Tylko u nas: jak wyglądały pierwsze lata Prejuce'a Nakoulmy w Polsce?

09.03.2012
Lubycza Królewska. 2-tysięczna wieś na Lubelszczyźnie, tuż przy granicy z Ukrainą. Trudno uwierzyć, że polski etap kariery zaczynał tu Prejuce Nakoulma, jedna z gwiazd ekstraklasy. To musiał być burzliwy czas...
2006 rok. 19-letni Nakoulma - wraz z pięcioma innymi piłkarzami z Afryki - po raz pierwszy pojawia się w Lubyczy Królewskiej. W tym momencie większość mieszkańców tej miejscowości po raz pierwszy w życiu widzi na żywo czarnoskórego człowieka. Jak to się stało, że Nakoulma trafił do IV ligi polskiej prosto z Ouagadugu w Burina Faso?

Historia zaczyna się w... Niemczech. To nasi zachodni sąsiedzi ściągali wielu młodych, grających w piłkę chłopaków z Afryki. Selekcja była prosta - starsi i lepsi zostawali w niemieckich klubach, a młodsi i uznawani za gorszych byli wysyłani do Polski. Im młodszy, tym bardziej na wschód. Skorzystała na tym Granica Lubycza Królewska...

- Przez kontakt z pewnym menedżerem ściągnęliśmy z Niemiec sześciu chłopaków. Wśród nich był Nakoulma. Chcieliśmy budować klub w oparciu o utalentowanych młodych graczy z Ukrainy i z Czarnego Lądu, reklamować i popychać dalej do przodu - mówi Witold Szpindor, wówczas główny sponsor klubu. Gracze z Afryki przyjechali najpierw na testy. Ten czas wspomina Grzegorz Poleszak, wtedy piłkarz Granicy. - Prezes klubu zabrał mnie w pewnym momencie na bok i spytał: I jak to widzisz? Kogo zostawić? Powiedziałem mu, żeby brał tylko Nakoulmę, a resztę odesłał z powrotem.

Tak się jednak nie stało. W Lubyczy Nakoulma nie został sam. Był chociażby Kongijczyk David Pataki. Wszyscy podkreślają jednak, że obecny piłkarz Górnika Zabrze się z tego towarzystwa wyróżniał. - Był w porównaniu do nich strasznie inteligentny. Wiedział, czego chciał. Widać było, że tylko on ma szansę się przebić. Zresztą bardzo szybko uczył się języka i po krótkim czasie mówił już naprawdę dobrze. Poza tym, był taki wesoły. Można sobie było z niego robić jaja, on się tym nie przejmował, tylko za chwilę robił sobie jaja z nas. Z charakteru, naprawdę super chłopak - dodaje Poleszak.

Przyjazd do obcego kraju w zupełnie innym kręgu kulturowym musiał być jednak dla zawodników z Afryki szokiem. Mieszkańcy Lubyczy wspominają, że zawodnikom z Czarnego Lądu zdarzały się drobne, lecz zabawne wpadki, jak gotowanie mleka i parówek w... czajniku. Problem był też z rzeczami bardzo prozaicznymi, jak korzystanie z komunikacji zbiorowej. Piłkarze, chcąc wybrać się do pobliskiego Tomaszowa Lubelskiego autobusem, ustawili się w oczekiwaniu nań... pod sklepem - zamiast na przystanku. Co ciekawe, kierowca i tak zatrzymał się i ich zabrał.


Łukasz Laskowski/Pressfocus

Prawdziwy problem zaczął się wraz z pierwszą zimą. - Spadł pierwszy śnieg, był pierwszy mróz, tak około 5-6 stopni na minusie. Prejuce był u mnie i płakał, że zimno. Ja mu mówiłem, że to dopiero początek. Wtedy chyba trochę chciał uciekać - wspomina z uśmiechem Szpindor.

Najważniejsze jednak - przynajmniej dla Prejuce'a - zawsze było boisko. - U pozostałych piłkarzy z Afryki nie widziałem charakteru, ochoty do gry i treningów. Bardziej liczyły się dla nich pieniądze i zabawa. A Nakoulma to facet z charakterem. Był na treningu już pół godziny przed nim, po zajęciach zostawał. Cały czas chciał grać, trenować, rozwijać się. Tłumaczyłem mu, że to jedyna droga do reprezentacji Burkina Faso i to się spełniło. Ale łatwo na pewno mu nie było... Staraliśmy się nim zaopiekować, rozmawiałem często z jego ojcem, zresztą Prejuce też był z nim na telefonie. W końcu się jednak zaaklimatyzował - tłumaczy były główny sponsor Granicy.

Rolę Szpindora podkreślają zresztą wszyscy. Nakoulma szedł do niego i mówił łamaną polszczyzną: "Prejuce głodny", a sponsor częstował go np. batonem. - Nie było wielkich pieniędzy, nie było szans cokolwiek odłożyć. To był dla niego tylko przystanek, w którym miał się wypromować i pójść dalej. Ale Szpindor zawsze zabierał go do sklepu i Prejuce jadł, co chciał, dostawał pieniądze, brakowało mu ciuchów, to je dostawał. Witek zawsze wszystkim mówił: "Postaw się w takiej sytuacji, że twój syn jedzie do Burkina Faso i nie ma co jeść". Na pewno traktował go jak ojciec - mówi Poleszak.

Trzeba powiedzieć, że Nakoulmie było wówczas bardzo łatwo zejść na złą drogę, bo pokusy czaiły się z każdej strony. Gdy miejscowi namawiali go na dyskotekę, wymawiał się, mówiąc: "Prejuce dyskoteka nie. Kontuzja", Gdy namawiali na piwo, odpowiadał analogicznie. Zresztą "Prezes" różnił się nie tylko od miejscowych, ale także od swoich ziomków. - Byłem w szoku. Tamci kładli się w butach do łóżka, w pokojach smród. "Prezes" od nich uciekał, poprosił o swój pokój i go dostał. Tam zawsze było czyściutko. Świetny człowiek - dodaje były gracz Granicy. Pokusę stanowiły też miejscowe dziewczyny, które ponoć gęsto kręciły się wokół internatu, w którym mieszkał Prejuce. To nie powinno dziwić, zwłaszcza że ci, którzy byli z nim w drużynie zgodnie podkreślają, że... ma walory, o których nie przystoi pisać szanującym się mediom...

A jak przyjęła Nakoulmę lokalna społeczność? - Myślę, że dobrze czuł się w Lubyczy. To była taka maskotka miejscowości. Wszyscy go lubili. Proszę sobie wyobrazić, że w miejscowości, która ma 2 tysiące mieszkańców, pojawia się nagle sześciu Murzynów. To jest na wsi jak biały hipopotam. Przyjeżdżali ludzie z Ukrainy i pytali mnie, czy nie uprawiam przypadkiem niewolnictwa. Tłumaczyłem im, że to piłkarze. Na początku ludzie może byli trochę w szoku, ale przychodzili na mecze - bo co tu jest innego do roboty - i widzieli, jak on strzelał bramki, dawał zwycięstwa, więc wszyscy szybko go polubili - mówi Szpindor. A Poleszak przedstawi, jak to wyglądało z perspektywy drużyny. - Dla nas też to była atrakcja grać z chłopakiem nie stąd, który ma inne poglądy, inny styl gry. Fajnie go przyjęliśmy - przyznaje. Inny styl gry, to też zagrania uznawane za niezwykłe... - Nie zapomnę nigdy jednego meczu. Poszło dośrodkowanie, Nakoulma był w polu karnym. Piłka była zagrana na takiej wysokości, że ciężko byłoby ją uderzyć nawet głową. A on wyskoczył tak wysoko, że... strzelił bramkę klatką piersiową! - zachwyca się Maciej Ważny, wówczas piłkarz grup młodzieżowych Granicy.

Do dziś Witold Szpindor jest gotów stawiać Nakoulmę za wzór profesjonalizmu. - Przyjeżdżał do nas i swobodnie mówił po francusku i po angielsku. Potem nauczył się polskiego. A nasi piłkarze wyjeżdżają na Zachód i mówią czasem tylko po polsku... - zauważa. Wielkiego zainteresowania innych klubów Nakoulmą wówczas jednak nie było. - W pierwszym meczu ze Stalą Kraśnik doznał poważnej kontuzji, przez którą pauzował sześć tygodni. Przez pierwszy miesiąc nieomal płakał. Później nie było mu łatwo wrócić. Nie był u nas najlepszy, choć imponował dynamiką i skocznością. Miał zadatki na sporą karierę - stwierdza z kolei Poleszak.

W końcu Nakoulma jednak z Lubyczy Królewskiej odszedł. Stało się to w sezonie 2006/2007, kiedy Granica miała walczyć o awans, a spadła do ligi okręgowej. I wówczas nie było łatwo "Prezesa" puścić dalej. - To, co grają ci nasi menedżerowie, to jest... pornografia. Przywoziłem Jarka Kołakowskiego, Czarka Kucharskiego. Mówiłem im, że mam takiego chłopaka. A oni: "Oj, czarny, to leniwy". Mówiłem wszystkim, że jest niezły. W końcu za grosze (ok. 10 tysięcy złotych) wypożyczyliśmy go wówczas do Hetmana Zamość, potem do Stali Stalowa Wola. Dziwni są ludzie... Chcieliby zawodnika z Manchesteru, ale żeby grał za darmo. Trzeba było prosić, żeby poszedł do tej Stalowej Woli. Mówiłem, że będę płacił połowę pensji, byleby tylko poszedł wyżej, bo w Granicy już niczego się nie nauczy. W końcu poszedł. Ale i tak jest coś dziwnego w tych naszych trenerach i menedżerach. Są jacyś tacy niepozbierani. Nie widzą błysku. Przecież jak zawodnik ma taki "odjazd" jak Nakoulma, to wiadomo, że prędzej czy później będą z niego ludzie - wzdycha Szpindor.

Odejście Nakoulmy poza Lubelszczyznę nie sprawiło jednak, że w Lubyczy Królewskiej o nim zapomnieli. - Dalej mu kibicujemy. Ostatnio jak strzelił gola Legii Warszawa, to przyszli do mnie ludzie z Urzędu Gminy i mówią: "Ty widziałeś, ten nasz strzelił!". Pamięta się tu o nim - podkreśla Szpindor. Poleszak pamięta tym bardziej... - Mamy kontakt do dziś. Oglądam mecze Górnika, później o nich rozmawiamy. Mieliśmy najlepsze relacje, gdy grał w Łęcznej, bo ja jestem z Lublina. Zapraszał mnie nawet do Burkina Faso, ale... ja się boję latać samolotami. W ogóle, to może mu pan powiedzieć, żeby mi oddał kilka par butów i kurtek zimowych, bo zimą to musiał nosić kilka naraz i pożyczał ode mnie - śmieje się były zawodnik Granicy.

- Na pewno ktoś go zauważy i wyjedzie z naszej ligi. Nikt tak daleko od nas nie zaszedł, Piotr Karwan był tylko w I lidze. Jak nie zostanie na laurach, nie uderzy mu do głowy sodówka, a to chyba nie grozi, to zrobi naprawdę sporą karierę. Chce być po prostu dobry. Granica nie ma zagwarantowanego żadnego procentu z kolejnych transferów. Czy szkoda? Tu mogła być piłka, były warunki, a jak ludzie nie chcieli, czy nie umieli tego robić, to nie. Dziś Lubycza ma klub w A klasie, a najważniejsze, żeby Prejuce się rozwijał. Fajnie by było pojechać do niego za granicę i obejrzeć w meczu jakiejś najlepszej ligi... - kończy Witold Szpindor.
autor: Michał Trela

Przeczytaj również