Sprawił, że dzieciaki pokochały Cichą. "Stereotypów nie zmienimy nawet przez 50 lat"

20.09.2018
- Miałem przed oczami taką wizję: cały, wypełniony po brzegi sektor rodzinny śpiewa. Po trzech i pół roku udało się. Dzieci zachęciły swoich rodziców do dopingu, rodzice wstali z krzeseł, zrobili z nami "Szkocję" i... ciarki przeszły mi po plecach - mówi Szymon Michałek. Człowiek, który w najtrudniejszych dla historii Ruchu chwilach odpalił na trybunach kapitalną akcję. Burzy stereotypy, walczy o nowy stadion, stawia sobie kolejne cele i udowadnia, że "Niebiescy" przy odpowiednim zaangażowaniu kibiców znowu mogą być wielcy.
Norbert Barczyk/PressFocus
Łukasz Michalski: Szymon, co ty z tego wszystkiego masz?
Szymon Michałek: Nic, poza satysfakcją że to wszystko idzie w dobrym kierunku. Mimo, że mając rodzinę muszę czasem wybrać komu poświęcić czas. A ja tego czasu w życie na trybunach wkładam bardzo dużo.

Mogłoby się wydawać, że to 2-3 godziny spędzone na trybunach co drugi weekend. Nie tak dużo...
Często więcej. Czasem jestem na obiekcie nawet godzinę przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Zostaję po meczu uporządkować sektor. Poza tym łączę to z prowadzeniem mediów społecznościowych, do tego pracuję nad dedykowanym portalem. Facebookowy profil „Cicha6.com” jest katalizatorem całej akcji. Tu zbiera się społeczność, tu pokazuję jej efekty naszej pracy. W innych mediach nas nie ma, a skoro tak to musiałem znaleźć sobie sposób by samemu nagłaśniać inicjatywę. Chodziło też o stadion, bo nie widziałem żeby ktoś w zorganizowany sposób zabrał się do walki o niego. To wszystko zaczęło się łączyć, bo jeśli chcemy udowodnić politykom, że taka inwestycja jest w mieście potrzebna, musimy nasze oczekiwania popierać argumentem w postaci frekwencji.
 
W materiale przygotowanym przez Danutę Drabik dla TVP Katowice opowiadałeś, że zaczęło się od... trójki dzieci. Trochę trudno sobie wyobrazić, że stanęliście pośrodku sektora rodzinnego i po prostu zacząłeś bębnić prowadząc doping.
To było dokładnie w walentynki 2015 roku. I... na początku nie miałem bębna (śmiech). Szczerze mówiąc ten start spotykał się ze sceptycyzmem. Tak jest zawsze, kiedy próbujesz zrobić coś nowego i po swojemu. Ale ja mam w sobie taki gen, który każe mi udowadniać że coś jest możliwe, kiedy wszyscy chcą mnie przekonać że wcale tak nie jest. Wychodzę z założenia, że jak bierzesz udział w wyścigu to musisz zrobić wszystko, by go wygrać. Więc hejterzy dawali mi paliwo do tego, by coraz mocniej zapierdzielać.
 
Na czym polegał hejt?
Na tym, że z każdej strony słyszałem że się nie uda. Słyszałeś kiedyś przy Cichej, by sektor rodzinny śpiewał? Nie. Tam nigdy nic się nie działo. To niezależna od reszty obiektu trybuna. Więc byłem przekonywany, że to nie ma sensu, żebym próbował czego innego i gdzie indziej. „Chcesz kupować bęben? Puknij się w głowę, od razu ci go popsują!” „Skąd ty się wziąłeś? Chcesz się pewnie na tym wszystkim wybić!” Słyszałem wiele zarzutów. Poza tym najczęściej jest tak, że jak już zaczynasz coś robić, to masz dziesiątki podpowiadaczy i nikogo chętnego do pomocy.
 
Jak ty to robisz, że w momencie w którym ta frekwencja przy Cichej spada, na „twoim” sektorze idzie mocno w górę?
Trzeba budować mentalność w tej grupie. Nie wolno tego robić bazując na wyniku sportowym. Mentalności 40-latka już pewnie nie zmienię, ale mogę starać się ją kształtować u dzieciaków. Mówię im, że Ruch to 14-krotny Mistrz Polski i zawsze mają być z tego dumni. Że pomagają piłkarzom, że są ważni dla tego klubu ale muszą go szanować. Pilnuję takich detali jak trzymanie szalika w odpowiednią stronę, a nie do góry nogami. I sprawdź sobie zdjęcia – wszyscy trzymają się takich zasad. Jest to też jakaś funkcja wychowawcza. Zarażam ich tym, że bez względu na wynik widzimy się na kolejnych spotkaniach. Efekt jest taki, że nawet gdy na pięknych 30-tysięcznych obiektach innych klubów frekwencja na trybunach po kilku słabych wynikach drastycznie spada, to w sektorze rodzinnym Ruchu mimo przestarzałego stadionu, kolejnych spadków i rozczarowań... rośnie. 

(fot. M. Bulanda/PressFocus)
 
Dzieciaki możesz przekonać, ale ktoś jeszcze musi ich przyprowadzić. To ci wspomniani 40-latkowie. „2 tygodnie temu przegraliśmy, dziś pada deszcz – synu, odpuśćmy”.
Ale ja dochowałem się już w sektorze takiej szajki, że oni potrafią „przerobić” w domu swojego rodzica. Poza tym dzieci wiedzą, że w sektorze rodzinnym zawsze coś na nich czeka. Są atrakcje, nagrody, wprowadziliśmy dzienniczki w których pieczątką potwierdzamy obecność na danym meczu. Ci, którzy będą mieli ich najwięcej na koniec sezonu mogą się spodziewać naprawdę fajnych prezentów. No i te dzieci zrobią wszystko by wyciągnąć mamę albo tatę na mecz.
 
Uważasz, że na trybunach znajdą coś wartościowego? W opinii publicznej kibic w szaliku to raczej potencjalny chuligan, a nie wartościowa jednostka. Stadion to z kolei ostatnie miejsce na jakie rodzic powinien zabrać syna lub córkę.
Stereotypów nie zmienimy ani w tydzień, ani pewnie nawet przez 50 lat. Ale wbrew temu wszystkiemu pokazujemy, że na trybunach można po prostu fajnie spędzić czas. Z kolegami, często z rówieśnikami. Można sobie pośpiewać, ale można też wziąć udział w zabawach sprawnościowych. Nie wymagam, by taki maluch wysiedział 90 minut, oglądał mecz i zdzierał gardło od pierwszego do ostatniego gwizdka. Czego mogą się tutaj nauczyć? Prostych zasad. Porządku, funkcjonowania w dużej grupie, działania we wspólnym celu. Proste przykłady, typu ustawianie się w kolejce, cierpliwe czekanie na jakiś gadżet, wzajemny szacunek. Poza tym oni mają się tutaj czuć ważni. Zawsze im powtarzam, że hasło „Ruch to my” to nie jest banalna przyśpiewka. To naprawdę od nich zależy, jak będzie tutaj wyglądało za 10 czy 15  lat. I oni są już tego świadomi. 
 
A jak traktujecie przeciwnika?
U nas jest wyłącznie pozytywny doping. Jedyne, na co sobie pozwalamy to "wybuczenie" przeciwnika, który akurat wykonuje rzut wolny, czy rzut rożny. Zdrowe zasady.
 
Sam uczestniczyłeś kiedyś w kibicowskim życiu toczącym się po drugiej stronie obiektu. Mam wrażenie, że powyciągałeś wszystko to, co z „siódemki” warto było przeszczepić na dzieciaki.
Dokładnie tak. To co jest zarezerwowane dla dorosłych, zostawmy dla dorosłych.
 
Bierzesz na siebie jakąś odpowiedzialność za wychowanie setek młodych ludzi. Nie masz obaw, że kiedyś i tak przesiąkną tym, co z trybun powinno się wyplenić z pełną stanowczością?
U nas nie wolno na przykład przeklinać, ale nie oszukujmy się – oni z wulgarnym językiem mają do czynienia w otaczającym ich świecie. Nie tylko na stadionach. W grach, w internecie, na podwórkach, czy w szkole. I tam często jest to w dodatku poza kontrolą. Tymczasem w sektorze rodzinnym znajdują się w miejscu, w którym panują odpowiednie zasady i nie wolno ich łamać. Agresja słowna istnieje i będzie istniała, na stadionach również. Chciałbym tylko, by na niej zawsze w najgorszym wypadku się kończyło. Chciałbym, żeby ta granica stadionowej kultury u tych obecnie najmłodszych stała w tym samym miejscu również w przyszłości.
 
Wyobrażam sobie, że ktoś sceptycznie nastawiony do całej inicjatywy mógłby twój sektor potraktować jak akademię dla „kiboli”. Że to na nim dzieci będą przesiąkać fanatyzmem w najbardziej pejoratywnym rozumieniu tego słowa.
Tych nieprzekonanych przekonać może tylko obecność z nami na „jedynce”. Jak ktoś tu przychodzi, widzi uśmiechnięte buzie, zaangażowanie i ich emocje, zaczyna wyrabiać sobie zdanie od nowa. Jak przegrywamy, to śpiewamy „gdy upadniesz, wstań!” i wciąż jest tu mnóstwo radości oraz dobrze spędzonego czasu. Gdybym chciał tu wychować chuliganów robiłbym to w inny sposób.

 
Próbujesz w dalszej perspektywie zmienić strukturę ligowych trybun i zostawić na nich przede wszystkim to, co da się tu znaleźć dobrego?
Nie jestem nie wiadomo kim, by decydować o tym jak wyglądają wszystkie trybuny przy Cichej. Ale... sektor rodzinny sąsiaduje na Ruchu z sektorem gości. W momencie gdy spotykają się tu dwie drużyny ze zwaśnionymi kibicami, wielu przyjezdnych sto razy zastanowi się zanim zrealizuje jakiś głupi pomysł widząc w sąsiedztwie setki dobrze bawiących się dzieci. Jestem pragmatykiem i wiem, że nie wyeliminujemy do końca nienawiści z polskich stadionów i tego, że ludzie się biją. Oni robią to nie tylko na meczach, również w dyskotekach, w miastach i na wsiach, na ulicach i w lasach. Wszędzie. Fajnie, gdyby nie działo się to na trybunach, z czym akurat w Chorzowie i tak od lat nie ma problemu. Gdyby było tu niebezpiecznie, nie rosłaby u nas liczba najmłodszych kibiców. Tymczasem na nasz sektor przychodzą już rodzice z 2-miesięcznymi maluchami na rękach, a dwu i trzylatkowie aktywnie uczestniczą z nami w zabawach i śpiewie.
 
Chamstwa jest za to tyle, że nieraz bolą uszy. Jak uczyć dzieci pozytywnego dopingu, kiedy przez kilkadziesiąt minut dwa inne sektory wzajemnie obrzucają się inwektywami najgorszego kalibru?
Dzieci tego nie słyszą! Sporo czasu spędziłem na "młynie" w gnieździe i potrafię wyczuć atmosferę na trybunach. Wiem kiedy użyć bębna, kiedy zaintonować jakąś piosenkę.
 
Chcesz powiedzieć, że dwustu dzieciaków przekrzyczy kilka razy większą grupę dorosłych?
Przyjdź, to zobaczysz! Jak setka dzieciaków śpiewa jakąś piosenkę, nie słyszy niczego poza tym. Są przy tym bardzo zaaferowani. Poza tym poczytaj sobie relacje kibiców różnych klubów z dowolnego meczu. Oni z reguły chwalą się, że zagłuszyli sektory rywali, a ich rywale przekonują że było odwrotnie. Dlaczego? Bo jak grupa głośno śpiewa, to kompletnie nie słyszy tego co dzieje się po drugiej stronie obiektu. Owszem, słyszą to pozostałe części widowni, ale oni nie. I tak samo jest w naszym sektorze. Jak śpiewamy, słyszymy wyłącznie siebie i... robimy swoje.

Da się w takiej otoczce nauczyć szacunku do przeciwnika?
To jedno z naszych założeń. Po meczu piłkarze rywala idą podziękować swoim kibicom w sektorze gości, przechodzą blisko nas i nie usłyszą stąd złego słowa. Mało tego. Graliśmy kiedyś na przykład z Piastem Gliwice, przyszedł na nasz sektor tata z dzieckiem mając na sobie barwy rywala. Niczego niemiłego nie usłyszał. Na innym meczu razem z nami była jakaś młodzieżowa drużyna innego klubu, i wyjechała od nas z kolorowymi naklejkami i fajnymi wspomnieniami. Nie udaję, że dziś byłoby to akceptowalne w przypadku każdego rywala. Z umiarem i rozsądkiem idziemy jednak w stronę normalności. Ja na trybuny trafiłem w latach 90-tych. Wpadłem w tamte zwyczaje, nie miałem alternatywy. Dzisiaj ten start w sektorze rodzinnym pokazuje inne wzorce, pozwala przesiąknąć innymi standardami.
 
Na rodzinnym koledze z sektora bardziej zaimponuje głośne wsparcie swojego zespołu, niż częste rzucanie mięsem w przeciwnika.
O to chodzi. Za swoje zaangażowanie dostają specjalne koszulki. Przy wsparciu naszego sponsora, właściciela marki Luigi Decori, wyprodukowaliśmy ich już całkiem sporo. I dostaję od rodziców sms-y ze zdjęciami pokazującymi, że chłopcy i dziewczyny chodzą w tych barwach na co dzień, niektórzy nie wyobrażają sobie by nie zabrać ich do szkoły. Są dumni, że należą do tej grupy. Mnie to mega buduje. I zostawia pozytywne wrażenie na sponsorze, który nie wszedł w to wszystko charytatywnie, tylko po to by coś z tej działalności dla siebie wyciągnąć. Ekspozycja jego loga odbywa się wyłącznie w pozytywnym świetle.

To duża sztuka zbudować na trybunach coś, co budzi wyłącznie pozytywne wrażenia. Rozumiem, że problem z pozyskaniem sponsorów jest coraz mniejszy?
Kamieniem milowym było pozyskanie marki Luigi Decori. Sposób w jaki ona jest teraz promowana otwiera mi wiele kolejnych drzwi. Nie było z tym łatwo, no bo kto chce „wchodzić” w kibicowskie akcje? A to co robimy w sektorze rodzinnym to nic innego jak właśnie oddolna kibicowska akcja. Ja formalnie nie mam nic wspólnego z klubem, nie jestem jego pracownikiem. I wiele musiałoby się w tym klubie zmienić, żebym widział siebie w roli takiego pracownika. Za sponsorem to 3 lata chodziłem. Jedną z firm prawie przekonałem, miałem tam zresztą znajomego który mógł w tym wszystkim pomóc. Byliśmy prawie dogadani, ale w mediach pojawiły się akurat jakieś negatywne informacje na temat kibiców Ruchu i usłyszałem „nara”. Udało mi się załatwić kawałek sztucznej nawierzchni na nasz sektor. Wcześniej był odrapany beton, to nie było bezpieczne. Pomógł jeden z marketów budowlanych, który miał otrzymać za to stosowne podziękowania i promocję. Miałem nawet nagrany filmik jak te rolki wykładziny wjeżdżają na obiekt, jak rozkładane są te 80-metrowe odcinki. I znowu wydarzyła się jakaś negatywna akcja z udziałem kibiców Ruchu, przez co firma... zrezygnowała z promocji. Po prostu poprosili o to, by nie nagłaśniać w żaden sposób, że to akurat ta konkretna marka nam pomogła.
 
A te pozytywne wydarzenia na trybunach medialnego zainteresowania nie budzą?
Ostatnio nagłośniono sprawę jakiegoś graffiti na jednym z garaży w Katowicach. Ktoś namalował swastykę, pewnie była to jedna, czy dwie osoby. I takie coś trafia do wszystkich mediów, budzi wielką dyskusję. Ja działam od trzech i pół roku, a ta rozmowa będzie dopiero trzecią medialną publikacją na temat tego co się dzieje na naszym sektorze! Wcześniej pisał o nas Paweł Czado, który po prostu przyszedł na sektor i przedstawił na swoim blogu jak to wszystko wygląda z perspektywy kibica. Później Danusia Drabik nagrała swój materiał do telewizji regionalnej. To są jednak wszystko osoby w jakiś sposób związane z piłką, z klubem. Negatyw sprzedają tymczasem wszyscy i bardzo szybko. Są takie statystyki, które pokazują, że jeśli mówisz tak samo często o pozytywnych i negatywnych wydarzeniach, to w świadomości odbiorcy pozostaje wrażenie, że 70 procent tych informacji było negatywne. Więc zobacz jak bardzo musielibyśmy nagłaśniać to co dobre i jak trudno dotrzeć do ludzi z fajnym przekazem z trybun, skoro media są zainteresowane pokazywaniem niemal wyłącznie tego co kojarzy się źle. No i efekt jest taki, że jakaś namalowana przez jedną czy dwie osoby swastyka trafia do całej Polski, a to że u nas co 2 tygodnie na sektorze świetnie bawi się kilkaset dzieci nie interesuje już nikogo. Chociaż pojawiłem się ostatnio w jednej z największych polskich telewizji. Wypuścili tam program o finansowaniu klubów z kasy publicznej. I tam... pojawiła się przebitka z sektora rodzinnego przy Cichej. Narrator mówił w tym momencie, że kluby skupiają się na kibolach. No to już jest wyższa szkoła jazdy! Na obrazku uśmiechnięte dzieci i klubowa maskotka przybijająca z nimi piątki, a lektor mówi o przykładach na złe zarządzanie klubami i ich związkach ze stadionowymi bandytami. Nie ma sensu z tym walczyć, szkoda energii.
 
Wróćmy do twojego sektora. Czy dzieci potrafią znaleźć sobie idola na polskim, piłkarskim boisku? Czy one – mając na co dzień w telewizji Lewandowskiego, Messiego i Ronaldo - w II lidze faktycznie identyfikują się z zawodnikami swojego klubu?
Dbamy o to, żeby budowali relacje z tymi piłkarzami. W dzienniczkach, które wprowadziliśmy jest też miejsce na autografy. I oni bardzo chętne te autografy zbierają. Moim zdaniem to nigdy w futbolu nie minie. Nigdy nie będzie tak, że przychodzisz na stadion oglądać grupę zawodników których totalnie nie kojarzysz. Zawsze musisz się z częścią z nich utożsamiać, mieć swojego idola. Fakt, że w II lidze nie ma gwiazd, zawodników którzy na trybuny przyciągają indywidualnością, tak jak kiedyś Andrzej Niedzielan czy Mariusz Stępiński. 
 
Swoją akcję kierujesz do dzieci, ale tak naprawdę wykonujesz ogromną robotę na rzecz całego klubu. Nie czujesz, że trochę wyręczasz osoby, które same powinny o to wszystko zadbać?
Udowadniamy, że Ruch Chorzów ma ogromny potencjał. To II-ligowy, przez lata źle zarządzany i targany kłopotami klub, który na boisku przegrywał niemal nieprzerwanie od dwóch lat, miał problemy ze zbudowaniem drużyny a trenerzy zmieniali się w nim – często wbrew woli kibiców – bardzo często. I na jego mecze wciąż regularnie przychodzi 4 tysiące ludzi. To wciąż frekwencja mieszcząca się w ekstraklasowej średniej, a w I i II lidze bijemy pod tym względem wszystkich poza łódzkim Widzewem. Oceniam, że potencjał jest dużo większy. Oceniam go na 30-35 tysięcy osób, które stawiłyby się na jakimś „lepszym” meczu i 6 tysięcy tych, którzy będą zawsze. Gdyby działacze zadbali o utrzymanie sprzedaży karnetów z ubiegłych sezonów, to taką średnią spokojnie byśmy zachowali. Moim zadaniem jest pokazać ludziom, że jeśli włoży się w to wszystko energię, zaangażowanie, pasję i serce, to to będzie hulało. Wielu ludzi mogłoby robić to samo co ja tylko pokutuje u nas mentalność, która każe oglądać się na wszystkich wkoło i pytać ich o zdanie. Wystarczy „zgarniać” dzieciaków, którzy w dniu meczu siedzą na murku. Powiedzieć im, że bilet będzie ich kosztował dwa złote. Oni często o tym nawet nie wiedzą! Idźmy do ich rodziców, weźmy zgodę na zabranie ich na Cichą. Małe rzeczy, którymi można budować wielkie przedsięwzięcia. Dostaję świetny przekaz od fanów, którzy mówią mi, że wracają na Cichą przez moją akcję w sektorze rodzinnym. To dla mnie ważne, bo prawdę mówiąc momentami mi się odechciewało i widząc to co działo się w klubie nie czerpałem absolutnie żadnej przyjemności z przychodzenia na mecze.
 
Miałeś moment, w którym poważnie zastanawiałeś się, czy nie odpuścić? Zwyczajnie zostać w domu?
Każdy kibic po przegranym meczu ma takie odczucia, ale one szybko przechodzą. Pewnie nie wszystkim, ale wielu jest takich jak ja. Jeden dzień się powkur*** , ale w dniu kolejnego meczu i tak w domu nie wytrzymasz i stawiasz się na swoim stadionie. Mi to już nie przejdzie.
 
Najwyraźniej nie, zwłaszcza że im gorzej w samym klubie, tym mocniej rozwijasz swoją akcję w sektorze rodzinnym.
Wychodzę z założenia, że jak komuś coś się nie podoba to musi brać sprawy w swoje ręce i zrobić coś, by to naprawić. Możesz świat przyjmować takim jaki jest, a możesz go kreować. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że skoro jestem w stanie robić dobrą karierę w korporacji, to mogę to przenieść również na trybuny. Chcę pokazać, że doświadczenie wyniesione z pracy, znajomość języków, setki rozmów biznesowych można wykorzystać dla klubu, który nosi się w sercu. Bo dlaczego nie?
 
Marzysz o nowym stadionie dla Ruchu. Chcesz udowodnić, że taki obiekt jest dla kogo postawić?
Gdyby wyciąć problemy organizacyjno-sportowe Ruch to gotowy produkt na robienie wielkich rzeczy. Problem w tym, że kręciło się ostatnimi czasy wokół niego zbyt wielu dziwnych ludzi by ten potencjał wykorzystać. Tym co robię w sektorze rodzinnym udowadniam, że małymi środkami, powtarzalnością i wielkim sercem do pracy jesteś w stanie dużo zbudować. Miałem przed oczami taką wizję. Cały, wypełniony po brzegi sektor rodzinny śpiewa. Po trzech i pół roku udało się. Dzieci zachęciły swoich rodziców do dopingu, rodzice wstali z krzeseł, zrobili z nami „Szkocję” i... ciarki przeszły mi po plecach. Teraz chcę utrzymać tą frekwencję, później zwiększyć ją do 600 osób regularnie stawiających się w sektorze. Pod koniec sezonu będzie duża impreza dla dzieci, te najbardziej zaangażowane dostaną naprawdę atrakcyjne, konkretne nagrody. Żebyś dobrze zrozumiał – nagrody nie są najważniejsze, najważniejsze dla kibica ma być chodzenie na Ruch. Tylko w warunkach w jakich dziś znalazł się ten klub czymś na trybuny młodych trzeba przyciągać. Nakręcamy akcję dalej. Na takim festynie – a nie wyobrażam sobie by on nie odbył się pod patronatem miasta – uwiarygodnimy się przed kolejnymi sponsorami. Jak będzie pogoda przyciągniemy dużo ludzi, również tych, którzy do tej pory na mecze nie chodzili. Jak masz długoterminową wizję, konsekwentnie dążysz do jej realizacji, jesteś przy tym transparentny i pokazujesz kto cię wspiera i jak to wsparcie wykorzystujesz, to musi się udać. Budujesz zaufanie ludzi do siebie i kiedy uda się to zrobić ci ludzie coraz mocniej się angażują.

(fot. N. Barczyk/PressFocus)
 
Zmierzasz do tego, że taki sposób działania należy przeszczepić na grunt zarządzania całym klubem z kilkadziesiąt razy większym budżetem?
Oczywiście! Skoro pracuję w finansach spółki zarządzającej miliardami euro, a klub zarządza budżetem „zaledwie” kilkunastomilionowym to wiem, że odpowiednie wykorzystanie środków jest kwestią dobrej organizacji. Odpowiedni pion sportowy, poukładane finanse i... siłą rozpędu wszystko dobrze funkcjonuje. Trzeba płacić na czas, wywiązywać się z deklaracji, zatrudniać odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach. Każdy projekt da się zrealizować.
 
Dlaczego taki projekt mieliby jednak finansować podatnicy? Pytam w kontekście oczekiwań dotyczących zbudowania dla Ruchu nowego obiektu.
Bo Chorzów to miasto, którego wizerunek od lat buduje Ruch. Ruch był zawsze częścią tej społeczności. Moje pokolenie nie ma przywileju pamiętać, jako to było w czasach świetności. Znamy historię, wiemy o tych wszystkich tytułach, ale nie mamy wehikułu czasu i nie możemy na własnej skórze poczuć co ten klub znaczył dla kibiców w minionych latach. Gdybyśmy taki wehikuł mieli to pewnie nikt nawet nie zastanawiałby się nad sensem budowania stadionu, byłoby oczywiste, że trzeba to zrobić. Teraz Ruch ocenia się wyłącznie przez pryzmat ostatnich lat i zawirowań jakie im towarzyszyły. To błąd, nie wolno w ten sposób traktować stuletniej historii! Mądrze zarządzany klub – a wierzę, że tak będzie – zasługuje na podstawy do działania. Niebieska rodzina musi mieć dom. Nawet mieszkańcy, którzy dziś nie interesują się grą drużyny przy odpowiedniej pracy w przyszłości dadzą się przekonać do tego, by Cichą odwiedzić. To ma być miejsce, do którego ludzie przyjdą po pracy dla relaksu, dla spotkania ze znajomymi, dla przeżycia emocji. Tylko wszystko trzeba zrobić z głową. Ruch to nie jest garstka kibiców, a przy odpowiednich warunkach – podobnie jak na Widzewie – jego stadion znowu będzie dla Chorzowa kluczowym punktem na mapie. Bezpiecznym, takim na które ludzie pójdą sobie w ramach spaceru, a po meczu całą rodziną wybiorą się na lody. W czasach, w których ludzie unikają bezpośrednich spotkań, relacje coraz częściej budują w internecie, to społecznie bardzo ważny projekt.
 
Wspomniałeś, że stadion trzeba budować z głową. Wiem, że masz sporo zastrzeżeń do koncepcji zgodnie z którą przygotowuje się realizację całej inwestycji. Dlaczego?
Gdybym miał jakąkolwiek władzę w mieście, to zmieniłbym ten cały projekt. Obiekt powinien mieć pojemność 18-20 tysięcy, w jego ramach muszą powstać naprawdę komfortowe loże vipowskie. Ludzie mają pieniądze, czasem chcą je wydać, wrzucić w koszty lub dodać sobie prestiżu. Taka loża musi poczucie prestiżu dawać, do tego stwarzać warunki do prowadzenia rozmów i robienia interesów. Trzeba czerpać przykłady ze świata biznesu, zobaczyć jak to zrobili najlepsi. Nie można tego zaniedbać. A w projekcie do którego zabiera się miasto to wszystko jest zrobione po linii najmniejszego oporu. Tak, żeby się nazywało że jest.
 
Druga rzecz to pojemność. Ma być budowany stadion o pojemności 12 tysięcy miejsc, do których można będzie dołożyć jeszcze 4 tysiące dokładając trzy rzędy siedzisk osadzonych na stalowych konstrukcjach. To trochę tak, jak zbudować pięciopokojowy dom z cegły, a szósty pokój dokleić z kartongipsu, byle się jakoś trzymał. Ruch potrzebuje też swojego muzeum. Nie pokoju z gablotkami, w których stoją podpisane puchary, tylko miejsca, w którym każdy poczuje wielkość Ruchu. Ono ma wciskać w fotel, robić wrażenie, być interaktywne i jednocześnie oryginalne. Ten klub musi się chwalić swoją historią, to przecież jego kapitał! Ja rozumiem, że miasta nie stać na większy projekt, ale tym bardziej trzeba odpowiednio ulokować to, co jest.
 
Mocno angażujesz się w ten temat, korespondujesz z Urzędem Miasta, razem z kibicami spotykasz się z przedstawicielami magistratu. Jakie stawiasz sobie cele?
Będę się starał o to muzeum. Będę przedstawiał jego koncepcję, szukał środków, pukał do drzwi ministerstwa, miasta, prywatnych inwestorów. Jeśli uda mi się sprzedać swoją wizję, to przy wydaniu na to przedsięwzięcie 2 milionów złotych można będzie zrobić wielką rzecz. Nie gadajmy o tym, że jesteśmy legendą bez końca. Dajmy to kibicom poczuć! Pokażmy światu! Zadziałajmy na podświadomość ludzi. Chorzowianie którzy przyglądają się Ruchowi są często zniechęceni, bo przez lata przyzwyczaili się do bylejakości. Jak zobaczą, że wokół klubu działa więcej osób takich jak ja, to wrócą i znowu uwierzą! Nawet, jeśli nie uda się tego projektu zrealizować w ramach budowy samego stadionu, będziemy starali się ten obiekt w taki właśnie sposób uatrakcyjniać. Na ostatnim spotkaniu Prezydent Kotala zapewnił, że stosowne miejsce będzie dobudowane do zaplanowanej już bryły. Czyli można!
 
Będę lobbował za rozsądnym podejściem w kwestii postawienia nowego stadionu. Wydaje mi się, że władze miasta za chwilę dojdą do punktu, w którym nie będą mogły się z tej deklaracji wycofać. Wygląda na to, że stadion powstanie. A ja się boję, że to będzie słaba, niczym się niewyróżniająca budowla. Ludzie przyjdą na otwarcie, stwierdzą że jest fajnie i... wrócą do domów. A to inwestycja na grube dziesięciolecia. Trzeba przygotować się na możliwość rozbudowy, na to, że kiedyś będzie potrzebne więcej niż kilkanaście tysięcy miejsc. Nie budujmy ich teraz, ale stawiajmy fundamenty, które taką rozbudowę umożliwią. Dzisiejszy projekt opcję rozbudowy zamyka definitywnie. W Anglii tak budowano – trybuna po trybunie, systematycznie zwiększana widownia wymuszała dokładanie kolejnych miejsc. Od tylu lat mydli nam się oczy, że przestaje to być śmieszne i na pewno będziemy wyjątkowo wnikliwie patrzyć Panu Prezydentowi na ręce. Cieszą jego ostatnie zapewnienia, że miasto mocno wesprze kolejne działania na rzecz popularyzacji klubu i postawi na rozwój jego akademii szukając takich rozwiązań, które zachęcą najzdolniejszych wychowanków do pozostania w Ruchu.

Ile lat potrzebuje Ruch, by solidnie stanąć na nogi?
Pięć lat. Jeśli jako kibice mielibyśmy realny wpływ na działania klubu i Rady Miasta, wypracowalibyśmy system współpracy między tymi trzema stronami i uporządkujemy realizację wszystkich pomysłów, tyle wystarczy. Marzy mi się też przeniesienie mojej akcji w sektorze rodzinnym na wyższy poziom. W pewnym momencie trafię na szklany sufit którego nie przebiję bez pomocy z zewnątrz. Wyobrażam sobie w tym aspekcie skoordynowane z miastem i klubem działania. Autokary podstawiane pod szkołę w dniu meczu, zorganizowanie opiekunów, wsparcie lokalnego biznesu, postawienie na budowanie wielkiej, niebieskiej społeczności.

Załóżmy, że to wszystko się uda. Gdzie będzie wtedy miejsce Ruchu?
Plan minimum to Ekstraklasa. A tak naprawdę to klub, który musi powalczyć o piętnastą gwiazdkę. Trzeba zrobić wszystko, by znowu wyraźnie wysunąć się na czoło mistrzowskiej klasyfikacji. Apeluję do wszystkich "Niebieskich": chciejmy, nie bójmy się w to wierzyć!
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również