Pamiętam Bońka na Camp Nou!

02.11.2015
Przeglądając ostatnio czeluści internetu jakoś wyjątkowo często natrafiam na artykuły traktujące o tak zwanych „dawnych czasach”. Z racji tego, iż większość ludzi zazwyczaj pamięta to co dobre, porzucając wspomnienia negatywne, przeważająca ilość tych informacji sprowadza się do gloryfikowania przeszłości, kosztem dnia dzisiejszego.
Norbert Barczyk/pressfocus.pl
Tak się składa, że najczęstsze porównania dotyczą znanego nam dobrze „dzisiaj”, z latami 90-tymi ubiegłego wieku. Wówczas to autorzy wspomnianych publikacji byli jeszcze piękni i młodzi.
Ja osobiście piękny nigdy nie byłem, byłem natomiast młody, tyle że miało to miejsce dekadę wcześniej. W czasach gdy dzisiejszy prezes PZPN trzykrotnie, w ciągu 51 minut, pokonywał Theo Custersa.

No właśnie – jak wielu z Was licytowało się z kumplami, który wielki turniej piłkarski pamiętają jako ten pierwszy z czasów „słodkiego dzieciństwa”? Pewnie większość. I pewnie niewielu może coś takiego powiedzieć o hiszpańskim mundialu z 1982 roku. Ja mogę. Pamiętam go jak przez mgłę, ale jednak. Swoją drogą gdy o tym mówię, w towarzystwie zazwyczaj sporo młodszych dziś kolegów po fachu, większość traktuje tego typu zwierzenie jakbym żył w czasach jurajskich, na co dzień walcząc o przetrwanie z Velociraptorami.

Ale do rzeczy. Tak, pamiętam niezadowolenie mężczyzn w mojej rodzinie (ojca, wujków) po bezbarwnych remisach z Kamerunem oraz Włochami. Pamiętam eksplozję radości po wygranych z Peru i Belgią, a także smutek gdy nasz „Lewy” tamtych czasów, czyli po prostu Zbigniew Boniek nie mógł zagrać w półfinale przeciwko zespołowi Paolo Rossiego.

Wszystkie te wydarzenia, a także wygrana w „finale pocieszenia” z Francją, niosły ze sobą dla mnie – młodego chłopaka mnóstwo niezapomnianych wrażeń. Wszystkie jednak równocześnie miały gdzieś w tle echa zimnej wojny, wielką politykę, niedawny stan wojenny, aresztowania, represje. Wszechobecny strach dorosłych, którego taki dzieciak jak ja nie mógł w pełni zrozumieć, ale przecież doskonale go czuł.

Tego rodzaju nastroje szczególnie dały się we znaki przy okazji rywalizacji z ówczesnym wrogiem największym – reprezentacją ZSRR. Zwycięski remis, który dał nam wtedy upragniony awans do półfinału Mundialu oraz pamiętny taniec ŚP Włodzimierza Smolarka w narożniku boiska. Na przetrzymanie piłki. Chwile, które przeszły już na zawsze do historii polskiego futbolu. Obserwatorzy tamtych wydarzeń pamiętają jednak również doskonale dowcip, jaki narodził się zaraz po spotkaniu z ekipą Dasajewa oraz Błochina.

Jak to było? Chyba jakoś tak: zaraz po 0-0 na Camp Nou nadchodzi do siedziby PZPR telegram ze Związku Radzieckiego. Treść jest następująca: „Gratulujemy zwycięskiego remisu. STOP. Ropa. STOP. Gaz. STOP.” Gimby nich sobie sprawdzą czym jest telegram, upewnią się że nie pomyliłem PZPR z... PZPN. Potem niech poznają zasadę pisania tych enigmatycznych telegramów, a wtedy o zrozumienie całości będzie już dużo łatwiej.
Tych bardziej zorientowanych powyższa treść może śmieszyć nawet dzisiaj. Na pewno bawiła ponad trzydzieści lat temu, generalnie jednak był to, mimo wszystko, pewien rodzaj śmiechu przez łzy.

Wiem oczywiście, że poniższy felieton nie zmieni ludzkiej natury. Nadal pamiętać będziemy głównie to co piękne, odrzucając złe reminiscencje. To dobrze. Polecam jednak wszystkim, którzy bezrefleksyjnie gloryfikują minione dekady aby czasem zawiesili na moment swój palec nad klawiaturą. Pomyśleli, pokusili się o chwilę refleksji. Może przypomni im się wówczas jak to naprawdę drzewiej bywało. Że kiedy Janusz Kupcewicz strzelał przepiękną bramkę Francuzom na 3-2 dla Polski, wielu naszych rodaków martwiło się co jutro włożyć do garnka. I tak naprawdę tylko futbol dawał czasem nadzieję na lepsze czasy. Niekoniecznie te piłkarskie.
źródło: SportSlaski.pl
autor: Miłosz Karski

Przeczytaj również