgówki”, to stadion byłby gotowy i można by go było uznać za dobrą inwestycję na przyszłość. 

Dokładnie, szczególnie że prezesi myślą o zrobieniu w Książenicach ośrodka nie tylko piłkarskiego, ale również społecznego. W końcu na naszym stadionie często odbywały się dożynki gminne czy powiatowe, a pozostały teren można zagospodarować pod jakąś siłownię „pod chmurką”. Fajnie jakby taki punkt dla mieszkańców Książenic powstał, myślimy o tej przyszłości, ale na razie chcemy doprowadzić nasz obiekt do możliwości otrzymania na niego licencji w czwartej lidze. 

Skupiając się już na teraźniejszości i pomijając słabe punkty w postaci infrastruktury - co uważa Pan za najmocniejszą stronę Unii Książenice? Ja osobiście wskazałbym na ofensywę, bo tak jak jeszcze w rozgrywkach ligi okręgowej, tak i poziom wyżej wasza liczba zdobytych goli robi wrażenie. 

Paradoksalnie już od dwóch-trzech sezonów nie mamy w klubie typowego kilera z przodu. Napastnika, który zdobędzie bramkę z niczego i ogólnie byłby w stanie zagwarantować nam 20-25 zdobytych goli na sezon. Mimo tego uważam, że mamy ogromną siłę w ofensywie, głównie na skrzydłach oraz w środku pola. Rozłożenie tej gry w ataku na wiele osób na razie przynosi nam świetne efekty. W tym faktycznie tkwi nasza siła, jednak przy okazji uważam, że już trochę za dużo straciliśmy goli. Twierdzę że zawodnicy, których mam do dyspozycji, mogą zagwarantować grę defensywną na jeszcze wyższym poziomie. Ale rozmawialiśmy ze sobą po meczu z rezerwami Podbeskidzia i stwierdziliśmy, że skoro strzeliliśmy aż pięć goli, możemy usprawiedliwić fakt że straciliśmy trzy. W końcu najważniejsze że wygraliśmy. 

W kwestii napastnika to przed sezonem wasze szeregi zasilił Roland Buchała, który ostatni mecz w profesjonalnej piłce, w barwach ROW-u 1964 Rybnik, rozegrał bodajże 4 lata temu. Taki ruch dla wielu był sporym zaskoczeniem.

Roland z naszą drużyną trenował już pod koniec zeszłego sezonu, gdyż w Unii występowało kilku zawodników, z którymi już wcześniej grał. Poza tym mieszka on bardzo niedaleko boiska w Książenicach i do tego poukładał swoje sprawy trenerskie w ROW-ie - nie znajduje się już bowiem w sztabie pierwszej drużyny, obecnie zajmuje się szkoleniem młodzieży i prowadzi w Rybniku najwyższą klasę juniorską. No i to mu pozwala łączyć obowiązki trenerskie z grą w Unii. Już od dłuższego czasu namawialiśmy go na transfer tutaj i jak zobaczył nasze wzmocnienia, m.in. Michała Pieczkę oraz Kamila Kosteckiego, postanowił że spróbuje. Jak będzie wszystko dobrze ze zdrowiem, postara się nam pomóc. No i to wypaliło. Na pewno przydał nam się w kontekście obsadzenia linii ataku, dodatkowo jest on w stanie dobrze przytrzymać piłkę i potrafi grać głową. Szkoda jedynie tej niepotrzebnej czerwonej kartki w spotkaniu w Czańcu, bo przez to nie będzie mógł nam pomóc jeszcze w najbliższych trzech meczach. 

Niemniej dla drużyny, która debiutuje na takim szczeblu rozgrywkowym, posiadanie zawodników ogranych na pewnym poziomie jest bardzo potrzebne. 

Na pewno, nawet pomimo tego, że wspomniany Roland nie był gotowy do gry na pełne 90 minut. Wspólnie bowiem stwierdziliśmy, że do tej pory najbardziej wykazywał się w momencie, gdy wchodził na boisko po przerwie, już na trochę podmęczonego rywala. Na to oczywiście liczyliśmy, ale myślę że gdyby przepracował z nami zimę tak jak ten okres przed rozpoczęciem rozgrywek, to może być jeszcze lepszy i dać nam jeszcze więcej. Zobaczymy jak wszystko potoczy się w jego przypadku. Roland nie ukrywa bowiem, że gdy nadarzy mu się okazja pracy w roli trenera na wyższym szczeblu, będzie chciał spróbować swoich sił. No i dlatego zawarliśmy taką dżentelmeńską umowę i pozostaje nam czekać na dalszy rozwój wypadków.

Za równie ważne wzmocnienie można również uznać Kamila Kosteckiego, mającego na swoim koncie m.in. występy na zapleczu Ekstraklasy w barwach GKS-u Jastrzębie oraz ROW-u Rybnik. Jak wygląda z nim aktualna sytuacja zdrowotna? Bo w trakcie sezonu nie rozegrał do tej pory zbyt wielu spotkań. 

Trochę na niego czekaliśmy i szkoda, że nie mogliśmy z niego skorzystać w tych poprzednich meczach. Już w drugiej kolejce, w pojedynku w rezerwami GKS-u Tychy, dosyć poważnie naciągnął mięśnie przywodziciela. Ale już wrócił i w ostatnim spotkaniu z Podbeskidziem, gdy wszedł na ostatnie 20 minut, zdecydowanie uspokoił wszystko na boisku i do tego zaliczył asystę do pustej bramki. Myślę że jest już gotowy do gry na 100 procent i cieszę się, że przed meczem „na szczycie”, których rozegraliśmy już naprawdę sporo, będzie do mojej dyspozycji i na pewno da z siebie wszystko. 

Zanim o pojedynku w Wodzisławiu, na chwilę wróćmy do rozegranych już spotkań. Miałem możliwość obserwowania z bliska waszego przegranego 0:1 meczu w Czańcu. I nie da się ukryć, że rywal stworzył sobie dużo więcej sytuacji i ten wynik mógł na koniec wyglądać dużo gorzej. Stracona już w 1. minucie bramka spowodowała, że straciliście pewność siebie oraz koncepcje na odrobienie strat?

Zdecydowanie tak. Wiedzieliśmy już przed pierwszym gwizdkiem, mając dostęp do statystyk, że LKS strzela dość mało goli, ale jeszcze mniej ich traci. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli to my nie otworzymy wyniku, może być nam ciężko. No i tamta sytuacja z pierwszej minuty bezpośrednio spowodowała, że nie byliśmy w tamtym meczu sobą. I wydaje mi się, że rozegraliśmy wtedy najsłabsze spotkanie w całym dotychczasowym sezonie. Nasze skrzydła nie funkcjonowały tak jak powinny, a swoje zrobiło również posiadane doświadczenie przez drużynę z Czańca. Po straconej bramce wiedzieliśmy, że musimy się otworzyć, ale mimo to nie byliśmy w stanie stworzyć sobie dogodnych sytuacji. Nasi przeciwnicy tylko potwierdzili swoje możliwości w grze defensywnej. W przerwie próbowałem jeszcze coś zmienić i dokonałem od razu aż czterech zmian. Być może coś by to dało, ale w drugiej połowie przydarzyła się ta czerwona kartka dla Rolanda Buchały.

Choć w pewnym momencie coś drgnęło w naszej grze i paradoksalnie najlepszą okazję stworzyliśmy sobie grając już „10” na „11”, przeprowadzane przez rywali kontry były bardzo groźne i wynik mógł wyglądać dla nas znacznie gorzej. Ale wyciągnęliśmy z tego meczu odpowiednie wnioski i cały czas skupiamy się na tym, by tracić mniej goli w zbyt prosty sposób, tak jak to miało miejsce w Czańcu. I uważam, że zaowocowało to już w ostatniej kolejce. 

Właśnie spotkanie z rezerwami Podbeskidzia i zwycięstwo 5:3 było dla was powrotem na odpowiednie tory. Analizując jednak meczową relacje „minucie po minucie”, początkowo to rywal był bliższy otwarcia wyniku. 

Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to bardzo ciężki pojedynek w którym nie możemy się otworzyć. Bo jeżeli byśmy to zrobili, można by nas było uznać za samobójców. Cierpliwie zatem czekaliśmy na swoje okazje, kontry itd. i to wypaliło. Przed każdym meczem mówię chłopakom, że muszą dać z siebie wszystko oraz zachować odpowiednią skuteczność. Bo jeżeli ma się 3-4 sytuacje przez 90 minut, trzeba je po prostu wykorzystywać. A jeżeli dodatkowo ma się argumenty w postaci zwartej gry w obronie, to tych punktów można szukać. 

Po spotkaniu z Podbeskidziem przeanalizowałem sobie skład rywala i z dziewięciu rezerwowych, którzy zasiedli na ławce w spotkaniu z Bełchatowem, aż siedmiu z nich wystąpiło w Bełku. Zresztą przed meczem przyznał nam to ich trener, że rzadko się zdarza, by aż tylu zawodników z pierwszej drużyny zeszło do rezerw. Wiedzieliśmy że przeciwnik może być bardziej wybiegany,  ale skoro amatorzy grają z, powiedzmy, pół profesjonalistami, to przygotowanie fizyczne musiało  być w ich przypadku lepsze. Ale to my dzięki woli walki i mądremu rozegraniu tego meczu sprawiliśmy niespodziankę. Bo my to tak odbieramy i chyba podobnie było w przypadku naszego rywala, który był bardzo zawiedziony z powodu nieodniesionego zwycięstwa. 

Wracając jednak do samej rywalizacji - wiedzieliśmy że będziemy cierpieć na boisku, bo to rywal miał zamiar prowadzić grę. Dodatkowo w paru sytuacjach faktycznie dopisało nam szczęście, ale dzięki dobrze przeprowadzonej kontrze wyszliśmy na prowadzenie, a bodajże 7-8 minut później mieliśmy stuprocentową okazję na jego podwyższenie, jednak Michał Pieczka przy „sam na sam” trafił w poprzeczkę. Pod koniec pierwszej połowy Podbeskidziu udało się wyrównać i był to gol zasłużony, bo rywal nas w pewnym momencie mocno przycisnął. Wtedy mogło się wydawać, że  po przerwie pójdzie on za ciosem, ale my odpowiednio się zmotywowaliśmy i powiedzieliśmy sobie, że damy radę, a wprowadzeni zmiennicy ożywią grę. Akurat w tym meczu nie zrobiłem aż czterech zmian, bo tym razem nie wyglądało to tak źle. Wszystko poszło ostatecznie w taką stronę, że to my byliśmy aktywniejsi i strzeliliśmy bramki po naprawdę ładnych akcjach. Mecz trzymał w napięciu do końca, rywale byli w stanie wykorzystać nasze błędy, ale w ostatnich minutach przy stanie 4:3 zamknęliśmy rywalizację. Nasz lewy pomocnik Arkadiusz Suchiński, bez którego nie wyobrażam sobie w tym momencie pierwszego składu, zrobił swoje i wyłożył piłkę Kamilowi Kosteckiemu, a ten nie zakończył tego strzałem, tylko wystawił jeszcze futbolówkę do pustej bramki nadbiegającemu koledze. 

Aż siedmiu zawodników z szerokiej kadry "Górali" wystąpiło w ostatnim meczu z Unią (fot: Marcin Markiewka)

Ta wygrana z Podbeskidziem pozwoliła wam wrócić do czołówki, a już w najbliższą sobotę na Unię czeka kolejny „mecz na szczycie”. Wyjazd do Wodzisławia traktujecie jako jedno z największych wyzwań w tym sezonie? Bo nie da się ukryć, że to właśnie Odrę wielu typowało i typuje do zdobycia czwartoligowego mistrzostwa.

My ze swojej strony także uważamy, że to jeden z głównych kandydatów do pierwszego miejsca, premiującego grą w barażach. Jedziemy na ciężki teren, mając przy okazji w pamięci nasz ostatni  bezpośredni pojedynek w finale Pucharu Polski w rybnickim podokręgu. Wiemy jaka to jest drużyna, pomimo tego, że w ostatnim czasie doszło w niej do sporych zmian. Chcemy w sobotę pójść drogą Spójni Landek, która pokazała że da się wygrać przy Bogumińskiej. Zresztą w tej lidze w ogóle nie ma drużyny, będącej hegemonem i lejącej wszystkich po pięć czy sześć do zera. Przy dobrym wejściu w mecz, odpowiedniej taktyce i zafunkcjonowaniu naszych dobrych stron, na pewno nie staniemy w Wodzisławiu na straconej pozycji. Wiadomo że to rywal będzie częściej w posiadaniu piłki, ale spotkania na wyższym poziomie niż czwarta liga pokazują, że nie tym aspektem się wygrywa. 

Wy oraz wasz najbliższy rywal z Wodzisławia jesteście jednak dobrym przykładem, jak długą drogę musieliście przejść w ostatnich latach, by znaleźć się w miejscu w którym teraz jesteście. W końcu w sezonie 2011/2012 oba kluby wspólnie występowały na dziewiątym poziomie rozgrywkowym. 

Muszę powiedzieć, że pamiętam jeszcze nasze bezpośrednie pojedynki z czasów, gdy rozpoczynałem swoją pracę w Unii. I faktycznie ta droga była dość długa i wyboista. Akurat w przypadku naszej drużyny przejąłem ją w momencie, gdy występowała na tym najniższym szczeblu i od początku chcieliśmy stworzyć tu ciekawy projekt. Obecnie jesteśmy już pięć lig wyżej i myślę że tym samym pokazaliśmy, że w tak małej miejscowości można zrobić tak fajną robotę. Ale LKS Bełk przetarł nam tory, bo jest to drużyna z tej samej gminy, występująca na tym samym poziomie co my. To naprawdę super sprawa, że w tym momencie z naszego małego regionu aż dwie drużyny występują w czwartej lidze.

Pan przejął C-klasowy zespół Unii w marcu 2012 roku, więc ta długość pracy jak na polskie warunki jest naprawdę dobrym wynikiem. Pamięta Pan jakie wówczas cele stawiał przed sobą oraz ówczesną drużyną? Wówczas chyba nikt nie spodziewał się tego, co w tym momencie się dzieje.

Powiem więcej, nawet prezes na to nie stawiał. W trakcie rozmów z nim przed podjęciem przeze mnie pracy poinformował mnie, że oczywiście klub chce się piąć jak najwyżej, ale ich szczytem marzeń była wówczas A-Klasa. O niczym innym nie było wówczas mowy. No i cel ten udało się spełnić po dwóch latach pracy, przeskakując rok po roku najpierw z dziewiątej do ósmej, a niedługo później z ósmej do siódmej ligi. Jak to często się w takich przypadkach mówi, apetyt zaczął rosnąć w miarę jedzenia i porównując sobie w tym momencie nasz obecny stan infrastruktury z tym, co było wtedy gdy robiliśmy tamte awanse, wówczas nie było kompletnie niczego. Krok po kroku rozwijaliśmy się m.in. z pomocą gminy, o czym nie zapominamy, bo ta np. postawiła nam kontenery po awansie do A-klasy, które później służyły jako szatnie. Wcześniej wszystko miało charakter bardzo prowizoryczny, co nawet wstyd wspominać. Nasza Unia rodziła się w bólach, choć ten rozkwit można zawdzięczać grupie kilku osób - pasjonatów, którzy postanowili odbudować książenicką piłkę. Może najpierw dla zabawy, ale to wszystko przerodziło się w myślenie już bardziej profesjonalne, ligowe. Śmiejemy się, że teraz gramy w lidze, a nie w żadnej klasie jak dotychczas.

I wszystko potoczyło się w ten sposób, że udało wam się zaliczyć cztery awanse w ciągu siedmiu lat.

Nigdy nie zakładaliśmy w każdym kolejnym sezonie, że od pierwszej kolejki walczymy tylko o awans. Nie nakładaliśmy na siebie dodatkowej presji, tylko panował u nas pełen spokój. Żadna z osób zarządzających klubem nie mówiła mi czy zawodnikom, że musimy coś wykonać i zrealizować. Dopiero po pierwszej rundzie siadaliśmy wszyscy wspólnie i zastanawialiśmy się, co trzeba dopracować, jakie wzmocnienia należy poczynić oraz przede wszystkim czy chcemy w ogóle powalczyć o awans. Nic jednak nie robiliśmy na siłę i wydaje mi się, że to jest kluczem do tego, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Szczególnie można tu wspomnieć o zeszłym sezonie, gdy walczyliśmy o pierwszą pozycję z Rymerem Rybnik. Co ciekawe, mieszkam zaledwie kilkaset metrów od obiektu w Niedobczycach i jestem wychowankiem tamtejszej drużyny.

Wiedziałem, że Rymer miał trzon kadry złożony z naprawdę doświadczonych zawodników, takich jak Aleksander Kwiek, Przemysław Pitry czy Oleksandr Szeweluchin. W klubie tym nałożono jednak sporą presję i dążono do osiągnięcia tego awansu za wszelką cenę. No i to nich najprawdopodobniej zgubiło.

Awans do IV Ligi to największy sukces w dotychczasowej historii Unii Książenice (fot: Facebook)

Można to zinterpretować w ten sposób, że wy mogliście, a Rymer musiał ten awans wywalczyć.

Tak, tym bardziej że bardzo dobrze znam się z włodarzami Rymera i rozmawiałem z nimi jeszcze przed rozpoczęciem rundy rewanżowej sezonu 2018/2019. Spotkaliśmy się ze sobą na imprezie rodzinnej i byli oni przekonani, że nic nie powstrzyma ich przed awansem, a na boisku nikt nie ma z nimi szans. Od razu im powiedziałem, że samymi pieniędzmi na boisku się nie wygrywa i przed ich drużyną nikt się nie położy - szczególnie my. Chcieliśmy bowiem się zrewanżować za porażkę z jesieni 2018 roku, gdy w pechowych okolicznościach w 94. minucie straciliśmy gola na 2:3. Przy okazji wspomnianej rozmowy dodałem również, żeby Rymer nie patrzył się na nas, bo na tamtą chwilę nie myśleliśmy o żadnym mistrzostwie, a głównym kontrkandydatem rybniczan w walce o awans miały być rezerwy Piasta. Później za to sami mogliśmy porównywać się do gliwiczan, którzy w Ekstraklasie wyskoczyli za pleców Legii i Lechii i sięgnęli po tytuł. 

Jak wygraliśmy bezpośredni pojedynek z Rymerem i na pięć kolejek przed końcem sezonu wyprzedzaliśmy ich w tabeli o jeden-dwa punkty, powiedzieliśmy sobie że nie ma odpuszczania i walczymy do końca. No i wygraliśmy wszystkie mecze, a reszta historii jest już znana. 

Pozostaje tylko czekać na jej dalszy ciąg. Macie już jakieś wstępne plany na zimową przerwę - między innymi w kwestii wzmocnień składu? Czy na razie najważniejsze jest dogranie rundy do końca?

Nie chcemy jeszcze zawracać głowy zawodnikom, których potencjalnie widzielibyśmy w naszym zespole. Liga bowiem wciąż trwa, natomiast okres zimowy jest dość długi. Chociaż w tej najbliższej przerwie jest jednak o tyle trudno dokonać jakichś wzmocnień, bo im wartościowszy zawodnik, tym bardziej prezesi nie chcą go puścić. Na pewno będziemy chcieli dokonać kosmetycznych zmian w składzie i zobaczymy jak nam to wyjdzie. Absolutnie nie planujemy żadnej rewolucji, jednak na razie nie myślimy o konkretach. W końcu zostało nam sześć meczów do końca rundy.

Najważniejsze w przypadku ewentualnych transferów i tak pozostają chyba kwestie finansowe. 

Nie chce w tym miejscu mówić o żadnych konkretnych kwotach, ale pamiętam jak wyglądało to wszystko w zeszłym roku. Gdy mieliśmy spotkanie w Śląskim Związku Piłki Nożnej, akurat porozmawiałem z prezesem Dębu Gaszowice, który wówczas był beniaminkiem czwartej ligi. Rozmawialiśmy ze sobą m.in. o budżetach zespołów i jestem przekonany w stu procentach, że obecnie w tej kwestii Unia jest jedną z dwóch ostatnich drużyn w całej stawce. I chyba to też  można uznać za czynnik udowadniający, że nie samymi pieniędzmi można coś fajnego zbudować. A ja zawsze podkreślałem i będę podkreślał, że naszym ogromnym atutem jest atmosfera w drużynie i wokół niej. Oczywiście, umiejętności muszą być, bo samą atmosferą meczów się nie wygrywa. Cały czas gramy jednak na luzie, bez żadnej spiny, a dopiero wiosną usiądziemy na spokojnie z włodarzami i zastanowimy się, na co nas stać i na co możemy sobie pozwolić. Finanse są w końcu bardzo ważne, ale mogę zapewnić, że jeżeli nasz prezes na coś się umówi, zawsze jest to spełniane i realizuje on dane komuś obietnice. U nas na pewno nie zmienia się jedno - może być biednie, ale stabilnie i w pełni uczciwie. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również